Wiadomości

Porażka dyplomatyczna Erdogana – premier Pakistanu nie weźmie udziału w szczycie w Kuala Lumpur

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Premier Malezji Mahathir bin Mohamad poinformował, że premier Pakistanu Imran Khan zadzwonił do niego, aby wyrazić żal z powodu niemożności wzięcia udziału w szczycie islamskim w Kuala Lumpur – donosi Agencja Anadolu.

„Dr Mahathir docenia postawę premiera Imrana Khana, który poinformował go o jego niemożności wzięcia udziału w szczycie, na którym przywódca Pakistanu miał zabrać głos i podzielić się swoimi przemyśleniami na temat stanu spraw świata islamskiego” – napisano w oświadczeniu wydanym przez służby prasowe premiera Malezji.

Podkreślono zarazem, że Mahathir chciałby poprawić pojawiające się „dezinformacje, które pojawiły się w pakistańskim lokalnym dzienniku Pakistan Today”, który powołując się na słowa premiera Malezji, stwierdził, że szczyt w Kuala Lumpur ma być platformą zastępującą Organizację Współpracy Islamskiej (OIC).

Jak już pisaliśmy rano, w związku z zastrzeżeniami podniesionymi przez Arabię Saudyjską, Pakistan miał ponownie rozważyć decyzję o uczestnictwie w nadchodzącym szczycie w Kuala Lumpur. Specjalny asystent premiera Pakistanu ds. informacji, radiofonii i telewizji dr Firdous Ashiq Awan powiedział dziennikarzom w poniedziałek, że decyzja o udziale premiera Imrana Khana w wydarzeniu zostanie podjęta w środę (18 grudnia), po jego powrocie z trwającej podróży zagranicznej do Bahrajnu i Szwajcarii. Okazuje się, że decyzję podjął już dzisiaj.

Szczyt, w którym bierze udział ponad 400 muzułmańskich przywódców, intelektualistów, naukowców i myślicieli z 52 krajów, rozpocznie się 18 grudnia w Kuala Lumpur, stolicy Malezji. Przywódcy państw mają spotkać się 19 grudnia, aby „znaleźć nowe i wykonalne rozwiązania problemów dotykających świat muzułmański”.

Dla każdego, kto obserwuje politykę światową, jasne jest, że świat muzułmański stanowi dziś czynnik szczególnie ekspansywny. Równolegle toczy się rywalizacja o przywództwo w nim, przy czym szczególną aktywność przejawia tu prezydent Turcji, który to jednak natrafia na silny opór ze strony Arabii Saudyjskiej i Egiptu. To, co się obecnie dzieje w Libii, to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej, której zasadnicza bryła jest niedostępna dla naszych oczu.

Szczyt w Kuala Lumpur, gdzie miano między innymi rozmawiać o konieczności wzmożenia walki z islamofobią, co stanowi dziś skuteczny oręż w walce z tymi, którzy sprzeciwiają się ekspansji islamu, miał być próbą zbudowania bloku, który byłby przeciwwagą dla obecnych wpływów Arabii Saudyjskiej i Egiptu.

Już wcześniej dyplomatom saudyjskim udało się skłonić do częściowego przynajmniej zdystansowania się od tego projektu Indonezji, największego państwa islamskiego w świecie, które to do Kuala Lumpur ma wysłać delegację niższego szczebla, teraz z kolei z przyjazdu do stalicy Malezji wycofał się premier Pakistanu.

Jest to bez wątpienia wielki cios dla prezydenta Turcji, który zapewne liczył na poparcie uczestników szczytu dla swoich działań w Libii. Jak informują media tureckie, Recep Tayyip Erdoğan ma przebywać w Kuala Lumpur w dniach 18 – 19 grudnia, a już w najbliższą sobotę parlament turecki ma się zająć ratyfikacją układu zawartego przez Turcję z chylącym się ku upadkowi i kontrolującym już tylko skrawek libijskiej ziemi rządem Libii.

Wczoraj turecki minister spraw zagranicznych Mevlüt Çavuşoğlu zasugerował, że Turcja i Libia uzgodniły koordynację swoich działań w Libii, aby uniknąć „incydentów”.

Turecki minister wyjaśnił, że „rosyjski prezydent Władimir Putin zasugerował wspólną pracę w Libii i zgodziliśmy się na to”, podkreślając, że Libia nie jest strefą konkurencji między oboma krajami i chociaż Turcja popiera rząd porozumienia narodowego (GNA), a Rosja popiera Libijską Armię Narodową feldmarszałka Chalify Haftara (LNA), obie strony mają dobre relacje i chciałyby uniknąć incydentów.

W toczącej się tam wojnie Turcja konsekwentnie wspiera rząd w Trypolisie (GNA), a Rosja, Egipt i Arabia Saudyjska wspierają armię Chalify Haftara (LNA). 9 grudnia prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan powiedział w państwowej tureckiej telewizji TRT, iż Turcja jest gotowa do wysłania swych wojsk do Libii. Wcześniej rząd turecki zawarł z władzami libijskimi, kontrolującymi obecnie jedynie – jak to zostało przed momentem wspomniane – jedynie skrawek terytorium, choć z Trypolisem i Misratą, dwie umowy – jedną, która dotyczy granicy morskiej, co wywołało gwałtowne protesty Grecji i Cypru, i drugą – o współpracy wojskowej.

Umowa wojskowa turecko-libijska wejdzie w życie z chwilą ratyfikowania jej przez turecki parlament. Obejmuje ona między innymi zwiększenie współpracy w zakresie wymiany personelu, materiałów, sprzętu, doradztwa i doświadczenia między obiema stronami, a także utworzenie przez Turcję sił szybkiego reagowania celem wsparcia policji i wojska Libii oraz ścisłą współpracę w dziedzinie wywiadu i przemysłu obronnego.

Przedwczoraj Recep Tayyip Erdoğan spotkał się w Stambule z Faizem Saradżem, premierem libijskiego rządu (GNA). Rozmowy toczyły się za zamkniętymi drzwiami, a po ich zakończeniu prezydent Turcji powiedział, że operacja turecka w Libii staje się coraz bardziej realna.

W świetle ostatnich informacji parlament turecki ma się zająć ratyfikacją paktu w sobotę, co oznacza, że niedługo potem możemy spodziewać się wielkiej operacji militarnej tureckiej armii w Libii, przez którą to – o czym warto pamiętać – biegnie główny szlak migracyjny z Afryki do Europy.

Libia jest też krajem graniczącym z Nigrem i Czadem, gdzie coraz śmielej poczynają sobie dżihadyści islamscy, a Turcja w całej tej układance może odegrać trudną do przecenienia rolę…

Czytaj też:

Rośnie napięcie we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!