Stanisław Michalkiewicz: „I te dzieci, co we Wrześni, z tą Drzymałą – i tak dalej”
“Tam od Gniezna i od Warty / Biją głosy w świat otwarty. / Biją głosy, ziemią jęczy. /Prusak dzieci polskie męczy” – pisała Maria Konopnicka w wierszu “O Wrześni”, kiedy to świat obiegła informacja o chłoście, jakiej zostały poddane polskie dzieci we Wrześni za odmowę odmawiania pacierza w języku niemieckim.
Teraz mamy inne czasy; teraz kary cielesne – nawet niewinne klapsy – zostały konstytucyjnie zakazane, chociaż z drugiej strony tylko patrzeć, jak damy zrzeszone w Strajku Kobiet będą domagały się od vaginetu obywatela Tuska Donalda, by podjął próbę legalizacji ćwiartowania bez znieczulenia bardzo małych dzieci w klinikach imienia Króla Heroda. Na razie jednak o chłoście w szkole, zwłaszcza za odmowę odmawiania modlitwy, wszystko jedno, w jakim języku, mowy być nie może.
Zmieniły się również stosunki międzynarodowe, w związku z czym “Prusak” za polskie dzieci we Wrześni bezpośrednio się nie zabiera, tylko wykorzystuje w tym celu żydowskiego pośrednika, w ramach koordynacji polityki historycznej i nie tylko historycznej, między Niemcami, a stroną żydowską. Ale incipiam.
Jakiś czas temu srodowiska postępowe wpadły na pomysł wykorzystania dzieci wrzesińskich do wykonania pieśni chanukowych w tamtejszym kościele. Pretekstem było wspomnienie jegomościa, który potrzebował się we Wrześni urodzić, by potem zasłynąć między innymi pieśniami chanukowymi.
Pomysł bardzo się spodobał zarówno czynnikom duchownym, jak i świeckim, bo chociaż środowiska hołdujące nieubłaganemu postępowi przy każdej okazji podkreślają świecki charakter naszego bantustanu – to nie obejmuje to celebracji nabożeństw żydowskich, które odbywają się we wszystkich domach publicznych naszego nieszczęśliwego kraju, zwłaszcza w Sejmie i Pałacu Namiestnikowskim.
Tedy w ramach ekspansji na tereny pozostające w granicach Cesarstwa Niemieckiego w roku 1914, pojawił się wspomniany pomysł wykorzystania wrzesińskich dzieci, by w kościele, dobrowolnie i bez użycia żadnych rózeg, wykonały po niemiecku żydowskie pieśni chanukowe. I kiedy wydawało się, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem, to znaczy – dzieci zaśpiewają, a dorośli sprawcy tego eventu podzielą się sławą i pieniędzmi – do sprawy wmieszał się Wielce Czcigodny Grzegorz Braun.
Narobił on hałasu, w następstwie którego znakomicie zapowiadający się program pilotażowy stopniowego powrotu na “ziemie utracone”, spalił na panewce, a skonfundowani wykonawcy zrezygnowali z przedsięwzięcia. Rządowa telewizja (w likwidacji) ogłosiła nie wiedzieć czemu, że Wielce Czcigodny Grzegorz Braun “zbojkotował” imprezę “Wrzesińskiego Ambasadora Kultury Muzycznej”. Jakże “zbojkotował”, skoro jego udział w imprezie w ogóle nie był przez organizatorów przewidziany?
Dalej jednak rządowa telewizja (w likwidacji), wyjaśniła, co miała na myśli mówiąc, że “zbojkotował”. Okazało się, że nie tyle “zbojkotował”, co nakręcił taką „falę hejtu”, że sami organizatorzy imprezę zbojkotowali, w związku z czym nie doszło do żadnego nadużycia na wrzesińskich dzieciach. Nawiasem mówiąc, okazuje się, że dzisiaj “Prusak” cierpliwie i metodycznie testuje reakcję naszego bantustanu na program pilotażowy powrotu na “ziemie utracone” pod pretekstem “kultury muzycznej”.
Nie tylko cierpliwie i metodycznie, ale też delikatnie – bo nie kazał dzieciom śpiewać, dajmy na to, “Horst Wessel Lied”, chociaż muzycznie jest to utwór chyba nawet bardziej porywający, niż chanuka. Ale o ile ten pierwszy utwór mógłby wzbudzić rozmaite wątpliwości, to pieśni chanukowe żadnych wątpliwości wzbudzić u nikogo nie mogą.
Kto bowiem by się do takich wątpliwości przyznał, tym zaraz zainteresowałaby się niezależna prokuratura, stawiając mu “zarzuty”, a kto wie – może nawet zaciągając przed oblicze niezawisłego sądu – a ten, powinność swej służby rozumiejąc, najpierw wtrąciłby delikwenta do aresztu wydobywczego, a potem przysoliłby mu jakiś piękny wyrok – żeby na resztę życia sobie zapamiętał, kiedy nabierać wątpliwości, a co przyjmować bez najmniejszych zastrzeżeń.
Czyż to nie jest najlepsza metoda krzewienia w naszym, mniej wartościowym narodzie tubylczym, pożądanej kultury muzycznej? Kanclerz Otto Bismarck posługiwał się w tym celu tzw. “kulturtragerami”, podczas gdy kanclerz Friedrich Merz – śpiewakami, ale nie norymberskimi, tylko – chanukowymi.
Ale nie tylko niezależna prokuratura pod dyrekcją obywatela Żurka Waldemara by się takim delikwentem zainteresowała, nie mówiąc już o niezawisłych sądach. Na wieść o kolejnej myślozbrodni Wielce Czcigodnego Grzegorza Brauna, poderwany został na równe nogi obywatel redaktor Terlikowski Tomasz.
On to, jak przystało na katolika zawodowego, zaatakował Grzegorza Brauna na odcinku religijnym – że “bojkotując” Wrzesińskiego Ambasadora Kultury Muzycznej dopuścił się nie tylko myślozbrodni, represjonowanej na odcinku świeckim – ale również sprośnych błędów Niebu obrzydłych. Chodzi o to, że – jak napisał obywatel redaktor Terlikowski Tomasz – niezależnie od świeckiego wydźwięku postępku Grzegorza Brauna – jego postawa nie jest “chrześcijańska”.
Chrześcijanin bowiem powinien pamiętać, że Jezus a raczej – Jeszua – bo tak prawidłowo należy wymawiać to imię – był “Żydem”, który w dodatku “spotkał judaizm”. Jak wiadomo nie przeżył tego eksperymentu i gdyby szczęśliwie nie zmartwychwstał trzeciego dnia, to dzisiaj nie byłoby żadnego chrześcijaństwa, ani żadnych “chrześcijan”, czyli chrystusowców – bo tak własnie powinno się tłumaczyć to słowo na język polski.
Zatem – tłumaczy dalej obywatel redaktor Terlikowski Tomasz – kto odrzuca judaismus, ten odrzuca Chrystusa, zatem żadnym chrzystusowcem być nie może. No dobrze, ale – po pierwsze – “judaizm” nie tylko odrzuca Chrystusa”, ale w dodatku twierdzi, że przebywa on w piekle, gotując się w ekskrementach. Skąd w piekle ekskrementy – na to pytanie teologia dotychczas nie znalazła odpowiedzi, ale mniejsza o to, bo wystarczy, że judaismus odrzuca Chrystusa. Zatem z punktu widzenia wyposażenia teologicznego chrystusowca, żaden judaismus nie jest chyba potrzebny.
Owszem, jest w Kosciele katolickim sporo amatorów judaizmu i chociaż najgorsze są nieproszone rady, to radziłbym w czynie społecznym, by – skoro nie mogą już bez judaizmu wytrzymać – przeszli na judaizm i nie zawracali sobie i innym głowy jakimś chrześcijaństwem, czy “judeochrześcijaństwem” – o którym prof. Bogusław Wolniewicz mówił, że “nie ma takiego zwierzęcia”.
Niestety Żydowie chyba nie chcą, by jacyś głupi goje przechodzili na judaizm, bo wtedy byliby oni im potrzebni, jak psu piąta noga. Kiedy wyznają judaizm, ale prezentują się jako katolicy, zwłaszcza tacy zawodowi, to co innego. Jestem pewien, że obywatel redaktor Terlikowski Tomasz też wie, z której strony chleb jest posmarowany i na każdy sygnał podrywa się na równe nogi.
Polecamy również: Żydzi zakopali babcię w ogródku, by nadal brać rentę za „holokaust”
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!





