Felietony

Brytania – nasz najlepszy przyjaciel

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Premier Morawiecki spotyka się dzisiaj w Londynie ze styropianową damą – premierzycą May. Mają rozmawiać o przyszłości kontaktów między naszymi krajami po Brexicie i sytuacji Polonii. Nie mam złudzeń co do tego spotkania, jednak skomentuje jego efekty po jego zakończeniu. Teraz natomiast chciałbym rozprawić się ze słowami Theresy May podanymi opinii publicznej w dzisiejszym komunikacie prasowym. Pani May, z charakterystyczną dla Anglików dwulicowością, łaskawa była powiedzieć, że „Polska jest jednym z najlepszych przyjaciół i najważniejszych sojuszników Wielkiej Brytanii. Historia naszych krajów pokazuje, że ZAWSZE staliśmy ramię w ramię”. Cóż, rzeczywiście na przestrzeni dziejów w Polsce nie brakowało anglofilów i stawaliśmy niejednokrotnie z pomocą Brytyjczykom, ale czy była w tym jakaś wzajemność?

Popatrzmy na ostatnie dwa stulecie.
Wydarzenie dzisiaj nazywane powstaniem listopadowym, a przez ludzi żyjących w jego czasie zwane było – słusznie – rewolucją. Skąd się wzięło? Oficjalny wykład historii jest bardzo wąski i nie uwzględnia wszystkich kontekstów. Na początku XIX wieku Wielka Brytania będąc w czasie blokady kontynentalnej nie mając wyjścia musiała rozwinąć rolnictwo, cierpi na brak rynków zbytu. W latach dwudziestych do Polski udaje się przedstawiciel brytyjskiego parlamentu, by wymusić ograniczenie produkcji zbożu, aby było kupowane od Anglików i zablokowanie możliwości kopiowania brytyjskich produktów przemysłowych, które ówcześnie ze względu na niższą cenę były chodliwym towarem eksportowanymi na wschód. Łaskawie Anglicy dopuszczali także zapłacenie kwoty rekompensującej ich straty, czyli zwykłego haraczu i wzięcie przez Polaków pożyczki na 75%. Uzyskawszy wielokrotną odmowę poseł powrócił do siebie, jednak Anglia wysłała do Warszawy anglikańskich misjonarzy, którzy na anglikanizm mają nawracać Żydów… przez dekady nawrócili och ledwie trzystu, którzy jednak powrócili do judaizmu. Misjonarze zajmowali się, jak widać, innymi sprawami, na przykład kupując drukarnię, w której drukowane są propagandowe ulotki docierające do Warszawiaków.
Nie twierdzę, że to był powód powstania, ale wziąwszy pod uwagę inne konteksty, o których nie czas by pisać, mogło rzucać i niewątpliwie rzucało dodatkowe iskry do podpalenia tej beczki prochu.

Dalej mamy rok 1877 i „wielką grę mocarstw”. Przypomnijmy, Rosją przekracza Dunaj i znajdując się na południu rzeki idzie na Turcję. Anglia nie mogąc prowadzić ekspansji na terenie Europy, tak jak robi to chociażby carska Rosja, od wielu lat królując na morzach zajmuje strategiczne punkty na terenie świata sytuując tam swoje kolonie. Chcąc chronić Indie wysyła musi zorganizować dywersję na tyłach, by odciągnąć Rosję od dalszego pochodu.
Zaopatrzony w ogromne pieniądze zostaje, jako nieoficjalny przedstawiciel rządu, poseł brytyjskiego parlamentu Henry Alexander Munro-Butler-Johnstone. W Wiedniu utworzony zostaje Rząd Narodowy, któremu przewodzi książę Adam Stanisław Sapieha, rząd, którego zadaniem jest wzniecenie kolejnej prowokacji powstańczej. Sam książę Sapieha dostaje od angielskiego wysłannika zaliczkę pieniężną, która pózniej musi zwrócić, bo na szczęście, akcja się nie powodzi.

O gwarancjach brytyjskich ani o tym jak potraktowano Polskę w czasie II wojny światowej chyba nikomu nie muszę przypominać?
Dość jak zacytuję tu polskiego emigranta – Stanisława Cata-Mackiewicza, napisał on w swojej książce „Londoniszcze” co następuje:
„W miarę toczącej się wojny stało się dla mniej jasne, że Anglicy celowo i prowokacyjnie pchnęli Hitlera w stronę Polski, aby jego pierwszy atak śmiercionośny odwrócić od Zachodu, a zwłaszcza aby wywołać wojnę rosyjsko-niemiecką. Coraz wyraźniejsza była różnica rachunku krwi angielskiej i naszej, wzruszanie ramion nad naszymi interesami narodowymi”.
I jeszcze:
„Dla Anglików byłoby wygodniej, aby Polski wcale nie było, bo wtedy byłaby bezpośrednia granica rosyjsko-niemiecka, a więc większa możliwość tarć i krótkich spięć”.

Pełnego poglądu na charakter narodu angielskiego powinien nam dać ostatni cytat z Mackiewicza.
„Anglik nie ujawnia swych nastrojów na zewnątrz. Zawsze jest opanowany i na swój sposób grzeczny. Ale ma niesłychane poczucie wyższości narodowej i spore obrzydzenie do cudzoziemca. Z narodów europejskich szanowani są w Anglii jedynie Niemcy, Holendrzy i narody skandynawskie, potem w pewnej estymie są Hiszpanie, zapewne ze względu na razy, które Anglia od Hiszpanów nieraz w historii doznawała, natomiast do Francuzów czują Anglicy odrazę, do Włochów pogardę, a do Polaków i odrazę, i pogardę. Te wszystkie cechy, którymi się tak chlubimy i które – o święta naiwności – sami przypisujemy Anglikom, jak wygórowane poczucie honoru, szlachetności celów, szerokość gestów, niesłychanie Anglików drażnią i brzydzą”.

Nie, Anglicy nie są naszymi przyjaciółmi. Miewamy wspólne interesy, ale jeśli chcemy być przez nich szanowani, to nie możemy dawać rozgrywać się jak dzieci. Im dłużej mieszkam na banicji w ich kraju, tym lepiej rozumiem to oraz styl prowadzenia angielskiej polityki zagranicznej, a jednocześnie widzę to jak ogromne błędy popełniają polskie rządy.

Jakub Andrzej Grygowski

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!