Felietony

Odgadujemy znaki

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Nie ma przypadków, są tylko znaki – mawiał ś.p. ksiądz Bronisław Bozowski. Przypomniało mi się to spostrzeżenie niezapomnianego księdza na widok niezwykłego nagromadzenia przypadków, który w zwiazku z tym musimy spróbować odczytać, jako znaki. Oto w dniach ostatnich to znaczy – po wybuchu rakiety, która spadła w Przewodowie koło Hrubieszowa, Niemcy zaproponowały, że dostarczą Polsce dwie, czy może nawet wiecej baterii rakiet “Patriot”, które – podobnie jak niemieckie samoloty – pomagałyby naszej niezwyciężonej armii bronić przed takimi niespodziankami nie tylko naszej prastarej ziemi, ale również – naszego nieba. Co tam Niemcy sobie przy tej okazji kombinowały – to sprawa osobna – my wszelako zajmiemy się ewolucją poglądu na ten temat polskich osobistości z najwyższych sfer, można powiedzieć – z najtwardszego jądra rządu i w ogóle – władzy, bo – jak sie okazało – rząd i władza to nie to samo. Jeszcze za głębokiej komuny Janusz Wilhelmi mawiał, by wystrzegać się na pierwszych  odruchów – bo mogą być uczciwe. Tedy w pierwszym odruchu pan wicepremier i minister obrony Mariusz Błaszczak wyraził z tego powodu ukontentowanie. “Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, toteż wkrótce pan minister Błaszczak, nieco skonfundowany, oświadczył, że byłoby “lepiej”, gdyby te baterie trafiły na Ukrainę. Według fałszywych pogłosek, jakie natychmiast zaczęły krążyć w środowiskach, wicepremierowi i ministrowi obrony zmyć miał głowę sam Naczelnik Państwa, który – jak wiadomo – formalnie jest prostym posłem. Wprawdzie niemiecka pani minister wyjaśniła, że te baterie mogą być rozmieszczone wyłącznie na terenie państw NATO, do którego Ukraina póki co, nie należy, ale panu premierowi Morawieckiemu najwyraźniej nie trafiło, to do przekonania, bo wkrótce niezachwianie stanął na nieubłaganym stanowisku, żeby te “Patrioty” przekazać Ukrainie. A tymczasem (Maciej Zembaty w piosence o Anastazji Pietrownie, na której twarz padały płatki śniegu wielkości złotych pięciorublówek śpiewał, że tymczasem na Newie cumował już krążownik “Aurora”, który potem wystrzelił i dopiero się zaczęło), więc tymczasem pan minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau poleciał do Waszyngtonu, żeby się tam namawiać w sprawach interesujących obie strony. Widocznie musiał usłyszeć tam coś, co natychmiast iskrówką przekazał do Warszawy, bo jeszcze tego samego dnia w poglądach naszych dygnitarzy z samego jądra władzy na sprawę “Patriotów” nastąpiła zasadnicza zmiana. Pan minister Błaszczak ogłosił, że Polska, owszem, przyjmie od Niemiec baterie tych rakiet i rozpocznie rozmowy na temat włączenia ich do systemu dowodzenia naszej niewyciężonej armii. Wprawdzie dygnitarze dobniejszego płazu, jak np. rzecznik PiS, pan Bochenek, jeszcze kręcili nosem, ale ani pan premier, ani Naczelnik, który przedtem też stał na nieubłaganym gruncie przekazania tych rakiet Ukrainie, już skwapliwie skorzystali z okazji, by siedzieć cicho. Co tam przekazał z Waszyngtonu do Warszawy pan minister Rau – tajemnica to wielka, więc skazani jesteśmy na domysły. Ja na przykład domyślam się, że mógł przekazać to, co usłyszał od kogoś starszego i mądrzejszego: “wiecie, rozumiecie, wy nic tu na własną rękę nie kombinujcie, bo z tego, wynikną same zgryzoty. Wy podejmijcie suwerenną decyzję o przyjęciu od Niemiec tych baterii. Comprenez vous?” – bo rozmowa mogła się – jak to między dyplomatami – toczyć  w języku francuskim, na co pan minister Rau, w wytwornej francusczyźnie, mógł odpowiedzieć: tak toczno, wasze wieliczestwo, rad staratsia – po czym iskrówką przekazał to do Warszawy, która w podskokach podjęła znaną nam już, suwerenną decyzję.

W tym samym czasie do Berlina pojechał Wielce Czcigodny wiceminister spraw zagranicznych, pan Arkadiusz Mularczyk. Czy pan minister Mularczyk rzeczywiście podlega panu ministrowi Rau, który formalnie jest szefem naszej dyplomacji, czy też bezpośrednio podlega Naczelnikowi Państwa; czy władza pana ministra Rau, podobnie jak poprzednich ministrów spraw zagranicznych, nie wykracza poza drzwi jego gabinetu – bo korytarze Ministerstwa są już eksterytorialne – to nie jest do końca jasne. W swoim czasie bowiem, to znaczy, gdy ministrem spraw zagranicznych został Książę-Małżonek Radosław Sikorski, Judenrat “Gazety Wyborczej” wydał uspokajający komunikat, że niezależnie od tego, kto formalnie stoi na czele MSZ, ministerstwem faktycznie kieruje ekipa skompletowana jeszcze przez prof. Bronisława Geremka. W tej chwili tego nie ustalimy, zresztą nie o to chodzi, bo istotne jest, że pan minister Mularczyk molestował w Berlinie rząd niemiecki w sprawie reparacji, które powinny być załatwione w formie “dialogu”. Oczywiście nakazał też Berlinowi, żeby się nie ociągał w spełnianiu życzeń władz ukraińskich – ale nie jest do końca jasne, co usłyszał w odpowiedzi. Z wyjaśnień pana wiceministra wynikało, że Niemcy udzielili mu odpowiedzi wymijającej, jakby w ogóle nie chciało się im już powtarzać znanego przecież stanowiska merytorycznego. Czyżby uznali, że to trud  daremny i poza tym – niepoptrzebny – bo już się zorientowali, że proklamowany przez Naczelnika program “dążenia” do reparacji został przygotowany na użytek przyszłorocznej kampanii wyborczej do Sejmu, więc dlaczego mieliby się nim przejmowac i w ogóle – traktować go poważnie?

Tym bardziej, że okazało się, iż mają inne zmartwienia. Oto niemiecka kontrrazwiedka aresztowała 25 osób pod zarzutem, że przygotowywały one zamach stanu. Z jednej strony to mocna rzecz, taki zamach stanu w Niemczech, gdzie stacjonuje wojsko amerykańskie, ale z drugiej – jak mawiają gitowcy – wszystko gra i koliduje. Historia bowiem się powtarza, więc skoro u zarania budowy III Rzeszy miał w Niemczech miejsce pucz monachijski, to dlaczego w momencie, gdy budowa IV Rzeszy zaczyna nabierać rumieńców, nie miałaby się tam odbyć próba zamachu stanu? Warto dodać, że zamach był przygotowywany w gronie “Obywateli Rzeszy” – bo tak się podobno zamachowcy nazywają. Teraz pewnie będą nad nimi wydziwiały tamtejsze niezawisłe sądy. Nie to, co u nas, gdzie obywatele Rzesz… – to jest, pardon, jakiej tam znowu “Rzeszy”? Nie żadnej “Rzeszy”, tylko oczywiście – obywatele RP – pozostają pod ścisłą ochroną niezawisłych sądów, które coraz częściej pokazują, iż powinność swej służby rozumieją, niczym ów policmajster z opowiadania Telimeny, co to “bardzo się nad zuchwalstwem czynownika zdumiał”. Zuchwalstwo zaś polegało na tym, iż nie chciał przyjąć do wiadomości decyzji carskiego jegermajstra Kozodusina, iż bonończyk Telimeny nie jest psem, tylko jeleniem. Gdyby rzecz nie działa się  za cesarza Aleksandra w Petersburgu, tylko, dajmy na to – u nas obecnie – to ów bystry policmajster, za brak wiary w prawdziwość komunikatów ukraińskiego Sztabu Generalnego, oskarżyłby czynownika o bycie ruskim agentem, a przynajmniej – onucą. Toż by się uśmiała z takiej krotochwili “ciocia” Telimena!

Stanisław Michalkiewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!