Felietony

Stanisław Michalkiewicz: Podróż sentymentalna

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Stanisław Michalkiewicz: Podróż sentymentalna

Na zaproszenie naszych warszawskich przyjaciół 1 maja pojechaliśmy w podróż sentymentalną na Litwę, a potem – na Łotwę do Rygi, skąd wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski. Granica polsko-litewska “wita tylko drogowskazem” – jak pisał Antoni Słonimski w czasach kiedy granice były odrutowane, a urzędujący tam funkcjonariusze od każdego żądali okazywania dokumentów. Szalenie irytowało to Marię Pawlikowską-Jasnorzewską, która marzyła, że kiedy już “mglistą wjedzie limuzyną w bramy nieboskłonu, z wiatrem porozrzuca paszporty i nie potrzeba jej świadectwa zgonu”.

Naszą podróż sentymentalną rozpoczynamy w Czarnym Borze pod Wilnem, gdzie  podczas najpierw sowieckiej, a potem – niemieckiej okupacji – mieszkał Józef Mackiewicz. Przed domem widać pamiątkowy głaz z nazwiskiem pisarza i napisem “Jedynie prawda jest ciekawa”. Dom jest odrestaurowany przez polskie władze i mieści się w nim coś w rodzaju izby pamięci. Do księgi pamiątkowej wpisujemy się przy stole, przy którym pisał Józef Mackiewicz, a potem nagrywamy program poświęcony jego twórczości i Nagrodzie Literackiej jego imienia.

Niedaleko Czarnego Boru jest stacja kolejowa Ponary. Józef Mackiewicz był naocznym świadkiem mordu na przywiezionych tam Żydach. – “Ona się pyta, czy prędko pojedzie” – mówi ni to w przestrzeń, ni to do prowadzącego rower obok toru kolejowego Mackiewicza, przechadzający się po plancie litewski szaulis z karabinem. – “Ona za pół godziny może już żyć nie będzie!” Tak jest w powieści “Nie trzeba głośno mówić”.

Zwiedzanie Wilna zaczynamy oczywiście od Ostrej Bramy. Zdaje się, że tylko tam nie ma ukraińskiej flagi – bo na wszystkich gmachach publicznych, obok flagi litewskiej jest ukraińska. Słychać polski język i nawet spotykam kilkoro Czytelników, którzy specjalnie zaczekali na ulicy, aż wyjdę z kaplicy cudownego obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej. Ale już kiedy próbujemy usiąść w reststauracji, kelner, oczywiście nie rozumiejący ani słowa po polsku, informuje nas, że wszystkie miejsca są zarezerwowane, chociaż połowa stolików jest pusta.

Idziemy tedy na Zaułek Świętomichalski, gdzie pod numerem 6 mieści się restauracja “GABI”. Tam na szczęście po polsku rozumieją, a nawet mówią, więc pewnie dlatego tam właśnie przychodzą Polacy zarówno ci przyjezdni, jak i chyba miejscowi. Bo na Litwie polski język najwyraźniej nie jest mile widziany. Można się o tym przekonać choćby na podstawie tablic pamiątkowych i napisów przy wszystkich godnych uwagi zabytkach. Obok informacji w języku litewskim, są teksty angielskie, niekiedy nawet rosyjskie – ale nigdy w języku polskim.

Podobnie starannie eliminowane są informacje o wspólnej historii i na przykład  po Gedyminie i Kiejstucie jest już tylko wielki książę Witold, a Jagiełły, ani żadnych Jagiellonów już nie ma. Warto, by o tym wiedzieli ci wszyscy, którym chodzą po głowie “postjagiellońskie mrzonki”. Dzisiejsi Litwini najwyraźniej nie chcą o tym w ogóle słyszeć.

Następnego dnia ruszamy rzemiennym dyszlem szlakiem “Potopu” Henryka Sienkiewicza i pierwsze kroki kierujemy do Upity, którą najpierw pan Kmicic spalił, a potem, kiedy już odbył wszystkie kampanie, (w ostatniej Węgrzynowie go postrzelili), i w towarzystwie Soroki jako-tako doszedł do siebie w Lubiczu, pojechał do tejże Upity do kościoła.

Drewniany kościółek – a jakże – stoi i nawet przypomina ten, do którego w trakcie nabożeństwa przybył pan Wołodyjowski z Zagłobą, przywożąc pismo od króla Jana Kazimierza, przykazujące, by wobec jego zasług, żadne gravamina już na panu Kmicicu nie ciążyły – ale to tylko nasze wspomnienia, bo na miejscu żadnych śladów tamtego wydarzenia nie ma.

Inaczej w Wodoktach. Tam, na ścianie kościoła pod wezwaniem św. Agaty, wmurowana została tablica ku czci Henryka Sienkiewicza, ufundowana przez polskie ministerstwo i Sejneńskie Towarzystwo Opieki nad  Zabytkami, podobnie, jak wiszący na dzwonnicy dzwon, do którego dołożyła się Polska Fundacja Narodowa. Na pobliskim cmentarzu starsze nagrobki noszą polskie napisy, ale na tych nowszych polskie nazwiska są już zapisane w transkrypcji litewskiej.

Z Wodoktów jedziemy do Birż, dokąd – jak pamiętamy – został wysłany przez księcia Janusza Radziwiłła pan Wołodyjowski, pan Zagłoba i pułkownicy, pod konwojem dowodzonym przez Rocha Kowalskiego. To dość daleka droga, więc nic dziwnego, że pan Zagłoba miała sporo czasu, by spoić Rocha Kowalskiego i na jego koniu ruszyć po chorągiew pana Wołodyjowskiego, która więźniów, ordynowanych na rozstrzelanie do Birż, oswobodziła.

Do pałacu w Birżach, a właściwie – na zamek, bo to była twierdza – przybywamy dość późno, ale uprzejmy personel, który rozumie i mówi tylko po litewsku, angielsku i rosyjsku, umożliwia nam pobieżne obejrzenie ekspozycji. W jednej z sal zwraca naszą uwagę sylwetka husarza, przy której napis informuje, że tacy żołnierze byli w wojskach litewskich i… tatarskich. Tak oto pragnienie  wymazania wszelkich śladów wspólnej wielowiekowej historii przynosi niezamierzony efekt komiczny, podobnie jak w parku zdrojowym w Druskiennikach, gdzie jest pomnik Zygmunta Augusta.

Napis z jednej strony cokołu informuje, że był on Wielkim Księciem Litewskim. Sądziłem, że z drugiej strony cokołu będzie napis, że był też królem – ale nic z tego. Druga strona cokołu jest pusta. A przecież tytuł królewski jest wyższy rangą od tytułu wielkoksiążęcego. W takiej sytuacji i ten “tatarski” husarz już nas nie dziwi. Skoro padł taki rozkaz, to nie ma rady.

Obok zamku w Birżach jest kościół, zewnętrznie wyglądający na katolicki, ale chyba katolicki nie jest, a to za sprawą Mikołaja “Rudego” Radziwiłła. Po wygranej bitwie z wojskami Iwana Groźnego pojechał z dziękczynną pielgrzymką do Częstochowy. Tam, na Jasnej Górze, paulini zademonstrowali mu, jak to wypędzają diabła z jakiegoś osobnika rzekomo opętanego. Demonstracja wprawdzie się udała, diabeł został wypędzony, ale podejrzliwy dygnitarz  spenetrował prawdę, że i opętaniec i diabeł byli przez sprytnych  paulinów podstawieni.

W rezultacie obraził się na katolików i został protestantem wyznania kalwińskiego. W związku z tym pan Zagłoba, kiedy z kolei już obraził się na księcia Janusza Radziwiłła, podejrzewał go, że jako kalwin, miał po sześć palców u nóg. “Stąd dla żuka jest nauka”, żeby nawet w słusznych sprawach nie przesadzać, bo przynosi to skutki całkiem odmienne od zamierzonych. Cóż dopiero mówić o sprawach niesłusznych, do których zaliczam wspomniane próby wymazywania wszelkich śladów wspólnej, pełnej przecież chwały, przeszłości obydwu narodów, bo dowodzą one tylko jakichś kompleksów.

Polecamy również: Kiedy ruszy mobilizacja ukraińskich dezerterów w Polsce?

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!