Felietony

Obcokrajowcy to już 5 proc. ubezpieczonych w Polsce. Raźnym krokiem pędzimy ku przepaści

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

W czerwcu ubezpieczenie emerytalne w ZUS płaciło 818 tys. cudzoziemców, a zdrowotne – aż 863 tys. Obie liczby są rekordowe i oznaczają, że wśród wszystkich ubezpieczonych obcokrajowcy stanowią już ponad 5-proc. grupę – pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.

Narastające problemy demograficzne dotyczą praktycznie całej północnej części świata, nie tylko Europy i Ameryki Północnej, ale także w znacznym stopniu azjatyckiej części Rosji oraz Chin, Japonii i Półwyspu Koreańskiego. Praktycznie wszędzie tam dzietność nie zapewnia zwykłej zastępowalności pokoleń i wszędzie mamy do czynienia z gwałtownym procesem starzenia się społeczeństw.

Nigdzie jednak kult egoizmu i hedonizmu, których ostatnim krzykiem mody jest panosząca się ideologia LGBT, nie poczyniły takich spustoszeń jak w Niemczech. Tam wszystko to pojawiło się najwcześniej, tam też najwcześniej zanegowano i odrzucono tradycyjne więzy rodzinne. To tam w końcu najwcześniej można było zauważyć, do czego to prowadzi.

Roman Dmowski już w latach trzydziestych ubiegłego wieku zwracał uwagę na pewne tendencje, które podówczas dopiero raczkowały, a których skutki możemy dziś obserwować z całą mocą:

Gdy w społeczeństwach katolickich, zwłaszcza łacińskich, posiadających mocne tradycje rzymskie, między pojęciem społecznej roli kobiety a mężczyzny panuje głęboka różnica, protestantyzm w ostatnich latach kilkudziesięciu poszedł w kierunku szybszego zacierania tej różnicy. […] Dziś kobieta protestancka wchodzi w nową, trzecią fazę, w której żąda równouprawnienia w używaniu życia i jego sposobach. Jeżeli dla kobiety, pracującej na równi z mężczyzną i pełniącej te same co on funkcje społeczne, macierzyństwo jest wielkim ciężarem, od którego stara się ona bardzo często uwolnić, to już kobieta, która chce podobnymi do mężczyzny sposobami używać życia, musi je uważać prawie za niedopuszczalne. Powiada ona otwarcie, że nie ma zamiaru marnować swej młodości na rodzenie, karmienie i wychowywanie dzieci. W jej oczach macierzyństwo jest pogwałceniem praw kobiety.

To te „wyzwolone” kobiety, dziś nazwalibyśmy je feministkami, odrzucające dom i rodzinę, a realizujące się społecznie i zawodowo, przy tym spragnione „niezobowiązującego” seksu i sięgające po różnego rodzaju używki, odnajdujemy w czasie wojny w szeregach SS i gestapo. Alkoholowe libacje połączone z orgiami seksualnymi, o czym świadczą liczne relacje i wspomnienia byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych, stanowiły nieodłączny element życia strażników.

Klęska poniesiona przez III Rzeszę w II wojnie światowej jeszcze te procesy przyspieszyła. W Niemczech (wówczas jeszcze podzielonych) ujemny przyrost naturalny pojawił się już w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, co stanowiło podówczas wręcz ewenement. Później było już tylko gorzej…

Szczególnie fatalnie przedstawiały się lata 2005–2013, kiedy to na świat przychodziło w Niemczech mniej niż 700 tysięcy dzieci rocznie (za kilka lat to te właśnie roczniki będą wchodziły w dorosłe życie). Ale i później, choć nastąpił pewien wzrost, to jednak liczba rodzących się dzieci w stosunku do ogólnej liczby ludności wciąż była tam i jest dużo mniejsza, niż na przykład w Polsce. A skoro u nas, z czego doskonale zdajemy sobie sprawę, sytuację musimy uznać za bardzo złą, to tam – co widzimy – jest ona po prostu tragiczna.

W 2019 roku w kraju tym urodziło się 778.090 dzieci, podczas gdy cała ludność Niemiec to ponad 83 miliony osób. W Polsce w tym samym czasie urodziło się 375 tysięcy dzieci (przy ponad 38 milionach ludności). We wcześniejszych latach proporcje te były dla Polski jeszcze korzystniejsze…

Lekarstwem na starzenie się społeczeństwa i niedobór rąk do pracy miała być imigracja. Już w roku 1961 rząd Republiki Federalnej Niemiec uruchomił program ściągania do pracy Turków. Pierwotnie zakładano, że przyjeżdżający do Niemiec gastarbeiterzy będą tam przebywać tylko czasowo. Co dwa lata miała następować ich całkowita wymiana. Ale pracodawcy wymusili rezygnację z tej zasady oznaczającej dla nich utratę częściowo już wykwalifikowanej siły roboczej. I tureccy pracownicy zostawali. W roku 1973 w Niemczech mieszkało już 700 tysięcy Turków.

Należy podkreślić, że rosnący napływ imigrantów spotykał się początkowo z niechętnymi reakcjami działaczy związkowych i polityków lewicy, bowiem wpływał on hamująco na wzrost płac.

Szybko spotkało się to z kontrargumentem, że związkowcy w stosunku do imigrantów uciekają się do retoryki nazistowskiej. W Niemczech, zwłaszcza gdy żywa jeszcze była pamięć o II wojnie światowej i o tym wszystkim, co jej towarzyszyło, argument ten trafił w czuły punkt, i z czasem lewica nie tylko zmieniła swoje podejście do imigracji, ale wręcz to stosunek do niej zaczął być przez nią traktowany jako jeden z zasadniczych wyznaczników społecznej wrażliwości. Ów „przepełniony wrażliwością” stosunek do imigracji, obok feminizmu i afirmacji rozpasania seksualnego, stał się jednym z filarów ideologii, która nie tylko zdominowała Niemcy, ale także zaczęła być przez nie narzucana innym.

W rezultacie wśród rodzących się w Niemczech dzieci z roku na rok rósł odsetek maluchów z tzw. tłem migracyjnym. Należy przy tym zaznaczyć, że w rodzinach imigranckich rodzi się zasadniczo więcej dzieci niż w rodzinach bez tła migracyjnego, pomimo tego, iż na przykład wśród licznej społeczności imigrantów z Polski rodzi się mniej dzieci aniżeli w rodzinach rdzennie niemieckich (za to mocno podnoszą średnią muzułmanie).

W 2015 roku w Niemczech mieszkało 4,3 miliona dzieci z rodzin ze środowisk migracyjnych, co stanowiło 34% wszystkich mieszkających tam dzieci (do osiemnastego roku życia). Szczególnie licznie reprezentowane były tu dzieci z korzeniami tureckimi, których w 2015 roku było 774 tysiące, tj. 6,12% wszystkich niemieckich dzieci.

Rok 2011 to „arabska wiosna”, której efektem była wielka fala migracyjna z Bliskiego Wschodu i z krajów Maghrebu, która to zalała Niemcy. W roku 2011 saldo migracji (imigracja pomniejszona o emigrację) wyniosło 279.330 osób, w roku 2012 – 368.945, w 2013 – 428.607, w roku 2014 – 550.483, a w roku 2015 – 1.139.403 osoby.

To właśnie rok 2015 był tym szczytowym, gdy chodzi o liczbę imigrantów przybywających do Niemiec. W roku tym przybyły do Niemiec 2.136.954 osoby (w tym 2.016.241 cudzoziemców i 120.713 Niemców powracających z emigracji), podczas gdy kraj ten opuściło 997.551 osób (w tym 859.278 cudzoziemców i 138.273 Niemców). Liczba cudzoziemców w Niemczech wzrosła w ciągu jednego tylko roku o 1.156.963 osoby.

W kolejnych latach mieliśmy spadek liczby osób przybywających do Niemiec, ale ciągle, gdy mówimy o saldzie migracyjnym, rzecz dotyczy setek tysięcy osób każdego roku. W roku 2016 saldo migracji zamknęło się liczbą ok. 500 tysięcy osób (1.865 tys. osób przybyło do Niemiec i 1.365 tys. osób wyjechało), w roku 2017 saldo migracji wyniosło 416 tysięcy osób, w 2018 – 399 tysięcy, a w roku 2019 nieco ponad 300 tysięcy.

Nieznaczny wzrost liczby rodzących się dzieci, odnotowany w ostatnich latach (poczynając od roku 2014), bynajmniej więc nie jest związany z większą dzietnością rodowitych Niemek, ale ze wzrostem liczby rodzin z tzw. tłem migracyjnym.

Niemcy, czy im się to podoba czy nie, skazani są więc na imigrantów. Bo ktoś musi pracować na rosnącą społeczność emerytów i rencistów, którzy w pogoni za samorealizacją i karierą zawodową oraz poświęcając się zaspokajaniu swoich przyjemności i zachcianek, nie zadbali o potomstwo.

Tyle że wraz ze wzrostem liczby imigrantów coraz trudniej jest nad nimi zapanować. Strumyki migracyjne zamieniły się w rzeki, nad którymi władze nie są w stanie sprawować kontroli. Imigranci tworzą dziś społeczeństwa równolegle i coraz śmielej narzucają swoje porządki.

Sposobem na to ma być lansowany przez Niemcy pomysł relokacji migrantów, czemu towarzyszy retoryka odwołująca się do etyki i moralności, a co w rzeczywistości motywowane jest przede wszystkim koniecznością „upchnięcia” nadwyżek imigrantów. Po prostu Niemcy chcą przyjmować tyle imigrantów, ile potrzebują, a pozostałych podesłać między innymi nam. Niemcy rokrocznie potrzebują setek tysięcy imigrantów, ale nie milionów…

Tymczasem na południe od Morza Śródziemnego – Morza Czarnego – Kaukazu – południowej granicy Rosji i Chin rozciąga się inny świat. Gdy północna część świata pogrąża się w egoizmie i hedonizmie, tam obowiązuje zupełnie inny system wartości. Inny jest tam stosunek do życia, do śmierci, do spraw materialnych, do religii i rodziny, a w końcu do wspólnoty, której jest się częścią.

W rezultacie od kilkudziesięciu lat mamy tam do czynienia z ogromnym boomem demograficznym. Rokrocznie w krajach Afryki i Azji, wchodzą w dorosłe życie dziesiątki milionów ludzi, a liczba ta w kolejnych latach będzie tylko rosła. Masowa migracja ludności z południa na północ jest więc zjawiskiem jak najbardziej naturalnym, przy czym chęć / konieczność emigracji dotyczy wielokrotnie większej liczby osób, niż chce czy może wchłonąć Europa. To jest dokładnie ten sam mechanizm, który w wiekach XVI–XIX pchał Europejczyków do kolonizacji krajów zamorskich, tyle że doszło tu do odwrócenia kierunków.

W tym kontekście szczególnie musi niepokoić polityka Turcji, która wyrasta na lidera świata muzułmańskiego i która ewidentnie próbuje wykorzystać obecne i przyszłe migracje do realizacji dalekosiężnych celów politycznych. A te zdają się być naprawdę ambitne. Coraz śmielej poczynają sobie w polityce międzynarodowej także Indie i Pakistan, sporo dzieje się w Afryce… Zwycięstwo Talibów w wojnie w Afganistanie też o czymś świadczy i będzie miało swoje konsekwencje…

Szef sztabu francuskich sił lądowych generał Thierry Burkhard w wywiadzie dla dziennika Le Figaro stwierdził niedawno, że na naszych oczach dokonuje się zmiana układu sił, a przy tym zanika obawa przed używaniem sił zbrojnych dla realizacji celów politycznych. Stwierdził nadto, że zagrożenia, z których nadejściem liczono się, ale w odległej przyszłości, pojawiły się o wiele szybciej.

“W dzisiejszym świecie niektórzy gracze szukają zaczepki i podbijają stawkę. Armia francuska nie może dopuścić, by któregoś dnia znalazła się w sytuacji, gdy będzie zmuszona ustąpić przed tego typu presją” – powiedział gen. Burkhard.

A jak w tym wszystkim wygląda Polska? Należy zauważyć, że z racji położenia geograficznego oraz z faktu, iż procesy destrukcyjne, które Europę Zachodnią uczyniły niemal zupełnie bezbronną, są mniej zaawansowane, znajdujemy się w nieco korzystniejszej sytuacji. Musimy być jednak świadomi narastających zagrożeń oraz ich źródeł, by móc stawić im czoło. Niestety, na ten moment kroczymy drogą ku przepaści, którą obrała cała północna część świata…

W czerwcu ubezpieczenie emerytalne w ZUS płaciło 818 tys. cudzoziemców, a zdrowotne – aż 863 tys. Obie liczby są rekordowe i oznaczają, że wśród wszystkich ubezpieczonych obcokrajowcy stanowią już ponad 5-proc. grupę – pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.

„Bariera ta została przekroczona po początkowym odpływie wywołanym pandemią, potem napływ przyśpieszył” – tłumaczy Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Gazeta zauważa, że cudzoziemcy, w większości Ukraińcy, okazali się głównym źródłem uzupełniania luki na rynku pracy. Powstała ona m.in. na skutek obniżki wieku emerytalnego.

„Gdyby nie oni, mielibyśmy stagnację lub nawet ujemną dynamikę liczby zatrudnionych” – podkreśla dr hab. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor ośrodka Badań nad Migracjami na Uniwersytecie Warszawskim.

W praktyce oznacza to – jak pisze „DGP” – że coraz większa część naszej gospodarki powstaje dzięki przybyszom z zagranicy. „Dzięki tym 800 tys. ludzi mamy dziś w Polsce PKB wyższe o 2-3 proc.” – zauważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.

Przeliczając ten wzrost na pieniądze, otrzymamy PKB większe o od 40 do ponad 60 mld zł.

Według gazety podstawową metodą zatrudnienia nadal są oświadczenia, dzięki którym cudzoziemiec może pracować w Polsce najwyżej pół roku. Ale model migracyjny oparty na krótkotrwałych pobytach wyczerpuje się.

Już w poprzedniej kadencji rząd przygotowywał nowe rozwiązania, m.in. łatwiejszy sposób uzyskania zezwoleń czy wydłużenie możliwości pracy na oświadczenia do roku. Jednak efektów tych prac na razie nie widać. Teraz nad przepisami pochyliło się Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii .

„Zamierzamy wydłużyć czas, przez jaki cudzoziemcy mogą pracować w Polsce, wzmocnić rolę publicznych służb zatrudnienia w procesie legalizacji ich pracy, a także wprowadzić w pełni elektroniczną procedurę legalizacji” – poinformował gazetę resort.

Musimy przy tym mieć świadomość, że o ile dziś wśród cudzoziemców pracujących w Polsce dominują Ukraińcy, to wkrótce będzie się musiało to zmienić. Tamtejsze “rezerwy” są już bowiem na wyczerpaniu i trzeba będzie szerzej otworzyć się na imigrantów z południa – tak jak wcześniej uczynił to Zachód.

Wojciech Kempa

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!