Felietony

Sekret słabnącej wrażliwości w makroświecie.

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Nie łudźmy się zbytnio nowinkami technologicznymi (smartfonami, tabletami, nanocząsteczkami i innymi tego typu “pierdołkami” – choćby i najniezwyklejszymi), ani żadnymi umizgami światopoglądowymi – w dużej mierze przesiąkniętymi tymi samymi wielowątkowymi kierunkami artystycznymi jakie zrodziły po raz pierwszy pojęcie modernizmu na przełomie XIX i XX wieku, utożsamianego z początkiem nowoczesności także w wielu dziedzinach życia codziennego – ale przede wszystkim w  sztuce, architekturze, literaturze, muzyce oraz niestety w Kościele katolickim (modernizm katolicki).

Modernizm w przestrzeni publicznej przetrwał prawie sto lat, zagospodarowując drugą połowę XIX i pierwszą połowę (z lekkim naddatkiem) XX wieku. Niezależnie od tej czy innej dziedziny zainteresowania, moderniści zdecydowanie opowiedzieli się za nową metodą twórczą, odchodząc od tradycyjnych form wyrazu. Jako pierwszy w tej konfrontacji poległ romantyzm – zbytnio rozegzaltowany, osadzony w legendach, poezji i krajobrazie. Do głosu poczęła dochodzić – na wielu płaszczyznach rozwoju – technika i szeroko eksponowany, włoski futuryzm “patrzący w przyszłość”. Podstawowe nurty modernizmu to: impresjonizm (w malarstwie: wrażenie), ekspresjonizm (w literaturze i sztuce: bunt, cierpienie), wspomniany futuryzm (odrzucenie przeszłości i tradycji, profetyczna rola artysty uznawanego za prawdziwego przewodnika duchowego i demiurga nowoczesnego społeczeństwa), serializm (w muzyce: rytm, dynamika, artykulacja, a to wszystko w  formie powtarzającej się serii), sonoryzm (w muzyce: niestandardowy sposób wydobywania dźwięku z instrumentu: skrobanie, skrzypienie, bębnienie).

Na polu religijnym doszło do przeniknięcia poglądów filozoficznych wzorowanych na filozofii Bergsona (Francuz). Poszło o dogmaty Kościoła katolickiego, którym nadano jedynie sens historyczny – które (według modernistów) ewoluowały z biegiem czasu. Postulowali zatem zmianę doktryny Kościoła zgodnie z duchem nadchodzących zmian. To m. in. było przyczyną potępienia papieskiego (Piusa X) w encyklice Pascendi Dominici Gregis i w dekrecie Lamentabili Sane. Modernizm katolicki został uznany za sumę wszystkich herezji w Kościele. Dla tradycjonalistów katolickich tego rodzaju odstępstwo poglądowe nawiązywało i nadal nawiązuje do idei masońskich, których nie da się pogodzić z prawdziwą pobożnością katolicką. Trzeba wiedzieć, że do 1967 roku obowiązywała “Przysięga antymodernistyczna”, zniesiona przez papieża Pawła VI. Do tego czasu każdy biskup, ksiądz czy nauczyciel religii przed uzyskaniem święceń lub zgody na nauczanie musiał ją wygłaszać.

Ten przywołany kontekst historyczny modernizmu i modernizmu katolickiego uzmysławia nam jak doniosły wpływ na życie pojedynczego człowieka, żyjącego również w dzisiejszej dobie, w danej społeczności (narodzie), mają obrane kierunki rozwoju intelektualnego, nawiązujące do idei wolności człowieka według np. teorii Bergsona, który głosił że “główną rolę w procesie życiowym odgrywa nie rozum, ale pęd życiowy”; a w procesie twórczym artysty – intuicja. Niewykluczone, że w oparciu o tak sformułowany “pęd życiowy” współcześni piewcy demokracji oraz wolności z  takim entuzjazmem głoszą hasła (antykościelne i poniekąd antyludzkie) w  obszarze szeroko pojętej kultury masowej.

Pewną poprawnością polityczną stała się przynależność grupowa, korzystająca z  “uprzywilejowanego” poparcia artystycznego, traktowanego w kategorii prestiżu społecznego (swoistego wyróżnienia, awansu). Temu procesowi na wskroś postmodernistycznemu sprzyjają wszelkie (awangardowe) formy postępu cywilizacyjnego, poczynając od rozreklamowanego i z ateizowanego karierowiczostwa poprzez promocję nihilizmu (od łac. nihil – nic) i tytułowego liberalizmu (od łac. liberalis – wolnościowy, od łac. liber – wolny) promującego gospodarczy eksperyment “niewidzialnej ręki rynku”. Ostatnimi czasy manifestowana jest przez przedstawicieli dawnej lewicy obrazoburcza postawa pospolitego lewaka-reakcjonisty, będącego – najogólniej rzecz ujmując – przeczasiałą formą postsowieckiego komunisty, żyjącego na koszt państwa.

Rzadziej mają coś do powiedzenia rozumni realiści czy nietuzinkowi wizjonerzy typu Eugeniusz Kwiatkowski (polski wicepremier, minister przemysłu i handlu, minister skarbu II  Rzeczypospolitej, twórca COP); większa aktywność przejawiają za to feminiści (geje i  lesbijki) typu Środa, Senyszyn, (pisarka?) Gretkowska, Szczuka czy Biedroń – szukający metodologicznego wsparcia wśród samorządowców dla osób spod znaku LGBT  (z  ang. Lesbian, Gay, Bisexual, Transgender). Można by powiedzieć, że nie sposób jest zrozumieć drugiego, “oświeconego” człowieka zanim on sam nie zapanuje się nad swoim autorytaryzmem – czyli bezrefleksyjnym kwestionowaniem postaw innych ludzi o  konserwatywnych poglądach, rezygnując przy okazji z własnej oceny zjawisk powszechnie znanych i  uznawanych za właściwe.

Obraz świata zachodniego uległ zatem wyraźniej deformacji w skutek dominacji osobowości autorytarnej – destruktywnej i  cynicznej, agresywnej względem tych grup społecznych i  narodów, które kultywują naturalny system wartości oparty na Dekalogu i niezmiennych dogmatach świętej wiary katolickiej, zaaprobowanych przez Kościół katolicki na podstawie opinii kardynała Newmana (najwybitniejszego przywódcy anglokatolicyzmu, błogosławionego Kościoła katolickiego za pontyfikatu papieża Benedykta XVI) o rozwoju doktryny katolickiej, jej niewzruszalności (ciągłości) i  niezależności od względów historycznych.

Przeszkodą do pojednania społecznego jest często wszczynana agresja – to jeden z  komponentów wspomnianego autorytaryzmu. W szeregach oponentów politycznych jest wygodnym pretekstem do przykrycia wszelkich niedostatków w rozwoju osobowości. Od  psychologicznej strony, postawę autorytarną cechuje niższy poziom intelektualny (?). Pewnie dlatego łatwiej jest niektórym arogantom wszczynać burdy uliczne, wywoływać strach i panikę aniżeli głosić na wiecach swoje – mniej lub bardziej interesujące – przekonania. Dlatego wciąż jest tak duża grupa osób pogardzających dobrem wspólnym – niechętnie ujmowanym w kategoriach równoważących się (i należnych człowiekowi) praw i obowiązków jakie tym prawom powinny towarzyszyć, na zasadzie zwrotnego ekwiwalentu uwzględniającego pierwszeństwo braterskich czynów. Wzajemność ta jest ważna ze względu na wrażliwość jaką człowiek powinien zachować dla drugiego człowieka, i dla swojego dobra rozpamiętywać ją każdego dnia według kryterium biblijnego – dla ułatwienia wiernie odtworzonego w  nauce Kościoła katolickiego.

Antoni Ciszewski

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!