Felietony

Z „Bedekera białostockiego” Marty Cywińskiej

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Ulica Parkowa. Jedna z najważniejszych  ulic na mapie moich białostockich sentymentów. Tu w klinice przyszły na świat moje dzieci i otrzymały namiastkę Krainy Szczęśliwości. Teraz zmierzają ku dorosłości: mądre i dobre na przekór całemu złu tego świata. Tędy chodziliśmy razem na spacer w kierunku Zwierzyńca. Nuciliśmy sobie razem piosenki  (po francusku również) i wprowadzałam je właśnie w  świat teraźniejszy, przeplatany opowieściami o Wzruszającym Świecie sprzed 1939. Godzinami rozmawialiśmy, opowiadaliśmy sobie wzajemnie różne historie.

Tzw. sukces pisarski i pięć tysięcy innych sposobów samorealizacji jest niczym w porównaniu z cudem bycia matką, dawania bezwarunkowo siebie dzieciom, możnością ich wychowywania, przyglądania się jak pokonują kolejne etapy dzieciństwa, jak wielka jest w nich niezgoda na zło, oszustwo, niesprawiedliwość. Mimo, iż już wchodzą  powoli w dorosłość, nie zmieniła się ani nasza wzajemna czułość, ani wzajemne zrozumienie i zaufanie.

Przed laty to na ulicy Parkowej po raz ostatni spotkaliśmy Ariane, zwaną „Czekoladką” na kilka  dni przed jej wyjazdem do Stanów. Ariane nosiła tysiąc i jeden drobno splecionych warkoczyków. Pochodziła z Konga Belgijskiego i tych kilka lat spędzonych w Białymstoku miało ją przygotować do nowego etapu życia. Stereotypowi romaniści rościli wówczas pretensje do niezwykłości  jej frazy i słownictwa, zatrzymanego często w połowie XIX-wieku. Tym bardziej Ariane  czuła się osamotniona i niezrozumiana. Pamiętam jak wspólnie pisałyśmy elaborat poświęcony tradycyjnej muzyce afrykańskiej, pamiętam jak serdecznie rozmawiała z moimi dziećmi i nuciła im piosenki po francusku, jak bardzo namawiała mnie na tysiąc i jeden warkoczyków … choć trudne to wówczas było, skoro nosiłam hinduskie suknie jako kwintesencję kobiecości  i między powinnościami codziennymi sączyłam oczekiwanie na termin obrony doktoratu.

Ulicę Parkową można pokonać w kilka minut pieszo, mnie to zajmuje mnóstwo czasu. Mijam klatki schodowe, z których wybiegają Boguś i Krzyś ( chodzili ze mną do jednej klasy w szkole podstawowej) oraz Jurek i Jutrzenka z dziećmi – niezwykle rzadki przykład normalnej, miłującej się rodziny, w której nie ma zdrad, oszukiwania czy przemocy. Na Parkowej przed laty mieszkał też Pan Krawiec „Pryszyłka”, potrafiący z kawałka materiału istne cuda wyczarować.

Tu też mieszkały znane bony i nianie, które wieczorem w „ławkowym” gronie referowały sobie wzajemnie zdarzenia dnia minionego. Żywy audiobook różniący się jedynie dniami tygodnia. Słyszę go nawet z daleka… Jako uczennica ósmej klasy, a potem przez całą moją bytność w liceum z  niezrozumiałym dla moich rówieśników entuzjazmem chodziłam ulicą Podleśną na koncerty do Filharmonii. Wtedy, po jednym z koncertów  poznałam Vadima Brodskiego  –  w najdrobniejszych szczegółach pamiętam ową rozmowę. Napisał mi  na pamiątkę  w sztambuchu coś w rodzaju zwięzłej historii moich przyszłych losów, to nie była zwykła dedykacja dla ośmioklasistki… Spotkaliśmy się dwa lata temu w pociągu. Wspomnienia powróciły.

Ulicą Podleśną szłam do ZOO jako mała dziewczynka zafascynowana tym, że za chwilę ujrzę lamy, sarenki i żubry z nigdy nie napisanych bajek. A może każde z tych zwierząt  zasłużyło, by opisać je w odrębnej historii – inne, choć takie same w- widziane oczyma dziecka, widziane oczyma dorosłego.

Dosłownie o kilkaset metrów od ZOO znajdowała się Biblioteka dla Dzieci i Młodzieży – czy to możliwe, że pamiętam kolejki młodych czytelników w okresie wakacyjnym cierpliwie czekających aż na schodach…, że pamiętam setki wyczytanych z uwagą wartościowych książek – również przedwojennych, które w zbiorach tej biblioteki cudem się uchowały, że pamiętam opryskliwe bibliotekarki, które z sobie znanych powodów czuły się Paniami na Państwowych Włościach – no cóż, może były bibliotekarkami z powołania, tyle że moje dziecięce  oko nie mogło tego dostrzec.

W kamienicach (domostwach? blokach?) przy ulicy Podleśnej  mieszka do dziś kilku niezwykłych ludzi – dobrych, ofiarnych, bezinteresownych, funkcjonujących  w świecie wartości na przekór złu tego świata. Skrzywdzonych ogromnie przez los…

Tradycyjna nauczycielka, o fizjonomii niczym z dziewiętnastowiecznej ryciny, która zawsze dotrzymuje danego słowa, ale i tego wymaga bezwzględnie od swoich interlokutorów. Kobieta czterdziestoletnia z nieśmiałym uśmiechem subtelnego dziewczęcia doprowadzona prawie do obłędu przez znęcającego się nad nią psychicznie drugiego, cywilnego męża – erotomana  i sadystę, na co dzień pomagająca samotnym matkom. Zapomniana. przez liczną rodzinę starsza Pani Em, która opatruje rany zwierząt potrąconych przez samochody. Pan Marian, który muchy nie skrzywdziłby nigdy, a nieznani sprawcy napadli na niego już trzykrotnie. Pan Józef, który bezskutecznie stara się na pamiętać, ile razy i jak długo przesłuchiwało go kiedyś UB, a on nawet jednego słowa im nie powiedział. Pan Michał – honorowy bezgranicznie i bez względu na okoliczności. Pani X, która.. Pan Y, który… (świadome powtórzenia).

Ulica Podleśna to ulica niedokończonych portretów. Na kolejne czekają zdobne…choć źle dopasowane ramy…

Marta Cywińska

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!