Wprawdzie polskie prawo, w odróżnieniu od np. brytyjskiego, czy amerykańskiego, nie opiera się na precedensach, tylko na „ustawach”, którym – według konstytucji – podlegają nawet niezawiśli sędziowie, ale kto by tam przejmował się takimi głupstwami, jak jakieś „ustawy”, zwłaszcza jeśli przeforsował je reżym Jarosława Kaczyńskiego? Toteż coraz mniej osób, zwłaszcza zajmujących najwybitniejsze stanowiska w wymiarze sprawiedliwości, a zwłaszcza – w sądownictwie – nie tylko nie przejmuje się ustawami, ale nawet ostentacyjnie je unieważnia, jeśli tylko wydają się im sprzeczne nie tyle może z konstytucją, co z ich sympatiami politycznymi. Niezawiśli sędziowie wprawdzie mają być apolityczni, ale jakże tu zachować cnotę apolityczności, kiedy właśnie demokracja jest gwałcona? Tak diagnozują sytuację w Polsce nie tylko funkcjonariusze publiczni, przepuszczający przez swoje wykwintne przewody pokarmowe rozmaite „smakołyki”, kupione za pieniądze wydarte podatnikom przez nienawidzony reżym, ale nawet Komisja Europejska oraz przebierańcy z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Jak tylko Nasza Złota Pani przekaże im dyrektywę, co do odpowiedzi na słynne „pytania prejudycjalne”, jakie przekazał im Sąd Najwyższy naszego bantustanu w nadziei na zachowanie alimentów jeszcze przez parę lat. Na przykład, na prejudycjalne pytanie: „co słychać” – ETS mógłby odpowiedzieć wymijająco: „zależy, gdzie ucho przyłożyć” – ale wtedy Nasza Złota Pani natarłaby przebierańcom uszu. Skoro nawet my wiemy takie rzeczy, to cóż dopiero – przebierańcy, którzy przecież nie mogą nie wiedzieć, kto i po co ich na tych wolnych stolcach pousadzał? Toteż z pewnością orzekną, że sędziowie Sądu Najwyższego nie przechodzą w stan spoczynku, chyba, że jest to spoczynek wieczny i żadnym „ustawom” nie podlegają, chyba, że przeforsuje je obóz zdrady i zaprzaństwa, a w ostatniej instancji zatwierdzi redakcyjny Judenrat „Gazety Wyborczej”. Wtedy nie ma rady; trzeba ukorzyć nie tyle może „zmysły”, chociaż i zmysły też, zwłaszcza zmysł węchu, ale przede wszystkim – „rozum swój”, dopuszczając swobodne działanie gersdorfin. Skoro takie wiatry puszczane są z najwyższego sanktuarium sprawiedliwości, co to jest „ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej”, to nic dziwnego, że przybytki sprawiedliwości drobniejszego płazu się do tych powiewów dostrajają, jak tam potrafią. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze – od kiedy to przebierańcom zależy na „mocy”, czy „trwałości Rzeczypospolitej? Jak pamiętamy, stopień tak zwanego „upartyjnienia” w niezawisłych sądach nie był co prawda aż tak wysoki, jak w niezależnej prokuraturze, ale też wysoki. Dlatego trudno się dziwić, że z pokolenia na pokolenie niezawisłych sędziów, na podobieństwo gromu rozbrzmiewają spiżowe sformułowania Adama Łopatki, ongiś poprzednika pani Małgorzaty Gersdorf na stanowisku Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego: „Mniej istotne jest, czy kierownicza rola partii marksistowsko-leninowskiej została określona w konstytucji, czy innych aktach prawnych danego państwa. Rola i pozycja tej partii w kraju mają bowiem swoje źródła przedprawne i pozaprawne, których doniosłość jest niezależna od przepisów prawa.” Oto skąd czerpią natchnienia przebierańcy z Sądu Najwyższego, a za nimi, jak za panią matką – przebierańcy drobniejszego płazu.
W tej sytuacji każdy rozsądny obywatel powinien omijać niezawisłe sądy możliwie jak najszerszym łukiem, podobnie jak w dawnych czasach omijano mosty. „Widzi, że most – i jedzie” – mawiano, pragnąc zilustrować czyjeś nierozsądne postępowanie. Jeśli jednak z jakichś powodów jest to niemożliwe, to już na pierwszej rozprawie trzeba składać wniosek o jej odroczenie do czasu dostarczenia udokumentowanej informacji, czy osoby zasiadające w charakterze niezawisłych sędziów, były lub są tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa Urzędu Ochrony Państwa, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Wojskowych Służb Informacyjnych, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Śledczego Policji, Centralnego Biura Antykorupcyjnego lub Policji Skarbowej. Chodzi o to, że niezawiśli sędziowie upodobali sobie ostatnio w bezpośrednim stosowaniu konstytucji, którą tak wielu obywateli i obywatelek publicznie się masturbuje – a skoro tak, to trzeba powołać się na art. 45 ust.1 konstytucji, stanowiący, że „każdy” ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd.” W przypadku, gdy sędzia lub sędziowie byliby tajnymi współpracownikami którejś z wymienionych tajnych służb, o żadnej niezależności, bezstronności, ani niezawisłości nie może być mowy. Dlatego każdy obywatel ma osobisty i uzasadniony interes prawny w dostarczeniu mu takich informacji i to zanim sąd zacznie cokolwiek rozpatrywać. Gdyby zaś sąd taki wniosek odrzucił trzeba by oskarżyć go o przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości i zażądać jego wyłączenia. Są to oczywiście kroki desperackie, bo w środowisku przebierańców panuje korporacyjna solidarność – ale nie ma rady – trzeba ryzykować.
Tym bardziej, że oto właśnie Sąd Rejonowy w Warszawie uniewinnił pana Władysława Frasyniuka, który na pytanie policjanta – jak się nazywa – odparł, że nazywa się Jan Józef Grzyb. Sąd Rejonowy w osobie pana sędziego Łukasza Bilińskiego nie tylko uniewinnił go od zarzutu wprowadzenia policjanta w błąd co do swej tożsamości, ale uznał, że występowanie z takim oskarżeniem „nie było celowe”. Ano, nie da się ukryć, że konieczność rozpatrzenia takiej sprawy musiała wprawić pana sędziego Łukasza Bilińskiego w potężny dysonans poznawczy. Gdyby bowiem skazał pana Frasyniuka, to „Gazeta Wyborcza” zrobiłaby z niego marmoladę i już nigdy nie mógłby pokazać się na oczy w towarzystwie ludzi przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu. Nic zatem dziwnego, że nie mógł powstrzymać się od gorzkiego wyrzutu pod adresem oskarżycieli, że narażają go na takie rozterki. No dobrze – ale na jakiej zasadzie pana Frasyniuka uniewinnić? Najwyraźniej pan sędzia Łukasz Biliński musiał odwołać się do poglądu przedstawionego przez Adama Łopatkę o „przedprawnych i pozaprawnych” źródłach, „których doniosłość jest niezależna od przepisów prawa”. Na tym przykładzie widzimy, że kontynuacja komunistycznej jurysprudencji w 30 roku transformacji ustrojowej, jest większa, niż mogłoby się wydawać jakimś naiwniakom. Ale jakże ma być inaczej, kiedy w środowisku sędziowskim, podobnie jak wszystkich innych środowiskach, mamy do czynienia z coraz bardziej nasilającym się zjawiskiem dziedziczenia pozycji społecznej, dzięki czemu dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci legendarnych postaci zostają legendarnymi postaciami, a dzieci konfidentów – konfidentami? W ten oto sposób kompletowane są w naszym bantustanie odpowiednie kadry, które – jak przenikliwie zauważył klasyk demokracji Józef Stalin – „decydują o wszystkim”.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!