Felietony

Stanisław Michalkiewicz: Rzym przemówił – a co z Polską?   

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Stanisław Michalkiewicz: Rzym przemówił – a co z Polską?

Roma locuta – powiada popularne porzekadło, którego dalszy ciąg brzmi – causa finita. Całość wykłada się tak, że skoro Rzym przemówił, to sprawa jest skończona. Myślę, że ta sentencja musi mieć bardzo długi rodowód, bo rzeczywiscie – kiedy starożytny Rzym był stolicą imperium, to kiedy przemówił – a często, a może nawet bardzo często przemawiał językiem siły – to sprawa z reguły bywała zakończona. Ale właśnie ta okoliczność powinna nas pouczać, że imperia również przemijają.

I właśnie pierwszy dzień mojego pobytu w Rzymie poświęciłem na oglądanie pomników dawnej świetności, która przeminęła. Z ruin Forum niewiele można wydedukować, nie starcza wyobraźni, by z tych szczątków odtworzyć zapierający dech rozmach i urodę stolicy ówczesnego świata. Co musieli czuć uczestnicy triumfów, którzy trafiali tam w pętach, tworząc orszak kolejnego triumfatora? Czy byli w stanie zachwycać się przepychem stolicy Imperium, czy też działała ona na nich przytłaczająco?

Myślę, że przed oglądaniem pomników dawnej swietności, pychy, ale i chwały Rzymu, dobrze byłoby przypomnieć sobie “Quo  Vadis” Henryka Sienkiewicza. Wprawdzie wielu ówczesnych  autorów, podobnie jak niektórzy współcześni, kręci na Sienkiewicza nosem, ale takich w swoim czasie gromił jeden z największych w Europie znawców antyku, prof. Tadeusz Zieliński. Mówiąc o “Quo Vadis” i starożytnych Rzymianach, z naciskiem podkreślał: tacy  byli, tak mówili, tak się poruszali, tak myśleli…”

O tym trzeba pamiętać zwłaszcza zwiedzając Coloseum, zbudowane przez Wespazjana i jego syna Tytusa, który zburzył Świątynię Jerozolimską, o co Żydowie do dzisiaj mają pretensję, może nie tyle o samą Świątynię, co o menorę z kutego złota, którą Tytus miał stamtąd zabrać w charakterze trofeum wojennego. Rzeczywiście – widnieje ona na Łuku Tytusa. Co się z nią potem stało – tego nikt chyba nie wie – dzięki czemu organizacje przemysłu holokaustu występują z roszczeniami majątkowymi wobec… Stolicy Apostolskiej, twierdząc, że leży ona ukryta w czeluściach Muzeum Watykańskiego.

W Muzeum jeszcze nie byłem, więc ani potwierdzić, ani zaprzeczyć tym fałszywym pogłoskom nie mogę, chociaż muszę przyznać, że biorąc pod uwagę rozmiary menory, można byłoby ulać z niej Złotego Cielca, a kto wie – może nawet dwa? A w ogóle, to właśnie owe łuki dają jakie-takie wyobrażenie o  rozmachu i urodzie starożytnej stolicy świata. Łuk Sewera, Łuk Konstantyna – a tuż obo niego – Coloseum. “Coloseum – Majdanek Rzymu – pierwsi chrześcijanie – Żydzi” – napisał Antoni Słonimski.

Rzeczywiście – już wtedy przemysłowi rozrywkowemu – a igrzyska były istotnym jego elementem, znacznie ważniejszym, niż – dajmy na to – teatr – towarzyszyło okrucieństwo, ale chyba trochę innego rodzaju, niż np. asyryjskie. Pewne wyobrażenie o tym ostatnim dała mi rzeźba lwa, którą ogladałem w British Muzeum w Londynie. Cała postać lwa wyraża skondensowane okrucieństwo, więc nie sądzę,  by to był przypadek, tylko – że taki właśnie musiał być zamiar artysty, który tę figurę wyrzeźbił w czerwonym granicie.

Rzymskie okrucieństwo miało chyba trochę inny charakter, u którego podłoża tkwiła fascynacja dzielnością i siłą. Nie w każdym przejawie, co to, to nie; jeśli np. pamiętamy o dwóch chrześcijankach, których imiona powtarzane są w Litanii do Wszystkich Świętych, odmawianej w kościołach katolickich w Wielką Sobotę. Mam na myśli święte Perpetuę i Felicytę. Perpetua była elegancką damą, a Felicyta – jej służącą, chyba nawet niewolnicą.

Obydwie zostały skazane na arenę, to znaczy – na rozszarpanie przez dzikie zwierzęta, ale podobno zostały przez nie tylko poranione, więc gladiatorzy dobili je ciosami miecza. Czytałem gdzieś, że Perpetua do samego końca nie traciła fasonu, przekonując Felicytę, że jako wyznawczynie Chrystusa nie mogą na arenie wyglądać byle jak – tylko elegancko.

Na tym tle możemy docenić rewolucję, jakiej chrześcijaństwo dokonało w starożytnym Rzymie, a i potem – w Średniowieczu, które moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, wynagrodzona przez Donalda Tuska fuchą wiceministra – akurat dlaczegoś – kultury – uważa za “ciemne”. Niech jej Bóg wybaczy tę ignorację, chociaż – jak przekonywał mnie w swoim czasie Guy Sorman – “nigdy nie należy lekceważyć potęgi ignorancji”.

Ten przykład pokazuje, że rzeczywiście – nie powinniśmy – ale cóż zrobić, skoro Donald Tusk upodobał sobie udelektować nas właśnie nią? Zresztą mniejsza z tym; wróćmy do Średniowiecza. Po starożytnym Rzymie odziedziczyło ono kult siły, personifikowany w postaci rycerza. Ale chrześcijaństwo wprowadziło do tego kultu korektę. Podczas pasowania, które było aktem quasi-religijnym, rycerz ślubował., że będzie bronił “wdów i sierot” a więc osób w ówczesnym społeczeństwie najsłabszych.

Siła została wprzęgnięta w służbę słabości. Nie tylko zresztą w tę służbę lecz również – w służbę piękna. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić ówczesny kult kobiety, między innymi dlatego, że – w odróżnieniu od kobiet średniowiecznych – większość kobiet współczesnych sama siebie nie szanuje, więc trudno, żeby szacunkiem otaczali je inni. Oto francuski trubadur Geofroy Rudel, na podstawie opowieści pielgrzymów wracających z Ziemi Świętej, zakochał się w hrabinie Trypolisu.

Ruszył tedy w podróż morską i wprawdzie dotarł na miejsce, ale już jako umierający. Dano hrabinie znać o jego przybyciu, więc pośpieszyła do portu, dzięki czemu Rudel umarł w jej ramionach. Nią zaś tak to wstrząsnęło, że przywdziała habit zakonny. Stanisław Cat-Mackiewicz, który był znanym kobieciarzem, żeby nie powiedzieć gorzej, zwrócił tedy uwagę, że w Średniowieczu ubóstwiano raczej kobiety nieznane, bo ze znanymi jest to niestety znacznie trudniejsze.

Cóż dopiero w przypadku znanych mężczyzn? Na przykład docierają tu do mnie skrzydlate wieści, że Donald Tusk rozmawiał z protestującymi rolnikami, którym wcześniej pokazał kij w postaci prowokacji gliwickiej, ale widocznie ktoś starszy i mądrzejszy mu poradził, by pokazał też marchewkę. Ale – powiedzmy sobie szczerze – w kwestii marchewki premier Donald Tusk jest jeszcze mniej samodzielny, niż w kwestii kija.

Przecież tajemnicą poliszynela jest, że Donald Tusk nie ma najmniejszsego wpływu ani na ukraińskich oligarchów, którzy mają “własnych” deputowanych i ministrów z prezydentem włącznie, więc dlaczego mieliby słuchać Donalda Tuska? Podobnie ludowi komisarze, których podejrzewam, że mogli zostać przez wspomnianych oligarchów przekupieni. Na nich Donald Tusk też nie ma wpływu, bo taka np. Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen zadania wyznacza jemu, a nie on jej.

Dlatego, jeśli premier Tusk mówi, że coś zrobi, to mówi i w jego przypadku absolutnie nie możemy uznawać, że skoro przemówił, to causa jest finita. Nie jest – i tym między innymi nasz nieszczęśliwy kraj różni się od starożytnego Rzymu.

Polecamy również: Kolejny cios zielonych komunistów z UE w rolnictwo

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!