Historia

WALECZNYCH TYSIĄC

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

29 listopada 1830 roku wybuchło Powstanie Listopadowe. Pięknymi zgłoskami zapisał się w tych wydarzeniach 4 Pułk Piechoty Liniowej, czyli słynni „Czwartacy”… Ale największą sławę przyniosła im bitwa pod Olszynką Grochowską, stoczona 25 lutego 1831 roku.

Pułk „Czwartaków”, czyli 4 Pułk Piechoty Liniowej uważany był za elitarną jednostkę wojsk Królestwa Polskiego. W tym to pułku służył (w stopniu kapitana, a następnie majora) Walerian Łukasiński, twórca i przywódca Wolnomularstwa Narodowego oraz Towarzystwa Patriotycznego, który w więzieniach i twierdzach spędził 46 lat. Bronisław Gembarzewski w pracy „Wojsko Polskie, Królestwo Polskie 1815 – 1830” napisał o pułku „Czwartaków”:

„Pułk 4-ty liniowy stał ciągle w Warszawie. Rekrutował się zazwyczaj w samej stolicy między rzemieślnikami, dworskimi służącymi, kelnerami itp. brukową młodzieżą. Z tego powodu wzrost żołnierzy był mniejszy niż innych pułków liniowych. Zato zgrabność, postawa i wyrobienie były daleko swobodniejsze, precyzya w mustrze dochodziła do najwyższego stopnia doskonałości, a nawet elegancyi. – W. książę namiętnie ten pułk lubił, stawiał go za przykład innym pułkom, które go znów dla tych samych powodów znienawidziły. – Z drugiej strony był to zbiór filutów figlarzy, oszustów i trochę nawet złodziei. Ale wszystko to odbywało się z pewnym ulicznikowskim dowcipem i wesołością. Pułk ten był postrachem żydów, którym wielkie psoty robił.”

Prawdziwe dni chwały miały dla „Czwartaków” nadejść wraz z Powstaniem Listopadowym. To właśnie postawa jego żołnierzy w pamiętną noc listopadową w dużym stopniu zadecydowała o tym, że spiskowcy stali się panami Warszawy. Kapitan Antoni Roślakowski był wówczas dowódcą 1 kompanii fizylierów. W swej książce „Noc 29 listopada 1830 r. w Warszawie” tak wspominał moment, w którym wezwał swych żołnierzy do walki:

„Wykrzyknąłem z uniesieniem i z podniesieniem pałasza w górę: „Niech żyje Polska wolna, cała i niepodległa!”, co w ogóle cała kompania po trzykroć powtórzyła i, przy wzięciu na ramię broń, dodałem: „kto prawy syn Ojczyzny, za mną” i udałem się wraz z kompanją w porządku bojowym przy śpiewie: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”, którą to śpiewkę cała kompanja (250) jaknajgłośniej śpiewała i tym porządkiem przechodziłem przez ulicę Zakroczymską obok koszar Sapiehy.”

Po drodze do kompanji Roślakowskiego dołączyły inne pododdziały pułku. „Czwartacy” jako pierwsi znaleźli się pod Arsenałem, rozbiwszy po drodze batalion rosyjskiej gwardii. Antoni Roślakowski tak to wspominał:

„… nie straciwszy, jak tylko jednego żołnierza w zabitych, ani jednego rannego, stałem się panem Arsenału w przeciągu pięciu minut. Strata Moskali, jak raport samego księcia Konstantego do cara zrobiony, jest następująca: w zabitych 60, rannych 130, i w tym raporcie cesarzewicz nadmiennia, że prawie cały karabinierski pluton był zniszczonym.”

Gdy w grudniu 1830 roku 4 Pułk Piechoty Liniowej, czyli nasi „Czwartacy”, opuszczał Warszawę, udając się ku granicy Królestwa Polskiego, by tam powstrzymać spodziewaną ofensywę wojsk rosyjskich, oficerowie prosili dowódcę, by go zatrzymał. Żołnierze, dowiedziawszy się o tym, uklękli i przysięgli, że przed pierwszą bitwą wysypią proch z panewek, by tylko z bagnetem w ręku uderzyć na wroga. Donosił o tym „Kurier Polski” z 24 grudnia 1830 roku. Uwiecznił to też niemiecki poeta Julius Mosen w pieśni „Walecznych tysiąc”, którą to na na język polski przełożył Jan Nepomucen Kamiński:

 

Walecznych tysiąc opuszcza Warszawę
Przysięga klęcząc: naszym świadkiem Bóg!
Z bagnetem w ręku pójdziem w świętą Sprawę,
Śmierć hasłem naszem, niechaj zadrży wróg!
Już dobosz zabrzmiał, już sojusz zawarty,
Z panewką próżną idzie w bój Pułk Czwarty.

 

A jak bije się bagnetem żołnierz pułku „Czwartaków”, mogli się przekonać Rosjanie 17 lutego 1831 pod Dobrem… Kajetan Rzepecki, podówczas jeden z owych zuchów, tak wspominał tamte pełne grozy chwile:

„Wtem o godzinie 9-ej rano wysuwają się z lasu od Makowca kolumny moskiewskie; spostrzegłszy nasz 2-gi bataljon Czwartaków, stanęli w boru i sformowali szeroki front a widząc, że stoimy spokojnie, nie myśląc do nich sypnąć kulami, zaczęli złamaną kolumną wkraczać na most, ażeby poza nim prędko się znowu rozwinąć w długą linję. Szli hardo i szybko. Aż tu nasze 8 dział, kiedy nie rykną, kiedy nie zaczną kartaczami, krzyżowym ogniem zmiatać Moskali z mostu, tedy trup na trupie okrył go i przyległe pola a rannych zmykało bez liku. Ale oficerowie rosyjscy, po trzyrazowej odprawie przy moście, zmądrzeli wreszcie i kazali przejść pułkowi 5o-mu jegrów w prawo, 49-mu na lewo od mostu rzeczkę po lodzie. Przeszli i rozsypali się w niezmiernie gęste tyraljery, idąc bardzo szybko i odważnie naprzód. Widząc, że nie strzelamy, natarli nasamprzód na nasz 2-gi bataljon z przeraźliwym krzykiem. A wtem i my, pomni, że co dopiero na kolanach przyrzekliśmy przywitać ich bagnetem, zawołaliśmy „Bóg i Ojczyzna!” Hura!! i cały nasz bataljon rzucił się na bagnety, znosząc w kilkunastu sekundach ich całką pierwszą linję, tak że ich bardzo mało wróciło nad rzeczkę.

W chwili ataku przerażone wyciem Moskali serce me zadrżało, bo pierwszy raz w życiu miałem iść na bagnety; śmierć stanęła mi przed oczami. Oddałem w myśli ducha Bogu, słowami Zbawiciela, a potem razem z innymi rzucam się na wrogów bagnety. Odbijam broń mego przeciwnika, i przeszywam szybkim pchnięciem pierś jego; skorom ujrzał, że pada mi pod nogi, nabrałem odwagi a choć już prawie drugi bagnet dotyka mych piersi, odbijam silnie cios i z taką siłą uderzam piechura w pierś, że przeszyłem go na wskroś. Wyrywam strasznie skrwawiony bagnet i uderzam trzeciego w gardło a gdy i tego pokonałem, biegłem uderzać na innych; żgałem ich z przodu, z boku, jak się dało, a dwóch uciekających, z tyłu zażgałem bez litości. Nie wiem, zkąd mi się wzięła ta srogość, ta dzikość bezlitosna, a raczej zręczność i odwaga. Przyznaję, że nic nie widziałem, co obok mnie się działo i gdybym był miał jeszcze z kilkoma do czynienia, to musiałbym uledz przemocy, gdyż mi już sił zabrakło; czułem, że mi brak w piersiach oddechu a mimo zwycięstwa nie mogłem długo przyjść do siebie. Patrzę po starciu na obie strony, a tu na całej linji niezmierna leży ilość trupów; ten bokiem, ten twarzą, ten plecami do góry, a ileż to jeszcze czołga się po ziemi żyjących! Straszne; zadrżałem ponownie; cóż to za okropny widok! Tu kilku leży, co z mej ręki polegli; tu Moskal z przeszytą piersią woła chrapliwym głosem: Pożałuj menia batiuszka, pomiłuj menia, da, dobij menia, ja nie winowat! A krew ciągle mu bucha z piersi. Tu inny rzuca się, oczy wytrzeszczył, tamten usta otworzył i kłapie szczękami, tam Czwartak przebity jęczy obracając się na wszystkie strony, nie mogąc powstać; ten dogorywa, tamten już skończył, ten się zrywa nagle, jakoby raz jeszcze chciał stanąć do walki. Straszne, okropne! Takie stosy trupów na całej linji! Tyle trupów!!

Ale w tem pada rozkaz do zbiórki i radosne głosy kolegów głuszą uczucia i rozmyślania. Cały bataljon w radosnej gwarze rozprawia o dzielnem przywitaniu wroga; tu dopiero poznałem w jak walecznym pułku służę, który jednym zamachem pokonał równą ilość wrogów, powalił ich na ziemię i to … bez wystrzału! Dzika radość unosi nas wszystkich! Raz śmiech, to znowu nerwowy płacz mnie ogarnia … vivat… vivat… niech żyje pułk czwarty!”

Jednakże był to dopiero początek bojowego szlaku „Czwartaków”… 25 lutego nadszedł dzień, który złotymi głoskami zapisał się w historii pułku i który sprawił, że po dziś dzień pamięć o „Czwartakach” i o ich dowódcy, generale Bogusławskim, trwa, choć wiele krwi polskiej i nieprzyjacielskiej w różnych bitwach spłynęło, tak wcześniej jak i później. Olszynka Grochowska… To tu Rosjanie mieli zadać cios ostateczny tym, którzy ośmielili się podnieść przeciw nim oręż, którzy ośmielili się podnieść hardo głowy do góry:

 

Wiadoma światu ta sławna Olszyna,
Gdzie nieprzyjaciel twardym murem stał,
Paszcz tysiąc zieje, bój się krwawy wszczyna,
Już mur zwalony, nie padł ani strzał.
Ogromy postrach padł na tłum rozżarty,
Spokojnie wrócił do Pragi pułk czwarty.

 

Ale zanim pułk czwarty do Pragi wrócił, wielkie rzeczy się stały, między innymi za jego to sprawą. pod Olszynką Grochowską pułk „Czwartaków” długo generał Chłopicki trzymał w odwodzie, jako i całą dywizję Skrzyneckiego. W końcu nadszedł ów decydujący o losach bitwy moment. Stanisław Barzykowski, podówczas członek Rządu Narodowego, odpowiedzialny za Wydział Wojny, tak o tym pisał:

„Gdy Chłopicki dostrzegł, że nieprzyjaciel do Olszyny się wdziera, daje rozkaz jenerałowi Skrzyneckiemu, aby ze swoją dywizyą z lewego boku ku Olszynie maszerował i nieprzyjacielowi ją odebrał. Dywizya Żymirskiego ma być w drugiej linii i odwód stanowić. Nowy pułk 20 p. 1. przeznacza się ku jej wzmocnieniu, a pułk grenadyerów ma się z prawego boku posunąć i nieprzyjacielowi zagrozić. Pod Białołęką już od dawna strzałów słychać nie było, wszystko ucichło, przeto i jenerałowi Krukowieckiemu posyła Chłopicki rozkaz, aby tylko jazdę pozostawił do strzeżenia traktów z Jabłonny i Białołęki, a z piechotą żeby pospieszył na linię bojową.

Jenerał Skrzynecki brygadę Bogusławskiego na pierwszą linię przeznacza. Pułki 4 i 8 p.1. mają przewodniczyć, uderzyć i olszynę odebrać. Jest to rzeczywiście dzień ich chwały, a Olszyna jest ich nieśmiertelnym pomnikiem. Andrychewicz z drugą brygadą jako odwód staje, krok w krok za pierwszą postępując. Pułk 20 p.1. ku zasłonie dział jest przeznaczony. Skrzynecki stoi na czele 8 p.p.l., Bogusławski swoich czwartaków wiedzie. […]

Kolumny nasze śmiałym krokiem naprzód postępują, artylerya nieprzyjacielska, na wzgórzach Kawenczyna ustawiona, rzęsisty sypie ogień i przystęp do lasku wzbronić usiłuje. Lecz nadaremne usiłowanie, nasi nie zachwiani posuwają się. Piechota nieprzyjacielska występuje na początek lasu i ogniem rotowym ich przyjmuje. Skrzynecki nie kazał odpowiadać, strzału dawać, „naprzód” tylko zawołał, „naprzód” powtórzył. Bogusławski i kolumna maszeruje. Mycielski ranny w rękę, jest to pierwsza jego rana, drugą ręką spokojnie zdejmuje chustkę z szyi, ranę nią zawięzuje i dalej do boju śpieszy. Już nasi przybyli i smugów, rowów i Olszyny dosięgają. Mordercza walka wszczyna się, wpierają się wzajemnie i wypierają. Trzykroć nasi wdzierają się i trzykroć cofać się muszą. Mycielski po drugi raz ranny w nogę oddziera kawał podszewki od munduru, zaopatruje nią ranę i do boju wraca. Skrzynecki wyniosły wzrostem, wyniosły i męztwem, podnosi się jak sztandar wśród swoich i silnym głosem woła: „na bagnety”. „Na bagnety” powtarza waleczny Bogusławski, i Olszyna bagnetami się jeży. Nieprzyjaciel już oprzeć się nie może, trupami zaściela pobojowisko i w nieporządku z lasu uchodzi. Polacy są panami lewej strony Olszyny.”

Dwie rosyjskie dywizje – 24 i 25 w rozsypce uciekają w popłochu. Widząc, co się dzieje, Dybicz postanawia skierować do walki nowe oddziały, w tym doborową brygadę grenadierów. Barzykowski pisał:

„Nasza artylerya korzysta z tej chwili i pociski na piechotę zwraca, ale mimo tego brygada karabinierów dobrym krokiem się posuwa. Pułk czwarty w miejscu na nią czeka, chce co prędzej zmierzyć się z owem wyborowem wojskiem cara, aby okazać, kto lepiej bagnetem władać potrafi. Z obydwóch stron strzały jeszcze nie padły, bez grzmotów chmury do siebie się zbliżają, cichość ponura przepowiada wielką burzę. Dopiero gdy na pięćdziesiąt kroków do siebie się zbliżyły, raptem ogień rotowy się sypnął, jak grad rzęsisty kule padły. Bogusławski obiega swoję dziatwę i woła: „do oficerów strzelaj, zwolna mierz, w sam łeb pal; chciałeś rewolucyi, teraz dobrze zabijaj, bo jak nie zwyciężym bieda będzie.” Żołnierz zna głos swego dowódzcy i wiernie go spełnia. Już rosyjski jenerał, naczelnik brygady ranny, już pułkownicy i szefowie batalionów z pola schodzą, brygada przerzedza się, wiele żołnierza traci, chwieje się i nakoniec tył podaje. Nie okryła się ona chwałą gdyż ani jednego pułku polskiego przełamać nie mogła.”

W tym momencie o ten niewielki lasek przeciwko ośmiu tysiącom Polaków walczyło 22,5 tys. Rosjan, ale z tego kilka tysięcy bezładnie uciekało i trudno było te ogarnięte paniką masy ludzkie opanować. Ale wróćmy do relacji Kajetana Rzepeckiego, któremu znów przyszło kłuć bagnetem Moskali. Tak oto wspominał to, co się wtenczas stało:

„Boju, który teraz nastąpił, nie zapomnę, dopóki żyć będę! Iluż to kolegów rannych, ilu bez życia pada; jak te szeregi nasze topnieją, jak kapitan Szporny ciągle nas trzyma w gromadzie! Jak dzielnie dowodzą nami porucznicy: Parys, Roślakowski i Łosowski, jak im pomagają Szudziak, Ręczyński, Lachocki dzielni podoficerowie! Zaprawdę, ciągle jeszcze się dziwię, że wyszedłem żyw z tego piekła walki a gdy wspomnę mych przełożonych, przyznać muszę, iż każdy z nich prawdziwym był bohaterem! Pamiętam, że od południa do godziny 3-ej zmienialiśmy trzy razy ładunki; broń była tak rozpaloną, że nawet łoża drewniane były gorące. A tu granaty spadają nam na głowy, tam ścięte kulami wierzchołki drzew przygniatają naszych kamratów, ówdzie gałęzie potężnymi ciosami biją w nas i kaleczą, słowem istny sabat djabelski! Ale szeregi nasze topnieją poważnie, podczas gdy Moskali jakoś nie ubywa! Bo i skądżeż? Dybicz znowu, pchnął na nas grenadjerów Freiganga, tak iż obecnie 40 bataljonów walczy przeciw dwom naszym osłabionym dywizjom! A tu znikąd rezerwy, znikąd pomocy; zaczyna nas ogarniać śmiertelne znużenie. A sam pobyt w tem piekle jakże przerażający! Trup na trupie a na nim jeszcze dalsze! Polacy, Moskale, Czwartaki, Ósmaki, strzelcy, Siódmaki, pokryci posoką krwawą, że aż źle patrzeć, leżą całymi stosami! W głównym rowie środkowym tyle trupa, tyle krwi ludzkiej! Powietrze cuchnie – odrażający odurza nas fetor! Mimo to dotrzymaliśmy placu aż do blizko godziny czwartej i każdy z nas Czwartaków miał w Olszynie na pewno z trzech Moskali na swem żolnierskiem sumieniu! Na żadnem polu w życiu mojem nie widziałem tyle snopów, w żadnym boru tyle szczap drzewa, ile nasze dywizje nakładły rannych i trupów moskiewskich w Olszynce.”

Wygrana wyraźnie wymykała się Rosjanom z rąk. Nie takiego efektu oczekiwał Dybicz, prowadząc na Warszawę swą ogromną armię. Sądził, że jego żołnierze „czapkami nakryją Polaków”, że Polacy zlękną się, jak tylko ujrzą naprzeciw siebie taką masę wojska. A tu stała się rzecz nieoczekiwana… Stanisław Barzykowski pisał:

„Dla Moskwy była to również chwila krytyczna, pełna niebezpieczeństwa. Los bitwy a może i los całej wojny tu się rozstrzygał. Pod okiem wodza moskiewskiego ta nowa klęska się spełniła i szala zwycięztwa na stronę polska się chyli, idzie już nie tylko o los wojny, ale i o jego głowę, bo między łaską cara a jego gniewem nie wielki jest przedział. Wydaje więc rozkazy aby ostatnich rezerw użyto. Brygada grenadyerów, jak Schmidt nazywa „to czoło wyboru wojska, na które w każdym trudnym przypadku najwięcej rachowano”, gwardyę W. Ks. Konstantego i 3ci korpus rezerwowy jazdy mają się naprzód posunąć. Grenadyerzy natychmiast prócz wzgórza ku olszynie dążyć mają. Po danym rozkazie obrócił się Dybicz do grona oficerów i żywo zawołał: „hańba, hańba nam, garstki Polaków przełamać nie możemy. Naprzód, trzeba naszemi osobami zapłacić”. Spina ostrogę konia i spieszy kędy jego wojska uchodzą, i już nie wyrazem zachęty, ale z gniewem woła: „Gdzie uciekacie, tam? Tam nie ma nieprzyjaciela? naprzód, naprzód”. Ale porażka duża, strach wielki, porządek więc nie łatwo przywrócić. W tej samej chwili wódz polski, okiem doświadczonego wojownika mierzy obrót jaki walka wzięła, ocenia, że dotąd przy nas są wszystkie korzyści, że jenerał Skrzynecki już jest poza Olszyną i za nią swoje wojska rozwija, że nieprzyjaciel ostatnie rezerwy w ogień wprowadza, a więc że nadeszła chwila ostatniego ataku i kto kroku dotrzyma, przy tem zwycięztwo.”

Posławszy w bój swój ostatni odwód, III Korpus Kawalerii, zdołał raz jeszcze Dybicz odebrać Olszynkę Polakom, ale na nic więcej nie stać było Rosjan w tym dniu chwały polskiego oręża, w którym to rosjanie stracili 9.400 ludzi, podczas gdy Polacy o ponad 2 tysiące mniej. Kajetan Rzepecki wspominał:

„Nareszcie siły nam ustały zupełnie. Nowy atak grenadjerów moskiewskich odrzucił nas poza środkowy rów; tam nie wsparci, nie wytrzymaliśmy nowego strasznego natarcia i z bólem serca, z rozpaczą prawdziwą opuścić musieliśmy to drogie miejsce sławy, te groby naszych braci. Ale mimo wszystko staraliśmy się zachować porządek w odwrocie. Kiedy około godziny 4-tej nasz bataljon jako jeden z ostatnich opuszcza Olszynę, cofając się na wzgórza, wpada na nas cały pułk ułanów gwardji rosyjskiej i nuże na nas lancami! Ale im się atak nie udał, bo mieliśmy jeszcze ładunki i tak im na 20 kroków plunęliśmy w twarze i konie, że z szwadronu czelnego połowa spadła z koni a inne, wstrzymane rowem i ogniem naszym, dały szybko drapaka. Lecz należało się spieszyć do swoich, bo chmury jazdy rosyjskiej ciągle nas okrążały, szukając stosownej chwili i miejsca do ataku.”

I gdy wydaje się, że bitwa skończy się wielkim naszym sukcesem, nagle granat rozerwał się pod koniem Chłopickiego. Wódz padł ranny. Nie było w polskiej armii takiego, kto mógłby go godnie zastąpić. Leżąc w powozie, powiedział jeszcze Chłopicki Prądzyńskiemu, by ten udał się do Skrzyneckiego, żeby przekazał mu, że przekazuje mu dowództwo, dodając:

„Powiedz mu, ażeby całymi siłami uderzał na Olszynkę i koniecznie ją Moskalom wydarł.”

Skrzynecki, który tak dzielnie bił się jako dowódca dywizji, rozpromieniał, gdy mu Prądzyński przyniósł wiadomość o powierzeniu mu dowództwa, ale na Olszynkę nacierać nie zamierzał:

„A gdzież tam o tym myśleć, patrzaj, co się tu dzieje” – powiedział.

Wycofało się tedy polskie wojsko do Warszawy, a jako ostatni wkraczał do niej pułk „Czwartaków”, ubezpieczając tyły naszej armii. Nie weszli do niej w ślad za nią Rosjanie. Jeszcze nie teraz. Zbyt wielkie ponieśli straty pod Olszynką. Nazbyt był wstrząśnięty Dybicz tym, co się tam stało…

Jeszcze nie raz przyjdzie pułkowi „Czwartaków” bić się z Moskalami, jeszcze nie raz przyjdzie mu dokonywać czynów wielkich. Jak choćby pod Ostrołęką… Ale gdy brakło wodza o zmyśle operacyjnym, męstwo żołnierza, nawet nadludzkie, nie zdoła przechylić szali zwycięstwa:

 

Daremne męstwo, Ojczyzna zgubiona.
Ach, nie pytajcie, kto spełnił ten czyn.
Zabójczy potwór wyszedł z matki łona,
Ojczyzny zgubą jest wyrodny syn.
W kawałki znowuż Polski kraj rozdarty,
Krwawymi łzami zapłakał pułk czwarty.

 

Wojciech Kempa

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!