Felietony

WODZENIE ZA NOS – PROSIMY, BY NAS W TO NIE MIESZAĆ – WOKÓŁ „SŁOWA BISKUPÓW DO WIERNYCH” Z DNIA 26 MAJA 2019 R. CZĘŚĆ TRZECIA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

I ten język – że sprawę raz jeszcze przywołamy. Przecież „środowisko katolickie” to nie tylko duchowieństwo, ale i cała ta reszta – owe rodziny, szkoły, kluby sportowe „i wiele innych grup”.

Owszem, szkołami trzeba się nareszcie zająć na poważnie, ale ze stu innych powodów; a powód „wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży” będzie tam, fakultatywnie, owym co najwyżej powodem sto pierwszym. Leczyć bowiem trzeba przyczyny, a nie tylko objawy.

Już ktoś to zauważył, że mianowicie omawiane tu „Słowo biskupów do wiernych” z dnia 26 maja 2019 roku zawiera wyrażoną z „wrażliwością i odpowiedzialnością” podpowiedź, jak zniszczyć katolickie duchowieństwo w Polsce; a przecież i nauczycielstwo, to męskie, więc (w obecnych czasach) mniejszościowe, już do reszty, i trenerów sportowych, i aktywistów owych ruchów i organizacji młodzieżowych, także kościelnych, takich lub innych…

Ustaną w Polsce wszelkie wyjazdy i wyprawy z dziećmi i młodzieżą, zwłaszcza letnie, zwłaszcza na łono przyrody – harcerskie, sportowe, obozy, kolonie, te bez księdza i te z księdzem. Biskupi wszakże deklarują: „Wspólnie ze wszystkimi ludźmi dobrej woli jednoczymy wysiłki w rozpoznawaniu i eliminowaniu czynników sprzyjających przestępstwom”. A gdzie tych „czynników” – zapytajmy – może być więcej, aniżeli na wakacjach pod chmurką? Na feriach zimowych też dużo, pomimo że zimno i że kwateruje się w ogrzewanych budynkach, a nie pod namiotami. Wprawdzie nam wakacyjne wspomnienia wcale nie kojarzą się z jakimiś „czynnikami”, ale tu bierzemy poprawkę na owe dzisiejsze dziwaczne czasy. I to zastrzegłszy dodajemy, że „czynniki” czają się wszędzie, domów rodzinnych przecież nie omijając…

Zresztą, liczne formy wakacyjnego obozownictwa już zostały w Polsce zniszczone, w inny sposób, a to mianowicie za pomocą nowych przepisów dotyczących „higieny”, „bezpieczeństwa” i w ogóle tzw. sanepidu. Ech, gdzie ta „poczciwa” IRCh, gdzieś w Borach Tucholskich lub na Mazurach – Inspekcja Robotniczo-Chłopska? Czy ją jeszcze pamiętacie? Ona żadnego tam „wykorzystywania seksualnego” nie śledziła, lecz dopytywała się zaledwie o to, gdzie i jakie my „kible” mamy. Ot, co…

Dzisiejsi zaś biskupi instruują: „Prosimy osoby pokrzywdzone przez duchownych, aby zgłaszały doznaną krzywdę do przełożonych kościelnych oraz do odpowiednich organów państwowych (…). Chcemy wspierać pokrzywdzonych od początku tej drogi”.

Jeśli zatem prawdziwy lub fałszywy pokrzywdzony może wszystko – skoro, jak już wiemy, upływ nawet wieludziesięciu lat nie stanowi tu przeszkody – a wskazany przezeń duchowny, także ten już starszy wiekiem, nie może nic, pozostaje powskazywać palcem wszystkich bez wyjątku duchownych w Polsce. W liście bowiem biskupów nie ma mowy o odkrywaniu prawdy, ani o sprawiedliwym sądzie i osądzie, a tym bardziej o postępowaniu dowodowym. Tak! Wiemy! Niektóre rzeczy działy się prywatnie i bez świadków. Lecz i z takimi przypadkami prawo, i to kościelne, i to świeckie, radzi sobie od wieków, bo musi sobie jakoś radzić.

Lecz gdy odstąpić od wypracowanych przez wieki Cywilizacji zdrowych praktyk, to zaraz rozzuchwalą się oszuści, jak ten ostatnio pokazywany nam w massmediach, w średnim już wieku, którego oszustwo polega na tym, że jako „wykorzystującego” go przed kilkudziesięciu laty „seksualnie” wskazał on Bogu ducha winnego księdza, od którego to księdza pożyczył on był kiedyś pieniądze i ich nie oddał. Ale to nie wszystko, bo bodaj czy nie tego samego oszusta pewne osoby zawiozły do samego Watykanu, a tam – o ile to nie jest fotomontaż – sam papież mu się pokłonił i pocałował go w rękę.

Czy to jawa, czy sen? Gdzie my jesteśmy? Co to wszystko znaczy?

Wróćmy raz jeszcze do tego ustępu listu z dnia 26 maja 2019 roku, w którym obok m.in. klubów sportowych i „wielu innych grup” wymienia się – uwaga! – nawet rodziny.

Co to ma znaczyć? W epoce tak zaciekłej walki o „ocalenie rodziny katolickiej”? Wbijano nam wszakże poprzez massmedia do głów, że właśnie rodzina, ale nie żadna inna, lecz ta katolicka sakramentalna i na dodatek polska jest ostoją wszelkich patologii, z „przemocą w rodzinie” na czele; i że władze państwowe, czyli wspierana przez policję „pomoc społeczna” ma się wdzierać do domów rodzinnych w celu zwalczania tejże przemocy. Obecnie słyszymy i czytamy w omawianym tu liście, że władze kościelne szykują się do dołączenia się do tej akcji, lecz pod nieco inaczej nazwanym pretekstem, mianowicie „większego wyczulenia na zagrożenia, (…) większej wrażliwości na pomoc pokrzywdzonym” w zakresie „wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży”.

Nie ulega dla nas wątpliwości, że w obydwu tych (lecz i w innych) przypadkach – „przemocy” i „wykorzystywania” – ostrze całej akcji skierowane jest w ojca rodziny, zatem w mężczyznę, i to mężczyznę – co to za język! – „heteroseksualnego”, czyli – powtórzmy – w mężczyznę właśnie, zwłaszcza tego tradycyjnego, będącego z natury rzeczy głową rodziny. Ale właśnie próbami przewrócenia owej natury rzeczy są przedsięwzięcia, o jakich tu się rozpisujemy. Przysłowie atoli powiada: „Chcieć psa uderzyć, to kij się znajdzie”.

Kwestia jawności. Autorzy listu z dnia 26 maja 2019 roku zarazem głoszą w trybie informacyjnym, wszem i wobec o jakichś, w dodatku niejasnych bezeceństwach; i zarazem przywołują cytaty z Ewangelii świętych Marka i Mateusza o tym, jaki to los czeka gorszycieli. No więc jak? Bo my po wysłuchaniu czytania owego listu wyszliśmy z kościoła właśnie zgorszeni.

Napisano w liście, że osób poszkodowanych przez księży (jak by to miało być jakieś zjawisko regularne i masowe) wprost „nie wolno zobowiązywać do milczenia”, lecz liczy się zarazem na to, że poszkodowani „być może sami zdecydują się o tym głośno mówić”. My zaś pytamy, w jakim to celu oni mają właśnie o takich sprawach koniecznie „głośno mówić”? Jak głośno? Czy znowu po wszystkich świątyniach w Polsce, jak to miało miejsce w dniu 26 maja? Chyba tylko w celu jeszcze większego szerzenia zgorszenia.

Tu przecież nie chodzi o to, aby nas, czyli maluczkich właśnie, zaznajamiać z arcanami tego rodzaju grzechów, o jakich nie mieliśmy żadnego pojęcia (biskupi po świecku piszą: przestępstw), lecz aby uczynić zadość poszkodowanym, winowajców ukarać, wyizolować ze środowiska, w jakim zawinili, i wreszcie zadać im pokutę, dopilnowując aby ją odbyli. Lecz to wszystko ma się odbywać zarazem skutecznie i bez rozgłosu, aby właśnie zgorszenia nie szerzyć.

Bo czy nie tak załatwiano dotąd sprawy w Kościele? Co na to historia Kościoła?

Lecz od tego właśnie byli jak najdalsi owi kościelni, świeccy i akademiccy dostojnicy, zwartym murem chroniący owego księdza-doktora-plagiatora (o jakim wcześniej wspominaliśmy). Ów naukowiec, co plagiatora był wykrył, poszkodawany – jak się okazuje – na zapewne całe swoje dalsze życie, wiedział dobrze, że choćby najtwardszymi dowodami poparte chodzenie przeciwko księdzu (plagiatorowi) „do mediów” przyniesie Kościołowi Świętemu więcej szkody niż pożytku.

Owszem, jest taki autor, który od wielu już lat regularnie tropi i opisuje sprawy plagiatowe w nauce polskiej, wykonując bardzo pożyteczną i zawsze mocno udokumentowaną robotę. Lecz jest to temat na osobne rozważania. Wyobraźcie sobie jakże wielu owych ludzi „z dyplomamy” oraz ich możnych popleczników tego pracowitego poszukiwania prawdy nienawidzi.

A tu biskupi piszą do ogółu wiernych katolików w Polsce, że oto wcale nie tylko ludziom mającym jakąś wiedzę o „wykorzystywaniu seksualnym”, lecz zwyczajnie „nam wszystkim potrzebna jest zmiana mentalności”. Mentalność? Czy to jest pojęcie teologiczne? I znowu to nachalne „nam wszystkim”! Sami swoje brudy pierzcie – co powtarzamy – a „nas wszystkich”, więc ani „wszystkich” księży, ani „wszystkich” świeckich do tego nie mieszajcie! Bo my sobie takiego bezpodstawnego uogólnienia zwyczajnie nie życzymy.

„Nie chcemy dopuścić, aby w szeregach duchowieństwa znalazły się osoby niedojrzałe” – piszą dalej biskupi. Jednakże ani oni – duchowni – ani świeccy nie protestowali, a nawet chwalili, gdy ponad dwadzieścia lat temu wprowadzano i później podtrzymywano w Polsce ustrój szkolny 6+3+3 wraz z ową równie jak on fatalną egzaminacyjną szkolną „testomanią”. Skoro na pierwszym roku każdego kierunku studiów nauczyciele akademiccy przez prawie ćwierć wieku zmuszeni byli (i nadal są!!!) przerabiać ze studentami abecadło, to zjawisko to w miejscu tak bardzo – otóż właśnie! – wrażliwym, jak Seminarium Duchowne, musiało przynosić szczególnie wzmożone szkodliwe następstwa.

Biskupi ujawniają zarazem pewne sprawy, wobec których my, zwykli odbiorcy ich tekstu, stajemy zupełnie już oniemiali. Oto: „Przygotowujemy w djecezjach i w zgromadzeniach zakonnych także system zapobiegania; ma on pomóc ochronić dzieci i młodzież przed potencjalnym wykorzystaniem seksualnym”. Coś takiego wymaga osobnego komentarza, ale biskupi nam go nie dają. Może to i lepiej… O te trochę mniej zgorszenia.

W przedostatnim akapicie swojego listu biskupi oddają sprawiedliwość owym normalnym, ofiarnym kapłanom, stanowiącym „zdecydowaną większość”. Piszą oni m.in.: „Wesprzyjmy w tych trudnych chwilach kapłanów pracujących z poświęceniem, by nie utracili zapału i otrzymali umocnienie ze strony wiernych świeckich”. Ale dlaczego – pytamy – nie od Pana Boga, do którego właśnie o umocnienie w wierze trzeba się modlić nieustannie?

My się spodziewamy, że prawdziwi Kapłani Chrystusowi na te i inne passusy omawianego tu „Słowa biskupów” patrzą z wyrozumiałym pobłażaniem, gdyż jako ludzie niejako spinający to co Boskie z tym co ziemskie dobrze wiedzą, jaka jest tak naprawdę sytuacja Ludu Bożego w Polsce i jakie są jego rzeczywiste dominujące problemy. Co zaś powiemy o tym kapłanie, o jakim się dowiadujemy, że przeżył dokonany na niego krwawy zamach i że ratująca jego życie operacja powiodła się? Bogu niech będą dzięki!

Jak już wyżej wspomniano, poza cytatami z dwóch Ewangelii dotyczącymi losu gorszycieli nie ma w omawianym tu liście biskupów żadnych odwołań teologicznych, żadnych wezwań o opiekę Boga, Matki Najświętszej i Świętych Pańskich, żadnych odwołań do Katechizmu (starego, nowego, czy jakiegokolwiek innego), do Ojców, Doktorów, Papieży, ani do Soborów Kościoła; jedynie ten zdawkowy fragment zdania wyjęty z listu Benedykta XVI. To wszystko. Ten brak jest bardzo znamienny. Owszem, na końcu została zamieszczona (nie chcemy powiedzieć, że „doklejona”) modlitwa do Ducha Świętego według Św. Augustyna. Cały zaś list „Biskupi zebrani na posiedzeniu Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski” kończą następująco:

„Przyzywając mocy Ducha Świętego i wstawiennictwa Maryi, Matki Kościoła, Jej powierzając osoby skrzywdzone, rodziny, dzieci i młodzież oraz wspólnoty kościelne, upraszamy w modlitwie ducha pokory i odwagi, aby nie dać się zwyciężyć złu i ogarnąć troską wszystkich”.

„Ducha” pokory i odwagi? Czy nie lepiej na gruncie teologii będzie powiedzieć: Cnoty Pokory i Odwagi? Lecz tu potrzeba i innych Cnót! Dlaczego biskupi ich nie nazywają?

„Aby nie dać się zwyciężyć złu”; z małej litery. Czy nie prościej i wyraźniej byłoby powiedzieć, że trzeba po prostu odpędzić diabła i podszepty jego? My też piszemy małą literą, wzmiankując diabła, czyli zło osobowe, bo o takim uczy nas Święta Teologia.

„I ogarnąć troską wszystkich”, więc i tych nieprzyzwoitych winowajców-grzeszników. Zatem pogładzić ich po głowie wypowiadając słowa z owego psychologiczno-emocjonalnego wokabularza przywołanego przez nas w części drugiej niniejszej wypowiedzi? Czy to nie za mało? Bo skoro mamy grzech, to i Sakrament Pokuty z jego Pięcioma Warunkami, i sprawiedliwą przykładną karę, i nawrócenie… O tych sprawach w liście „Wrażliwość i Odpowiedzialność” wcale się nie wspomina. Atoli fałszywi oskarżyciele, jak ów wspomniany oszust, też grzeszą, grzeszą strasznie. Lecz ci, którzy przed kamerami go uwiarygadniali, jedni ze złej woli, a inni bez roztropnego rozpatrzenia sprawy (Cnota Roztropności, jako jedna z czterech głównych!) też strasznie grzeszą… Dość! A kimże my sami jesteśmy, jeśli nie grzesznymi ludźmi?

* * * * *

Lecz jeśli odczytywane w polskich świątyniach w dniu 26 maja 2019 roku „Słowo biskupów do wiernych” zredagowała kobieta!? To jest pytanie poważne. Skoro właśnie kobieta jest jedyną osobą sygnującą imieniem i nazwiskiem treść obszernego dokumentu jakże wysokiej rangi – całej książki wydanej pod egidą Konferencji Episkopatu Polski, jaką jest najnowsza „Podstawa programowa katechezy Kościoła Katolickiego w Polsce” (Częstochowa 2018)?

Przypomnijcie też sobie, jak to na przełomie XX i XXI wieku w katolickich publikatorach przestrzegano przed propagandą „New Age” (cokolwiek by to znaczyć miało) i przed nadchodzącą „Erą Wodnika” (sic! jw.). Było to powtarzane na tyle często, że nazwy owe zapamiętywał nawet ten, kto nie poświęcał czasu ani uwagi na zgłębianie treści owych doniesień. Lecz w ostatnich czasach tamte hasła jakoś ucichły, a nagłośnione zostały inne.

Czy my koniecznie musimy mobilizować naszą uwagę w pogoni za coraz to innymi podrzucanymi przez nie wiadomo kogo hasłami i nazwami?

PS I

Omawiany list biskupów z dnia 26 maja 2019 roku dotyczył spraw zrazu zakrytych, lecz po wielu latach nareszcie odkrytych. Atoli wokół nas mamy wiele z tego, co nigdy zakrywane nie było, bo też przeznaczone jest do publicznej codziennej demonstracji. Rozejrzyjcie się wokoło. Teraz mamy wyjątkowo upalne lato i wszystko widać, na ulicy, na chodniku, wszędzie. O nachalnym, programowym i masowym negliżu Goworzycki też pisał, i o innych związanych z tym zjawiskach. Lecz by się samemu o nich przekonać, wystarczy przemieszczać się po ulicach miasta, robić zakupy w sklepach, jeździć autobusami, tramwajami, kolejką podmiejską. Nie trzeba czynić żadnych szczególnych obserwacji, aby się przekonać, jak wiele dzisiejszych Polaków i Polek, zwłaszcza młodych, przyjęło wprost na swoje ciała jakieś dziwne znaki o nader intrygującej treści (przyjmowanie tego rodzaju znaków na odzież zaczęło się już wiele lat temu). Co te znaki, wizerunki, całe obrazy, oznaczają? Jaki komunikat chcą przekazać ogółowi przechodniów ci, co te znaki noszą?

Lecz są też znaki innego rodzaju, powszechnie czytelne. Na przykład krzyżyk na łańcuszku. Przypomnijcie też sobie, jak ksiądz katecheta nauczał nas w czasach PRL-u, aby na szyi nie nosić żadnych „bobków”, lecz właśnie święty krzyżyk lub medalik. Niektórzy przyjmowali i nosili szkaplerz, wzorem dawnych Polaków (lecz szkaplerz jest właśnie skryty pod ubraniem).

Dziś także, jak dawniej, widujemy osoby ze świętym wizerunkiem na szyi. Lecz co ma oznaczać ów znak dawny przecież, ale jednak nowy, jakim jest krzyżyk zawieszony… poziomo, na szyi lub nawet na przegubie dłoni? Łańcuszek jest jednym końcem zaczepiony do szczytu krzyżyka, a drugim do jego podstawy. Kobieta – a są to przeważnie młode i w średnim wieku kobiety – która takie coś nosi, na ogół wygląda wcale nie groźnie.

To nie są rzeczy skryte w cieniu alkowy. Lecz by je zaobserwować, nie ma co przebierać w sensacyjnych filmach, lecz trzeba wyjść na ulicę i przebywać pośród tego narodu w jego dniu codziennym. Czy otrzymamy zaraz list biskupów o wyglądzie (także) zewnętrznym katolika i katoliczki w Polsce? Czy otrzymamy list o ich przygodnych zachowaniach oraz gestach, wykonywanych na przykład, gdy idąc lub jadąc ulicą mijają oni kościół, cmentarz, krzyż lub kapliczkę? Taka prosta i życzliwa instrukcja wielu osobom by pomogła, zwłaszcza rodzicom mającym dorastające dzieci. Niektórym zaś pomogła by bardzo.

PS II

Już po napisaniu przez nas powyższego trzyczęściowego eseju „wszystko się wydało”, a to poprzez wieczorną audycję nadawaną przez jedną z rozgłośni radiowych w dniu 19 czerwca 2019 roku, zatem w przeddzień tegorocznego święta Bożego Ciała (sic!).

„Pawiem narodów byłaś i papugą” – biadał niegdyś Poeta nad upadłą już Polską. Lecz potomni z tego nauk nie wyciągnęli i nadal papugują po innych, bezkrytycznie i bez uprzedniego rozeznania przekalkowując na grunt polski obce wzory i przekonując, że te wzory są akuratnie w sam raz dla nas.

Okazuje się mianowicie, że to w dalekiej Australii, już od lat, istnieje mega-komisja, jak zrozumieliśmy – kościelno-państwowa – która „pod kątem wykorzystania seksualnego dzieci i młodzieży” lustruje cięgiem wszystkie bez wyjątku instytucje szkolne i wychowawcze, sportowe, opiekuńcze, łącznie z przedszkolami i ze skautingiem. Jak podano w audycji, dotąd zlustrowano ponad tysiąc siedemset (sic!) rozmaitych instytucji. Lecz nie podano, z jakim skutkiem, tzn. ilu i gdzie owych „pedofilów” przyłapano, i czy w ogóle było z tego wszystkiego więcej pożytku, czy więcej szkody.

Jak widzieliśmy, to do takich właśnie praktyk odwołują się polscy biskupi z Rady Stałej KEP w owym odczytanym po kościołach w dniu 26 maja 2019 roku liście pt. „Wrażliwość i Odpowiedzialność”; lecz ani słówkiem nie zdradzają swoich zagranicznych, a w owym przypadku nawet zaoceanicznych w tej mierze inspiracji.

My, oczywiście, nadal powątpiewamy, czy także w Polsce są potrzebne huczne nagonki organizowane z tego właśnie powodu. Boć przecie w naszym kraju potrzebne są nagonki, ale inne, chociażby na wszelkiego rodzaju dużych i małych łapówkarzy, zwłaszcza tych zatrudnionych w jakże u nas rozbudowanej „strefie budżetowej”, czyli w „państwówce”, jak to mawiano dawniej.

Lub nagonki na urzędników, różnego szczebla, którzy całymi dniami, w ramach wykonywania „obowiązków służbowych”, w najprostszej sprawie redagują dziewięciostronnicowy dokument, z którego dosłownie nic nie wynika. Dosłownie nic!

Lub nagonki na sędziów, którzy otwierają rozprawę sądową bez uprzedniego przeczytania pozwu. I tak dalej…

We wspomnianej audycji radiowej wzmiankowano także o „modelu francuskim”, z czego by miało wynikać, że nawet ta nieszczęsna, bo programowo laicka dzisiejsza Francja „też może ubogacić” wciąż – dziękować Panu Bogu! – katolicką Polskę. Lecz skoro nadal, po z górą tysiącu lat przynależności do Christianitas, jesteśmy „papugą narodów”…

Absurd „modelu francuskiego” przywalił nas chyba jeszcze bardziej, aniżeli owe mega-rozmiary działań „komisji australijskiej”. Otóż Episkopat Francji uznał podobno, że tamtejszy kler już nie jest w stanie się samooczyścić „z brudów pedofilskich” (bo przecież wobec „czegoś takiego” inne grzechy są obowiązkowo nieważne!). Że zatem musi się tym oczyszczeniem zająć zewnętrzna komisja, złożona z li tylko osób świeckich różnych specjalności, wśród nich także nie-katolików, nie-chrześcijan, a nawet niewierzących!!!

Polsko (ani żaden inny kraju)! Nie idź tą drogą! O, duchowieństwo polskie (ani żadne inne)! Nie idź tą drogą! Trzymaj się zasady Fides et Ratio, jak czyniłoś to przez z górą tysiąc lat!

I policz, nareszcie policz, wezwij po imieniu tych wszystkich Twoich najczystszych i najwierniejszych Kapłanów, Zakonników i Zakonnice, sponiewieranych i zniszczonych w ciągu minionych stu, dwustu, także więcej niż dwustu lat, przez owych niewierzących, nie-chrześcijan, nie-katolików!

PS III

Chociaż nie było to w ww. audycji wyraźnie powiedziane (por. PS II), jesteśmy przekonani, że wspomniana „komisja francuska” nie obejmuje swoją działalnością duchowieństwa Tradycji Katolickiej, tego zwanego potocznie lefebrystami. Wiemy i to, choć nie sięgamy tu do statystyk, że znaczna część francuskiego (i nie tylko) Kościoła jest właśnie „lefebrystowska”. Otóż to… Lecz to jest już temat na osobne rozważania, i o czymś innym jednak, dla których punktem wyjścia jest i musi być coś zupełnie, ale to zupełnie innego, aniżeli owo „Słowo (polskich) biskupów do wiernych” odczytane w świątyniach w Dniu Niedzielnym 26 maja 2019 roku.

Marcin Drewicz, czerwiec 2019

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!