Felietony Kultura

IMPRESJE I DYGRESJE Z PODRÓŻY HISZPAŃSKIEJ – część dziewiąta

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

KOŚCIELNE REMANENTY POLSKIE I HISZPAŃSKIE

Zwykle ze wstydem, i to zwłaszcza przed samymi sobą, stwierdzamy, żeśmy nie spostrzegli, więc nie zrozumieli ani nie ocenili jakiegoś powszechnego i co dzień przez nas oglądanego zjawiska. Nie spostrzegliśmy go atoli właśnie z tego powodu, że jest ono powszechne – zawsze, wszędzie i bez wyjątku. Niebo – a dlaczego właśnie niebieskie? Czasami szare… Trawa – a dlaczego ona zielona? Czasami wypłowiała… Taki jest świat, a nie inny. Co więcej można o tym powiedzieć…?

W obcym kraju spodziewamy się oglądać rzeczy nowe dla nas i nieznane, jak i te spotykane wszędzie na świecie. Ostatecznie – i tam żyją ludzie, chodzą po ulicach, pracują, jedzą, piją…

Katolickie świątynie Hiszpanii bardziej są przecież podobne do naszych, aniżeli się od nich różnią. Owszem, tu i tam zaszły w ostatnich dziesięcioleciach zmiany w postaci wprowadzenia elektromagnetycznego nagłośnienia, innego oświetlenia wnętrza, a wcześniej wybudowania ołtarzy tak zwanych soborowych. Tu i tam „ksiądz stoi przodem”, czyta w miejscowym języku narodowym… Natomiast o pewnych hiszpańskich, czy w ogóle dziś zachodnioeuropejskich dziwactwach (o ile nie herezjach!) nadmienialiśmy w poprzednich odcinkach. Pewna Polka opowiadała z przerażeniem, że także w Niemczech kobieta rozdaje w trakcie Mszy Przenajświętszy Sakrament. Barierki i balaski, przed jakimi klękało się, a w niektórych miejscach w Polsce nadal się klęka (!), aby przyjąć ów Sakrament, w Hiszpanii są niestety pousuwane, ale i w Polsce także, nad czym bolejemy.

Jednakże, z tych i innych powodów, co do wyglądu wnętrza świątyni wszystko jest tam obecnie dość podobne jak u nas. Wszelako dopiero po dłuższym czasie zdaliśmy sobie sprawę z tego dojmującego braku powszechnego dziś w hiszpańskich kościołach, i tym samym różniącego je od naszych. Tak! Tam u nich nie ma już prawie konfesjonałów! W Polsce – przyznajcie to z wielką radością – gdy wchodzi się do kościoła, to od razu z progu ma się w zasięgu wzroku co najmniej dwa-trzy te szacowne meble. Gdy wkraczamy głębiej, spostrzegamy kolejne konfesjonały, ustawione tradycyjnie i od bardzo dawna w rozmaitych możliwie cienistych zakątkach, z dala od skrzyżowań świątynnych ciągów komunikacyjnych… na ile to możliwe. Bo w małym kościółku oczywiście trudniej jest o wygospodarowanie tej ustronnej przestrzeni dla zachowania dyskrecji i cichości Świętej Spowiedzi.

W Hiszpanii – o czym już było wyżej – się zagapiliśmy, więc tych prostych obliczeń nie prowadziliśmy. Ale Szanownych Czytelników do ich prowadzenia zachęcamy. Gdy więc będziecie w katolickiej świątyni, na początek tu, w Polsce, we własnym kościele parafialnym, policzcie konfesjonały. Czy w ogóle one tam są? Bo w Polsce (oczywiście nadal) są, lecz już w tych biednych innych krajach… No właśnie.

Owszem, w wielu świątyniach używane są tylko dwa lub trzy konfesjonały, a pozostałe stoją już tylko jako elementy wyposażenia wnętrza. Jeśli są zabytkowe i w gorszym stanie, to może i lepiej, gdyż wtedy nie ulegają dalszemu niszczeniu. Księża w Polsce – i tu szukamy tej korzystnej dla nas różnicy względem Zachodu – o Świętej Spowiedzi ludziom jeszcze czasem mówią i przypominają – w jakich godzinach będą spowiadać „w nadchodzącym tygodniu”; czy w trakcie Mszy, czy poza Mszą, i że zwłaszcza w czasie Adwentu i Wielkiego Postu. Bo o m.in. zachowaniu Postu Piątkowego i innego to już, niestety, także polscy księża nie mówią. Nie znamy statystyk, dla Polski i dla innych krajów. Coroczne statystyki frekwencji na Mszy Niedzielnej („dominicantes”) oraz Sakramentu Komunii Świętej („comunicantes”) są u nas prowadzone, ale Sakramentu Spowiedzi chyba jeszcze nie. Jeśli nie, to wielka szkoda!

Dlaczego Kościół upada na Zachodzie? Dlaczego maleje liczba tamtejszych praktykujących „dominicantes”? W Polsce, niestety, też maleje, ale w porównaniu z Zachodem jest wyższa, skoro maleć zaczęła później. W odpowiedzi na te pytania napisano już biblioteki literatury zarówno wartościowej, jak i tej innej.

Niemniej – stała pamięć o Panu Bogu, a jeśli z jakichś dowolnych powodów nawet nie stała, to w każdym bądź razie, przy pomocy księży oraz innych bliźnich, poważne przypominanie sobie o Panu Bogu i Jego Przykazaniach, niechby nawet te marne kilka razy w roku, niechby przed Wielkimi Świętami, lecz zawsze jednak regularnie, z pewną przewidywalną częstotliwością, tym lepszą im większą. Do takiej pamięci wzywa już sam widok konfesjonału. „Tato, co to jest?” – pyta małe dziecko. „To jest konfesjonał” – odpowiada tatuś, i jednocześnie myśli sobie: „Dawno w nim nie byłem. Trzeba wreszcie pójść do spowiedzi”. Lecz jeśli konfesjonału, owego dostojnego dużego mebla, we wnętrzu świątynnym już nie ma, a księża także o Spowiedzi Świętej już nie przypominają, bo i miejsc, czyli owych konfesjonałów do spowiadania już nie mają, to kiedy, dokąd i do kogo taki skruszony penitent ma się udać? Nie ma dokąd! Nie dziwcie się zatem, że w takich zaniedbanych przez kler, a katolickich dotąd społecznościach religijność słabnie.

W tym kościele w szwajcarskiej Bazylei, w którym odprawiane są Msze także po polsku, konfesjonał najwidoczniej jeszcze jest, i to pewnie więcej niż jeden. Świadek opowiadał, że kto się śpieszy, to przed Bożym Narodzeniem, ani przed Wielkąnocą wyspowiadać się tam po polsku nie ma szans. Tak wielkie kolejki czekają u tych konfesjonałów. Kto taki tam czeka? Otóż ci, którzy w wielu miejscach w Polsce są w zakresie takich praktyk mniej widoczni: młodzi mężczyźni – młodzi Polacy. Pracują na budowach, w magazynach, w rozmaitych usługach, wiosną i latem w dużych gospodarstwach rolnych; a przed świętami do kolejki przed konfesjonałem. Bo powiedziano, że „bramy piekielne Go nie przemogą”.

Tak więc strzeżmy naszych konfesjonałów… i korzystajmy z nich, zgodnie z ich przeznaczeniem. Jeśli widzimy, że ksiądz usuwa jakiś konfesjonał, na przykład pod pozorem, że jest już stary i zniszczony, protestujmy! Jeśli mebel ten rzeczywiście wymaga naprawy, jako troskliwi parafianie ufundujmy tę naprawę, znajdźmy biegłego stolarza, przypilnujmy. Niech ten konfesjonał tam zostanie! A może wypada ufundować jeszcze jeden, nowy? Zróbmy to! „Przynajmniej raz w roku spowiadać się, a w Czasach Wielkanocnych Komunię Świętą przyjmować”. Przynajmniej tyle – spełnienie tego i pozostałych jakże prostych Przykazań – a zapewne unikniemy smętnego dziś losu lokalnych Kościołów w krajach Zachodu.

Są konfesjonały, są i inne regularne przypomnienia o Panu Bogu. Wspominaliśmy Post Piątkowy (i inne posty). Zgodnie z naszymi obawami zapytanie w jadłodajni o „plato de ayuno” (danie postne) nie spotykało się ze zrozumieniem (może z jednym wyjątkiem). Więc także i w tym prostym, nie codziennym jeszcze, lecz cotygodniowym, piątkowym zakresie „dogoniliśmy Zachód”, bo i w Polsce pracująca w gastronomii przeważnie młodzież też już nie wie ani rozumie, co to jest „danie postne” i co ma ono wspólnego z piątym dniem tygodnia. I to się dzieje prawie trzydzieści już lat od ponownego rozpowszechnienia w Polsce nauczania Świętej Religii Katolickiej poprzez jej przywrócenie do nauczania szkolnego, i po tyluż latach bujnego u nas rozwoju massmediów tak zwanych katolickich!

A posty w wigilie świąt, nie tylko Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy? Posty we środy, soboty, w Dni Krzyżowe, w Suche Dni? „Przedsoborowo” – „posoborowo”… Post, dobrowolny; jaki to jest uniwersalny, prosty i zarazem – co mówimy bez cienia ironii – ogólnodostępny środek wychowawczy!

Kiedyś w harcerstwie, w lesie na obozie letnim, praktykowano zdobywanie sprawności „Trzy Pióra”. Kto z Was pamięta? Przez pierwszą dobę ten 11-14-latek (mógł być i starszy) nic nie jadł, czyli właśnie pościł. Próba była bardziej cenna, gdy na ten „dzień niejedzenia” zastępowi, do jakiego należał ów harcerz próbę tę podejmujący, przypadała właśnie służba w obozowej kuchni. Pić chyba można było – kubek czystej wody na całą dobę. Druga doba – całkowite milczenie. Ooo! Czy to nie ta właśnie próba – post milczenia – była w rzeczy samej najcięższa. Ludziom z konieczności samotnym przychodzi ona bez trudu; oni wszak mają przeciwne pragnienie: mieć kogoś, do kogo nareszcie będą mogli się odezwać. Ale milczeć pośród wesołej, rozkrzyczanej i rozśpiewanej gromady… Byli i złośliwi prowokatorzy, którzy podstępnie zagadywali głodujących lub milczących: „Nie… to twoja kanapka”; „Która godzina?”, itd.

Przez trzecią dobę – samotność w szałasie wybudowanym przez siebie w najgłębszej kniei. Lecz jest to, jak i dwie pozostałe, także próba uczciwości, gdyż nikt stopnia tej samotności nie nadzoruje. Co zeznasz, w to uwierzymy. Zaplątali się w okolicy jacyś grzybiarze, a on ich słyszał, widział, i co gorsza sprowokowali go do wymienienia z nimi paru słów. Albo – na wysokim niebie leciał samolot rejsowy, który wszakże zburzył leśną samotność tego druha. Natomiast obcowanie z roślinami i zwierzętami było jak najbardziej pożądane.

I do jakich to rozważań, bardzo polskich, doprowadziły nas biadania nad wyrzuceniem konfesjonałów z hiszpańskich świątyń?

A teraz będzie mowa o pewnym stojącym nieco z tyłu i nie używanym konfesjonale w pewnej świątyni w samym środku Warszawy.

Wprawdzie przykro, lecz i trochę śmieszno to zauważyć, ale gdy w jakimś warszawskim kościele widzimy w niedzielę jakieś postacie dziwnie się zachowujące, gdyż albo zbyt przyczajone, albo zbyt rozbuchane, to możemy w ciemno obstawiać: oho, w trakcie Mszy będzie udzielany dziecku Chrzest Święty (w Hiszpanii na żaden Chrzest nie natrafiliśmy, ale za to na dwa śluby).

Spójrzmy na to z innej strony. Szukajmy nie samych tylko negatywów. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Lepsze to, niż gdyby młodzi – co dziś się w Polsce niestety rozpowszechnia – w ogóle postanowili nie ochrzcić swego nowo narodzonego dziecięcia, i w ogóle zaprzestali chodzić do kościoła. Lepsze to, niż gdyby w „związku” owa strona katolicka uległa naciskowi współmałżonka ateisty – a i to się u nas dziś rozpowszechnia – więc poddała się, rezygnując z ochrzczenia ich wspólnego dziecka.

Lecz nawet jeśli oboje młodzi rodzice są normalnie „wierzący i praktykujący”, to niektórzy z zaproszonych i rzeczywiście przybyłych na Chrzest do świątyni krewnych i znajomych w postkomunistycznej Warszawie tacy nie są. Ot, co!

Atakuje zatem dziecko, dwulatek, starszy od siedzącego sobie spokojnie w pierwszej ławce wraz z rodzicami i chrzestnymi nowochrzczeńca. Dwulatek w czapeczce (!), w jednej z tylnych ławek, postanowił się rozbawić i żga własnego ojca i matkę parasolem. A tu rozwija się liturgia mszalna i chrzcielna (posoborowa). Inne małe dzieci, a jest ich tam trochę, zachowują się poprawnie – no bo one przynajmniej co tydzień są z rodzicami w kościele, a ten bidulek najwidoczniej nie wie, gdzie jest. Młody pan ojciec wreszcie sam zakłada czapkę (!) i wraz z synkiem wychodzi na zewnątrz (w tej kolejności; a tam już jesienna słota, to nie Hiszpania).

Okazuje się, że nieopodal, przy owym stojącym sobie z tyłu, a wspomnianym wyżej konfesjonale, w typie otwartym, przyczaili się także dziadkowie, z drugim wnuczęciem. Dziadkowie są, jak to w obecnych latach, z sub-pokolenia zwanego dziś przez niektórych ZSMP-owskim, czyli z tego, jakie w dorosłe życie wchodziło za czasów „gomułkowszczyzny” i „gierkowszczyzny” (w odróżnieniu od starszego ZMP-owskiego). Wraca młody tata z rozbawionym synkiem i kieruje się do owych dziadków. Tam zaczynają się łomoty i harce obojga dzieci w tym, czy raczej na tym biednym konfesjonale. Na Przeistoczenie ani na Podniesienie nikt z tego trzypokoleniowego wszakże towarzystwa nie klęka, znaku krzyża na sobie nie czyni; osamotniona młoda pani-matka też nie klęka, lecz siedzi sobie w ławce, tak jakoś niepewnie, ale siedzi. Wreszcie radosny, rozparty w owym konfesjonale dwulatek pozuje do zdjęć (!), które robi mu „tabletem” rozochocona babcia, z błyskiem „flesza”. A tam daleko, blisko ołtarza, ich mały krewny lub może znajomy przyjmuje właśnie Sakrament Chrztu Świętego.

A my tu (w poprzednich odcinkach) co poniektórym Hiszpanom z wyżyn naszej polskości wytykaliśmy, że ten czy ów z nich jakoś tak dziwnie w kościele się był zachował. Bo ta tutaj wyobcowana rodzinka wyglądała nam na etnicznie polską (jak i reszta osób zgromadzonych tam i wtedy w owym kościele), ale… ta rodzinka to już tylko etnicznie. Powtarzamy: inne dzieci zachowywały się normalnie, tych dwoje nie, i były w tym stymulowane nie przez rodziców nawet, lecz przez babcię, z owych „ZSMP-owców”, wyglądających na osoby, jak to się mówi, „dobrze sytuowane” lub nawet „wysoko postawione”.

Wiadomo: Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Lecz Pan Zagłoba pociesza, że „od błędów i w godzinę śmierci można rewokować”.

Dodajmy, skoro inspirujemy się wciąż porównaniami z odwiedzonym przez nas niedawno krajem, że ich hiszpańscy rówieśnicy w dorosłe życie wchodzili – ci nieco starsi – jeszcze w ostatniej fazie rządów Generała Franco, a – ci nieco młodsi – już w trakcie owej poniekąd rewolucyjnej „postfrankistowskiej transformacji”.

Natomiast będący w ich wieku „ludzie sowieccy”, czyli owi „komsomolcy”, wchodzili w wiek dorosły w czasach Chruszczowa i Breżniewa, czyli w epoce wielkiej mocy Związku Sowieckiego. Oto jedna z tych najsławniejszych wielkich świątyń Hiszpanii. Trwa Msza Święta, w przestrzeni – co ważne – przeznaczonej i wydzielonej (sic!) tylko i wyłącznie dla celów kultu (o rozdarciu przestrzeni kościołów Hiszpanii już wcześniej pisaliśmy). Podniesienie – ecce Agnus Dei – cisza, wielu wiernych wprawdzie stoi (na co też już zwracaliśmy tu uwagę), lecz całkiem liczni jednak klęczą.

Ale „oni” też tu są, przejechali taki kraj świata, i właśnie teraz, także o tej godzinie i w tejże chwili, nie pomni na nic, a to bezustannie pomiędzy sobą „razgawariwajut”, a to szerokimi gestami rąk pokazują sobie coś tam, czy aby ten tam „katoliczieski swiaszczennik” ręce z Hostią Przenajświętszą wysoko uniósł, czy może za nisko. Dwóch mężczyzn i kobieta. Już nie będziemy spekulować, czy to byli jacyś emerytowani podpułkownicy KGB, czy może ludzie jakiejś innej profesji. Kto ich tam wie. Jaki to Hiszpan zrozumie, o czym ci troje 60-70-latków w swoim języku rozmawiają.

Hiszpan nie… Lecz skoro jesteśmy właśnie w kościele, my i oni, w jednym miejscu i czasie, no to za te nasze polskie sponiewierane, okaleczone, splugawione, a przecież i liczne wprost starte z powierzchni ziemi Kresowe Świątynie; za to że nikt dotąd za tamte pogromy nie raczył nawet przeprosić, a tym bardziej zadośćuczynić, i za tę tutaj hiszpańską i katolicką świątynię, w której ci przybysze z daleka postanowili sobie akurat wyczyniać jakieś hocki-klocki; za to i za wiele innego, wprost do ucha, krótko: „Małczi! W kostiele nie razgawariwajutsja…”.

Ufff! Zaskoczenie totalne. Trafiony zatopiony. My odzierżamy pole, Msza odprawia się dalej, a ci starsi już przecież ludzie wycofują się pośpiesznie wykonując ku nam jakieś – chcemy w to wierzyć – polubowne gesty. Lecz przecież mogli oni zwyczajnie przeprosić, umilknąć, uśmiechnąć się po bratersku i przyjaźnie („drużba mieżdu narodami”), przestać gestykulować i pozostać spokojnie na swoich miejscach. Czyż nie? A nam jest najzwyczajniej obojętne, z jakiego to postsowieckiego „niepodległego państwa” ci troje tam daleko do Hiszpanii przyjechali, i w jakich to stosunkach owo państwo pozostaje dziś z naszą Republiką Przyjaciół. Obojętne…

Sławny Podróżnik – przypomnijcie sobie ten telewizyjny odcinek – znalazłszy jakieś śmiecie w zakamarkach Bazyliki Grobu Bożego w Jerozolimie sprawstwo zaśmiecenia przypisywał właśnie przybyszom „stamtąd”; że mianowicie ci właśnie ludzie śmiecą, gdyż „nie poznali sacrum”. Owszem, nie poznali, ale obszaru „profanum” także nie wolno zaśmiecać.

Lecz ledwie co wcześniej wydarzyło się w hiszpańskim kościele jeszcze coś. Owa kobieta, nieco młodsza od obydwu mężczyzn, bardzo uważnie przyglądała się – by tak rzec – akcji przyołtarzowej. Ludzie przystępują do Komunii Przenajświętszej – kobieta patrzy i patrzy – ostatni „comunicantes” powracają już na swoje miejsca w ławkach – a ona wreszcie hyc!, doskoczyła do księdza i też Komunię na stojąco przyjęła.

Czego się pan czepia? – komentują tę opowieść w Polsce, po naszym powrocie. – Może ona była po prostu katoliczką, może unitką… I stąd mogła się brać obecność całej trójki na Mszy Świętej… Ci dwaj faceci jako „osoby towarzyszące, na gościnnych występach”…

Nie czepiamy się, nie wiemy, może i była. Lecz skoro ci ludzie już się porodzili w kraju tak bardzo brutalnie odartym z sacrum… Mogła więc sobie przyjąć ten Biały Opłatek ot tak, z czczej ciekawości…

Pocieszamy się atoli, że owa opisana wyżej warszawska rodzinka, tak ochoczo figlująca w czasie chrzcielnej Mszy Świętej na tym stojącym w kącie kościoła konfesjonale, nawet nie próbowała postąpić ku Ołtarzowi Pańskiemu. Lecz i jej całej życzymy rychłego nawrócenia, bo i nam wszystkim – grzesznikom.

Pan Jezus zachęcał albowiem ludzi ze wszystkich zbiorowości, aby do niego przychodzili; ale i On, gdy miara się przebrała, bardzo wyraziście rugał faryzeuszy i uczonych w Piśmie, a przekupniów wprost wyrzucił ze świątyni. Bo z obecności co poniektórych osób w świątyni wynika jednakże więcej szkody, niż pożytku.

Codzienne przypominanie o Panu Bogu; aby kościoły wypełnione były modlącymi się ludźmi, a nie pustoszały, w Polsce, w Hiszpanii i gdziekolwiek indziej. Czy w Waszej miejscowości lub dzielnicy miasta bije się jeszcze w dzwony – choćby te trzy razy na dobę na Anioł Pański? Choćby tylko w południe? Nota bene: na pamiątkę zwycięstwa nad Turkami pod Belgradem (Nandorfehervar) w XV wieku; to zapewne dlatego pod rządami islamskimi chrześcijanom nie wolno bić w dzwony. Ale my tu mamy inne jednak rządy. Zresztą, dzwony do kościołów odlewano i bito w nie na bardzo długo przed wiekiem XV.

Toledo – cesarskie i prymasowskie miasto królów, bohaterów i świętych. Nadchodzi południe. I cisza. Nie ma tego dzwonnego południowego rozkołysania. Ale w pobliżu naszej kwatery dźwięczała delikatna kościelna sygnaturka, nader dokładnie wymierzając godziny i kwadranse, także w nocy. W Madrycie i innych odwiedzonych przez nas miastach też cisza, aczkolwiek ów wszechogarniający poszum wielkiej metropolii skutecznie pochłania dźwięk nawet dzwonu, co wiemy też na przykładzie niektórych dzielnic warszawskich. Zatem w Warszawie – także cisza (jeśli chodzi o bicie dzwonów oczywiście). Ale w licznych mniejszych naszych miejscowościach dzwon na Anioł Pański słychać. Niech brzmi! Nie pozwólcie mu zamilknąć! Przypomnijcie sobie Marii Rodziewiczówny „Floriana z Wielkiej Hłuszy”!

I tak oto z zachodnich-iberyjskich katolickich kresów Starej Dobrej Europy przenieśliśmy się myślą na katolickie Kresy Wschodnie.

Marcin Drewicz, październik 2018

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!