Felietony

HOŁD DLA „ZORRO” WALTA DISNEYA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Uzasadnienie. Kiedy chcę zanurzyć się w katolicyzmie, słucham księdza Guza lub oglądam serial „Zorro”. Oczywiście ten Disneya, z Guyem Williamsem w roli głównej. Lata 1957-1961. Wyobrażam sobie, co to były za lata! Karoń podpowiada, że napłynęła wtedy druga fala kulminacyjna etosu katolickiego w gospodarce Zachodu. Pierwsza wzbudzona została na przełomie wieków XIX i XX, lecz została zniszczona przez kontrolowany – a jakże! – Wielki Kryzys. Wojna, która po nim wybuchła, wywołała tak silny szok, że ludzkość musiała go w jakiś pozytywny sposób odreagować. Sprężyna odbiła i do rozmaitych działań ruszyły szeregi jeszcze według przedwojennego wzoru ukształtowanych pracowników, by z minionym (bezpowrotnie?) entuzjazmem zabrać się do odbudowy świata. Aż do uderzenia ich śmiercionośną bronią następnej generacji: zmodyfikowanym marksizmem spod znaku hipisów.

Wtedy to masowa publiczność, także, a może zwłaszcza, w Ameryce, żywiła katolickie upodobania.

Jakże pięknie to Pan Bóg urządził, że wysłał Guya Williamsa w wieku trzydziestu trzech lat (!) do Hollywood. Jest takie zdjęcie aktora z jego żoną, Janice Cooper, z tych lat, gdzie widać parę stojącą na pustej ulicy, w pustawej, choć eleganckiej dzielnicy amerykańskiego miasta; mąż przyciska żonę do siebie, oboje patrzą z pewnej odległości w obiektyw aparatu, wyglądają na dwoje zwyczajnych, sympatycznych, nadmiernie może przejętych swoją przyszłością młodych ludzi. Bardzo przypominają mi moich rodziców na podobnym zdjęciu.

Odcinek pierwszy. Don Diego de la Vega wraca z Hiszpanii do Kalifornii. Przerywa studia wojskowe, wezwany przez swego ojca. W zamorskiej prowincji królestwa źle się dzieje. Dobry monarcha przebywa daleko stąd, a wiadomo, że kiedy kot śpi, myszy harcują. Najbardziej skłonni do samowoli są niektórzy przywódcy armii; pośród nich kapitan Monastario pełniący funkcję komendanta Los Angeles. Ten mały zaczątek późniejszej wielkiej metropolii nakazuje nam, widzom, myśleć o źródłach. Źródłach cywilizacji.

I rzeczywiście, mamy oto rok 1820. W całej Polsce od ćwierćwiecza panuje trzech zaborczych monarchów. Naród znajduje się pod okupacją tych, dla których ziemia stanowi przedmiot targu, choćby z pominięciem jej boskiego kreatora. Hiszpania nie jest – jeszcze – w tak trudnym położeniu. Łączy ją jednak z Polską jedna, brzemienna w skutki, wspólna płaszczyzna – religia. Religia nie jest tylko poglądem na przyszłość, jest też metodą życia zbiorowego, jakby powiedział Koneczny, a przynajmniej tej metody uzasadnieniem. Historycznie jedynie religia katolicka wyprowadziła ludzkość z biedy i niesprawiedliwości niewolnictwa, ucząc wolnych ludzi pracować. Teraz jednak wolni ludzie sięgają znów po swoich bliźnich. Najpierw zalegalizowali lichwę – co utarło nazywać się reformacją – a gdy lokalne możliwości spekulacji zaczęły się wyczerpywać, ruszyli na podbój mórz i oceanów. Tam, z dala od niewygodnych rzymskich recenzentów, pobrali sobie na powrót formalnych niewolników. Takie dwa podejścia do zdobywania bogactw na jednej planecie Ziemi nie mogą się pomieścić – twórcze i łupieżcze. Bo ci, którzy chcą pasożytować, muszą czynić to na tych, którzy pracują. Było więc tylko kwestią czasu, kiedy ów konflikt ujawni się w suwerennym królestwie Hiszpanii. I oto ujawnia się… Wyczuwamy go najpierw w pierwszych kilkunastu odcinkach serialu, a potem widzimy go bez ogródek w „Spisku Orła”.

Polskę kryzys ów dopadł w całej rozciągłości, tu atakuje hiszpańską kolonię.

Odcinki drugi i trzeci. Jeden z hidalgos kalifornijskich, właściciel ziemi Don Nacho Torres zostaje aresztowany przez komendanta Monastario i oskarżony o zdradę. Don Diego de la Vega, który tymczasem przybrał maskę Zorro, uwalnia go z więzienia i odwozi na misję. Don Diego jako hiszpański szlachcic jest serdecznie zaprzyjaźniony z przełożonym misji Padre Felipe. Obserwując słowa i gesty tych dwóch postaci, ich komentarze, a także stosunek ich do ludności – złożonej najczęściej z ubogich Indian – oraz wzajemnie ludności do nich – odnosimy wrażenie naturalnej symbiozy. To społeczność imponująca, wspaniale zorganizowana i bogata, a patronuje jej krzyż Chrystusowy umieszczony na katolickiej świątyni. Padre Felipe stoi po dobrej stronie.

Wiemy, co stało się z podobnymi „Padre Felipe” i ich misjami stworzonymi dla Indian. Znamy losy słynnych redukcji jezuickich, w których obowiązywał sześciogodzinny dzień pracy, a wydajność tubylców była tak duża, że wygrywali konkurencję ze wszystkimi innymi przedsiębiorstwami prowadzonymi przez świeckich. To mnisi opiekujący się miejscową ludnością odkryli wartość bezcennej yerba mate, a ich podopieczni wytwarzali arcydzieła sztuki rzemieślniczej oraz budowali statki, których wyporność była większa od wodowanych w Anglii! Taki cud ludzkiej gospodarności i solidarności nie mógł trwać długo – uchroniono go na około półtora wieku – a następnie został zlikwidowany przez czuwające nad wszystkim oko Horusa – konsorcjum handlarzy niewolników, wyzyskiwaczy i lichwiarzy (w swoim dominującym trzonie już żydowskiego pochodzenia), przy bierności słabego i uwikłanego politycznie papiestwa. Niektóre wyjątkowe redukcje przetrwały jednak do początków XIX stulecia – a jedna trafiła nawet do disneyowskiego serialu.

Odcinek czwarty. Don Nachos przebywa ciągle w misji, objęty kuratelą Padre Felipe. Ponieważ znajduje się na terenie sanktuarium, dotyczy go stary immunitet broniący uciekinierów przed władzą świecką. Monastario i jego ludzie wobec autorytetu Kościoła (i chyba na wpół zabobonnie), chcąc nie chcąc, poddają się literze starodawnego prawa. Muszą sobie jednak jakoś poradzić. To, co wymyślają, przywodzi na myśl i nasze, nie tak odległe jeszcze, czasy – a mianowicie, powołując się na rzekome zagrożenie ze strony okolicznych plemion indiańskich, wprowadzają na terenie zarządzanym przez Padre Felipe stan wojenny. Skąd my to znamy? Podobnie postępują chyba wszystkie junty na świecie, ale w tym przypadku dość zabawnie wypada analogia z zewnętrznym niebezpieczeństwem, którym legitymizować chciał się komunistyczny generał Jaruzelski, jeżeli wziąć pod uwagę, że zarówno Moskwa, jak też owi Indianie, to tak czy inaczej „czerwoni”.

Dla dzisiejszego widza jest to powalające, a przecież powinno być całkiem zwyczajne, że Zorro przechodząc przed Sanktissimus, przyklęka.

Odcinki piąty i szósty. Enrique Sanchez Monastario aresztuje żonę i córkę Torresa. Stosunek do kobiet – i w ogóle do spraw damsko-męskich – w serialu jest rozczulający. Odwieczna radość z poznawania się i obcowania dwóch odmiennych płci, bez sztuczności, ale i bez przekraczania cienkiej lecz ostrej granicy przyzwoitości. Te filmy można – a nawet trzeba – oglądać z dziećmi! Amor w ich tradycyjno-nowoczesnym świecie (powstały przecież w drugiej połowie XX wieku!) stanowi mocną, gęstą esencję – czyli można też powiedzieć, że nie jest rozpuszczony. Kobiety są w nim dopingiem i akceleratorem działania mężczyzn, uszlachetniającym punktem odniesienia; windują ich ambicje – jak to drzewiej bywało – na szczyty. Ktoś mógłby powiedzieć, że to specyficzna sztuka, okrojona ma potrzeby młodego, a może infantylnego, widza. Niech w takim razie spojrzy na Szekspira!

Wspomnijmy to powstawanie męskiego grona na widok zjawiającej się sukni – stały motyw w serialu – na myśl, ile od tamtego czasu straciliśmy, niejednej pani może się łza w oku zakręcić…

Dlatego Monastario, poniewierając kobietami, podcina gałąź, na której siedzi. Z tego błędu chyba już nie można się wycofać. Pazerność i nieuczciwość jest oczywiście godna potępienia, ale nadmiar adrenaliny może zapamiętałego w bitwie samca sprowadzić na manowce. Każdy kibic sportowy to pojmie! Brak szacunku dla kobiet budzi natomiast powszechną pogardę. Nie warto było, Monastario!

Odcinki siódmy i ósmy. Cała społeczność Los Angeles jest oburzona postępkiem Monastario. Mężczyźni najbardziej poczuwający się do tego obowiązku – szlachta, hidalgos, ziemianie – postanawiają odbić kobiety z więzienia. Są tak absolutnie przekonani o wyrządzonej im krzywdzie, że kwestia legalności czy nielegalności ich na pozór samowolnej akcji nie zaprząta im głów. Dylemat ów pojawi się dopiero w najbardziej politycznej serii serialu, mówiącej o grupie Orła.

Jak przystało na faktycznego ojca Zorro, choć myślącego, że jest jedynie ojcem Don Diego, Alejandro de la Vega wysuwa się na czoło oddziału atakującego garnizon. Zostaje zraniony przez jednego ze stacjonujących w nim żołnierzy i od tego momentu nie ma już dla niego innego ratunku, jak ten, który może przynieść Zorro. Zamaskowany syn uwozi ojca w bezpieczne miejsce i tam odbywa się między nimi wzruszająca rozmowa. Stary de la Vega wyraża swoje rozczarowanie zniewieściałym synem i wyjawia w dialogu gorące pragnienie, by był on taki jak Zorro.

Przy tej okazji warto zastanowić się, czy jego marzenia miały jakieś realne podstawy i czy dziś, tak samo jak wtedy, mogłyby się spełnić. Materia jest chyba zbyt skomplikowana, żeby móc odpowiedzieć z całą pewnością. Wydaje się jednak, że podstawowy element naszego życia, ekonomia, przemawia na korzyść tamtej epoki, a przeciwko nam. Gdyby młody de la Vega, wraz z rówieśnikami, zapragnął rozwiązać problemy, dla których ojciec sprowadził go z Hiszpanii, miałby na czym materialnie oprzeć swoją działalność. A my dzisiaj? Zadłużeni w bankach? Przejęci przez anonimowe, ponadnarodowe struktury? W zestawieniu z tamtym światem, jesteśmy po prostu nędzarzami. I choć pieniądze same w sobie nie są jeszcze lekarstwem na bolączki (wszak nie stały się nim w przeszłości!), stanowią jednak tego lekarstwa niezbędny komponent. Kto zaprzeczy, że lepiej jest po przodkach dziedziczyć majątek niż biedę, zwłaszcza w czasach, gdy syn od ojca przejmuje nieraz jedynie DNA?

Odcinki dziewiąty, dziesiąty i jedenasty. Don Alejandro de la Vega i don Nacho Torres czekają w garnizonowym areszcie na sprawiedliwy proces, który rozstrzygnie ich konflikt z komendantem. Ambitny żołdak, któremu grunt zaczyna usuwać się spod nóg, nie może do niego dopuścić. Snuje intrygę, w wyniku której sędzią zostaje jego człowiek. Potem znowu wysyła z tajną misją odnalezienia Zorro, niby to zdegradowanego przez siebie sierżanta Garcię. Kolejnym jego krokiem jest wytypowanie jeszcze lepszego agenta, umiejącego podszyć się pod szlachetnego banitę i skompromitować go w oczach ludu.

Jakże oczywista, wręcz uderzająca prawda krzyczy do widza poprzez cienką, rozrywkową konwencję. Nie chce się wierzyć, że można tak dobrze się bawić, oglądając w lekkostrawnej formie krwawe poczynania naszych morderców sądowych w rodzaju Stefana Michnika, operowanie rzeszy tajnych współpracowników, obchodzących swoje ofiary na sposób wszawy, czy deprecjonujące żołnierzy wyklętych wybryki oddziałów tworzonych pod fałszywą flagą przez Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

W każdym z trzech wymienionych powyżej epizodów ostatnie słowo należało do Zorro. I to jest najbardziej nieprawdopodobne w naszym filmie! Kto nam, maluczkim, zabroni jednak tej dziecięcej ufności, idącej w poprzek całej praktyki życia? „Nadzieja nie zaginie, Don Diego, dopóki ci najmniejsi mają wiarę” – powie w jednym z następnych odcinków inny „padre”, Ojciec Stefano. Nie wiedząc, do kogo przemawia, myśli, że wygłosił jedynie nic nie znaczącą sentencję.

Odcinki dwunasty i trzynasty. W ramach akcji niszczącej wizerunek Zorro, komendant Monastario nakazuje swojemu tajnemu współpracownikowi ostentacyjne obrabowanie kościoła.

Don Diego znajduje się w najgorszej jak dotąd sytuacji, bliski zdemaskowania.

Kradzież drogocennej korony z figurki Matki Boskiej jest przedwstępnym pojawieniem się wątku – także rozwiniętego w „Spisku Orła” – samofinansowania się spiskowej działalności. Mamy tutaj dwa w jednym: uderzenie w dobre imię banity i zdobycie środków niezbędnych do antywspólnotowej konspiracji. Wypisz wymaluj, Muzeum Polin z jego partnerstwem publiczno-prywatnym, gdzie „publiczne” oznacza utrzymywane z naszych podatków, a „prywatne” – że nie możemy się wtrącać do jego koncepcji. Albo operacja „Most”, przeprowadzona za pieniądze skradzione z polskiego systemu bankowego!

Kwestia podwójnego życia i gry z władzą na granicy wpadki to obszerny temat, najbardziej dramatycznie występujący w polskiej historii w czasie boju „wyklętych” z komunistycznymi bandytami pomiędzy rokiem 1945 a1963. Czyli kiedy kręcono serial, jednocześnie życie nad Wisłą reżyserowało heroiczne przygody naszych największych.

Spisek Orła. Kwintesencja wszystkiego, co najlepsze. Spiski, spiski, spiski. Przez lata, przez wieki – w naszej historii, w powszechnej historii. Zabójstwo sprawiedliwego komendanta, mianowanego na miejsce Monastario, jest niezbędnym warunkiem ustanowienia nowego ładu. Z iluż to naszych bliźnich polała się krew w tej sprawie. Nie wszyscy byli świętymi, ale wszyscy na tyle stali się niewygodni, że musieli zginąć. Nasz Jerzy Popiełuszko, prezydent Kenedy i cała plejada prezydentów Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej! Okrągłe stoły, trzymanie na smyczy wszystkich stron pozornego i pozorowanego konfliktu, zakulisowe pakty, sieci tajnych morderców i wolnych mularzy.

Pobyt w Monterey. Ukazuje społeczność hiszpańską jako mocną wspólnotę narodową. Nikogo tu nie wprowadzają w najmniejszą konfuzję liberalne standardy, handluje się ze swoimi, żeby ich wzmocnić, kupowanie u obcych w pewnych przypadkach może nawet być zdradą… Ten solidarnościowy charakter Hiszpanów prezentuje się szczególnie pięknie podczas epidemii w Los Angeles, gdzie przedstawiciele wszystkich warstw społecznych udzielają sobie wzajemnych świadczeń.

Coś, co może nam umknąć z powodu swojej oczywistości, a przecież jest konieczne do bycia wolnym narodem: powszechny dostęp do broni! No tak, czymże byłby Zorro bez szpady? Wyobraźmy sobie! Czym byliby jego sprzymierzeńcy bez strzelb, pistoletów, armat i czego się tam wówczas jeszcze w walce nie używało! Armię obywatelską zorganizowaną przez Alejandro de la Vegę spotkałby los górników z kopalni „Wujek” – zdanych na łaskę i niełaskę uzbrojonych oprawców! Mamy więc w filmie co najmniej trzy elementy zdrowego społeczeństwa, które kultywują sympatycy organizacji „Pobudka”: kościół, mennicę i strzelnicę. A szkoła, jako czwarty element? No, gdzieś tam musi być… Bo skąd wzięliby się ci wszyscy wspaniale ukształtowani ludzie?

Elementy z drugiego planu, trzeciego planu i spoza planu. W czasie któregoś z epizodów pada nazwa misji: san Juan Capistrano – św. Jana Kapistrana. Poczytajcie sobie o tym świętym, a zwłaszcza jego stosunku do „pożyczkodawców”. Zrozumiecie, że dzisiaj nie byłoby to możliwe.

Nie można nie wspomnieć o dwóch stałych, występujących we wszystkich odcinkach amerykańskiej produkcji: kalifornijskiego słońca i kalifornijskiego wina. Dobrze ogląda się ten film zimą, zwłaszcza taką jak ta ostatnia, z 2019 na 2020 rok – szarą i burą. Polecam koniecznie sięgnięcie po wersję kolorową obydwu „sezonów”!

Rzecz jasna, jeszcze ze dwa słowa o gwieździe serialu, Guyu Williamsie… Naprawdę nazywał się Armando Joseph Catalano, „Guy Williams” to jego pseudonim przybrany na potrzeby naszego arcydzieła sztuczki filmowej. Lepiej nie grzebać za bardzo w jego życiorysie, bo okaże się, że nie jest może taki bez skazy! Nie to jest jednak naszą rolą! My dziękujmy Bogu, że pewnego (zapewne słonecznego!) dnia zaaranżował spotkanie utalentowanego Włocha w wieku Chrystusowym ze światowej sławy specjalistą od Myszki Mickey i Kaczora Donalda. Był to, wedle jego zwierzeń, cud także w oczach samego aktora. Niewiele więcej zdziałał. Mimo ponadprzeciętnej inteligencji i zdolności, nie miał już pod koniec lat 60. żadnych perspektyw zawodowych. Przeszedł na emeryturę w 1968 roku, tym samym, że pozwolę sobie na wtręt osobisty, w którym niżej podpisany się urodził. Miał wtedy tylko 44 lata, a w 1989 roku, kiedy to nas w Polsce właśnie zdradzano w Magdalence, aktor zmarł. Jego życie zanikało, jak zanikał w świadomości dziecka wykreowany przez niego bohater. Żaden Zorro nigdy nas nie uratował przed zmową naszych wrogów i naszych „przyjaciół”, zamachowców i kapusiów, czerwonych, zielono-dolarowych, a nawet purpurowo-biskupich! Dobrze jednak, że gdzieś tam przebywa, w sferze obrazów, i gdy ciemności kryją ziemię, może przemówić do nas ponownie jak do dzieci, którymi wszak ciągle jesteśmy.

Piotr Heszen

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!