Felietony

Totalniacki ekstremista

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Jak wiadomo, w Polsce nasila się zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej. Dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami – nawet jeśli mają tylko pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżniają, kiedy grają, a kiedy nie – dzieci konfidentów zostają konfidentami, dzięki czemu dochowaliśmy się ubeckich dynastii, których początki giną w mrokach okupacji niemieckiej i sowieckiej, a państwo nasze jest aż do bólu przewidywalne – no a teraz mamy dowód, że dzieci ekspertów zostają ekspertami. Jest to tym łatwiejsze, że takim, dajmy na to, artystą, czy ekspertem zostaje się z autonominacji. Jadąc niedawno samochodem z Warszawy do Gorzowa Wielkopolskiego, słuchałem przez całą drogę audycji pewnej warszawskiej rozgłośni, co wzbudziło we mnie podejrzenia, że jest to rozgłośnia nie tylko przeznaczona dla wariatów, ale i przez nich prowadzona. Co prawda pracująca tam pani red. Eliza Michalik sprawiała wrażenie osoby absolutnie normalnej, ale być może to wrażenie powstało na tle pozostałych dziennikarzy tej rozgłośni, a poza tym i wśród wariatów musi być przynajmniej jeden człowiek normalny. Prof. Łagowski jeszcze za komuny dowodził, że  komunizm nie może zwyciężyć na całym świecie, bo przynajmniej jedno państwo musi pozostać normalne, byśmy wiedzieli, ile co naprawdę kosztuje. Słowem – wszędzie musi być jakiś punkt odniesienia. Otóż na podstawie wysłuchanej tam audycji doszedłem do wniosku, że obecnie artystą, na przykład – poetą – zostaje się z autonominacji. Występująca tam pani poetessa zeznała sumiennie, że odbyła kilka “terapii”. Najwyraźniej któryś terapeuta na odczepne musiał ją przekonać, że ma talent poetycki i żeby pisała wiersze. Kilka utworów odczytała na antenie, co utwierdziło mnie w podziwie dla trafności zalecenia Antoniego Słonimskiego, że jeśli mamy wątpliwości, czy usłyszany wiersz nie jest przypadkiem bełkotem, “snem wariata śnionym nieprzytomnie”, to powinniśmy zapisać go tak, jak zapisuje się prozę. Wielokrotnie przekonałem się o skuteczności tej metody, która bezlitośnie demaskuje wszelkie literackie hucpy. Autorka przeczytała w dodatku utwór składający się z szeregu cyfr. Okazało się, że są to numery telefonów instytucji świadczących rozmaite usługi  rozkojarzonym paniom. Powiedziała też, że wierszem może być nawet czysta kartka papieru, a na koniec pochwaliła się, że za pieniądze Unii Europejskiej będzie prowadziła jakieś “warsztaty” w śląskich szkołach średnich. Biedne dzieci! Przecież to może być w skutkach gorsze od pedofilii, a tymczasem zapatrzony w księże genitalia pan red. Terlikowski zupełnie tego zagrożenia nie dostrzega. Widać, że w coraz większym stopniu trafiamy  w moc wariatów. Jest ich podobno już tyle, że tylko patrzeć, jak ich liczba przekroczy 50 procent populacji i wykorzystując procedury demokratyczne, uchwycą władzę polityczną.

Więc tak samo, jak artystą staje się u nas na zasadzie dziedziczenia pozycji społecznej, a świeża krew do środowiska dopływa z zewnątrz na zasadzie autonominacji, to wyglada na to, iż podobny mechanizm ma zastosowanie przy karierze eksperta. Oto pan dr Przemysław Witkowski, który uchodzi za eksperta w dziedzinie ekstremizmów politycznych, zwierzył się niedawno, że “nie mieści mu się w głowie” pomysł jednego z przywódców Konfederacji, pana doktora Sławomira Mentzena o “nierozerwalnych małżeństwach”. Pan dr Mentzen znalazł się ostatnio na celowniku również u miotającego się od ściany do ściany, sfrustrowanego niepowodzeniami Donalda Tuska, który najwyraźniej pozazdrościł pannie Grecie Thunberg jej doktoratu honoris causa z teologii. Komentujac tzw. “piątkę Mentzena” (Polska bez Żydów, bez sodomczyków, bez wysokich podatków, bez aborcji i bez Unii Europejskiej) powiedział, że prawdziwy Polak-katolik nie może głosować na Konfederację, bo w przeciwnym razie popadnie w sprośne błędy Niebu obrzydłe. Oczywiście Donald Tusk się myli, jak zresztą we wszystkim, co mówi, chociaż kiedyś było inaczej. Kiedy 1 lipca 1989 roku poznałem go na zjeździe towarzystw gospodarczych i środowisk liberalnych w Gdańsku, to on też uważał, że podatki powinny być niskie, a pomysł “babciowego” nie przyszedłby mu do głowy nawet w gorączce. Najwyraźniej jednak niektórzy ludzie brzydko się starzeją, popadając w rozmaite idiosynkrazje. Na przykład Donald Tusk i Jarosław Kaczyński zarazają swoim obłędem całą Polskę, przy czym ta dolegliwość najwyraźniej ma charakter rozwojowy, bo od niedawna objęła też Konfederację. Sprawa wygląda na zaawansowaną do tego stopnia, że Donaldu Tusku nie mieści się w głowie, że ktoś może nie oddawać boskiej czci Unii Europejskiej, dzieki której Nasza Złota Pani  zrobiła z niego człowieka.

Panu doktorowi Przemysławowi Witkowskiemu, będącemu ekspertem świeżej daty, nie mieści się w głowie pomysł “nierozerwalnych małżeństw”. Ciekawe, że zamiast podjąć intensywne starania w kierunku powiększenia swojej głowy, żeby trochę więcej mu się w niej zmieściło, pryncypialnie zaatakował pana dra Mentzena za “ekstremizm”. Najwyraźniej jego percepcyjne zdolności musiała przekroczyć okoliczność, że pan dr Metnzen mówił o tym, jako o możliwości – żeby mianowicie każdy, kto chce, aby jego małżeństwa nie można było rozwiązać, mógł uzyskać taką prawną gwarancję. W ten sposób możliwości wyboru zostałyby niewątpliwie poszerzone, bo kto by sobie tego nie życzył, ten nie musiałby z tej gwarancji korzystać. Zrozumienie tej prostej rzeczy nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, więc jeśli pan dr Witkowski twierdzi, że nie mieści mu się to w głowie, to oczywiście nie wypada zaprzeczać, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że i w tym przypadku do głosu może dochodzić idiosynkrazja. Rzecz w tym, że pan dr Witkowski, jako przedstawiciel postępactwa, zawarł był tak zwane “małżeństwo humanistyczne” z poetessą Iloną Jakubowską, według rytu Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Nie wiem, na czym ten ryt polega, ale podejrzewam, że może być podobny do tego, jaki za pierwszej komuny obmyślali pierwszorzędni fachowcy, którzy w specjalnym wydziale KC PZPR opracowywali rozmaite ceremonie w ramach tzw. “obrzędowości świeckiej”, jak np. wręczenie “dowodziku” osobistego i temu podobne. Niestety związek ten – jak czytamy w Wikipedii – nie wytrzymał próby czasu i pan dr Witkowski ze swoją małżonką wkrótce się rozstał. Najwyraźniej “małżeństwa humanistyczne” do specjalnie trwałych nie należą, więc trochę kobiety mające poczucie rzeczywistości mogłyby je zacząć traktować jako szczególnie ceremonialny wstęp do uwiedzenia i porzucenia, być może nawet z dzieckiem. W tej sytuacji możliwość zawarcia małżeństwa nierozerwalnego mogłaby być dla nich bardziej interesująca – a tymczasem pan dr Witkowski, któremu “nie mieści się to w głowie”, chciały je najwyraźniej takiej możliwości pozbawić. Zawsze podejrzewałem, że ci postępacy, to tylko odmiana, znanych z okresu pierwszej komuny, starych totalniaków, w dodatku cierpiących na chorobę czerwonych oczu – żeby każdemu było tak źle, jak mnie.

Stanisław Michalkiewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!