Wiadomości

PiS musi zacząć słuchać rolników. Sytuacja jest zła nie tylko na rynku zbóż, ale i u hodowców świń

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

PiS w ubiegłym roku obiecywało uchronienie polskich rolników przed negatywnymi skutkami wojny na Ukrainie. Miał powstać w kilka tygodni Agroport, były pomysły kupna przez instytucje państwowe terminala zbożowego (BTZ). Oczywiście tylko na deklaracjach się skończyło. A polskie rolnictwo jak żadne inne w Europie potrzebuje w tym momencie potężnego zastrzyku wsparcia.

PiS musi się otrząsnąć i zacząć ratować rolnictwo

 – Rząd tkwi w bezczynności i poczuciu, że wystarczy rzucić jakieś dopłaty do sprzedaży, ustanowić jakiś Funduszu Ochrony Rolnictwa i w ten sposób sytuację się uspokoi

– czytamy w najnowszym artykule na łamach „Najwyższego Czasu!”.

W ostatnich kilku miesiącach doszło do protestów i wystąpień przeciwko bierności resortu wicepremiera Henryka Kowalczyka. Rolnicy mają za złe ministrowi to, że go posłuchali w kwestii wstrzymania się ze sprzedażą zbóż, gdy było to możliwe. Obecnie Europa i świat wolą nabywać dużo tańsze zboże oraz rzepak z walczących Ukrainy i Rosji. To obrazuje pewien absurd całej sytuacji. Skoro dwie istotne gałęzie zmagających się ze sobą gospodarek radzą sobie lepiej od polskich producentów, coś jest najzwyczajniej w świecie nie tak.

Wielkopolska Izba Rolnicza przeprowadziła ostatnio kalkulację, uwzględniającą spadki cen zbóż oraz istniejące koszty produkcji. Opłacalność produkcji rolnej staje pod znakiem zapytania.

– Upadek hodowli świń, a tym samym mniejsze zapotrzebowanie na pasze musiało jednak ostatecznie odbić się na spożyciu krajowym zbóż. Zapotrzebowanie sięga ok. 25-27 mln ton zbóż, a eksport kształtuje się między 5 a 9 mln ton rocznie. W ostatnich latach nastąpiły rekordowe zbiory 32, 34 i 35 mln ton zbóż. Równocześnie możliwości eksportowe, ze względu na konkurencję ukraińską i rosyjską, były i są ograniczone. Ceny oferowane przez te kraje w przetargach międzynarodowych są znacząco niższe (od 20 do nawet 50 dolarów). Ponadto polski eksport jest uzależniony od kilku wielkich koncernów międzynarodowych i przetargów przez nie wygrywanych – możliwości eksportowe poza nimi są bardzo ograniczone

– podaje „Najwyższy Czas!” w artykule „Dramat polskiego rolnictwa”.

W związku z zalewem Polski przez ukraińskie zboże (Kowalczyk wielokrotnie obiecywał zahamowanie często niekontrolowanego procederu) od grudnia trwają protesty. Jeden z nich odbył się w województwie lubelskim, najbardziej doświadczonym zalewem zbożem gorszej jakości, bo niepodlegającym przecież unijnym mechanizmom.

– To jest 5 czy 6 protest rolniczy w ciągu niespełna dwóch miesięcy, a sytuacja nie zmienia się. Ukraińskie zboże złej jakości wciąż zalewa polski rynek, a nasi rolnicy stoją na skraju bankructwa. Szczególnie u nas, na ścianie wschodniej. Rząd się ślizga na du… polskich rolników. Za nami nie stoi żadna organizacja, nikt z nas nie wybiera się do rządu, jak lider Agrounii. Nie bawimy się w politykę, ale krzyczymy, że polscy rolnicy są w krytycznej sytuacji. Minister Kowalczyk już od dawna zna problem i nic z nim nie robi

– mówił w rozmowie z „Dziennikiem Wschodnim” jeden z organizatorów protestu w Piaskach 7 marca.

Czego domagają się ignorowani rolnicy? Tego samego, co jeszcze w grudniu – by rząd Morawieckiego złożył do Komisji Europejskiej wniosek o zastosowanie art. 4 rozporządzenia 870/2022, czyli tzw. klauzul ochronnych. Dlaczego władza tak długo z tym zwleka? Portale rolnicze ujawniły niedawno, że resort rolnictwa i KPRM nawzajem przerzucają na siebie odpowiedzialność złożenia takiego wniosku. Końca przepychanek póki co nie widać.

Sytuacja jest bardzo poważna, kryzys może bowiem wktóce dopaść branżę mleczarską i drobiową. Już teraz do Polski trafiają tańsze jaja i mięso z kurczaków. Wolny rynek? Owszem, ale produkty z Ukrainy nie podlegają unijnym regulacjom, przez co polskiemu rolnikowi, którego rząd nie słucha, nie sposób konkurować z tańszymi (i taniej produkowanymi) towarami.

W czerwcu UE zniosła kontyngenty na mięso i jaja z Ukrainy. W efekcie nasz rynek został dosłownie „zalany” mięsem drobiowym i jajami produkowanym za naszą wschodnią granicą. Problem w tym, że tamtejsi producenci nie muszą przestrzegać norm jakościowych i dobrostanu zwierząt nałożonych na producentów unijnych. W efekcie mogą produkować żywność zdecydowanie taniej niż my

– potwierdza niepokojący trend Paweł Podstawka, prezes Krajowej Federacji Hodowców Drobiu i Producentów Jaj.

Rynek świń od lat jest w odwrocie

 Cierpi również wspomniana wcześniej branża hodowców trzody chlewnej. Kryzys zbożowy i tutaj odbija się na niej negatywnie, a mówimy przecież o dziedzinie, która od lat wpychana jest wręcz do, obrazoburczo mówiąc, dołu z wapnem. 20 lat temu w Polsce istniało ponad 760 tysięcy gospodarstw zajmujących się hodowlą świń. Powiedzieć, że trend jest niepokojący. to jak nie powiedzieć nic. Dzisiaj działa w Polsce zaledwie 56 tysięcy gospodarstw posiadających trzodę. W 2015, a więc w roku gdy PiS obejmowało rządy, gospodarstw było jeszcze ćwierć miliona.

– Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi niedawno chwalił się zahamowaniem tempa spadku. Czyżby? W ciągu dwóch lat zlikwidowanych zostało 47,6 tys. gospodarstw. Oznacza to, że aż 46% hodowców trzody chlewnej nie poradziło sobie z nieopłacalną produkcją w tym sektorze. Pogłowie loch zmniejszyło się o ponad 220 tys., a liczba świń o 2,3 mln. Tylko w ostatnim roku pogłowie świń spadło o ponad 1,1 mln sztuk

– informuje nas dwutygodnik „Najwyższy Czas”.

26 lutego 2023 roku na IX Kongresie Rolnictwa RP przewodnicząca Związku Zawodowego Rolnictwa „Korona” Alina Ojdana swierdziła wprost, że jeżeli ten negatywny trend nie zostanie zahamowany, to do 2030 roku może dojść do sytuacji, że na naszym rynku nie będzie już polskiego mięsa. W jej ocenie należy jak najszybciej wypracować rozwiązania pozwalające wyjść z kryzysu producentom trzody chlewnej. W innym przypadku ten sektor rolnictwa nie przetrwa.

Źródło: „Najwyższy Czas!”, polskaracja.pl, zzrkorona.blogspot.com

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!