Felietony

O wyższości leninowskich norm

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Nie wszystko, co zalecał Włodzimierz Eljaszewicz Uljanow, bardziej znany pod pseudonimem „Lenin”, było takie głupie. To znaczy oczywiście było, jakże by inaczej, ale nawet i on miał ciekawe spostrzeżenia, nie mówiąc już o spostrzeżeniach Józefa Stalina, który właśnie ze względu na nie, może być bez żadnej przesady uznany za klasyka demokracji. Weźmy na przykład taką spiżową sentencję, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. Słuszność tego spostrzeżenia Józefa Stalina objawia się w całej rozciągłości podczas ostatnich wyborów samorządowych, w których została oddana rekordowa liczba głosów nieważnych – powiadają, że aż 5 milionów! Najwięcej, bo aż 25 procent głosów nieważnych oddali wyborcy głosujący w okręgach wielkopolskich, bo 20 do 22 procent głosów nieważnych oddali wyborcy w większości okręgów. Ciekawe, że stosunkowo najmniej takich głosów znalazło się w województwach południowo-wschodnich: podlaskim, lubelskim, świętokrzyskim i podkarpackim. Eksperci Fundacji Batorego, finansowanej z pieniędzy starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa twierdzą wprawdzie, że to dlatego, iż wyborcy się mylili, ale dlaczego mamy wierzyć ekspertom pracującym za pieniądze starego żydowskiego grandziarza, a nie klasykowi demokracji Józefowi Stalinowi, zwłaszcza, że w odróżnieniu od Fundacji Batorego, Józef Stalin nie miał żadnego interesu w dezinformowaniu polskiej opinii publicznej, bo w roku 2014 był już nieboszczykiem i to bardzo starym? Ja w każdym razie nie wierzę w ani jedno słowo wypowiadane przez Fundację Batorego, oczywiście z wyjątkiem informacji, kto i za co dosłał od nich jurgielt. Kiedy byłem naczelnym redaktorem „Najwyższego Czasu!”, podobnie jak szefowie innych redakcji, otrzymywałem z tej Fundacji coś w rodzaju sprawozdania finansowego, z którym podawała ona, kto i za co dostał od niej jurgielt i w jakiej wysokości. Był to znakomity przewodnik po polskim życiu publicznym, wyjaśniający, dlaczego ten czy ów autorytet moralny ćwierka akurat z tego klucza. Z dwojga złego wolę tedy ufać Józefowi Stalinowi tym bardziej, że domyślam się, kto zasiada w komisjach liczących głosy, zwłaszcza w gminach wiejskich i małych miasteczkach. Otóż zasiadają w nich albo członkowie, albo sympatycy PSL. Nie chodzi oczywiście o żadne sympatie ideowe, tylko o tak zwane konieczności życiowe. PSL bowiem, jeszcze pod koniec komuny, poobsadzał w takich ośrodkach swoimi sympatykami wszystkie możliwe posady. Jeśli ktoś ma we wsi, czy takim miasteczku dom i kawałek pola, to musi twardo trzymać się ziemi tym bardziej, że dzieci, to znaczy – Zosia, Patrycja, Józio i Darek kończą właśnie studia w wyższej szkole gotowania na gazie i trzeba zapewnić im świetlaną przyszłość. Dopóki w gminie panuje stabilizacja polityczna, to sytuacja jest przewidywalna również pod kątem posad, od sprzątaczki po dyrektora. W tej sytuacji dopisanie drugiego krzyżyka na karcie do glosowania dyktuje sam instynkt samozachowawczy i jestem pewien, że osoby liczące głosy nawet się z tego nie spowiadają, traktując tę sytuację w kategoriach stanu wyższej konieczności. Toteż bez zaskoczenia przyjąłem wiadomość, że pomysł zamontowania kamer w lokalach wyborczych okazał się sprzeczny z konstytucją. No naturalnie, jakże by inaczej!

A przecież na liczeniu głosów demokracja się nie kończy – bo zanim dojdzie do głosowania i liczenia głosów, to najpierw musi zostać przygotowana alternatywa – żeby wyborcy mieli w czym wybierać. Za pierwszej komuny alternatywa była uproszczona, niczym wybór w kołchozowe stołówce, gdzie można jeść, albo nie jeść. Teraz sytuacja trochę się skomplikowała, ale nie aż tak, żeby przygotowanie odpowiedniej alternatywy przekraczało możliwości umysłu ludzkiego. A kiedy alternatywa jest przygotowana prawidłowo? Józef Stalin twierdzi, że wtedy, gdy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane. Kiedy spojrzymy wstecz na naszą młodą demokrację, to widzimy, że za każdym razem alternatywa była przygotowana prawidłowo. W dodatku opiekunowie naszej młodej demokracji zadbali również o to, by nikt tych przygotowań nie zauważył, tylko żeby przygotowanie alternatywy sprawiało wrażenie pełnego spontanu i odlotu. Weźmy taką partię jak „Nowoczesna”. Kiedy stare kiejkuty zapragnęły przekonać Amerykanów, by również ich wciągnęli na listę tak zwanych „naszych sukinsynów”, to musiały pokazać, że warto. Uwinęły się tedy i dosłownie z niczego, na poczekaniu utworzyły partię „Nowoczesna” i zanim jeszcze pan Ryszard Petru zdążył otworzyć usta, naród obdarzył nową formację 11 procentami zaufania. Fenomen ten godzien rozbiorów, ale na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej wyjaśnienie jest proste; konfidenci dostali rozkaz: „W prawo zwrot! Do pana Rysia marsz!” – i jest partia i 11 procent zaufania. Toteż Nasi Najwięksi Sojusznicy, widząc taką sprawność w aranżowaniu politycznej sceny, wciągnęli starych kiejkutów na listę „naszych sukinsynów” i dlatego właśnie mamy w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju polityczną wojnę, która nie tylko emocjonalnie rozhuśtuje miliony obywateli, ale ułatwia Niemcom mobilizowanie folksdojczów, którzy gotowi są obalać rząd za darmo.

Wróćmy jednak do Włodzimierza Eljaszewicza. Otóż wśród rozmaitych zbawiennych pouczeń znalazło się i to, by „ufać i kontrolować”. Mogłoby się wydawać, że to zbytek ostrożności, że samo zaufanie wystarczy – ale oto na Ukrainie zdarzył się przypadek zmartwychwstania. Zaraz po nieoczekiwanym zakończeniu protestu inwalidów i ich energicznych mam w Sejmie, świat został zelektryzowany wiadomością o zastrzeleniu w Kijowie rosyjskiego dziennikarza Arkadiusza Babczenki, którego nieznani sprawcy zamordowali strzałami w plecy. Sam modus operandi wskazywał na zimnego ruskiego czekistę Putina i w tym kierunku szły sugestie ukraińskich władz. W tej sytuacji nawet pani Anna Applebaum pryncypialnie potępiła ruski reżym, który – o ile to w ogóle możliwe – wydaje się jeszcze gorszy od reżymu Jarosława Kaczyńskiego. O ile bowiem reżym Jarosława Kaczyńskiego co najwyżej morduje papugi, to reżym zimnego ruskiego czekisty morduje dziennikarzy, w dodatku tchórzliwymi strzałami w plecy. Niestety, a właściwie „stety” okazało się, że pan Babczenko zmartwychwstał, to znaczy – że w ogóle nie został zastrzelony, że cała operacja została przygotowana przez Służbę Bezpieki Ukrainy w celu schwytania nasłanego przez Kreml nieznanego sprawcy. Rzeczywiście podano wiadomość o aresztowaniu jakiegoś nieszczęśnika, co do którego jestem pewien, że już został podłączony do prądu i przyzna się do wszystkiego, a potem w tajemniczych okolicznościach zniknie. Jednak pani Anna Applebaum, która nie tylko opłakała pana Babczenkę i pryncypialnie skrytykowała zbrodniczy kremlowski reżym, takiego wystrychnięcia na dudka się nie spodziewała, więc nie żałowała gorzkich słów pod adresem ukraińskiej bezpieki, której wiarygodność w oczach żydowskich publicystów bardzo ucierpiała. Podobny wypadek zdarzył się jeszcze w głębokiej starożytności, kiedy to pewien leniwy pastuszek co i rusz alarmował całą wieś fałszywymi alarmami o napadzie wilków. Wieśniacy początkowo żywo reagowali na te alarmy, ale potem przestali i kiedy któregoś dnia wilki rzeczywiście napadły na stado, nikt się nie ruszył na alarm podniesiony przez pastuszka. Jestem pewien, że od tej pory żydowscy publicyści będą traktowali wszelkie ukraińskie rewelacje cum grano salis, podczas gdy nasi dygnitarze nadal będą ukraińskiej bezpiece ufali bez zastrzeżeń, bo co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie.

Stanisław Michalkiewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!