Kultura

WRZENIE REWOLUCYJNE – TAKŻE TO DZIAŁO SIĘ W POLSCE RÓWNO STO LAT TEMU

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

CZĘŚĆ DRUGA

Przypomnijcie sobie jak to w telewizji, wieczorem dnia 10 listopada 2018 r., zatem w przeddzień święta Setnej Rocznicy Odzyskania Niepodległości, przemawiał do Narodu pewien wysoki dygnitarz państwowy. Mówił on – a my tu teraz przywołujemy to właśnie z pamięci – że przed przyjazdem Józefa Piłsudskiego do Warszawy nie było w Polsce żadnych przejawów rodzimej państwowości, że nie było nawet waluty, ani administracji. „Aż dopiero z dniem 11 listopada…”, itd.
Otóż – co powtarzamy z najwyższą powagą – to nieprawda, gdyż na długo przed listopadem roku 1918 państwowość z rozmaitymi jej przejawami na ziemiach polskich już była. Była, i już!!!
Będący w obiegu na obszarze Królestwa Polskiego pieniądz nazywał się Marka Polska, pięknie drukowany, w języku polskim, z Orłem w Koronie z Krzyżem, jakiego nawet w naszych czasach wciąż nie ma. Owszem, ziemie polskie były pod okupacją niemiecko-austriacką, Marka Polska była powiązana z Reichsmarką; pokonane w wojnie Niemcy cierpiały głód i niedostatek, a zwycięska Polska Odrodzona razem z nimi. Wkrótce przyszła pirrramidalna inflacja. Ale to już inna historia.
Nie było państwowości? A przypomnijcie sobie zeszłoroczne – rok 2017 (słownie: dwa tysiące siedemnasty) – obchody Setnej Rocznicy Powołania w Warszawie Sądu Najwyższego; już wtedy, w połowie roku nawet nie 2018, lecz właśnie 2017! Owym obchodom nadano wprawdzie niejaki huczek z przyczyn bieżącego sporu sędziów z rządem, lecz nie zmienia to przecież historycznego faktu budowy już w roku 1917 autonomicznego, a w praktyce niepodległego polskiego sądownictwa. To samo było z administracją terenową, ze skarbowością, z wojskiem… itd.
Owszem, na początku listopada 1918 r. władzę „warszawsko-lubelsko-krakowską” uchwycili na pewien czas socjaliści, miejscy i wiejscy, którzy na gwałt zaczęli urządzać kraj po swojemu, o czym traktuje m.in. niniejszy nasz artykuł w obydwu swoich częściach. Naród zaś Polski nie rozróżniał w swej masie pomiędzy rozmaitymi odmianami lewicy, więc wszystkich tych wywrotowców (czyli: rewolucjonistów) nazywał pospołu bolszewikami. I tyle! Bo rosyjska nazwa „bolszewicy” na przestrzeni roku 1918 zdążyła się już rozpowszechnić po Polsce i świecie. Skoro już na początku tego roku, w marcu, rządy obydwu Najjaśniejszych Cesarzy, Niemieckiego i Austriackiego, zawarły tak bardzo oczekiwany pokój na Wschodzie, acz z rządem przecież już bolszewickim.
Dzisiejsi nasi „niepodległościowi” propagandyści nie chcą o tym pamiętać, a tym bardziej rozgłaszać to w Narodzie, ale przecież te, stosunkowo nieliczne spośród polskich batalionów i pułków, które się wtedy formowały na bazie kadr dawnej jawnej Pierwszej Brygady Legionów lub tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), były potocznie nazywane właśnie „bolszewickimi”. O tak! Świat dzielił się Sto Lat Temu bardzo prosto: na to co choćby tylko w części rewolucyjne (choćby „tylko” w zakresie codziennego potocznego zachowania się), zatem właśnie bolszewickie, i na to co antyrewolucyjne, więc antybolszewickie, czyli po prostu porządne. Wszelkie stany pośrednie, tzw. szarości, zaliczano bez wahania do „bolszewizmu”.
Tak więc młodzieńcy-ochotnicy z porządnych polskich domów, którzy szli bić się wprost i zwyczajnie o Wolną Polskę, jak mogli, tak owe „bolszewickie” punkty poborowe z wielką nieufnością omijali, zaciągając się do tych innych pułków, mianowicie „polskich” (i tu należy zdjąć cudzysłów).
Gdy na początku listopada 1918 r. (znowu ten listopad!) komunistyczni agenci powołali trwającą do końca owego roku tak zwaną Republikę Pińczowską, komisarz (czyli starosta) stawiał temu opór. Jednakże „mianowanego przez władze centralne komisarza ludowego na powiat pińczowski nikt nie słuchał. (…) Zaczęły się napady na dwory i strajki rolne. Ruch miał charakter żywiołowy. Podobnie jak na innych terenach (np. w Republice Tarnobrzeskiej) mieszały się w tym ruchu formy walk agrarnych z napadami o charakterze rabunkowym. Rozgraniczenie ich, przy braku źródeł, jest bardzo trudne, choć wydaje się niewątpliwe dominowanie wystąpień antyobszarniczych o charakterze klasowym” (Stankiewicz, s. 179).
Co za rozbrajająca szczerość PRL-owskiego autora! Po pierwsze – co możemy o czymkolwiek wiedzieć wobec braku źródeł? Może było zupełnie inaczej? Ponadto – historyk musi unikać używania słowa „wydaje się”. Lecz właśnie w takim przypadku nie musi się nic „wydawać”, gdyż wiadomo powszechnie, że akurat „walki agrarne” i „napady rabunkowe” jest to to samo; „walka agrarna” jest albowiem także rabunkiem, bardzo szczególnym, gdyż obiektem zaboru jest coś nieruchomego, czyli ziemia. Lecz i wszelakie ruchomości, zarówno w pińczowskiem, jak i na wszystkich innych dotkniętych Rewolucją obszarach, rabowano w pierwszej kolejności, jako możliwe – w przeciwieństwie do ziemi – do zabrania ze sobą i ukrycia.
I ta nowomowa: „wystąpienia antyobszarnicze o charakterze klasowym”. Dlaczego dzisiejsi czynni w massmediach historycy i publicyści tak bardzo obawiają się przetłumaczenia jej obecnym pokoleniom? Po aż Stu Latach od tamtych wydarzeń?
Wzmiankowano wyżej sławetną „Republikę Tarnobrzeską”, czyli największą rewolucyjną formację, jaka się na początku listopada 1918 roku (a jakże, właśnie wtedy!) pojawiła na obszarze Galicji. Pamiętajmy, że przełom roku 1918 na 1919 jest to w ówczesnej Polsce czas, jaki zwie się dzisiaj „kampanią wyborczą”.
„Republika Tarnobrzeska – jak pisze autor z czasów PRL – reprezentowała rzeczywiście pierwszy masowy ruch chłopski w Polsce walczący o nowy porządek rzeczy. (…) Przywódców tego ruchu, ks. (Eugeniusza) Okonia i (Tomasza) Dąbala – organizatorów Radykalnego Stronnictwa Chłopskiego na tym terenie – cechowała naiwna wiara w rząd, który w tym czasie powstał w Lublinie” (Kuszyk, s. 78). Historyk ów pisze „naiwna”, jakby tym rewolucyjnym przywódcom wyrzucał, że mieli oni lewicowe horyzonty zaledwie krajowe, a nie internacjonalne. Ale to nieprawda, gdyż Tomasz Dąbal całkiem dosłownie przeszedł później na stronę sowiecką; a ksiądz Okoń, aby uzyskać opinię „bolszewika w sutannie”, nigdzie nie musiał przechodzić. Czytamy dalej:
„Ludność zbroiła się i pod ochroną swoich oddziałów przygotowywała się do podziału ziemi dworskiej. (…) ‘Podżegacze wskazując na dwory mówili, że wszystko jest chłopskie (…), że ‘krakowskie wojsko’ i ‘rząd krakowski’, tj. Polska Komisja Likwidacyjna, już przydeptana; zapowiadali przyjście bolszewików’. (…) Republika Tarnobrzeska trwała do stycznia 1919 r. W styczniu Dowództwo Okręgu Generalnego Kraków przysłało pięć kompanii wojska i rozpoczęto pacyfikację powiatu. Lotne oddziały wojska przechodziły wieś po wsi i karały ludność. Około czterech tysięcy chłopów zostało ukaranych karą chłosty, a kilkunastu zostało zabitych” (Kuszyk, s. 73).
A ilu polskich żołnierzy zostało zabitych lub rannych? Skoro zarekwirowana po chałupach broń szła tam ponoć w tysiące sztuk, a posługiwać się nią potrafili jakże liczni mężczyźni, którzy ledwie co powrócili, czy też zdezerterowali z armii austriackiej, po ponad czterech latach udziału w wojnie.
To może i cały ten ruch rewolucyjny nie był aż tak bardzo rozwinięty? Wychodzi na to, że według liczebności coś ze dwa pułki zostały haniebnie po gołym ciele wychłostane przez tylko pięć kompanii. Te kompanie – to dopiero zuchy! Nie wiemy, z jakiego one były pułku. Podobno z któregoś z podhalańskich…
Dawno już postulowaliśmy, że potężne obszary historii Polski trzeba napisać na nowo. Chcemy prawdy! Nareszcie całej prawdy!
Do krwawych zajść doszło między innymi w płockiem, ze szczególnym natężeniem w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku – pierwszego Bożego Narodzenia w Odrodzonej Polsce. Najwidoczniej „komuna-bolszewia” celowo plugawiła ten święty czas, burząc ludziom nabożny spokój, bynajmniej nie tylko w tym regionie.
Płocka Rada Robotnicza była zdominowana przez PPS, ale na wsiach rządzili „ambitni i zacietrzewieni nauczyciele-agitatorzy” z PSL „Wyzwolenie”, jak czytamy w jednej z relacji źródłowych (Kuszyk s. 94); a więc jedni i drudzy spoza partii komunistycznej, wtedy od dwóch już tygodni zjednoczonej w KPRP, chociaż wykonywali „robotę” bardzo miłą komunistom i w rzeczy samej wyręczali ich. Historyk PRL-owski wyraża więc żal, że już w tamtym okresie nie doszło do połączenia wszystkich tych nurtów lewicy (co stało się dopiero trzydzieści lat później, po kolejnej wojnie światowej), więc że „nie potrafiły do tych działaczy (PPS i PSL „Wyzwolenie” – M.D.), do aktywu tych partii dotrzeć SDKPiL i PPS-Lewica, nie potrafiła też do nich dotrzeć KPRP” (Kuszyk, s. 95).
Atoli rabowani i poniewierani ludzie nie mogli przecież rozróżnić, która z tych licznych wywrotowych organizacji jest akurat tego sprawcą.
Rezultaty zajść były m.in. takie, że oto ułani stacjonujący w Płocku „są stale w pogotowiu, nie rozbierając się i nie śpiąc; konie nie mają paszy, gdyż włościanie strzegąc granic nie pozwalają na dostawę furażu. Cztery dni absolutnie dostawy nie było. Siła zbrojna włościan wraz z kwaterującą (także) w Płocku Czerwoną Gwardią przedstawia się wobec tak osłabionego szwadronu o tyle poważnie, że szwadron na razie, dopóki się nie unormują stosunki lub nie nadejdzie pomoc, wysłać ludzi przeznaczonych na front w żaden sposób nie może ze względu na to, że pozostałych rozbroi bez trudu tłum i Czerwona Gwardia” (Kuszyk, s. 93).
„Tłum i Czerwona Gwardia” – zatem zupełnie tak jak w Rosji Sowieckiej.
Był to szwadron formującego się jednocześnie w kilku miastach 4. Pułku Ułanów, później zwanego pułkiem Zaniemeńskim. Ale z końcem grudnia 1918 r. kilka gotowych już plutonów miało się udać na front ukraiński pod Lwów. A tu zamiast z wrogiem zewnętrznym trzeba wojować z wrogiem wewnętrznym, mającym ponadto poparcie – uwaga! – ówczesnego warszawskiego rządu. Co za paradoks! Tenże socjalistyczny rząd i na Ukraińców spoglądał względnie łaskawie (skąd my dziś to znamy?). A gdzie w tym wszystkim ma się odnaleźć normalny Polak? Który nie chce nikogo rabować ani wywłaszczać, ale spokojnie pracować dla Ojczyzny, lecz gdy trzeba, to dla Niej też walczyć.
Zajrzeliśmy do „żółtej książeczki” o wojennych dziejach 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich w latach 1918-1920. Ani słowa tam nie ma o jakimś tłumieniu Rewolucji w kraju. Widocznie po zamachu majowym – a „żółte książeczki” wtedy dopiero były publikowane – musiano wydać instrukcję, że tych wątków „historii wojennej pułków polskich” w ogóle nie poruszamy. Lecz przecież musiało być tego wiele, z udziałem licznych formujących się w tamtym okresie wojskowych jednostek, skoro „wrzenie rewolucyjne” ogarnęło w latach 1918-1919 wielkie połacie kraju, i skoro zostało ono wreszcie wygaszone i poskromione. Ktoś to musiał wykonać, i pierś na kainowe ciosy z polskiej bratniej ręki nadstawić, gdyż zdławienie Rewolucji samo się na pewno nie zrobiło.
O wydarzeniach z takoż końca grudnia 1918 roku, więc też niestety Bożonarodzeniowych, ale w Zamościu, jedni piszą bez wyróżniania ich, a inni nazywają wręcz „powstaniem zamojskim”. Tam, dla odmiany, sprawcą była jaczejka komunistyczna, i to zawiązana z udziałem części podoficerów i żołnierzy opartego na socjalistycznych POW-iackich kadrach 35 Pułku Piechoty, jego batalionu właśnie zamojskiego. Rewolucjoniści na bodaj jeden dzień opanowali miasto; były krwawe ofiary po obydwu stronach. Także w „żółtej książeczce” o 35. Pułku Piechoty nie ma na ten temat żadnej wzmianki.
Sprawa jest poważna. Otóż na przykład w płockiem, na przykład wspomniany szwadron 4. Pułku Ułanów wiernie służył Ojczyźnie dławiąc Rewolucję, więc zwalczając wroga wewnętrznego. Natomiast część zamojskiego batalionu 35 Pułku Piechoty zdradziła Ojczyznę zbrojnie przystępując do Rewolucji. Gdzie jeszcze wystąpiły na ziemiach polskich takie przypadki? Gdzie jeszcze żołnierz Odrodzonego Wojska Polskiego zhańbił się zdradą? Zdradą? Ale wobec kogo? Czy wobec Polski? Czy wobec socjalistycznych rządów Daszyńskiego i Moraczewskiego, a nad nimi naczelnika Piłsudskiego? To właśnie był dla niektórych prawdziwy dylemat tamtych czasów. A my chcemy prawdziwej, pełnej historii! Chcemy prawdy!
Bo półtora miesiąca wcześniej, gdy w nieodległym Lublinie powstawał na początku listopada POW-iacki rząd Daszyńskiego, to byli tam też wtedy jeszcze owi „besselerczycy”, z jakimi POW-iacy, PPS-owcy i „Wyzwoleńcy” chcieli stoczyć bratobójczą walkę. No to stoczyli, ale trochę później, i w innym mieście.
Nie bez powodu Polskę okresu rządów Daszyńskiego i Moraczewskiego, a nad nimi Piłsudskiego, nazywano „republiką partyjną”. Weźmy dla przykładu: „5 XII 1918 r. wydany został dekret podpisany przez Naczelnika Państwa, premiera i ministra spraw wewnętrznych o organizacji Milicji Ludowej. (…) Władze naczelne PPS wyraziły zgodę na upaństwowienie swojej Milicji Ludowej. W praktyce oznaczało to, że wszyscy milicjanci którzy wyrazili na to zgodę, pozostali nadal w ML, ale już państwowej, podległej MSW” (Ławnik, s. 14).
Upaństwowienie, na etatach, ale partyjnej i w dodatku socjalistycznej zbrojnej formacji! Czy tego chciały owe pokolenia ofiarnie pracujące i walczące dla odzyskania przez Polskę Niepodlegości? Oczywiście, bandytyzm uprawiany przez czerwonych milicjantów odbijał się echem w postaci sejmowych interpelacji, aż wreszcie na wiosnę roku 1919 przynajmniej część Milicji Ludowej wcielono do wojska i wysłano na front przeciwko bolszewikom. Tam znowu awantura, skoro frontowi oficerowie i żołnierze ujrzeli przysłane im milicyjne posiłki przystrojone w czerwone kokardy na czapkach. Zaraz, zaraz! To przecież ci z przeciwnej strony frontu – bolszewicy, znaczy się – noszą takie właśnie kokardy.
Milicja Ludowa lub Czerwona Gwardia – nazewnictwo było dość swobodne i wymienne. Kiedy wreszcie pojawią się grupy rekonstrukcyjne, które pokażą nam, jak taki polski milicjant lub gwardzista był umundurowany i uzbrojony? Ale pokażą to inscenizując starcie Gwardii z Wojskiem Polskim, i aby Wojsko wygrało. To przecież też jest nasza ojczysta historia sprzed Stu Lat. Jeden z PRL-owskich historyków tak rzecz wyjaśnia:
„Jeśli Czerwona Gwardia, którą stworzyli robotnicy przemysłowi i górnicy w Zagłębiu Dąbrowskim spędzała, przez sam fakt swego istnienia, sen z oczu klasom posiadającym, to na wsi Milicja Ludowa nie w mniejszym stopniu uważana była za groźbę dla istniejącego porządku społecznego, wprowadzonego przez klasy posiadające w listopadzie 1918 r. Milicja ta utrzymywana była z funduszów samorządowych gminnych i powiatowych (…). Wielu spośród tych milicjantów jeszcze w okresie wojny zetknęło się z Polskim Stronnictwem Ludowym ‘Wyzwolenie’, Polską Organizacją Wojskową, a nawet z grupami bojowymi Polskiej Partii Socjalistycznej. Milicja Ludowa, radykalna z racji swego społecznego pochodzenia, program Tymczasowego Rządu Ludowego w Lublinie przyjęła z wiarą, że będzie on zrealizowany” (Kuszyk, ss. 143-144).
Na tym polega cała tajemnica! Po co nam czerwony program moskiewski czy piotrogrodzki, skoro my mamy własny polski czerwony program – lubelski lub, dajmy na to, warszawski? To samo w odniesieniu do komunistycznej Jugosławii głosił Moskwie w późniejszych czasach marszałek Tito.
W roku 1920 rosyjscy bolszewicy szli na Polskę aby narzucić jej ich czerwony program, nie pomni na to, że ona już ma swój własny, przecież też czerwony.
A jeśli mowa o wpływach lewicy na wsi polskiej w całym XX wieku, to warto zapamiętać nazwy tych trzech organizacji zawarte w powyższym cytacie, w takiej właśnie kolejności: PSL „Wyzwolenie”, POW, PPS – to w Kongresówce. Galicja miała tego własne odpowiedniki z PSL-Lewicą na czele. Z tym właśnie ugrupowaniem zaciekle rywalizowało o głosy wyborców galicyjskie PSL „Piast”, bo też obydwa te PSL-e to bliźnięta po dokonanym jeszcze przed wybuchem światowej wojny rozłamie tamtejszego ruchu ludowcowego.
Z powyższego cytatu wynika, że jego autor też był pod wpływem mitologii listopada 1918 roku, pisząc (w czasach PRL-u) o „porządku społecznym” rzekomo wtedy właśnie „wprowadzonym przez klasy posiadające”. Co za bzdura! Przecież „porządek społeczny” właśnie wtedy, późną jesienią 1918 r. upadł, czego przejawy ledwie szkicujemy w niniejszym artykule. Ludzie z wytęsknieniem oczekiwali na przyjście z zachodu zwycięskich „wojsk koalicji”, które by miały Polskę uwolnić od „rewolucyjnego wrzenia”, tak jak w tym samym czasie interweniowały one w rewolucyjnej Rosji. Najbardziej zaś oczekiwanym spośród tych wojsk była nasza własna Błękitna Armia generała Hallera.
Z miejskimi Radami Delegatów Robotniczych uporano się nie od razu, i na ogół nie gwałtownymi metodami, lecz do mniej więcej połowy roku 1919. Na wsi było nieco inaczej:
„Strajki rolne rozpoczęły się w listopadzie 1918 r. i z małymi przerwami utrzymywały się do jesieni 1919 r. Zasięg ich i natężenie były w tym okresie najwyższe w ciągu całego międzywojennego dwudziestolecia” (Stankiewicz, s. 335).
Czy to chłopi ze wsi, czy fornale z folwarku, dzielili ziemię folwarczną, rąbali dworskie lasy, wypasali dworskie łąki, napadali na dwory, zabierali zboże oraz inwentarze żywe i martwe, bili łamistrajków, niekiedy zamykali ziemian w areszcie domowym i nie dawali im jeść. Powtarzamy raz jeszcze, że historia ta nadal czeka na swoich badaczy; a jeśli już ich znalazła, to na popularyzatorów oraz na autorów podręczników.
Skoro w roku 1919 natężenie strajków było najwyższe, wtedy gdy Wojsko Polskie było zwycięskie i walczyło daleko na Wschodzie, to paradoksalnie było ono jednak niższe, gdy w roku 1920 inwazja Armii Czerwonej na Polskę stwarzała dogodną okazję do eskalacji strajków i rozruchów. Doprawdy, rok 1919 jest bardzo ważny w naszej historii, lecz jakże mało znany.
W kwietniu 1919 roku Związek Zawodowy Robotników Rolnych RP, w którym, tak jak w owych Radach Robotniczych, zajadle walczyły o władzę wszystkie odmiany polskojęzycznej lewicy, zawarł ugodę z ziemiaństwem, będącą wzorem układów zbiorowych w wielkoobszarowym rolnictwie. Ale komuniści i im podobni nie darowali i w październiku tegoż roku rozpętali w Kongresówce potężny strajk rolny, który jednak nie potrwał długo.
PRL-owski autor, zresztą słusznie, odróżnia środowisko folwarku od środowiska wsi – najemnych robotników rolnych od chłopów – gospodarzy oraz tych bezrolnych. Pisze on:
„Równocześnie ze strajkami rolnymi rozwinął się ruch chłopski. W walkach chłopskich o ziemię widoczne są dosyć wyraźnie dwa odmienne okresy: pierwszy od listopada 1918 roku do jesieni 1919 roku i drugi – od jesieni 1919 r. do przełomu 1920-1921 r., mniej więcej do końca wojny polsko-radzieckiej. Okres pierwszy cechuje masowy rozwój różnych form walk chłopów o ziemię. W okresie następnym te formy walki znacznie słabną, rozwija się zaś ruch na rzecz realizacji przyjętej przez Sejm 10 lipca 1919 r. uchwały o reformie rolnej” (Stankiewicz, s. 336).
Można by się łudzić, że Rewolucja w Polsce wygasła. Lecz to tylko pozory, skoro owa sejmowa uchwała lipcowa była w rzeczy samej właśnie rewolucyjna. Ale, to już następna historia.
W książkach, z których się o tych wszystkich sprawach dowiadujemy, nie ma map obrazujących zjawisko w wymiarze przestrzennym. Gdzie, kiedy i jakiego rodzaju były rozruchy? Gdzie ich nie było? Dlaczego?
Trudno o opracowania zawierające jakieś cząstkowe bodaj statystyki wydarzeń. Ile ludzi brało w nich udział? Jaka była w poszczególnych sytuacjach liczebność uzbrojonych Milicji Ludowych i Czerwonych Gwardii oraz podobnych im formacji? Kto nimi dowodził i z jakich środowisk rekrutowały się ich kadry? Jaka była droga ich rozkazodawstwa i koordynacji działań w skali kraju, regionu (guberni), powiatu, miasta? Jakie były straty ludzkie – po stronie rewolucjonistów, po stronie ich ofiar, po stronie wojska i żandarmerii tłumiących rewolucję? Jakie były straty materialne – w mieście, w przemyśle, na wsi, na folwarku, w pogromionym dworze?
Jak to w dociekaniach historycznych, pytania można mnożyć. Gdybyśmy mieli zbadaną charakterystykę polskiego „wrzenia rewolucyjnego” z lat 1918-1919 oraz tego ponownego w trakcie bolszewickiej inwazji roku 1920, moglibyśmy je porównywać z równoczesnymi rewolucjami niemiecką i węgierską, że już o Rosji czy Ukrainie nie wspomnimy.
Czy rzeczywiście „niewinni z natury” Polacy nie potrafili by nawet dosięgnąć owych poziomów i rozmiarów osiągniętych dopiero przez tamte Rewolucje? Sto Lat temu może i tak? Bo po roku 1944 kolejne pokolenie już sięgnęło, we wszystkich krajach naszej części Europy. My chcemy tylko i aż prawdy o minionym Stuleciu, a w tym przypadku o samych jego początkach! Nie boimy się jej.
Geografia polskiego „wrzenia rewolucyjnego”… Nic się nie bierze bez przyczyny. Gdyby głębiej w rzecz wstąpić, trzeba by sięgnąć do początku XX wieku i dalej, w głąb XIX stulecia. Dokąd i jaki wtedy emisariusz trafił? W jakie regiony kraju dostał się emisariusz Ligi Narodowej? I tam w następnym pokoleniu „wrzenia rewolucyjnego” nie było. A w jakie regiony dotarł kolporter „Zarania”, poprzednika czasopisma „Wyzwolenie”? Lektura tych periodyków dawała podglebie dla Rewolucji.
Niejaką ilustracją dla tych zjawisk jest też przestrzenny rozkład wyników sejmowych wyborów roku 1919. Walczono przecież pistoletami, narzędziami gospodarskimi, karabinami, lecz i kartką wyborczą. Nie wchodząc już tutaj w dalsze szczegóły można ogólnie stwierdzić, że tam, gdzie było „wrzenie rewolucyjne”, tam przewagę w wyborach uzyskała lewica, zwłaszcza PSL „Wyzwolenie”. W Galicji ksiądz Okoń został wybrany posłem nawet siedząc w więzieniu za „Republikę Tarnobrzeską”.
Wyjaśnienia wymaga też zjawisko, że mianowicie wiejska lewica rozwinęła się na południowych i południowo-wschodnich terenach Kongresówki, czyli pod okupacją austro-węgierską, a pod okupacją niemiecką prawie wcale. Zresztą, sama do niedawna austriacka Galicja wykonała w tamtym czasie potężny „zwrot w lewo”, czego wyraźnym obrazem są wyniki wyborów do warszawskiego już Sejmu.
Wyjaśnień wymaga wiele innych spraw, bo w ogóle – jak już wielokrotnie powiedziano – naszą historię trzeba pisać na nowo. Na przykład takie znane nam z PRL-owskiej narracji pojęcia, jak „czerwone Zagłębie”, „czerwona Łódź”, „czerwona Warszawa”. Wspominane już wyniki pierwszych w Odrodzonej Polsce wyborów sejmowych zaprzeczają tej „czerwieni”, zwłaszcza dla Warszawy. Nie do wiary, ale to Kraków znienacka okazał, właśnie wtedy, swoje „czerwone” oblicze. Z Krakowa został wybrany posłem m.in. ów Ignacy Daszyński, któremu kilka tygodni temu – listopad 2018 – postawiono pomnik w Warszawie.
Doprawdy, Nasza Ojczyzna została Sto Lat Temu poddana ciężkim próbom, także kainową polską ręką poczynionych, lecz jednak ocalała – wtedy.

Marcin Drewicz, grudzień 2018

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!