Felietony

Cierpliwie i metodycznie

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

W znakomitej powieści „Głos Pana” Stanisław Lem wkłada w ustaw jednego z bohaterów spostrzeżenie, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Ta powieść była napisana w latach 60-tych, kiedy taka ewentualność, to znaczy – doprowadzenie konklawe do ludożerstwa – wydawała się dochodzić do samych granic możliwości, a być może nawet je przekraczać. Od tamtej pory minęło jednak 50 lat i to, co wtedy wydawało się niemożliwe, dzisiaj już takie nie jest. Nie mówię oczywiście o ludożerstwie, bo nad tym i teraz trzeba by się nieźle napracować, a rezultat wcale nie byłby gwarantowany, tylko o sprawach mniej ostentacyjnych, na przykład o sodomitach i gomorytach. Kiedyś wydawało się nie do pomyślenia, by papież uspokajał sodomitę wyjaśnieniem, że to nie jego wina, że takim stworzył do sam Pan Bóg, który kocha go takim, jakim jest – a przecież niedawno właśnie coś takiego usłyszeliśmy. Podobnego wyjaśnienia można by jednak udzielić każdemu – na przykład złodziejowi, seryjnemu mordercy, czy prostytutce, bo jużci – ich też musiał Pan Bóg takimi stworzyć i pewnie kocha ich tak samo, a może nawet bardziej, niż porządnych mułów. W takiej jednak sytuacji nie ma już miejsca na rozróżnienie między grzechem, a niewinnością, bo wiadomo wszak, że wszystko, co Pan Bóg stworzył, jest „dobre”, a nawet „bardzo dobre”. Oczywiście od każdej reguły jest wyjątek i w tym w przypadku jest tak samo. Takim wyjątkiem jest Adolf Hitler. Nie bardzo wiadomo dlaczego, boć przecież on też był stworzeniem Bożym i nie mamy żadnego dowodu, że Pan Bóg kochał go mniej, niż dajmy na to, sodomitę, którego uspokajał papież Franciszek, czy panią Żorżetę Mosbacher, która lada dzień zostanie w Warszawie ambasadoressą Stanów Zjednoczonych. Powiadają, że ona nie tylko „miłowała wiele”, ale w dodatku potrafiła te uczucia kapitalizować i w ten sposób została milionerką. Ciekawe, co Stany Zjednoczone chcą dać nam tą nominacją do zrozumienia, bo z pewnością coś chcą – ale nie traćmy nadziei, że w stosownym czasie zostanie nam to objawione.

Wracając tedy do Hitlera, to wygląda na to, że jedyną przyczyną powszechnego potępienia jego osoby jest okoliczność, że prześladował niewłaściwe osoby. Taką możliwość sygnalizuje też Kurt Vonnegut w powieści „Rzeźnia numer 5”, prezentując alternatywną ewangelię. Rzecz w tym, że uznane Ewangelie od samego początku informują czytelnika, że Jezus jest Synem Bożym, więc kiedy dochodzi do jego aresztowania, procesu i egzekucji, czytelnik nie posiada się ze zdumienia: „ale Żydzi wybrali sobie faceta do linczowania!” Trudno się tej reakcji dziwić, ale warto zwrócić uwagę, że za nią, jak cień, posuwa się inne spostrzeżenie – że innych facetów, którzy takich pleców nie mają, linczować można. Tedy ewangelia alternatywna od samego początku informuje czytelnika, że Jezus żadnym Synem Bożym nie jest, że nigdzie nie ma żadnych pleców, więc czytelnik nie dziwi się, że został on aresztowany, skazany i że go właśnie krzyżują; no naturalnie, jakże by inaczej! – ale akurat w tym momencie Stwórca Wszechświata potężnym głosem oświadcza, że tego skazańca adoptuje i że odtąd będzie okrutnie karał każdego, kto spróbuje krzywdzić kogoś, kto nie ma pleców. Włodzimierz Lenin, czy Józef Stalin, prześladowali całkiem inne kategorie osób; ziemian, kupców, chłopów, czy księży, toteż opinia światowa traktuje ich dokonania jeśli nawet nie z entuzjazmem, to w każdym razie – z wyrozumiałością, której w przypadku Adolfa Hitlera, który zabrał się za Żydów, nie ma nawet na lekarstwo. Od tego do ludożerstwa jeszcze daleka droga, ale nawet na najdłuższej drodze trzeba postawić pierwszy krok i został on postawiony we wrześniu 1962 roku, kiedy to kardynał Tisserant zawarł był w Metz umowę z reprezentantem moskiewskiej Cerkwi Prawosławnej, arcybiskupem Nikodemem, czyli agentem KGB Borysem Rotowem, że na Soborze komunizm nie zostanie potępiony. No i nie został – bo czyż Lenina i Stalina nie stworzył Pan Bóg? Jasne, że tak, podobnie jak to, że ich kochał takimi, jakimi byli, więc nie jest wykluczone, że spotkamy się z nimi w niebie, do którego tylko Adolf Hitler nie zostanie wpuszczony. To już Żydzi załatwią po swojemu.

Ale mniejsza już o to, bo po cóż spekulować na temat lokatorów nieba, kiedy mamy znacznie lepszy przykład skuteczności postępowania cierpliwego i metodycznego? Żyją jeszcze ludzie pamiętający solenne zapewnienia, że po Anschlussie do Unii Europejskiej nie będzie ona wtrącać się w sprawy tak zwane „światopoglądowe”, do których należał między innymi sposób rozumienia małżeństwa. Kiedy jeszcze byłem prezesem UPR, podczas kampanii wyborczej zadzwonił do mnie sodomita z organizacji Lambda z zapytaniem o stosunek UPR do małżeństw jednopłciowych. Odpowiedziałem mu, że każda rzecz ma swoją nazwę i jeśli na przykład coś ma cztery nogi, ale nie ma oparcia, to nazywamy to stołem, a jeśli ma oparcie – to krzesłem. Taka dyscyplina jest konieczna, bo w przeciwnym razie pojawi się chaos semantyczny i przestaniemy się nawzajem rozumieć. Korzystając jednak z okazji zapytałem mego rozmówcę, dlaczego sodomitom tak zależy na uzyskaniu oficjalnego statusu dla ich związków. Odparł, że chodzi o dziedziczenie – że sodomici żyjący w parach nie mogą po sobie dziedziczyć. – Jakże nie możecie, kiedy przecież możecie – ja na to – jeśli spiszecie testamenty, to ten, co przeżyje, odziedziczy wszystko po nieboszczyku. – No tak – on na to – ale musielibyśmy zapłacić wyższy podatek spadkowy. – Tak mi pan mów – ja na to. – UPR jest za zniesieniem podatku od spadków, więc możecie na nas głosować. Podobno rząd właśnie opowiedział się za zniesieniem podatku od spadków, więc kto wie, czy sodomici nie oddadzą swoich głosów na Prawo i Sprawiedliwość? Więc podczas referendum w sprawie Anschlussu mnóstwo osobistości, między innymi mój faworyt, JE abp Józef Życiński, ręczyło, że Unia Europejska w te sprawy nie będzie się wtrącać i państwa członkowskie mają tu pełną swobodę. Niestety! Okazało się, że kto w takie poręczenia wierzy, ten sam sobie szkodzi. Oto obywatel amerykański zawarł z obywatelem Rumunii umowę o wzajemne świadczenie usług seksualnych – no bo taka jest treść tej czynności prawnej: facio ut facias, co się wykłada, że robię, żebyś zrobił – i chciał ze swoim partnerem zamieszkać w Rumunii. Sęk w tym, że Rumunia, podobnie zresztą, jak Polska, umów o wzajemne świadczenie usług seksualnych nie uznaje za małżeństwo. Sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, który jest organem władzy sądowniczej Unii Europejskiej i Trybunał orzekł, że osoby, które w jakimś innym kraju UE (nasz Amerykanin zawarł tę umowę z Rumunem w Belgii), muszą być traktowane jako małżonkowie, nawet w sytuacji, gdy to państwo małżeństw jednopłciowych nie uznaje. Zgodnie z traktatem lizbońskim, wyroki ETS w Luksemburgu mają dla państw członkowskich UE charakter źródeł prawa, a w tej sytuacji i Rumunia i Polska zostały zmuszone do uznawania stron umowy o wzajemne świadczenie usług seksualnych za małżeństwa ze wszystkimi tego konsekwencjami. W kierunku ludożerstwa wykonaliśmy milowy krok.

Stanisław Michalkiewicz

***

Red. Stanisław Michalkiewicz jest stałym felietonistą magazynu i portalu MAGNA POLONIA – w szczególności polecamy jego najnowszy artykuł opublikowany na łamach naszego magazynu – 30-letni plan obrabowania Polski 

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!