Stanislaw Michalkiewicz: Degrengolada
Jeśli komuś było potrzeba dowodu na postępującą degenerację moralno-polityczną narodu polskiego, to mógłby się o tym przekonać, oglądając widowisko z udziałem tych wszystkich prezydentów, nazwane pretensjonalnie “debatą”. Na usprawiedliwienie tej degeneracji trzeba przypomnieć, że jednolity naród polski już nie istnieje, bo od 1944 roku został zmuszony do dzielenia terytorium państwowego z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą. Jest ona polskojęzyczna tylko dlatego, że początkowo nie znała żadnych języków obcych poza tubylczym.
Teraz, to znaczy – w kolejnych pokoleniach – wspólnota ta trochę wiedzy liznęła, co zaowocowało pojawieniem się wolapiku, na który snobują się zwłaszcza “młodzi, wykształceni, z wielkich miast”. O tym, jacy oni wykształceni, mogłem się przekonać na własne oczy, gdy prowadziłem zajęcia ze studentami nauk politycznych. Okazało się, że nie wiedzą oni, dlaczego zmieniają się pory roku.
Jakiego dna sięgnie edukacja teraz, pod rządami vaginessy z vaginetu obywatela Tuska Donalda – strach pomyśleć tym bardziej, że realizując projekt degeneracji mniej wartościowego narodu tubylczego, vaginessa rozporządziła, by uczniowie nie odrabiali prac domowych. Nie jest zatem wykluczone, że o ile vaginet obywatela Tuska Donalda poadministruje jeszcze trochę organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym, w jaką przepoczwarzyła się III Rzeczpospolita, to następna generacja będzie umiała co najwyżej n a r y s o w a ć swoje imię i nazwisko.
W ten oto sposób osiągnięty zostanie cel nakreślony przez wybitnych działaczy socjalistycznych: Adolfa Hitlera i Heinricha Himmlera – by edukacja ludności tubylczej nie wychodziła poza ten poziom, ewentualnie uzupełniony znajomością znaków drogowych – żeby nie wpadali pod samochody.
Wróćmy jednak do wspomnianego widowiska, pretensjonalnie nazwanego “debatą”. Polegało ono na tym, że kolejni kandydaci na prezydentów zadawali sobie nawzajem rozmaite tak zwane “podchwytliwe” pytania – co w sumie dawało efekt poczciwego przekomarzania. Nie było w tym wszystkim niczego, co byłoby warte zapamiętania, więc oglądanie tego widowiska było ewidentną stratą czasu. Potwierdzeniem tej diagnozy były medialne echa tego wydarzenia.
Banda idiotów, uchodzących za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu, skoncentrowała się na subtelnym analizowaniu kwestii chorągiewki w polskich barwach, którą pan Karol Nawrocki miał przez roztargnienie zostawić na stole po zakończeniu poprzedniej “debaty” w Końskich. Pan Trzaskowski Rafał, z pierwszorzędnymi korzeniami jerozolimskimi i bezpieczniackimi wyciągał z tego daleko idące wnioski co do odwagi pana Nawrockiego, a z kolei pan Nawrocki Karol utrzymywał, że chorągiewkę pozostawił na stole w geście zwycięstwa.
Gdyby takie przekomarzania odbywały się między pacjentami oddziału psychiatrycznego jakiegoś szpitala, to byłoby to naturalne. Tymczasem były to palavery między kandydatami na stanowisko prezydenta całkiem sporego europejskiego państwa. Jeśli to widowisko obserwowali jacyś cudzoziemcy, to czyż nie mogli dojść do wniosku, że Polacy nie powinni mieć własnego państwa, że dla dobra Europy, a także dla ich dobra, powinni zostać poddani jakiejś zewnętrznej kurateli?
A jeśli chodzi o Końskie, to pewien mój Czytelnik zgłosił pomysł racjonalizatorski, by następne konklawe odbyło się właśnie w Końskich. Uważam ten pomysł za znakomity i esperons, że jedną z pierwszych decyzji nowego papieża będzie właśnie ta.
Ale nie tylko poziom widowiska prowadzi do przygnębiających wniosków. Poza egzegezami incydentu z flagą, banda idiotów ze wszystkich mediów odnotowała też “kontrowersyjne” wystąpienie Grzegorza Brauna, który nie wiadomo po co pojawił się w tym towarzystwie spod ciemnej gwiazdy. Przedstawił on w krótkich, żołnierskich słowach, diagnozę degrengolady państwa polskiego, które jest poddawane próbom niszczącym w postaci “europeizacji”, czyli poddawania Polski kolonialnej zależności od Niemiec, judaizacji i ukrainizacji.
Diagnoza o judaizacji podziałała na obywatela Trzaskowskiego Rafała jak płachta na byka, że aż zatkał sobie uszy, żeby się nie strefić. Wiadomo, że nic tak nie gorszy, jak prawda, a cóż dopiero prawda o sznurze, wygłoszona w domu wisielca? Przecież Polska jest obiektem presji ze strony środowisk żydowskich, skierowanej na obrabowanie tubylczego społeczeństwa, któremu w tym celu w ramach skoordynowanej polityki historycznej niemieckiej i żydowskiej, przyprawiany jest odrażający wizerunek narodu morderców.
O ukrainizowaniu Polski wspomniał już przed kilkoma laty rzecznik MSZ, Łukasz Jasina, że Polska zdegradowała się do roli “sługi narodu ukraińskiego”. Słowem – jak przewidział poeta – jest “służebnicą cudzą”. Mówiąc krótko – Grzegorz Braun nie powiedział niczego, czego spostrzegawczy człowiek nie wiedziałby wcześniej. Ale pani Magdalena Biejat, twierdząca, że mimo przekroczonej czterdziestki, reprezentuje “młodą lewicę”, już nie mogła wytrzymać, tylko, omal nie gubiąc desusów, poleciała ze skargą na Brauna do prokuratury.
Co się jej stało? Otóż uważam, że jest ona ofiarą tak zwanej “pedagogiki wstydu”. Jak wiadomo, jest to szeroko zakrojona operacja psychologii społecznej, której celem jest wzbudzenie w społeczeństwie polskim bliżej nieokreślonego poczucia winy wobec Żydów. Celem tej operacji jest doprowadzenie Polaków do stanu psychicznej bezbronności wobec Żydów – żeby już nigdy, na poziomie instynktów, nie ośmielili się Żydom sprzeciwić w żadnej kwestii.
W przypadku pani Magdaleny Biejat ta pedagogika wstydu zeszła właśnie do poziomu instynktów – bo jak sama dała do zrozumienia – “nie mieści jej się w głowie”, że ktoś może stawiać takie diagnozy. Ake tak to już jest z mikrocefalami, że z powodu ciasnoty wiele rzeczy w głowach im się nie mieści. Narzędziami pedagogiki wstydu jest nie tylko “prasa międzynarodowa”, to znaczy – żydowskie media w różnych krajach, ale również Muzeum Historii Żydów Polskich “Polin” oraz warszawski Judenrat z siedzibą przy ul. Czerskiej w Warszawie i jego filia, rzucona na odcinek katolicki, z siedzibą przy świętej ulicy Wiślnej w Krakowie.
Do tego dochodzą rozmaici delatorzy, jak np. pan prof. Dariusz Libionka, który nie przepuszcza żadnej okazji, żeby Żydom kogoś zakapować i w ten sposób przypomnieć o swoich zasługach w nadziei, że zostanie to zauważone, gdzie trzeba i odpowiednio wynagrodzone.. Pan Dariusz Libionka korzysta z przywileju późnego urodzenia (1963 rok), bo gdyby tak urodził się, dajmy na to, w roku 1920, to kto wie, w którą stronę by donosił podczas niemieckiej okupacji? Więc chociaż w vaginecie obywatela Tuska Donalda jest Ministerstwo Równości kierowane przez vaginessę Kotulę Katarzynę, to jednak jakieś przywileje są.
Polecamy również: Andrzej Duda nadał polskie obywatelstwo agentowi KGB
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!