Brak powagi w politycznych deklaracjach, to też okazja do głębszej refleksji po stronie wyborców.
W szeregach opozycji dostrzec można spore zamieszanie po ostatnich niepowodzeniach, związanych m. in. z nieudanym Marszem Wolności; oraz wzmożoną, polityczną gorliwość do dalszego dezawuowania zmian w polskim sądownictwie, wcześniej zapowiedzianych, a teraz konsekwentnie i sukcesywnie wprowadzanych przez PiS. Wobec tego co raz większe znaczenie w dążeniu do praworządności ma sama wiarygodność osoby pełniącej funkcje publiczne oraz posiadanie wymaganych kompetencji. Nie wystarczą już suche pochlebstwa lub polityczne poplecznictwo.
Nie mniej jednak: równie ważna jest przynależność polityczna (nie indywidualne aspiracje niesfornych awanturników), która powinna wyznaczać w każdym przypadku główne kierunki rozwoju państwa jako całości, oczywiście w sensie demokratycznym. Niezależnie od indywidualnych preferencji, PO czy Nowoczesna to ugrupowania bardziej wizerunkowe niż postępowe, nastawione przede wszystkim na uliczny happening; stosujące rodzaj (objazdowego) ekwipażu, którego podstawowym zadaniem jest nawiązywanie kontaktu wzrokowego z otoczeniem, odwiedziny kolegów i koleżanek w samorządach lokalnych, wizyty na placach zabaw w asyście kamer telewizyjnych, obstalowywanie punktów rekonwalescencji dla poszkodowanych (?), których rządy PiSu – jak wieść okoliczna niesie -zepchnęły na margines społeczny, pozbawiając wysokich emerytur (ubeckich) – i oczywiście nadziei na przyszłość tysięcy, zawiedzionych w ten sposób, beneficjentów, których życiorysy (w nie mniejszej liczbie) zalegają na pułkach zbioru zastrzeżonego w IPN.
Toteż to taka (epizodyczna) forma zbiorowej aktywności, plasująca się poniżej poziomu “nordic walking”, gdzie uczestnikom proponuje się wygodny tryb życia, a innym – spoza tego grona – nie gwarantuje się nic w zamian, bo są ponoć sami sobie winni że głosują na PiS. Mimo wielu zachęt do świętowania wolności, w PO czy Nowoczesnej witalność ludzi młodych równie szybko więdnie i rogowacieje, przez co bardzo szybko upodabniają się do ludzi “upiorów”, nienawidzących wszystkich i wszystkiego co może kojarzyć się z Jarosławem Kaczyńskim, i jego najbliższym, rodzinnym oraz politycznym, otoczeniem.
Że to partie bez konkretnego programu dla Polski, o trudnym do zdefiniowania procesie afirmacji jej członków, to tak pewne, że aż arcyboleśnie (…) – niewiarygodne.
Niegdyś wyniosła, wytężona w atletycznym ruchu, niesforna w dotyku i trudna do obłaskawienia – i żywotna niczym żółw morski – Platforma Obywatelska, naraz stała się podobna do obumierającego drzewa – z ogołoconymi konarami – stojącego na poboczu drogi, co się niebezpiecznie wychyliło nad jezdnię. Tylko patrzeć jak przy możliwej, nadchodzącej okazji “pieprznie” o rozgrzany, letni asfalt, prosto pod nadjeżdżające samochody z napędem hybrydowym, o których najrychlejszy żywot w polskim przemyśle motoryzacyjnym upomniał się wicepremier Morawiecki (PiS). I zamiast naśladować najlepszych, troszczyć się o dobro wspólne, odejść od dawnych przyzwyczajeń – i naprawić krzywdy wyrządzone Polakom – woli grać wciąż tę samą rolę rozkapryszonej małolaty, skonfliktowanej ze starym światem swoich rodziców.
Propagowanie haseł pseudowolnościowych przez wspomniane środowiska lewicowo-liberalne, bo fałszujących prawdziwą rzeczywistość w kraju w kontekście politycznych preferencji, ma swoje uzasadnienie w wyraźnym deficycie poparcia społecznego. Remedium na ten stan chorobowy miała być zwiększona aktywność kontroli społecznej, polegająca na wykpieniu i obśmianiu przedstawicieli rządu Szydło, oraz równoczesne zakwestionowanie dążeń reformujących system prawno-administracyjny w kraju. Ale ta metoda (o lewackiej proweniencji) – jak się okazuje – już tak nie pustoszy wyobraźni tłumu, nie wprowadza w stan hipnozy nawet tych co do tej pory za takich uchodzili.
Być może zwolenników status quo wciąż zawodzi brak odpowiedniej diagnostyki społecznej, mogącej z powodzeniem pełnić zarazem (przywołaną) funkcję kontrolną jak i prewencyjną. Lecz diagnostyka ta – jak ją zwał tak zwał – musiałaby wpierw uzyskać coś w rodzaju atestacji społecznej, pozwalającej na jej publiczne wykorzystanie. Bez spełnienia tego wymogu nie uda się nawiązać zadowalającego kontaktu ze społeczeństwem. Braki te są tak widoczne, że już nikogo specjalnie nie dziwią. Przełomowy moment trwałego, społecznego zobojętnienia – na tego rodzaju niedomaganie opozycji – nastąpił był już w 2014, po odsłuchaniu słynnych taśm o “teoretycznym państwie”.
Obrazowo rzecz ujmując: zanadto został oddalony czujnik powonienia – uruchamiający (dla wewnętrznej równowagi) kanalizacyjny drenaż politycznych “gazów” – który w normalnych warunkach powinien działać bez zarzutu, a z jakiegoś powodu nie zadziałał. Prędzej: samoczynnie się rozregulował.
Udawać (parodiować) natomiast zwycięzcę może tylko ten, komu na początku drogi zawodowej z łatwością przychodzą same zamiary – nie czyny. Przewodnictwo w tym postanowieniu wiodą zwolennicy tzw. wolnego świata, kreujący się na wyzwolicieli ludzkości spod jakichkolwiek ograniczeń, przede wszystkim religijnych. Takie zadanie do wykonania dość często otrzymują także ci co postanowili zrobić na tym przedsięwzięciu życiowy interes. Ulegają złudnemu, chwilowemu powodzeniu innych, sami zapominając się – i w efekcie stają się bezwolnymi narzędziami w tej grze pozorów. Bowiem projekcja (od łac. proiacere – wyrzucać przed siebie) uczuć u niedoświadczonego polityka zastępuje długo wyczekiwaną zaradność i społeczną pożyteczność – i chociażby z tego powodu (ignorant?) gra na zwłokę. Skutecznym wabikiem są tak zachwalane związki partnerskie – swoista oznaka współczesności, osobistej wolności, dorosłości i męskości. Cierpi na tym patriarchat rodziny, w szczególności dzieci.
Tak właśnie działa narcystyczny mechanizm obronny, którego negatywnym zjawiskiem jest przypisywanie innym własnych poglądów; oraz wzajemna wymiana niepohamowanych skłonności, dziwnych upodobań. Przypadłość ta cechuje wielu współczesnych polityków, którzy zaciągnęli się do polityki z pobudek czysto egzystencjalnych, nie z osobistych, politycznych przekonań. Na oryginalność światopoglądową pozwolić mogą sobie tylko wybitne jednostki, co zazwyczaj jest rzadkim – aczkolwiek wielce interesującym i imponującym – przypadkiem w dziejach ludzkości.
Przesadne zadowolenie z siebie ma też gorliwych naśladowców, jak zdążyliśmy się niejednokrotnie przekonać podczas niedawnej, karkołomnej batalii opozycji o TK, której echo rozniosło się po całym świecie. Ale ten rodzaj bezrefleksyjnego zadowolenia mami tylko obłudnych, owładniętych manią wyższości. Społeczeństwo natomiast – o ile radzi sobie z tego typu anomaliami – reaguje odruchowo i stygmatyzuje wszelkie odstępstwo. Polacy mają szczególny dar do eliminowania niedorajdów (politycznych) z życia publicznego, o tym zdążyło się już przekonać całkiem spore grono aparatczyków.
Antoni Ciszewski
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!