Historia

„Łacina, dziecina i pierzyna” czyli demokracja szlachecka w pigułce

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

„Łacina, dziecina i pierzyna” – hasło to miał wypowiedzieć przywódca rebelii kozackiej Bohdan Chmielnicki. Odnosiło się ono do stylu dowodzenia trzech polskich regimentarzy w bitwie pod Piławcami we wrześniu 1648 roku.

O ile bohaterska bitwa obronna nad Żółtymi Wodami skończona przegraną sił polskich w dniu 16 maja 1648 roku niewiele znaczyła dla wyniku wojny z kozaczyzną, to już klęska pod Korsuniem (26 maja) stanowiła wydarzenie epokowe. Klęska ta nie miała sobie równych bodaj w całych dziejach przedrozbiorowej Rzeczpospolitej, gdyż w jej wyniku przestała istnieć cała armia koronna, a obaj jej wodzowie – Hetman Wielki Koronny Mikołaj Potocki i Hetman Polny Koronny Marcin Kalinowski – dostali się do tatarskiej niewoli. Doniosłość tych wydarzeń spotęgowała niespodziewana śmierć króla Władysława IV w dniu 20 maja. Rychło Kresy zapłonęły nieznanym nigdy ogniem gwałtów, mordów i grabieży. Po przemarszu zaporożców, kup chłopskiej czerni oraz czambułów tatarskich, po ludnych niegdyś wsiach i dworach  ukrainnych, pozostawały same zgliszcza. Władze w Warszawie stanęły w obliczu gigantycznego kryzysu, zarówno militarnego, jak też politycznego i nic nie wskazywało na rychłe jego zażegnanie. Wprawdzie błyskawicznie jak na ówczesne standardy, bo już w lipcu, zebrał się sejm konwokacyjny, jednak pogrążyły go typowo demokratyczne przepychanki stronnictw. Z jednej strony wykształciło się stronnictwo ugodowe pod wodzą kanclerza Jerzego Ossolińskiego, które dążyło do podpisania rozejmu z kozaczyzną, by zyskać na czasie i rozbić groźny sojusz zaporosko-tatarski. Z drugiej działało stronnictwo wojenne pod Jeremim Wiśniowieckim, który domagał się zebrania armii i rozbicia powstańców. Według niego układy były dla słabych, a pożar na Kresach można było ugasić tylko siłą. Niestety dla sprawy polskiej, przewagę zyskało stronnictwo ugodowe. Doprowadziło ono do rozpoczęcia rozmów dyplomatycznych z Chmielnickim, jednocześnie zgadzając się na powołanie nowej armii zaciężnej, wspomaganej przez pospolite ruszenie szlachty. Naturalnym wodzem tej armii jawił się Jeremi Wiśniowiecki, okraszony świeżym zwycięstwem nad 8-krotnie liczniejszymi siłami rebeliantów w bitwie pod Konstantynowem (26-28 lipca 1648).

Niestety i tym razem prywatne animozje skrywane pod płaszczykiem haseł i głosowań demokratycznych, wygrały nad zdrowym rozsądkiem. Pod wpływem Jerzego Ossolińskiego i jego akolitów, obrano nie jednego a trzech wodzów – Władysława Dominika Ostrogskiego-Zasławskiego, Mikołaja Ostroroga oraz Aleksandra Koniecpolskiego. Jak się rychło okazało, byli to ludzie nieudolni, którym nie powinno się powierzać dowództwa ostatniej polskiej armii. Każdy z nich miał inną koncepcję prowadzenia kampanii i rozegrania rozstrzygającej bitwy. Nieszczęśni wodzowie, po wielu dysputach, w ramach konsensusu ustanowili punkt zborny oddziałów pod Glinianami, a potem Piławcami, w miejscu kiepsko nadającym się do obrony i zbyt blisko terenów objętych powstaniem. Żołnierze i szlachta zjeżdżali się do obozu powoli, a logistyka i zwiad szwankowały na całej linii. W rezultacie przepychanek i niesnasek, a także cech osobistych regimentarzy, nie byli oni poważani przez podkomendnych. W obozie od początku panowała zła atmosfera i sukcesu spodziewano się raczej w rychłym podpisaniu rozejmu niż w zwycięskim, zbrojnym rozstrzygnięciu. Henryk Sienkiewicz w swojej nieśmiertelnej powieści pt. „Ogniem i mieczem” zapisał: „Gdy jednak rozeszły się pogłoski o zbliżaniu się Tatarów, w nocy… z 22 na 23 (w rzeczywistości z 23 na 24 września 1648 roku – przyp. aut.), kiedy starszyzna, bez ujawnienia komukolwiek tego zamiaru, potajemnie rzuciła się do ucieczki, wszyscy rozbiegli się; wozy, żywność, uzbrojenie, łupy zostawiono pierwszemu, któremu posłuży szczęście… Działo się to w takim przerażeniu i pośpiechu, że niektórzy do obiadu ubiegli 18 mil. Uciekali więc, przez nikogo nie ścigani, niepomni na szlachectwo, na wstyd, na to, w jakim stanie pozostaje Rzeczpospolita.”.

Rzeczywiście panice uległa nie tylko szlachta z pospolitego ruszenia ale też regimentarze, którzy uciekli, zostawiając swoją armię na pastwę dziczy kozacko-tatarskiej. Honor wojska uratowała część piechoty pod wodzą Samuela Osińskiego, która przy dużych stratach własnych, wycofywała się marszem ubezpieczonym, osłaniając tyły uciekających.

Po piławieckiej klęsce Bohdan Chmielnicki miał nazwać regimentarzy „łaciną, dzieciną i pierzyną”. Pseudonim „łacina” zyskał Mikołaj Ostroróg (1593–1651). Człowiek ten był wybitnym mówcą sejmikowym, ale marnym dowódcą. Właściwie nie miał żadnego doświadczenia wojskowego. Cechowało go aż przesadne zamiłowanie do książek. Potrafił do późnej nocy czytać przy świeczce różne uczone traktaty, z których jak widać niewiele w praktyce wynikało. Ksywy „pierzyna” drobił się Władysław Dominik Ostrogski-Zasławski (1618-1656). Cechował się niedołężnością, niską inteligencją i ospałością. Słynął z zamiłowania do sztuki i wygód, dobrego jedzenia i długiego wylegiwania się w łóżku. Ponadto był pacyfistą brzydzącym się sprawami wojskowymi – pomimo ogromnego bogactwa, utrzymywał na swoim dworze zaledwie ok. 150 zbrojnych. Najbardziej nieszczęśliwym z regimentarzy był „dziecina”, czyli Aleksander Koniecpolski (1620–1659). Magnat ten  wprawdzie najlepiej spośród trójki wodzów znał się na sprawach wojskowych, których arkana poznawał u boku swojego ojca – wybitnego hetmana Stanisława Koniecpolskiego, lecz ze względu na młodość, megalomanię i pyszałkowatość, był lekceważony i pozbawiony autorytetu u podległych mu żołnierzy. Obwiniano go także za sam wybuch kozackiego powstania. To bowiem w jego włościach i za jego zgodą podstarości Daniel Czapliński prześladował Bohdana Chmielnickiego, najeżdżając jego chutor w Subotowie, porywając młodą żonę i zabijając syna z pierwszego małżeństwa. Chmielnicki poskarżył się na praktyki Koniecpolskiego samemu królowi Władysławowi IV. Poskutkowało to listem królewskim upominającym młodego magnata, by zaprzestał znęcania się nad okoliczną, drobną szlachtą rusińską. Niestety, w swej pysze Koniecpolski nie posłuchał króla i nie zaprzestał prześladowań Chmielnickiego. W końcu ten wykradł pułkownikowi Iwanowi Barabaszowi instrukcje królewskie traktujące o wojnie z Turcją i uciekł z nimi na Sicz, gdzie stały się iskrą na beczce prochu.

Radosław Patlewicz

 

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!