Felietony

Męczeństwo Romana Giertycha

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Pod strasznym knutem faszystowskiego reżymu w Polsce rośnie męczenników orszak biały. Nic zresztą dziwnego, skoro ten męczeński marsz rozpoczął się jeszcze przed wojną, kiedy to Żydzi i Ukraińcy, że o dobrych Niemcach już nie wspomnę, jęczeli pod strasznym knutem „polskich panów”, od których wyswobodził ich dopiero wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler. Co prawda on też miał bzika na punkcie Żydów, którzy za swoje wyzwolenie spod władzy „polskich panów” zapłacili wysoką cenę, ale dla Ukraińców, a zwłaszcza dobrych Niemców, nastał czas dobrego fartu. Potem ten dobry fart się dla nich skończył, ale ponieważ natura nie znosi próżni, to okres dobrego fartu rozpoczął się dla Żydów. „Weź pan prostego Żyda” – tłumaczył kiedyś Antoniemu Słonimskiemu jego rozmówca – ale ten natychmiast mu przerwał pytaniem – a skąd wziąć prostego Żyda? A jednak Stalinowi się to udało; skądciś nabrał mnóstwo prostych Żydów, szewców, krawców i tp. z których porobił dygnitarzy, ministrów, dyrektorów departamentów, generałów, czy ostatecznie – pułkowników i majorów – żeby tresowali mniej wartościowy naród tubylczy do komunizmu. Do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja, toteż i prości Żydzi, jak dopuścili sobie do głowy, że stanowią elitę mniej wartościowego narodu tubylczego, to uważają tak aż do dnia dzisiejszego. Kiedy, na skutek walki z konkurencyjnym gangiem „Chamów” te wszystkie alimenty potracili, w jednej chwili z podpory komunistycznego reżymu, stali się jego męczennikami, powiększając orszak biały i napełniając świat klangorem swej męczeńskiej skargi.

Bo trzeba nam wiedzieć, że status męczennika, zwłaszcza, gdy męczeństwo odbywa się na pluszowym krzyżu („Bo to ważne przecie wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie” – poucza poeta), ma swoje dobre strony. Aj, co ja mówię: „dobre strony”! Status męczennika ma same dobre strony! Po pierwsze – za męczeństwo należy się nagroda, to znaczy nie żadna nagroda, jaka tam znowu „nagroda”? Nie „nagroda”, tylko zadośćuczynienie. Toteż jeszcze świat nie otarł łez „ocalałym z holokaustu”, w imieniu których coraz natarczywiej domagają się zadośćuczynienia organizacje wiadomego przemysłu ze Stanów Zjednoczonych i innych nieszczęśliwych krajów – a wiadomo, że nic tak nie ociera łez, jak złoty plaster, w który łzy same wsiąkają bez śladu – a tu zadośćuczynienia zaczynają domagać się męczennicy marcowi – bo komuż zadośćuczyniać w dzisiejszych, porażonych znieczulicą czasach, jeśli nie męczennikom? Po drugie, taki jeden z drugim męczennik, jest naturalnym kandydatem na autorytet moralny. Zauważył to już dawno Piotr Brantome, który w „Żywotach pań swawolnych” przytacza rozmowę wrażliwej damy z jeńcem dopiero co wykupionym z tureckich galer. Pytała go, co też bisurmanie „czynili białym głowam. – O pani – rzekł – tyle im czynią tę rzecz, aż umierają z tego! – Dałby Bóg – odrzekła – abym tak w męczeństwie mogła umrzeć za wiarę”. Czyż ta deklaracja nie przynosi zaszczytu zarówno owej damie, jak i wszystkim męczennikom, z których każdy mógłby zostać autorytetem moralnym, nawet bez konieczności odbywania stażu w charakterze Tajnego Współpracownika? Po trzecie wreszcie, status męczennika, którego pochodną jest status autorytetu moralnego, stanowi coś w rodzaju dożywotniego, a nawet i dłuższego immunitetu. Męczennik i autorytet moralny z natury rzeczy nie może być zdolny do popełnienia czegoś złego na tej samej zasadzie, na jakiej czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty.

I dopiero na tle tych rozważań lepiej rozumiemy pragnienie męczeństwa, jakiego doznaje pan mecenas Roman Giertych. Właśnie oskarżył był redaktora Cezarego Gmyza o zbrodniczą intencję zamordowania go. Cezary Gmyz zacytował bowiem rymowankę: „Giertych do wora, wór do jeziora!” – w której pan mecenas Roman Giertych dopatrzył się myślozbrodni. Tymczasem żyją jeszcze ludzie pamiętający, że taką właśnie rymowankę recytowały watahy młodocianych demonstrantów, protestujących przeciwko pomysłom wicepremiera i ministra edukacji Romana Giertycha w roku 2006. Inspirację do tych protestów młodociani protestanci czerpali z tak zwanego „Salonu”, w którym co prawda nie ma podłogi, ale za to jest tylu męczenników i autorytetów moralnych, że nie można nawet splunąć, żeby w jakiegoś nie trafić. Ale pan mecenas Roman Giertych nie bez powodu sprawia wrażenie, jakby chciał autorstwo tej rymowanki przypisać panu Cezaremu Gmyzowi, co do którego wcale nie wiadomo, czy by potrafił coś podobnego napisać, albo wymyślić. Rzecz w tym, że od czasu, gdy wycofał się z życia politycznego (co prawda nie do końca, bo widziano go, jak pod batutą pana Mateusza Kijowskiego podskakiwał na demonstracjach Komitetu Obrony Demokracji), cierpliwie i metodycznie próbuje wkraść się w łaski Salonu. Stanisław Lem powiada, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Może z konklawe poszłoby łatwiej, bo panu mecenasowi Giertychowi jakoś nie udało się przekonać Salonu, że porzucił sprośne błędy Niebu obrzydłe, którym hołdował w młodości i nieodwołanie przeszedł na jasną stronę Mocy. Najwyraźniej Salon nadal czeka na jakiś znak, a właściwie ZNAK, który ostatecznie przekonałby tamtejszych niedowiarków do metamorfozy pana mecenasa, a zwłaszcza – do jej nieodwracalności. Być może męczeństwo mogłoby spełnić tę funkcję, ale czy oskarżenie pana red. Cezarego Gmyza o myślozbrodnię zawiera znamiona męczeństwa? Dodajmy – oskarżenie oparte na wątłych podstawach, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa to nie on jest autorem wspomnianej rymowanki, tylko ktoś zupełnie inny, kogo pan mecenas Giertych chyba nie ma odwagi wskazać nieubłaganym palcem. To zresztą całkowicie zrozumiałe, bo w przeciwnym razie naraziłby się na męczeństwo i to niekoniecznie na pluszowym krzyżu, tylko prawdziwe – oczywiście wedle stawu grobla, czyli według współczesnych kryteriów prawdziwości, które – jak wiadomo – bywają nader rozciągliwe. Ale z tych samych powodów Salon mógłby nie uznać ani autentyczności nawet takiego męczeństwa, ani zwłaszcza – jego nieodwracalności. Cóż tedy przystoi czynić panu mecenasowi Romanowi Giertychowi?

Pewnej wskazówki dostarcza analiza składników fenomenu, jakim jest męczeństwo. Zawiera ono w sobie element ofiary. Niekoniecznie od razu z siebie samego, a zwłaszcza – z siebie całego. Na początek można by zacząć od jakiegoś fragmentu osoby, który w ramach męczeństwa trzeba by poświęcić przy użyciu drobnej operacji chirurgicznej. To nadawałoby męczeństwu, a zatem i metamorfozie, znamiona nieodwracalności („darmo; co człek raz stracił, tego nie odzyszcze” – zapewnia poeta), no a potem można by zaoferować nawet duszę.

Stanisław Michalkiewicz

Autor jest stałym felietonistą Magna Polonia! Kupuj i wspieraj wolne media
www.magnapolonia.org/sklep

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!