Felietony

Samorealizacja polityczna – rodzaj uzależnienia od luksusu, zaprzaństwa i nieróbstwa

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Niespecjalnie wymagający poziom myślenia i działania – raczej brak odpowiedzialności, niechęć do współzawodnictwa, plemienna zawiść i przeświadczenie, że – po odstawionych z pompą wyborach parlamentarnych – zdobyło się najwyższy szczyt w koronie Himalajów; nie mając za sobą żadnego, życiowego doświadczenia w życiu publicznym poza wrodzoną skłonnością do próżniaczej samorealizacji. Jeżeli społeczeństwo polskie nie dojrzeje do demokracji, to stan ogólnej świadomości związany z praworządnością państwa będzie się obniżał – aż w końcu zrelatywizuje się jego najczulsza część: kultura i dobry obyczaj, górnolotnie nazywane sumieniem narodu.

Nie ma takiej możliwości, aby z lichej tkaniny krawiec uszył elegancki garnitur czy wyjściową garsonkę. Ale współpracując z zakładem produkującym tekstylia o podwyższonej jakości nie musi martwić się o przewiewną i gustowną podszewkę; bo “tak krawiec kraje, ile mu materii staje”. Chcąc nie chcąc – podobnie jest zresztą z obowiązkami publicznymi. Kryteria służby publicznej zostały zdrowo nadszarpnięte w latach wzmożonej kolektywizacji wsi i funkcjonowania w terenie tzw. rad narodowych – terenowych organów władzy państwowej w PRL, wzorowanych na sowieckich radach. Były to kolektywne jednostki stricte partyjne (PZPR) i miały swoje powtarzalne formacje na szczeblu gminnym, powiatowym i wojewódzkim – także w miastach i dzielnicach większych miast. Taki model ustrojowy państwa przewidywała (jaka by wówczas nie była) Konstytucja z 1952 roku. Naczelną zasadą ustrojową była więc (bezwzględna) podległość służbowa w poziomie i w pionie – gdzie o wszystkim decydowały prezydia tych rad, a te podlegały wyższym szczeblom. Można by powiedzieć: typowa fasada peerelowskiej demokracji realizującej politykę ówczesnych komunistycznych rządów, każdorazowo namaszczonych przez PZPR i pierwszego sekretarza partii.

Według tej samej zasady kolektywu partyjnego muszą działać współczesne partie lewackie (ZSL-PSL, SLD i Partia Razem) i liberalne (PO, Nowoczesna), których zależności politycznej jak na razie broni prokuratorsko-sądowniczy protektorat, wyślizgujący się póki co z rąk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w skutek zastosowanej obstrukcji weta prezydenta Dudy do ustaw o SN i KRS. Mieszanina nieomylności i fałszu, jaki z tej partyjno-sądowniczej “wszechwiedzy” wynika, daje wiele do myślenia. Przywiązanie do bezużytecznych funkcji i konsumpcja apanaży – jako modus operandi (łac. sposób działania) – będą znakiem rozpoznawczym dla tych środowisk; libacje alkoholowe, sex-turnusy na Maderę czy do Paryża (Rysiu i Joanna), safari po krajach afrykańskich dla sędziów SN (?). Nic dziwnego, że zaciekła walka środowisk prawniczo-sądowniczych, wspomaganych przez lewacko-liberalny aktyw partyjny, przeciwko wprowadzanym zmianom ustrojowym według koncepcji Zjednoczonej Prawicy stanowi wymowny przejaw tej wzajemnej zależności, bez której niemożliwa byłaby jakakolwiek długoterminowa i ekonomiczna eksploatacja społeczeństwa polskiego.

Wpierw dokonano politycznego (rok 89. i okrągły stół) i prywatyzacyjno-reprywatyzacyjnego rabunku majątku narodowego oraz mienia prywatnego Polaków, nieprzerwanie prowadzonego (z małą przerwą w 2005-2007 za rządów PiS-LPR-Samoobrona) przez kolejne koalicje lewicowo-liberalne aż do 2015 roku. Od połowy lat 90. nastąpił (za przyzwoleniem włodarzy ZSL-PSL) wzmożony drenaż sektora rolniczego; stopa oprocentowania kredytów preferencyjnych na unowocześnienie (?) gospodarstw rolnych wynosiła ok. 36% w skali jednego roku. W roku 2004 dochodzi do sprzedaży większościowego pakietu akcji Banku Gospodarki Żywnościowej (w którego strukturze działało ok. 1632 banków spółdzielczych) na rzecz holenderskiego Rabobank, z dyskontem co najmniej 5 mld zł (?), kiedy zaczęły mnożyć się jak grzyby po deszczu upadłości gospodarstw rolnych. Potem były prezes NBP, Marek Belka, powie – w podsłuchanej rozmowie w restauracji Sowa&Przyjaciele – do byłego ministra Bartłomieja Sienkiewicza (PO), że “Polska nie może sobie pozwolić, żeby kawał polskiego państwa, bo BGŻ to nie jest kawał polskiego systemu bankowego – to jest kawał polskiego państwa, poszedł w ręce niewiadomego inwestora”. Szkoda tylko, że wypowiedź Belki wybrzmiała dość pejoratywnie – czyli po herbacie. Na samej sprzedaży banków (80,2% całości sektora bankowego) Polska straci ponad 200 mld zł. Wyłudzenia na podatku VAT, brak akcyzy na niektóre importowane towary (?) oraz inne daniny na rzecz inwestorów zagranicznych – według opinii ekonomisty Szewczyka to strata ok. 600-650 mld zł od momentu wejścia w 2004 roku Polski do UE.

Dzisiejsi maniacy polityczni z PO, PSL i Nowoczesnej, związani z dawnym złodziejskim (?) układem, w sposób prostacki wyzywający polskich patriotów od “pisowskich kłamców”, sami nie mają świadomości w jakim bagnie dotychczas nurzali swoje odzienie. A co byłoby, gdyby pozwolić im współrządzić krajem na tych samych zaprzańskich warunkach jak działo się to do tej pory. Konfrontowanie tego stanu z polską racją stanu, to jak wybrać się na miejski basen po uprzednim zanurkowaniu w przydomowym szambie. Co z tego, że niejeden postkomunistyczny zuchwalec bryka po sejmowej wykładzinie jak mały cielak co godzinę dopuszczany do cycka – nawet nie wie, że ma tylko dwie a nie cztery nogi. Rekordowe zyski spółek państwowych dowodzą, że państwo teoretyczne Tuska i Kopacz miało zgoła przeciwne zadania i plany gospodarcze do terminowej realizacji (podług niemieckiego preliminarza wydatków?). Jakby tak dobrze policzyć, to zagranicą może być jakiś okrągły bilion zł do dywersyjnego wykorzystania. Po co zatem trudzić się znojem codziennej pracy, wstawać o 5 rano i gnać na skuśkę przez łąki co sił w nogach na dworzec kolejowy, żeby zdążyć na pociąg – bo za spóźnienie pracodawca zagraniczny z Lidla czy Auchan nie zapłaci – skoro można w miłym towarzystwie ponarzekać na coraz krótszy dzień i za słabo schłodzone piwo.

Nawałnice – huragany i powodzie – mają to do siebie, że nie trwają dłużej niż jeden lub najwyżej dwa tygodnie (były prezydent Komorowski); w woda – jaka by groźna nie była – zawsze spłynie do Bałtyku. W końcu taki mamy klimat (komisarz Bieńkowska z PO), niestety. Mogłoby być podobnie z partiami politycznymi – żeby cokolwiek ulżyć społeczeństwu. Ale one, jak widać, muszą trwać nieco dłużej na zupełnie innych warunkach.

Antoni Ciszewski

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!