Felietony

“Polak tylko Polkę pokochać może”… w Mińsku!

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Początek lat osiemdziesiątych. Miasto między linią kolejową Mińsk-Brześć i Mińsk-Homel. W 1921 roku Centralne Biuro Komunistycznej Partii bolszewików podzieliło miasto na trzy rejony wpływów partyjnych, zaś w 1938 utworzono trzy rejony administracyjne – w tym kaganowicki, w kilka lat po śmierci Stalina nazwany październikowym. Trzysta różnych obiektów sportowych, trzy szpitale dziecięce, Białoruski Uniwersytet Kultury, Uczelnia Medyczna, Akademia Sztuk Pięknych. Tylko piękna brak.Wsiadamy do jakiegoś rozsypującego się autobusu. Jest jeszcze ciemno. Jedziemy dłuuugo i w strasznym ścisku. Październikowy rejon Mińska udaje się do pracy. My, uczniowie, tylko się przyglądamy, mijając po drodze równie przepełniony autobus wypełniony po brzegi szarymi ludźmi. Jak w powieści „451 stopni Farenheita” Raya Bradbury’ego, którą Rusłan i Wowka przeczytali przecież po polsku.Rozmawiamy o szkole.O fascynacjach.

– Po co ci taka dziewczyna – pyta Wowkę Rusłan – może i ma daczę, ale rodzina wysoko partyjna. Polak tylko Polkę pokochać może, a ty Polak jesteś, Wowka.

Zobaczyliśmy wówczas, że nieotynkowana fasada żeńskiego gimnazjum pokryta była jakimiś koszmarnymi napisami, tak obrzydliwymi, że nawet nie zasługiwały na miano graffiti. A przecież w tym gimnazjum uczyły się kiedyś również polskie dziewczęta. Nosiły zwiewne sukienki, kapelusze ze wstążkami i pisały pamiętniki. Jakie były losy tych dziewcząt po tym, jak gimnazjum przeżyło własny koniec świata i w 1925 roku budynek został zamieniony na Komunistyczny Uniwersytet Białoruskiej SRR im. Lenina?

– Chodź – mówi Rusłan – tamtego świata nie ma, prędzej trup Lenina wróci do władzy, niż tu się coś zmieni, a my nie możemy się spóźnić.

Przyspieszamy kroku. Jeszcze kilka stopni i przez boczne wejście wchodzimy do kościoła. Wybiła szósta rano. Jest środek tygodnia. Dżdżysty dzień.Dokładnie taki sam, gdy w Mińsku byłam pierwszy raz jako mała dziewczynka.Wtedy było jeszcze ciemno, a kościół już otwarty.Stojący pod ołtarzem chłopcy mieli a na sobie zwyczajne ubranie. Podchodzili do ołtarza, grzecznie, nie rozglądając się. Dziewczynki czekały pod drzwiami zakrystii. Ich mamy stały obok. Na dany znak szybko wyciągały z toreb białe sukienki, dziwnie za duże i pomogły je córeczkom włożyć na codzienne ubranie. Ta dziwna przebieralnia przy bocznych stopniach ołtarza, zaimprowizowana była na kilka minut przed przyjściem księdza, który miał u dzielić dzieciom Pierwszej Komunii. Nie było czasu na dekoracje i fryzury, trzeba było zdążyć nim ktoś doniesie. Świece naprędce odwijane z pogniecionych gazet, białe kokardy na rozczochranych warkoczach. Granatowe, chłopięce sweterki po kilkakroć cerowane na łokciach i te przedziwne światło, które nagle zaczęło przechadzać się po witrażach.

Pamiętam doskonale ten kościół, zwany „czerwonym”.Kościół świętych Symeona (Szymona) i Heleny.Budowę kościoła w Mińsku nadzorował sam Władysław Marconi (tak, autor projektu Hotelu Bristol w Warszawie!), zaś fundatorem był Edward Woyniłłowicz. Szymon i Helena – tak brzmiały imiona jego dzieci, które zmarły jako kilkulatki. Zupełnie inaczej czuję się we wnętrzu tego kościoła, którego wezwanie nawiązuje do bezbrzeżnego cierpienia ojca po utracie synka i córeczki.Cegłę do budowy sprowadzono aż z okolic Częstochowy. A marmury umieszczone wewnątrz spod Kielc,a dachówka – z Włocławka!Prawdziwa mozaika polskości.Rok 1923 był tragiczny w historii kościoła pw. św. Szymona i Heleny. Zbezczeszczony przez bolszewików, zamieniony na budynek Państwowego Teatru Białoruskiego i dwukrotnie – w kino. Po raz pierwszy jeszcze przed wybuchem II wojny światowej,a po raz drugi – po zajęciu Mińska przez wojska radzieckie. Wtedy nad wrotami głównymi zawisł napis Kino„Sawieckaja Biełarus”.Kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych znów wybierałam się do Mińska, właśnie trwała walka Polaków o kościół. Członkowie Stowarzyszenia „Polonia” organizowali protesty, głodówki – i udało się!Kościół pw. św. Szymona i św. Heleny zostały zwrócony katolikom, a przecież w czasach ZSRR był to zupełny ewenement.

Wychodzimy z kościoła. Rozsypującą się dryndą bliżej nie zidentyfikowanej marki podjeżdża po nas ojciec Rusłana i jedźmy do Łohojska. Trasa liczy ok. 40 km od granic administracyjnych miasta, ale docieramy na miejsce po dwóch godzinach .Wokół sowchozy, budynki fabryki traktorów i zdewastowane zakłady remontowo-budowlane. W Łohojsku przyszedł na świt hrabia Konstanty Tyszkiewicz, który zgromadził ogromną kolekcję archeologiczną. Kkto ją rozkradł?Jedziemy dalej mijając roześmiane od ucha do ucha twarze kierowców.Tego samego dnia wracam do Polski.

Marta Cywińska

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!