Historia

„REFORMA STULECIA” – W SETNĄ ROCZNICĘ SEJMOWEJ DEBATY I UCHWAŁY O REFORMIE ROLNEJ – CZĘŚĆ CZWARTA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

W zakończeniu do przywoływanej już książki z roku 2009 zatytułowanej „Głęboka przemiana rewolucyjna…” pozostało autorowi napisać następująco (ss. 646-652):

Cóż można jeszcze dodać do zaprezentowanego sprawozdania z sejmowej debaty rolnej roku 1919? Jak można je jeszcze podsumowywać, skoro uwagi i, właśnie, podsumowania poszczególnych jego wątków zaprezentowane już zostały na bieżąco, w tekście? Powtórzmy zwłaszcza to, że żaden z uczestników referowanych na tych kartach wydarzeń sejmowych nie bronił bezwzględnie każdej własności w Polsce! Pomimo to, jako osamotnionych na forum sejmowym obrońców własności prywatnej, kościelnej i jakiejkolwiek innej, odziedziczonej lub w inny sposób uczciwie nabytej, a istniejącej w kraju w roku 1919, wyróżnić musimy trzech ludzi – szlachcica, księdza i Żyda – czyli prof. Stanisława Chaniewskiego, ks. Józefa Kurzawskiego oraz dr Henryka Koliszera. Stwierdzamy zarazem, że jeśli inni jeszcze posłowie podzielali ich zapatrywania na omawianą tu kwestię, to je w plenarnej debacie rolnej przemilczeli. Mówców zaś, którzy starali się jakoś powstrzymać napór ludowcowo-socjalistycznej koalicji, było oczywiście więcej niż tylko trzech. Jednak ich taktyka polegała na coraz dalszym ustępowaniu, a nawet na kwestionowaniu lub rozmywaniu własnych przesłanek aksjonormatywnych.

Niejeden ludowiec popełniał jawne bluźnierstwo, przekonując otwarcie, że właśnie w imię chrześcijańskiej miłości bliźniego ziemiaństwo ma się natychmiast wyzbyć swojej własności. Zastanawiające pozostaje, że posłowie prawicy, ani ci świeccy, ani nawet duchowni, nie przywoływali Siódmego i Dziesiątego Przykazania Bożego, chociaż to właśnie oni mieli ku temu wystarczające powody. To, co z owych Przykazań wynika, najdobitniej przywoływał, jak sądzimy, Stanisław Chaniewski, lecz i on nie uciekał się do religijnej terminologii. Tenże poseł, pomny, iż jakieś grunta będzie jednak trzeba w najbliższym czasie rozparcelować, i że ziemiaństwo samo złożyło na ten cel ofertę kilkuset tysięcy hektarów, kierował uwagę ludowców na majątki największe, w tym na ordynacje; i to był jedyny wyłom poczyniony przez Chaniewskiego w zwartej poza tym i wyraźnej obronie własności.

Ks. Józef Kurzawski opisywał natomiast uwarunkowania występujące w rodzinnej Wielkopolsce i wykazywał, że tamtejsze rolnictwo, jako żywo, żadnej reformy nie potrzebuje. Owszem, ks. Kurzawski najserdeczniej zapraszał braci-rodaków z pozostałych zaborów do wstąpienia na tę drogę gospodarowania, jaką już od dawna podążały zachodnie dzielnice Polski, i oferował w tym zakresie pomoc; zachęcał nawet do osiedlania się na obszarach byłego zaboru pruskiego. Dr Henryk Koliszer zwracał natomiast uwagę na zagadnienie międzynarodowe i na kapitalny dla istnienia państwa związek pomiędzy suwerennością a samowystarczalnością żywnościową, i w ogóle siłą gospodarki. Wszystkie te trzy obszary, w Polsce przełomu czerwca i lipca 1919 roku oraz długo później, pozostawały zaiste kruche, czego mówca bynajmniej nie starał się przemilczać. Koliszer wołał o silny Rząd, z którego zdaniem Sejm musiałby się liczyć.

Ci zatem trzej posłowie1, nie dość że oczywiście występowali przeciwko reformie rewolucyjnej, to stali oni najdalej, naszym zdaniem, od tej ewolucyjnej reformy rolnej, z tak dużym zapałem forsowanej przez narodowych oraz chrześcijańskich demokratów. Owi zaś prawicowi demokraci, uczyniwszy już na wstępie pokaźny wyłom w prawie własności, co natychmiast zostało dostrzeżone i za co zostali wyszydzeni przez socjalistów, nie mogli przecież przelicytować socjalistyczno-ludowcowego obozu, który w obalaniu tegoż prawa szedł znacznie dalej, wabiąc szerokie rzesze ludności obietnicą masowych i szybkich nadziałów ziemi.

Kilka lat później, już pod rządami kolejnego prawa o reformie rolnej, tego z grudnia 1925 roku, Władysław Studnicki pisał o pierwszych miesiącach drugiej polskiej niepodległości: „Nasza prawica w 1919 r. uległa takiej obawie przed przewrotem, że straciła wiarę w możliwość obrony wielkiej własności. Pragnęła ją tylko likwidować z najmniejszymi stratami dla dotychczasowych posiadaczy, zwątpiwszy w ich prawo do utrzymania własności ziemskiej w swych rękach. Jej argumenty, bardzo poważne przeciwko przymusowemu wywłaszczaniu i rozdrabnianiu ziemi, były ubrane w formę ugody z apetytami chłopa na ziemię. Jakieś trwożliwe przystosowanie się do rewolucyjnych warunków, a nie przeciwstawianie się im, było zasadniczym pierwiastkiem ówczesnych mów przeciwników projektu Komisji w sprawie reformy rolnej”2. Doprawdy, tak właśnie było.

Pytamy czasami o to, co by się stało w następstwie wydarzeń, które w rzeczywistości nie nastąpiły. Co by było, gdyby…? Jak to wyżej wykazaliśmy, prawica nie pozostawała wszakże bez szans na zwycięstwo, nawet na etapie lipcowych głosowań (1919). Oczywiście, kaprysy owych przeciąganych właśnie lub już przeciągniętych na lewą stronę „braci chłopów z prawicy” (lecz nie chłopów tylko!) były niepewne. Atoli wydaje się, że nienajgorszym wtedy rozwiązaniem – o czym nam, potomnym, jakże łatwo dziś rozprawiać – byłoby przeciągnięcie ludowcowo-lewicowej koalicji na inne pole walki, aniżeli walka o nagą własność.

Wieledziesiąt lat później, w innych okolicznościach i w odmiennym kontekście, papież Benedykt XVI przemawiał do polskiego duchowieństwa zgromadzonego w warszawskiej Archikatedrze, pomny iż jego głos roznosi się przecież daleko poza to środowisko i poza to miejsce; mówił wtedy m.in. następująco: „Trzeba unikać aroganckiej pozy sędziów minionych pokoleń, które żyły w innych czasach i w innych okolicznościach. Potrzeba pokornej szczerości, by nie negować grzechów przeszłości, ale też nie rzucać lekkomyślnie oskarżeń bez rzeczywistych dowodów, nie biorąc pod uwagę różnych ówczesnych uwarunkowań”3.

Czymże innym jest ta wypowiedź, jeżeli nie wezwaniem do uprawiania w najlepszej wierze badań historycznych, co i my tutaj staramy się czynić? Zresztą, wspinający się w roku 1919 po szczeblach władzy poseł Jan Dąbski sam siebie, i swoje polityczne środowisko, wyraźnie powołał pod osąd potomnych, wyrażając przy tym nieuzasadnioną nadzieję, iż będzie to osąd dlań przychylny4. Jego sejmowych polemistów również osądzamy, przyglądając się temu, co mówili i robili, oraz starając się określić to, co mogliby oni zrobić.

Gdyby narodowa demokracja wraz ze swoimi sprzymierzeńcami stanęła twardo na pozycjach nienaruszalności prywatnej własności5, i jednocześnie wystąpiła z wyraźnie opracowanym i daleko posuniętym programem rozwoju dzierżaw rolnych6, szybkiego zagospodarowania powojennych odłogów oraz kolonizacji wewnętrznej (Kresy Wschodnie i Zachodnie), to może by się nie naraziła na utratę tych tak bardzo potrzebnych poselskich głosów; zwłaszcza, że do zwycięstwa brakowało ich niewiele. Niektórych co bardziej praktycznie nastawionych ludowców mogłaby nawet przyciągnąć wizja natychmiastowego wejścia z kosą czy pługiem na stojące odłogiem dworskie grunta, płacenia za to czynszu (od razu czy też z prolongatą), więc nie czekania na lata trwającą realizację mozolnego procesu przewłaszczeniowego. To mogłoby nawet – kto wie? – przydać prawicy nieco głosów z przeciwnego obozu.

Oczywiście, należało także uniemożliwić ludowcom potraktowanie kwestii rolnej jako wyjątkowej, czyli przewyższającej znaczeniem wszystkie pozostałe, zatem powiązać ją ściśle z innymi zagadnieniami społeczno-gospodarczymi, a zwłaszcza z kwestią odbudowy i rozbudowy krajowego przemysłu. Chodziło wszakże, tam i wtedy, o zbudowanie państwa na silnych podstawach gospodarczych, i o rozładowanie wiejskiego przeludnienia. Nie należało w ogóle dopuszczać do owych narzekań na samo zjawisko emigracji zarobkowej. Z tym można było sobie łatwo poradzić, albowiem człowiek decyduje się na wyjazd częstokroć dlatego, że chce zarabiać już, od przyszłego miesiąca, a nie czekać, aż mu się dopiero po kilku latach zacznie rentować nowe, choćby i „z reformy” nadane gospodarstwo rolne. Ponadto zaś, pokaźna część emigrantów zaopatrywała kraj w mocniejszą walutę, poznawała stosunki panujące w krajach Zachodu, poszerzała swoje wyobrażenie o szerokim świecie, wracała do domu bogatsza w tamte doświadczenia.

Jak wiemy, o tych i o innych jeszcze sprawach, jak choćby o podniesieniu umiejętności i wiedzy fachowej wśród chłopów, mówiono, owszem, ale wszystkie te elementy traktując jako osobne przyczynki, zjawiska, czy postulaty, a nie jako spójny i świadomie forsowany program, ufundowany na nienaruszalnym prawie własności. Jakże szkodliwym absurdem, którego ludowcy z wykształceniem i ci bez wykształcenia, kurczowo się uchwycili, było krępowanie obrotu ziemią, w tym uniemożliwienie bogatszym chłopom rozbudowywania swych gospodarstw. Fantazje zaś o sfinansowaniu owej gigantycznej reformy przez państwo trzeba było wytrwale zwalczać i ośmieszać, skoro budżet ówczesnego polskiego państwa stał w znacznym zakresie na funduszach pochodzących z zagranicy, i skoro większa część tegoż budżetu po prostu musiała być spożytkowana na prowadzenie owych wojen „o niepodległość i granice”.

Gdy bowiem przyszło co do czego, szczególnie zaś w lecie roku 1920, jakże bardzo dawał się we znaki brak choćby tylko jednej dywizji. W tamtym okresie przybycie w porę na pole bitwy choćby jednego, bodaj i niedoszkolonego batalionu, dawało skutek niekiedy nadspodziewany. Ale żołnierze musieli być przecież ubrani, obuci, na bieżąco leczeni, musieli jeść i mieć czym strzelać. Skoro na to brakowało środków, nie można ich było doprawdy wygospodarować na jakiś inny cel, a tym bardziej na sfinansowanie owego złowrogiego przewrotu agrarnego.

Tamta „głęboka przemiana rewolucyjna” miała, w zamierzeniu jej promotorów, charakter przede wszystkim społeczny i kulturowy. Twierdzimy tak pomimo, że mówcy z obozu prawicowego za najmocniejsze przyjmowali argumenty gospodarcze, przekonując, że realizacja ludowcowo-lewicowej reformy wywoła zapaść polskiego rolnictwa, zatem eksportu, także zdolności kredytobiorczych, a wreszcie doprowadzi do upadku całej gospodarki, z nią zaś ledwie co wskrzeszonej państwowości. Takie przestrogi do lewej oraz do centralnej części Wysokiej Izby właśnie nie docierały, co dowodziło, iż przyszedł oto w Polsce kres rzeczowej i fachowej debaty nad sprawami państwa7. Posłowie, wraz ze swymi głosami, w lecie 1919 r. przechodzili przecież z obozu wyrażającego ową troskę o polską gospodarkę do powodującego się innymi przesłankami obozu lewicy, a nie w kierunku odwrotnym.

Nęcąca była właśnie owa wizja zmiany społeczno-kulturowej. Nie dość na tym, że „chłopi dostaną ziemię”. Odtąd bowiem, przynajmniej na wsi, wszyscy mieli być równi, czyli równie niezamożni. Pozostawić wciąż jednak zamierzano, z konieczności, pewną zbiorowość pracowników najemnych, gdyż działacze stronnictw ludowcowych sami przyznali w trakcie letniej debaty, że „ziemi dla wszystkich nie starczy”. Wzrosnąć zaś miała niepomiernie owa wielka rzesza właścicieli kilku- kilkunastohektarowych gospodarstw rolnych – ludzi równych sobie, miłujących pracę na roli oraz życie na wsi. Bogatszym chłopom nie wolno było wyróżniać się spośród tej wielkiej zbiorowości. Powstać więc miało społeczeństwo ludzi co najwyżej przeciętnych, tzw. szarych obywateli, pozbawione elity. Ta zaś nowa elita, która by się z niego wreszcie, w tym czy w następnym pokoleniu, wyłoniła, nazbyt by pod względem swych wyobrażeń o życiu, i pod względem swych kwalifikacji, nie odbiegała od owej szerokiej podstawy społecznej, z której by wyszła.

Kto by miał więc zarządzać ową egalitarną zbiorowością od samego początku, nie czekając, aż sama ona wyda z siebie owych ludzi nowych? Kto zatem, jednocześnie ze zrealizowaniem planowanego przewrotu agrarnego, miałby utrwalić swą władzę nad Polską? Odpowiedź na te pytania wykracza już jednak poza zakres niniejszej, i bez tego rozbudowanej rozprawy.

Pozbycie się ze wsi ziemiaństwa, tego narodu politycznego, ograniczonego odtąd wydatnie w swych działaniach i aspiracjach rozmiarami 300-morgowych folwarków, było już kwestią czasu – niech te małe folwarki do reszty rozparcelują i niech wynoszą się do miasta, czy dokądkolwiek. Żeby już „panów” nie było, i żeby się wreszcie skończyła ta stara, „księżo-pańska” Polska. Takie były horyzonty ludowców, zbieżne z zamiarami socjalistów.

Gdzie jednak, skoro nie u ziemian, miałaby znaleźć zatrudnienie owa bezrolna ludność wiejska? Oczywiście w odebranych dotychczasowym właścicielom, ale nierozparcelowanych folwarkach, odtąd zarządzanych przez państwo lub oddanych pracowniczym „kooperatywom”. Na tym etapie reformy rolnej uaktywniali się więc socjaliści. Gotowi oni byli czekać cierpliwie na okazję, lecz zarazem pracować w tym kierunku, aby wykonać krok następny, znacjonalizować indywidualne chłopskie gospodarstwa, a ich właścicieli zapędzić do wspólnego gospodarowania. To się w Polsce nie powiodło. Zatem ów projekt przebudowania wiejskiego społeczeństwa za pomocą państwa, po części artykułowany przez ludowców, a po części przez socjalistów, jakim był on już w roku 1919, takim został u nas wprowadzony i utrwalony, lecz dopiero po drugiej wojnie światowej, czyli w drugiej połowie XX wieku.

Aby go sprawnie wdrożyć, potrzebny okazał się jednak dwustronny najazd na Polskę w roku 1939 oraz kolejna inwazja Armii Czerwonej, w latach 1944-1945. Sowieci z totalnej kolektywizacji rolnictwa na całym zajętym przez siebie obszarze wtedy nie rezygnowali, byli jednak, co do Polski, nader powściągliwi, bo też bogatsi o doświadczenia sprzed ćwierćwiecza. Oto bowiem, w roku 1920, bolszewickie nawoływania, że na folwarkach, po wyrzuceniu szlachty, należy gospodarować wspólnie, zamiast szybko je parcelować, były dla polskiego chłopa niezrozumiałe. On bowiem właśnie parcelacji pragnął, miał ją wytargowaną w Sejmie, w lecie roku 1919, i zapisaną, w polskim języku, w ustawie uchwalonej na krótko przed pojawieniem się rosyjskich bolszewików w jego wsi8. Te parcelacyjne pragnienia w naszym ludzie pozostały, i zmieszane po roku 1944 z upowszechnianiem przez władze PGR-ów oraz tzw. spółdzielni, dały w rezultacie ustrój rolny Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej9.

Pragnienia ludowców i socjalistów z roku 1919 spełniły się więc. Pozostał na wsi oczywiście chłop-gospodarz, może niebogaty, ale i niedostatku nie znający. To do niego przyjeżdżali po zaopatrzenie krewni z miasta, skazani tam na kartkowe przydziały i wystawanie w długich kolejkach do sklepów. Pozostał też na wsi najemny robotnik rolny – w PGR-ach i „spółdzielniach”. Pozostał ksiądz, pozbawiony własnego gospodarstwa, na rozmaite sposoby szykanowany przez nowe władze, utrzymujący siebie i świątynię z datków od wiernych; nie wystarczały przecież odwieczne iura stolae, należało je uzupełniać dochodami z „tacy”. Ależ o tym właśnie wykrzykiwali, już w roku 1919, posłowie koalicji ludowcowo-lewicowej.

Od drugiej wojny światowej, najpóźniej od przełomu lat 1944/1945 nie ma natomiast na wsi szlachcica-ziemianina, tego zasiedziałego, od bardzo wielu niekiedy pokoleń. Ten właśnie brak, zarówno w odniesieniu do owych niezliczonych lokalnych społeczności, jak i do całego kraju, do narodu i jego kultury wreszcie, wraz ze swymi wszelkimi następstwami jest kardynalnym przejawem owej rewolucji, jaka na polskich ziemiach została poprzez XX stulecie w kilku etapach przeprowadzona. Opis tej rewolucji – jak ją najprościej „zrobić”, i jak się przy tym ustrzec rosyjskich czy ukraińskich wzorów – znajdujemy wszakże na kartach sprawozdań z obrad sejmowych roku 1919.

Tak więc wtedy, jak zauważa współczesny nam historyk, „zagadnienia reformy rolnej zdominowały życie polityczne i społeczne kraju”10. Na demokratyczne szaleństwo i na podeptanie prawa własności wnet zareagowali w swym kolejnym liście pasterskim polscy biskupi, tym razem „zebrani u grobu Świętego Wojciecha”. O tym, że nasze czasy – początek XXI wieku – są całkiem podobne, wbrew licznym pozorom, do okresu o sto lat wcześniejszego, wnosimy chociażby z treści owego listu, gdzie m.in. napisano: „Człowiek dzisiejszy postawił przeciwko Królestwu Bożemu królestwo swoje i ogłosił, że państwo nowoczesne nie jest krępowane prawem Bożym, że sejmy i parlamenty nie są wiązane niczym, bo wola ludu idzie ponad wszystko i ponad wolę Bożą”11.

Marcin Drewicz, 2009 – kwiecień 2019

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!