Felietony

Zalesianie Marsa

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Najbardziej fascynująca ludzkość planeta, która od wieków przyciągała uwagę najsławniejszych astronomów już od czasów starożytnych takich jak Ptolemeusz, greccy filozofowie, rzymscy, Giordano Bruno, Galileusz, Mikołaj Kopernik i aż do czasów dzisiejszych po Alberta Einsteina, Kepplera i dalej, jest jak się wydaje już dziś nową nadzieją ludzkości. W wielu wersjach wielu kanałów informacyjnych mogliśmy latami słuchać, poczynając od słynnej audycji Orsona Wellsa o życiu, które na czerwonej planecie miałoby nie tyle istnieć w formie mikrobu, ale rasy zielonych ludzików vel szaraków poruszających się z zawrotną prędkością na radarach Straży naszych umiłowanych przywódców. Przyprawiając ich tym samym o ból głowy i doprowadzając do szału i konsternacji naukowców zajmujących się awionautyką, których wiedza i geniusz nagminnie poniżane przez oddziały dzielnych marsjańskich lotników domagały się zemsty na zuchwałych sąsiadach, z naszego słonecznego układu. Układ układem, rzekłby przeciętny malkontent pracujący jako domokrążny sprzedawca garnków wysokiej jakości, ale jak wiadomo, kto szybszy ten lepszy.

Z pewnością mądrość ta, mająca solidne, no bo jakbyż, dno a nawet rondel takie posiada jest stara jak świat światem i poczynając od czasów obalenia pewnej dychotomii na temat żółwia, którego sam Achilles nie był w stanie przegonić, już od czasów antycznych jest znana i na stadionach. Owszem, na stadionach, które to niby się zmieniły, boć to czasy humanizmu, w porównaniu do pradawnych aren, ale jak podają Tacyt i Katon, Herodot na przykład, ruch stadionowy, stricte polityczny i już przed nimi miał niebywały wdzięk i polot dla takich fanów sportu jak choćby Neron, czy Kaligula, nie wspominając o pomniejszych zausznych politykierach tamtych wspaniałych dla wielu starszych w wierze Braci czasów. Urokliwe światełko na nocnym niebie tysiące lat umilające miłosne schadzki, rozważania pierwszych poetów, czy też palenie wonnych kadzideł w kamiennych świątyniach, pominę tutaj bardziej drastyczne imprezy mniej dajmy na to rozwiniętych, w opinii autora, kultur po dziś dzień rozpala naszą wyobraźnię.

Pomijając różne ujęcia wyobraźni, głównie rozchodzi się o zbiorową, dziś już w czasach podboju kosmosu nie musimy tylko nią się kierować. Nie tylko zdjęcia z najpotężniejszych teleskopów i tych naziemnych, ale też tych pływających po orbitach, ale i łazik Curiosity zaspokaja dziś naszą niezaspokojoną jak dotąd ciekawość. I bardzo dobrze, jakby powiedział mistrz murarski do ucznia pytającego się czy dość dużo łopat poszło do betoniarki, że nasze umiłowane wodzowstwo pozwala nam na oglądanie tego ukrytego dotąd nieba, jakby powiedział analityk pewnej grupy dyskusyjnej, o którą ostatnio tyle hałasu. Cóż to jednak znaczy dla ludzkości, ten łaz na czerwonym piachu czczonej niegdyś plamki na niebie, szukający z pewnością złota zaginionego w czasie ostatnich wojen, jak z pewnością określiłby cały proceder używający dziś cyrylicy starszy brat w wierze? Na co z pewnością drugi, też używający cyrylicy, ale stojący wyżej intelektualnie odpowiedziałby – co je nasze to i z Marsa przywieziem. Nie inaczej… podsumowałoby tą historyjkę i całe NASA w przerwie na newsa z CNN, albo NBC, właściwie już po przegranej Donalda Trumpa notujących spadek oglądalności paneli dyskusyjnych. Ale bądźmy poważni. Nie marudząc zbyt długo przy suto zastawionym stole, jaki obecnie a być może do niedawna gwarantował nam nasz własny układ, wieki temu zbadany obiektywami pierwszej camera obscura, jesteśmy dziś, że tak to ujmę sprowadzeni brutalnie na ziemię, na glebę i być może nawet spadliśmy z drabiny, na którą wspinaliśmy się z tanią wersją lunety w ręku. A to za sprawą tak zwanych orwellowskich wschodnich Braci, którzy nie poradzą patrzeć już dziś w gwiazdy, gdyż głowy im ciążą jak można wnioskować w kierunku ziemii, a nawet być może kręci się w głowie od patrzenia w górę.

Wyjątek być może świadczący o tej hybrydowej przebiegłości stanowią dziś obrazki żołdaków wypinających pierś w przód, a głowę odchylających w tył, które serwowane nam ku przestrodze przez wschodni salon, przypominają o jednym, dość prozaicznym fakcie. Gdy się udławisz małżą bądź krewetką głowa w tył i wychył do przodu. Tyleż dobrego z tej ukrytej instrukcji, że rzeczywiście przejedzenie się owocami morza, lub też nieumiejętne połykanie morskich robali, nawet popite suto słodkim szampanem, nie wspominając spirytusu niejednego mało trenującego biurokratę zawiozło wprost do lekarza. Nie mniej my z Marsa nie zrezygnujemy, jak można usłyszeć ze wszystkich stron świata, a co się zagłusza gdzieś tam na wschodzie, być może też na południu tej naszej wspaniałej żyznej ziemi, o którą to, nie pomijając wątku sankcjonowanej rzekomym prawem kradzieży, bić nam się przyjdzie jak za naszych dziadów.

I już można usłyszeć gdzieś z za płota na Podlasiu, tak, tego wysokiego, chrapliwym przepitym głosem wykrzyczane – kosy na sztorc riebiata! Na co jak donoszą tabloidy, z naszej, tak, z podkreśleniem strony pada salwa kociego śmiechu i również odzew – Idi na put diaboła! Sabaka! Tym podobne okrzyki, nawoływania i odgłosy wystrzałów jak wiemy z historii zawsze towarzyszyły zbrojnym eskapadom, wypadom, wyprawom i krucjatom, co w przypadku tej ostatniej być może okazać się najbardziej trafne. Czy nowo powstały Kościół rosyjskich Metodologów, z danych wywiadowczych uzyskanych zapewne od jeszcze nie zepsutych naszych większych braci, prezentujący się sierpem i młotem w modernistycznych świątyniach jakie narazie ukryte w zakamarkach tego agresywnego imperium z pewnością już przyciągają upite nowością tłumy, ogłosi własną krucjatę czy też nie, jedno jest pewne.

Wojna, która rozpoczęła się na Ukrainie, jeszcze nie nazwana przez historyków, być może wojna religijna z pewnością ma niewiele wspólnego z rozwojem nauk i sztuk, a wiele z awanturą o Marsa, na którego z pewnością putinowski reżim, przynajmniej z gróźb które słyszymy zamierza wysłać wszystkich innowierców. Także będąc przezornymi wyznawcami demokracji i kapitalizmu, w wersji natowskiej, jedynie słusznej, ale też i Chrystusa, pośpieszajmy naszych genialnych, aby czym prędzej, jak najszybciej, a nawet jeszcze szybciej zalesili czerwoną planetę. Bowiem słuchając serwowanej nam dziś degrengolady pogróżek, kłamstw, próśb, fałszywych zapewnień, obwinień, tłumaczeń, a nawet wyznań kremlowskiej ekipy dajmy na to dowodzonego przez dawne KGB Sojuza, nie pozostawałoby nam nic innego, jak szykować statki kosmiczne i niczym tolkienowskim elfom odpłynąć do marsjańskich lasów, póki nieprzyjaciel nie zostanie zniszczony. Problem jednak w tym, jak głoszą rosyjskie przysłowia, nawet te, z czasów rewolucji bolszewickiej, krążące w tajnym obiegu systemu Gułagów, że gdy Lenin ziewnie, to Stalin kichnie, a gdzieś dajmy na to w Europie, przykościelne, okryte zielonym mchem dzwony, skonanie zadzwonią. Płosząc ze snu być może zamieszukjącą pobliską wieżę sowę, która niejedno widziała i niejedno wie o wietrze ze wschodu, który dmie nocami i dniami przynosząc raz za razem nocną porą nowiny, w czasie gdy Mars czerwono świeci, od których włos się jeży na głowie.

Tomasz Zwierz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!