Historia

NIE ZAKŁÓCAJMY STULECIA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Czy Stulecie dotyczy tego, co z Polską działo się na przestrzeni po prostu minionych stu lat? Zatem tak samo dobrze dziesięć lat temu, co pięćdziesiąt czy może osiemdziesiąt lat temu? Czy Stulecie dotyczy jednak tego, co z Polską działo się nie później, jak właśnie sto lat temu, czyli w latach 1916-1921? Bo tamte wydarzenia były przecież, co by nie mówić, też dosyć rozciągliwe w czasie.

Jedno pojęcie Stulecia nie musi się atoli kłócić z tym drugim. Zarówno ta nowsza, jak i ta dawniejsza historia Polski jest wszakże frapująca. Niemniej, wielu Polaków wobec nieistnienia u nas od dwudziestu już lat systematycznego szkolnego nauczania historii (także literatury) ma w głowach jakiś taki „stuleciowy mętlik”. Przyczyną owego – by tak rzec – zamieszania jest oczywiście druga wojna światowa, która zakończyła się polską przegraną, a która właśnie teraz, w rocznicę wcale nie swojego Stulecia, uwzięła się, aby nam ze szczególną energią przesłaniać owo prawdziwe Stulecie – Stulecie Zwycięstwa lat 1916-1921. Bo to byłoby ostatnie, jak dotąd, polskie wielkie zwycięstwo, skoro – jak gdzieniegdzie słyszymy – „’Solidarność’ też przegrała”. Nie bez powodu Sławomir N. Goworzycki swoją powieść o wojnie z bolszewikami roku 1920 kończy zawołaniem: „Chwała zwycięzcom!”.

Jednakże wspominać nie wystarczy. Trzeba sprawy rozpatrywać, miarkować i analizować, aby z historii wyciągać pożyteczne nauki na przyszłość. W „polskim Londynie”, tym emigracyjnym, powstałym w następstwie właśnie drugiej wojny światowej, gdy ktoś powiedział coś rażąco niewłaściwego, słyszał zaraz: „Nie opowiadaj pan głupstw. Bądź pan przedwojenny”. Wszyscy wiedzieli, że „przedwojenny” oznacza w tym kontekście tyle, co sprzed pierwszej wojny światowej, z czasów cesarstw i królestw, a nie tylko sprzed tej niedawno zakończonej drugiej. Oni, tam i wtedy, pomimo hekatomby drugiej wojny światowej nadal pojmowali, że ów niekorzystny przełom cywilizacyjny przyniosła ta wcześniejsza światowa wojna, a z nią kolejna krwawa Rewolucja. Światowa wojna druga przewyższyła tamtą co do ilości, lecz co do jakości była zaledwie kontynuacją kryzysu drugiej dekady XX wieku.

„Bądź pan przedrewolucyjny!” – takie powiedzonko lepiej by oddawało sedno sprawy.

Dokładnie sto lat temu owa Rewolucja, od zachodniej strony zabezpieczona marcowym pokojem podpisanym z Niemcami i ich sojusznikami w Brześciu Litewskim (dziś: Białoruskim), wyruszała na podbój bezmiarów Rosji i Syberii. Po niespełna roku zwycięskich zmagań z rodzimymi rosyjskimi „białogwardyjcami”, lecz jeszcze ich nie zakończywszy, Rewolucja skierowała się orężnie ponownie ku zachodowi, gdzie już nie stali jej na drodze Niemcy (sami już zrewoltowani), ale ledwie od kilku tygodni hołubiący swoją odzyskaną Niepodległość „białopolacy” („biełopaliaki”).

O tamtych wydarzeniach będziemy jeszcze przypominać, gdy rozpoczną wybijać Setne Rocznice wiekopomnych zwycięskich bitew. Już jednak teraz zważmy, że owe bitwy toczone były w miejscach przeważnie należących dzisiaj nie do Polski, lecz do innych państw, z dzisiejszą Polską od wschodu graniczących. Po stu latach bilansujemy więc z poczuciem zawodu: Co to za zwycięstwa, skoro tereny, na których zostały odniesione, od dawna już nie należą do Rzeczypospolitej? A jednak, zwycięstwa.

Tu pojawia się naglące wyzwanie z dziedziny badań terenowych, archeologii, liczenia ofiar, ekshumacji, a po nich oznaczania miejsca, stawiania krzyża, ołtarza, pomnika z tablicą, urządzania cmentarza, a może nawet stawiania kaplicy, a nawet urządzania muzeum, lub choćby izby pamięci.

Ale gdzie? Słyszymy i czytamy, że od kilku miesięcy obecne władze Republiki Ukraińskiej nie pozwalają stronie polskiej na prowadzenie „poszukiwań i ekshumacji szczątków polskich ofiar wojen i konfliktów na terytorium Ukrainy”. Wszędzie, jakichkolwiek, lecz dopiero od kilku miesięcy.

Jakie zatem kresowe pobojowiska, cmentarzyska i miejsca kaźni strona polska zdążyła rozpoznać, zbadać, oznaczyć w terenie i upamiętnić przez ostatnie ponad ćwierćwiecze? Dla przykładu – za kilka lat będziemy mieli 400. rocznicę pierwszej bitwy chocimskiej. Czy więc tam, wedle chocimskiego zamku, stoi dziś chociażby krzyż na wspomnienie kilkakrotnie w owym miejscu składanej krwawej bitewnej ofiary dawnego rycerstwa polskiego? Ofiara została – jak wiemy – przyjęta, a Turcy i Tatarzy pokonani.

Ale obecny ukraiński zakaz dotyczy prowadzenia badań terenowych, w tym ekshumacji, lecz chyba jeszcze nie stawiania krzyży ani pomników. Ciekawe, swoją drogą, jak to ten wschodni zakaz współgra z zakazem „jedwabińskim”, obowiązującym już od lat, i to na obecnym terenie Rzeczypospolitej Polskiej. Bilans jest więc taki, że obcy nam zakazują, także na ziemi w obecnych granicach Polski, a my biernie poddajemy się tym zakazom. I to w sam raz w Stulecie Odzyskania Niepodległości!

Jak wiadomo, tak zwana strona polska (czy to z własnej i nieprzymuszonej przyczyny, czy też umiejętnie przez obcych sprowokowana) ma swój współudział we wznieceniu owych jakże dla niej samej niekorzystnych zakazowych rozhoworów. Bo gdyby z tymi rozliczeniami z post-banderowcami poczekano chociaż te dwa-trzy lata, aby zapewnić otwartą dla nas przestrzeń do badań terenowych oraz upamiętnień właśnie teraz, w latach 2018-2020, na Stulecie. Ale stało się inaczej.

Tu dygresja, lecz wciąż na temat polsko-ukraiński. Przyznajcie się, o współrodacy-Polacy, że lwia część z Was przed jesienią roku 2013, czyli przed tak zwanym Majdanem, o Ukrainie, jako takiej, zielonego pojęcia nie miała i do zagadnienia ukraińskiego i w ogóle wschodniego stała tyłem, bez zainteresowania (owszem, polskie Kresy, ich historia i kultura, to troszkę coś innego, ale dzisiejsza Ukraina wykracza poza nasze Kresy). W Warszawie, w latach 90. XX w. i na początku bieżącego stulecia przewodniki po Ukrainie czy plany miast, choćby i samego stołecznego Kijowa, nabyć było można ledwie w jednym miejscu, a jak nie jednym, to w dwóch, później może trzech; i to wszystko. Wydawcy polscy, zainteresowani oczywiście Kresami, resztą Wschodu się wtedy jeszcze nie interesowali.

Później „ktoś trzeci”, dopiero niedawno, bo na przełomie lat 2013/2014 rozpętał i podtrzymał kijowski Majdan; światowe i krajowe massmedia sprawę oczywiście podgrzały, a dzisiejsi Polacy z zadziwieniem, powoli, z oporami, jakże niechętnie, obrócili się twarzą, a może tylko bokiem ku Wschodowi, i tak nadal stoją, i spozierają na tenże Wschód, nadal nic lub prawie nic nie rozumiejący.

Co zatem w kontekście Stulecia Niepodległości i Zwycięstwa nad bolszewikami (nad Ukraińcami zresztą też) tracimy wobec trwającego nadal ukraińskiego zakazu rozkopywania dawnych pobojowisk? Ano nadal to, po co nie sięgaliśmy w okresie minionego ponad ćwierćwiecza, a po co można było wtedy sięgać bez przeszkód. A teraz już nie wolno nam prowadzić badań terenowych na owych jakże licznych zwycięskich polach chwały oręża polskiego z okresu zmagań z nawałą bolszewicką lat 1918-1920!

Nie wolno na Ukrainie, ale wciąż chyba wolno na Białorusi. I tę okoliczność koniecznie trzeba wykorzystać, dopóki i Białoruś się nie rozmyśli. Zacznijmy od Bobrujska i od – dajmy na to – Krwawego Boru koło Lidy, zajrzyjmy do samej Lidy, i do Grodna…

Na pewno wolno prowadzić badania jeszcze gdzieś, a mianowicie… w Polsce, w dzisiejszych jej granicach! Lecz ten obszar badań także – o dziwo – leży od dziesięcioleci odłogiem. „Mądry Polak po szkodzie”.

Polskich pobojowisk, większych i mniejszych, na omawianych tu obszarach Międzymorza są setki; a przecież sto lat temu Polacy wojowali także na Murmaniu, na Kubaniu, a wkrótce później i na dalekiej Syberii. Gdy przyjrzymy się choćby tylko (i aż) tablicom na warszawskim Grobie Nieznanego Żołnierza, przekonamy się, że akurat w tym dostojnym zbiorze, dla samego tylko roku 1920, umieszczono, i to przecież już wkrótce po upamiętnianych wydarzeniach (a przywrócono w latach 90. XX w.), nazwy siedmiu pobojowisk znajdujących się obecnie na obszarze Republiki Ukrainy, sześciu na obszarze Republiki Białorusi i – uwaga, uwaga! – aż dwunastu na obszarze dzisiejszej Rzeczypospolitej Polskiej.

A zatem pytamy: Do kogo te pretensje? Kto polskim badaczom, przez minione długie dziesięciolecia (sic!), począwszy od roku 1989, zabraniał i nadal zabrania kopać i ekshumować, a polskim władzom świeckim i kościelnym stawiać krzyż, monument, urządzać muzeum i wojenny cmentarz, w takiej Sarnowej Górze pod Ciechanowem? Samochodem jakieś ledwie dziewięćdziesiąt kilometrów na północ od Warszawy, a w prostej linii znacznie mniej.

No bo jakkolwiek historykom prawdziwa historia zwycięskiej wojny roku 1920 jest już dość znana, to szerokim rzeszom Polaków jest wciąż nieznana. Bo nam wciąż nie wolno wspominać zwycięstw, ani cieszyć się nimi! Gdy historia ta zostanie wreszcie kiedyś przez szerokie rzesze poznana, na malownicze pola Sarnowej Góry i okolicznych wsi będą ciągnęły patriotyczno-religijne pielgrzymki, i będą się tam odbywały wiece oraz uroczyste Msze Święte.

A stoi tam też obiekt nieco wcześniejszy – kamienny krzyż wystawiony, jak to u nas, na rozstajach dróg, w roku 1917. W roku Fatimskim, w roku Rewolucji; chociaż ani o jednym, ani o drugim fundatorzy i budowniczowie tego świętego znaku chyba jeszcze wiedzy nie posiadali. Trzy lata później rozpędzona Rewolucja dotarła także i na te pofalowane pola. Spod samej Warszawy już uciekała, ale tu wciąż jeszcze zajadle szturmowała, aby w te dwa-trzy dni dorwać się, pomimo wszystko, do przepraw wiślanych, i wesprzeć towarzyszy tratujących właśnie wtedy nadwiślański Płock, w połowie sierpnia 1920 roku.

A ów kamienny, wtedy zupełnie nowy, wiejski krzyż był świadkiem, jak nasi Czcigodni Pradziadowie tam właśnie napór owej Rewolucji ostatecznie złamali, za cenę wielkiej żołnierskiej ofiary oczywiście, liczonej setkami poległych i rannych. Gdzie ich wszystkich pochowano? Szukajcie, szukajcie… Takiej liczby zwłok nie pomieściły przecież owe liczne wiejskie cmentarze, na których atoli w latach 90. XX wieku ponownie oznaczono miejsca żołnierskich pochówków z tamtych wojennych zmagań (wdzięczność za to i chwała tamtejszym mieszkańcom i duchowieństwu!). Bo wtedy, w upalne lato roku 1920, zwłok nie wożono do odległego o aż kilkadziesiąt kilometrów Modlina, by je pochować na tamtejszym Cmentarzu Fortecznym (rozległa kwatera z tamtych zmagań została częściowo odtworzona w latach 90. XX w.). W Modlinie był natomiast duży szpital wojskowy, i tam umierali liczni ciężej ranni, zwożeni, także pociągami, z całego wielkiego obszaru tzw. bitwy północnej, zwanej też bitwą nad Wisłą i Wkrą (taki wszakże tytuł, „Nad Wisłą i Wkrą”, nosi sławna relacja głównodowodzącego na owym odcinku frontu gen. Władysława Sikorskiego, dowódcy Piątej Armii WP, wydana po raz pierwszy w roku 1928).

Tak więc w podjęciu takoż polskich wykopalisk, jak i polskich egzekwii pod Sarnową Górą nie przeszkadza obecnie, bo przeszkodzić nie może, ani Ukrainiec, ani Białorusin, ani Rosjanin, ani Żyd, ani nawet rodzimy polski (post)komunista. Więc kto?

Ale na wschodzie, przez bardzo długie lata, i jeszcze do niedawna, Ukraińcy nie zabraniali Polakom podjęcia prac na pobojowisku pod Chorupaniem koło Dubna, na Wołyniu (sic!), ani w innych podobnych miejscach; Białorusini też nie. Wszakże takie badania służą wspomnieniu, iż właśnie tam i wtedy tym złym był akurat nie Ukrainiec, ani Białorusin, ale „ten trzeci”, czyli bolszewicy przybyli z jeszcze bardziej odległego Wschodu.

Muzeum Chwały Oręża Polskiego w Chorupaniu k/Dubna na Wołyniu. Mauzoleum Rycerstwa Polskiego w Chocimiu n/Dniestrem. Czy to źle brzmi? I podobne upamiętnienia w wielu innych miejscach. Zamków z dawnych wieków mamy we Lwowskiem, na Podolu, Wołyniu i w dawnej Bracławszczyźnie wszakże dziesiątki, a owych miejsc pamięci z różnych wieków i okresów, jak się rzekło, setki. Bo Ukraińcy swojemu hetmanowi Sahajdacznemu pomnik w Chocimiu wystawili już na początku lat 90. XX w. (o ile nie wcześniej).

Wszelako, skoro na Ukrainie jest dziś zakaz, obecnie zgromadzoną energię badawczą należy skierować na Białoruś, i przede wszystkiem – wedle stawu grobla – ku miejscom dziś do naszego państwa należącym. Są i inne kraje. Jednakże w Wilnie czy w Dyneburgu (Dźwińsku, Daugavpils), kto poszuka, to stosowne obiekty jednak znajdzie, i nad nimi się zaduma.

Chorupań (1920), Chocim (1621, 1673), Sarnowa Góra (1920) – w zmaganiach prowadzonych w tych i innych miejscach stawką były dalsze losy nie tylko Polski i narodu polskiego, ale całej cywilizacji chrześcijańskiej; dziś powiemy: łacińskiej.

Na co więc czeka strona polska, reprezentowana przez zwłaszcza Instytut Pamięci Narodowej oraz inne wyspecjalizowane w pracach terenowych zespoły badawcze? Czas nagli! Setna rocznica polskiego Zwycięstwa w wojnie bolszewickiej tuż, tuż!

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!