Historia

STULECIA ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI CIĄG DALSZY – WIELKANOC 1919

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Kto już odzyskał Niepodległość, ten odzyskał, a kto nie, ten nie. Mijały pierwsze tygodnie i miesiące roku 1919, a wielkie połacie jednoczonej właśnie Rzeczypospolitej nadal cierpiały w mocy okrutnego nieprzyjaciela. Znaczna ich część nigdy do XX-wiecznego Państwa Polskiego przyłączona nie została – że wspomnimy to bezowocne wpatrywanie się w zachody słońca w oczekiwaniu na zbrojnych braci-rodaków, tak przejmująco oddane przez m.in. Zofię Kossak-Szczucką (na środkowym Wołyniu, w „Pożodze”), czy przez Floriana Czarnyszewicza (nad Berezyną, w „Nadberezyńcach”). W ostatnich latach przypominane są owe Kresy Kresów, aczkolwiek w kontekście ludobójstwa, jakiego na tamtejszych Polakach dopuścili się bolszewicy zwłaszcza w latach 1936-1938.

Jednakże, w okresie Wielkiego Postu roku 1919, nawet bliżej Warszawy położone Wilno wciąż cierpiało bolszewicką okupację, a podobnie bliski Lwów nadal ostrzeliwany był przez ukraińską artylerię. Rozglądamy się po dzisiejszym polskojęzycznym przekazie historyczno-medialnym i stwierdzamy z żalem, że dziś – Wielki Post AD 2019 – nikt jakoś Stulecia tamtych wydarzeń nie wspomina. Bo co? Bo to dziś jest „zagranica”? Bo to jest nieważne? Bo co nam z tego?

Ale „coś nam z tego”, że właśnie w roku 1919 zawiązało się mnóstwo stowarzyszeń, nie regionalnych już, ani „jednozaborowych”, ale ogólnopolskich – z datą „1919” umieszczoną w swoim godle, czy, jak to dzisiaj mówią, w „logo”. Czy ktoś teraz liczy te stowarzyszenia, o najróżniejszej specjalności, i czy sporządza ich długą listę – na ich Stulecie?

Jednakże… wróćmy na front, zrazu na Front Galicyjski, pomiędzy szeregi przez jeszcze generała Rozwadowskiego zorganizowanej Armii Wschód. Później Armią dowodził generał Wacław Iwaszkiewicz-Rudoszański. Już po drugiej wojnie światowej piękne nagrobki ich obydwu, wraz z setkami innych znajdujących się na Cmentarzu Orląt (i w tysiącu innych miejsc), zostały zdemolowane.

Zatem, co tam się pod Lwowem wydarzyło w kwietniu roku 1919, czyli Równo Sto Lat Temu? Bo Wielkanoc przypadła tamtego roku na dzień 20 kwietnia.

„Wielkanocna niedziela rozpoczęła się kolejnymi polskimi natarciami. Główny ciężar walk przejęli żołnierze płk. Konarzewskiego (wielkopolska odsiecz dla Lwowa – M.D.). Opanowanie przez nich wzgórz na zachód od Nawarii pozwoliło na skierowanie ataku na Nagórzany i Glinną. Natomiast grupa płk. Sikorskiego oraz dwa silne oddziały wydzielone z Dywizji Lwowskiej mogły teraz uderzyć na Sokolniki oraz Kozielniki i Sichów. Ukraińcy zagrożeni od północy ze Lwowa i atakowani z zachodu nie potrafili utrzymać swoich stanowisk. W poniedziałek (wielkanocny) polskie oddziały wyparły nieprzyjaciela za linię Sichów-Winniki. Cele wyznaczone przez gen. Iwaszkiewicza zostały osiągnięte. W dniach 19-20 kwietnia poległo 40, a odniosło rany 326 polskich żołnierzy; 6 żołnierzy dostało się do niewoli. (…) 29 kwietnia dwa samoloty ukraińskie pojawiły się nad Lwowem. Z lotniska na Lewandówce wystartował por. Stefan Stec. Nad Sokolnikami doszło do wymiany ognia. Ukraiński samolot został poważnie uszkodzony i rozbił się za ukraińskimi pozycjami. Było to pierwsze indywidualne polskie zwycięstwo w walce stoczonej w powietrzu. W działaniach kwietniowych wyróżniła się III Grupa Lotnicza, której piloci wykonali 149 lotów (143 godziny w powietrzu) i między innymi zrzucili na pozycje nieprzyjaciela łącznie 3552 kg bomb. Sukcesy odniesione przez polskie wojska w rejonie Lwowa, przede wszystkim na północ od miasta, zmusiły NKU (dowództwo ukraińskie – M.D.) do wydania rozkazów skracających linię frontu. (…)

Polskie działania zaczepne z końca kwietnia 1919 r. ostatecznie uwolniły miasto od grozy artyleryjskiego ostrzału. Ważniejsze jednak było, że Ukraińska Armia Galicyjska przegrała trwające pół roku krwawe i zacięte zmagania o Lwów. Poniosła klęskę w bojach o najważniejszy cel militarny, jaki chciała osiągnąć. (…) Odepchnięcie oddziałów ukraińskich od stolicy byłego zaboru austriackiego wywołało w polskim społeczeństwie falę entuzjazmu. W lwowskiej Katedrze Łacińskiej 4 maja odbyło się uroczyste nabożeństwo dziękczynne. Podobne nabożeństwa odprawiono w większości miast polskich. 29 kwietnia na 31 posiedzeniu uczcił je w przemówieniu poświęconym również uwolnieniu Wilna i przybyciu do kraju pierwszych oddziałów Armii Polskiej gen. Hallera marszałek Sejmu”.

Powyższe cytujemy za: Michał Klimecki, „Polsko-ukraińska wojna o Lwów i Galicję Wschodnią 1918-1919”, Warszawa 2000, ss. 205-206.

Otóż właśnie! Takie zwycięstwa! Takie sukcesy! A potomni po Stu Latach o tym milczą.

Uwolnienie Wilna. Zimowa i przedwiosenna pora roku – roztopy, a ówczesne drogi nie były przecież tak utwardzone jak dziś – nie sprzyjała postępom wojennym. Do czasu zatem, o jakim tu piszemy, Wojsko Polskie, nad jakim generalną zwierzchność dzierżył Naczelnik Józef Piłsudski, niewiele posunęło się w wyzwalaniu ziem polskich. Ale nieprzyjaciele też nie odnieśli wyraźnych sukcesów w tym czasie (owszem, styczniowe czeskie zdobycze na części Ziemi Cieszyńskiej okazały się trwałe, ale tylko dzięki późniejszej niekorzystnej dla Polski decyzji mocarstw zachodnich).

A tam, w dalekiej Francji, postrzegany przez Piłsudskiego jako rywal, generał Józef Haller szykował się do przybycia do Polski na czele wielkiej Armii… wciąż nie będącej pod rozkazami Piłsudskiego! Za Hallerem stał jakże w odczuciu Piłsudskiego złowrogi prezes Roman Dmowski, wiodący wtedy heroiczne zmagania o Polskę na forum paryskiej Konferencji Pokojowej. Co to będzie?

Dopiero w marcu zdecydowano w Warszawie, że wojsko ma być jednak nie tylko ochotnicze, ale i z poboru. Skutki tak potrzebnej rozbudowy armii nie kazały na siebie długo czekać. Siły zgromadzone na odcinku galicyjskim zostały doposażone na tyle, aby w końcu wypchnąć Ukraińską Armię Galicyjską z regionu lwowskiego (bo przecież jeszcze nie z całej Galicji). Obawiano się, czy wobec tego, i skoro nie ma jeszcze w kraju hallerowskiej Błękitnej Armii, wystarczy polskich sił na jednoczesne wyrzucenie bolszewików z Nowogródka i z Wilna. Wywiad atoli donosił, że siły bolszewickie w samym Wilnie są względnie słabe, ponieważ nie mogą być tam uzupełniane z uwagi na potrzeby walki z białymi armiami rosyjskimi. Piłsudski, w czasie gdy do Kraju zaczęły docierać z Francji forpoczty Armii Hallera, podjął decyzję.

Tak więc nadawana później uczestnikom wyprawy wileńskiej odznaka w kształcie orderu-krzyża opatrzona jest inicjałami Naczelnika – JP. Widnieje na niej także Orzełek, na szczęście już w koronie, oraz napis: „Wilno Wielkanoc 1919”.

Droga wiodła z południa. Jak pisał dobrze ponad ćwierć wieku temu Bohdan Skaradziński, „to tu w każdym razie, pod Lidą i Baranowiczami, zapłacili Polacy główną cenę za zdobycie Wilna – ok. 700 poległych i zmarłych oraz 1700 rannych w całej operacji. No, zagrożono ponadto Mińskowi…”.

Bój o samo Wilno był gwałtowny, ale krótki. „Dobrze wieczorem Wielkiej Soboty (19 kwietnia – M.D.) przybywa, staraniem wileńskich kolejarzy, pierwszy pociąg z piechotą, a za nim następne, także z artylerią ‘legionową’. Rozstrzygnięcie boju następuje w sam dzień Wielkiej Nocy; biją dzwony licznych kościołów Wilna i Ziemi Wileńskiej, do wtóru strzelaninie, Polakom na tak dla nich nieczęsty tryumf, Rosjanom ‘czerwonym’ na trwogę. ‘Lany poniedziałek’ to już ostateczny rosyjski benefis (sic!). Zaraz po południu 21 kwietnia rozpoczynają bolszewicy odwrót, a walki stopniowo gasną. Tegoż dnia zjawia się sam Piłsudski” (Bohdan Skaradziński, „Polskie Lata 1919-1920”, Warszawa 1993, tom 1, ss. 215, 218).

Natomiast Józef Mackiewicz, wilniuk przecież, w swojej sławnej „Lewej wolnej” z wileńską Wielkąnocą 1919 roku obchodzi się, o dziwo, nader zwięźle, sięgając wszakże dalej:

„Już 18 kwietnia zajęty został Nowogródek, nieco wcześniej Baranowicze. Komunikaty po obu stronach mówiły wprawdzie o „ciężkich bojach” i „uporczywych walkach”, były to jednak działania nie mające charakteru wojny regularnej. W dzień Wielkiej Nocy słaby oddział kawalerii Beliny zajął Wilno, wsparty niebawem przez trzy bataliony pod wodzą Śmigłego-Rydza”. I dalej jednym tchem: „Już 15 maja front polsko-sowiecki stanął na linii Łyngmiany – Hoduciszki – jezioro Narocz – Smorgonie, dalej między Nowogródkiem i Mirem do jeziora Wygonowskiego na Polesiu, skąd wzdłuż Kanału Ogińskiego, pozostawiał Pińsk po polskiej, a Łuniniec po sowieckiej stronie. Dopiero z końcem czerwca i w pierwszych dniach lipca generał Szeptycki rusza naprzód” (Józef Mackiewicz, „Lewa wolna”, Londyn 1994, ss. 85-86).

Dalej autor opisuje linię, jaką Wojsko Polskie osiągnęło latem i jesienią 1919 roku. Nie była to linia zła. Po XVIII wieku taką mieliśmy tylko tamtego „polskiego roku” 1919 oraz ponownie, podobną, jesienią kolejnego „polskiego roku” 1920. Aż dwa razy! W odstępie rocznym! Co takiego się w owym czasie wydarzyło, i za czyją przyczyną, że nie stała się ona granicą Polski Odrodzonej? Niech nam na to pytanie wreszcie odpowiedzą „patriotyczni akademiccy historycy” w Stulecie Odzyskania Niepodległości! A tu… cicho, sza!

Nie słychać też, aby dziś wspominano, że Sto Lat Temu, wiosną roku 1919 pomiędzy obszarem, nazwijmy go, wileńsko-poleskim, a wywoływanym na wstępie obszarem lwowskim, przeciwko Wojsku Polskiemu występował jeszcze trzeci zorganizowany przeciwnik, mianowicie wojska Ukraińskiej Republiki Ludowej dowodzone przez Symona Petlurę. Wojska te absorbowane były atoli daleko na wschodzie, na tzw. Wielkiej Ukrainie, przez stały na nie napór ze strony Armii Czerwonej, więc przeciwko Polakom na zachodzie nie mogły rozwinąć działań, ani pomóc swoim halickim pobratymcom pod Lwowem. Zresztą, Piłsudski już wtedy właśnie w Petlurze upatrywał swojego głównego niebolszewickiego (ale socjalistycznego) partnera na Wschodzie. Tam zaś, na Ukrainie właśnie, nasi pamiętnikarze i kronikarze, jak wspomniana już Kossak-Szczucka, Glass, Dunin-Kozicka czy Dorożyńska – w tym wyborze przeważają wszakże panie – bolszewika od petlurowca odróżniali tylko po kolorze wstążki (lientoczki) przyczepionej na baraniej czapie.

To właśnie w walkach z petlurowcami zginął jeden z ulubieńców Piłsudskiego, Leopold Kula-Lis, w marcu 1919 r. pod wołyńskim Torczynem (biogram tego młodego oficera zamieszczony w Wikipedii jest wadliwy, z uwagi na zastosowaną w nim metodę „śmiałych ominięć”, mających na celu ukrycie niepochlebnej roli, jaką Kula-Lis i inni piłsudczycy odegrali w roku 1918 na Wschodzie, zwłaszcza w Bobrujsku, w Pierwszym Korpusie Polskim; ale oni wykonywali wtedy z ochotą rozkazy swojej POW-iackiej zwierzchności).

Co jeszcze wysławiał marszałek Sejmu w swoim przemówieniu w końcu kwietnia 1919 roku? Powrót wojsk Hallera. Przenosimy się zatem na zachodnie krańce ówczesnego obszaru zwartego osiedlenia polskiego:

„Dnia 20 kwietnia 1919 r., w Niedzielę Wielkanocną o godz. 4:00 (sic!) pociąg z „błękitnym generałem” wjechał do Kąkolewa koło Leszna, pierwszej stacji, która była w rękach powstańców wielkopolskich. Następnie przez Krotoszyn, Ostrów – witani przez ks. Stanisława Adamskiego i Adama Poszwińskiego z N(aczelnej) R(ady) L(udowej) oraz przez rtm. Władysława Andersa, szefa sztabu gen. Dowbora – (przez) Łódź – spotkanie z mjr. Karolem Hallerem i ks. bp Tymienieckim – dotarli do Warszawy, 21 kwietnia o godz. 10:30. Józef Haller na czele Armii Błękitnej powrócił do Polski. Był to okres jego największej chwały” i, dodajmy, miał jeszcze trwać (Marek Orłowski, „Generał Józef Haller 1873-1960”, Kraków 2007, ss. 263-264).

My zaś zasadnie narzekamy, że dziś niedostatecznie wspomina się tamte wydarzenia, Sprzed Stu Lat, i że wnioski z nich wysnuwa się nieomal żadne. Przecież wydarzenia nie działy się same. Skoro mowa o wojnach, to toczyły je wojska dowodzone przez naszych wielkich ówczesnych generałów-zwycięzców oraz przez zwycięski korpus oficerski. Nazwiska niektórych generałów i oficerów mających być niebawem awansowanymi na generałów pojawiły się w powyższym tekście. Jest ich przecież więcej. O ilu z nich Naród otrzymuje dziś, po Stu Latach, rocznicową, historyczną i wspomnieniową informację? Na niedawnych targach książki w Warszawie wystawiano album poświęcony Józefowi Hallerowi, i inny, poświęcony Józefowi Dowbór-Muśnickiemu. To dobrze! Ale co z pozostałymi?

*****

BIEŻĄCA DYGRESJA SZKOLNO-WYCHOWAWCZA

Jest kwiecień roku 2019. Trwa kolejny dzień strajku nauczycieli, a właściwie nauczycielek, gdyż w tym zawodzie pracuje w Polsce, już od trzech pokoleń, znacznie więcej kobiet niż mężczyzn (czego medialni „eksperci” ani nie zauważają, ani nie nazywają, ani żadnych wniosków z tego nie wyprowadzają). Jesteśmy w Warszawie, na lewym brzegu, w dzielnicy nieopodal bulwarów wiślanych. Od roku 2012 – Euro 2012 – dzielnica ta jest w ciepłej porze roku nawiedzana popołudniami, wieczorami i nocą, zwłaszcza od piątku do niedzieli, przez wielkie rzesze młodych przeważnie ludzi „z całego miasta i województwa”, zwane przez miejscowych „watahami”. O zachowywaniu się owych watah i jego skutkach trzeba by napisać osobno, przed czym się tu powstrzymujemy. Wyciągają się one w długich kolejkach do kas z zakupami w postaci rozmaitego rodzaju napojów alkoholowych w butelkach lub puszkach. Dość powiedzieć, że teraz, w czasie strajku nauczycieli, średnia wieku owej młodzieży wyraźnie się obniżyła. Dotąd na watahy składała się młodzież w wieku, by tak rzec, pomaturalnym; teraz także przedmaturalnym, uwolniona ze szkolnych murów przez nauczycielski strajk.

Grupa młodych, zazwyczaj – tak jak we współczesnej szkole – koedukacyjna, robi oto zakupy w „markecie”. Jedna „czysta” lub kolorowa „soplica” na dwóch (na dwoje), ponadto na głowę po dwa piwa lub po jednym „desperado”; nazwy i „procenty” napojów są zresztą rozmaite, jak wiadomo. Brzęczy szkło i puszki w wypchanych torbach niesionych nad Wisłę. Nazajutrz o świcie trotuary, a nawet jezdnie, będą się skrzyły we wczesnym wiosennym słońcu miliardami odrobinek potłuczonego szkła. Ale to sprawka raczej tych w wieku „pomaturalnym”; młodsi dopiero będą ich naśladować.

I że w sklepie sprzedaje się „alkohol niepełnoletnim”? Nasza spokojna interwencja nie przynosi oczekiwanego rezultatu. Komuś z młodych wymyka się także „złe słowo” do nas skierowane.

A my tu silimy się na jakieś kolejne wspominki o wydarzeniach Sprzed Stu Lat, oraz o tamtych naszych bohaterach i męczennikach… Dla kogo? Kto nas zechce jeszcze słuchać lub czytać?

Marcin Drewicz, Wielki Tydzień AD 2019

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!