Kultura

W GABINECIE LUSTER, LECZ NIE BRUCE LEE, ANI JAMES BOND

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Tytułowi bohaterowie tak zwanej pop-kultury wiedzieli na pewno, że przeciwnik zwabił ich był do gabinetu luster – a nie trzeba było dać się zwabić – że będą musieli stoczyć tam walkę na warunkach podyktowanych przez przeciwnika, i że z tego powodu przeciwnik będzie się tam nimi cynicznie bawił, zanim zada ostatni cios. Ale zarówno Bruce, jak i James, ponieważ to wszystko wiedzieli, a ponadto wiedzieli – bagatela – o co się biją, a także dlatego, że – co tu ukrywać – byli od przeciwnika lepsi, swoje walki wygrali.

My dziś w Polsce coraz mniej wiemy, „o co chodzi”. Kraj nasz jest od niedawna skolonizowany przez podobno już trzymilionową rzeszę cudzoziemców, lecz my o tym „nie wiemy”, gdyż „telewizor” tego w te właśnie słowa nie ogłosił; pomimo że obce języki słyszymy na ulicy codziennie. Trzy miliony to jak blisko dziesięć procent Polaków w Polsce.

Gdzie są teraz ci jurni nasi „kibole”, miłośnicy „zadym”, „ustawek” i „patriotycznego” petardowania? Gdy gromada cudzoziemców hałasuje po nocy pod sklepem spożywczym, aż się prosi podejść do nich, najlepiej w kilku – skoro tamtych jest też kilku – i w krótkich żołnierskich słowach, acz koniecznie po polsku (sic!), nie po „ichniemu”, zakomunikować przybyszom, aby się uciszyli, „bo tu jest Polska”. Taka – ot – młodzieżowa porządkowa inicjatywa obywatelska. O to, gdzie jest policja, nawet już nie pytamy; policja polska, na terenie Państwa Polskiego – że dodamy tu dla czytelniczej pewności.

Ktoś słusznie nazwał strukturę dzisiejszego medialnego przekazu „bańkami medialnymi”. Ty słuchasz stacji A, on stacji B, ona stacji C, a ktoś inny grzebie w „prawym”, „lewym” lub innym jeszcze internecie. Nie macie wspólnych tematów, pomimo że możecie się wymieniać nieznanymi rozmówcom rewelacjami. Czy to właśnie było celem zwolenników „pluralizmu w mediach”? Ta potężniejąca, acz nadal polskojęzyczna Wieża Babel?

Dla każdego z was co innego jest „wydarzeniem dnia”; a jeśli to samo – na przykład: Pan Premier pojechał do Brukseli – to jeden przekaz na ten sam temat jawi się nie podobny do drugiego. To co wreszcie, tak po prawdzie, robił w Brukseli tenże Pan Premier?

Pan X do pana Z: Wczoraj była manifestacja przed Pałacem Prezydenckim.
Pan Z do pana X: Aha, czyli znowu ta dzisiejsza totalna opozycja – PO, Nowoczesna, KOD, i inne tego rodzaju „inicjatywy wolnego społeczeństwa obywatelskiego”.
Pan X do pana Z: Nie, to był zupełnie ktoś inny…
Pan Z do pana X: Jak to ktoś inny? Nie ma nikogo innego. Jest rząd PiS i jest przeciwko niemu – jak powiedziałem – totalna opozycja.
Pan X do pana Z: Ale to naprawdę był ktoś inny, ktoś trzeci. To ci faceci, by tak rzec, z prawego internetu, z Marszu Niepodległości i inni tacy… Oni tej totalnej opozycji nie lubią jeszcze bardziej.
Pan Z do pana X: Co? Kto? Zmień dealera albo ćpaj połowę…
Pan X do pana Z: Znowu się nie rozumiemy. A tak poza tym – grzeczniej proszę.

I właśnie o to chodzi „onym” – abyśmy koniecznie przestali siebie nawzajem rozumieć. Aby było tak, jak w gabinecie luster, gdzie wszystko co widzimy i słyszymy jest tylko ułudą wywołaną przez przeciwnika. Abyśmy się dawali bezwiednie prowadzić jak na sznurku. Abyśmy już nie mieli śmiałości zapytać o to, o czym nie wiemy, lecz chcemy się dowiedzieć; bo od tego zależy nasz niepewny los. Żadnych pytań!

Ale ludzka ciekawość jest silniejsza. Tyle się nautyskiwali, zgodnie z podobno obowiązującą „polityczną poprawnością”, na tę biedną „Białą Europę”. Za pozwoleniem. A jaka ma być ta udręczona Europa? Przecież znamy historię, teraźniejszość i etnografię. Europejczycy sami ze sobą mają dość kłopotów, że spośród stu przykładów wymienimy zapomniane już… Kosowo. I wystarczy. Żeby było jeszcze dziwniej, ci którzy występują przeciwko „Białej Europie” sami też są biali. No i wytłumacz to dziecku…

Natomiast Afryka to jaka ma być, jeśli właśnie nie Czarna? Czy ktoś temu zaprzeczy? Że tam biali ludzie też mieszkają? Ano, mieszkają, od stuleci. Owa „polityczna poprawność” jest tak po prawdzie wysoce niepoprawna i jako taka powinna być zakazana w szkołach wszystkich stopni, od przedszkola począwszy. Niech małe dziecko, jak u Andersena, zakrzyknie raz jeszcze, że „król jest nagi”…

Inny przypadek z ostatniego czasu. Ten akurat sprzed polskiego Sejmu. Przez kilka dni wbijano telewidzom do głowy scenę, jak to pewien dobrze wyglądający mężczyzna w nieco więcej niż średnim wieku ubliżał młodej reporterce Telewizji Polskiej, wykonującej tam czynności zawodowe. „Do k…wy spod latarni mam więcej szacunku, niż do ciebie” – zmuszeni byli sobie zapamiętać telewidzowie słowa tego człowieka. I zaraz wielki rejwach, że oto znowu dokonany został zamach na swobody dziennikarskie, tym razem nie przez policję, ani przez „służby”, ale przez jakichś cywilów, na oczach milionów telewidzów.

Polsko, gdzie ty jesteś? W jakim Ty błocie leżysz podeptana? Tak, swobody dziennikarskie, one też… Lecz przecież tam została znieważona kobieta! W rycerskiej Polsce, na ulicy, przed kamerami! I nie pokazano nam – więc nie wiemy – czy aby w tamtym tłumie jakikolwiek inny mężczyzna, chociażby tylko słownie, ujął się w obronie, po prostu, czci niewieściej. Tak to się u nas właśnie nazywa: cześć niewieścia. A jak – o hańbo! – nie mężczyzna, to kobieta, albo i cała gromada kobiet, które też tam były obecne. I rzeczywiście, jedna z nich podeszła żywo do tego wykrzykującego mężczyzny, po czym film się skończył.

A jeszcze to zestawienie, w jednym zdaniu, słów „szacunek” oraz „k…wa”; i mówienie do nieznanej sobie dorosłej osoby „per ty”, zamiast „proszę pani”. To wszystko razem wzięte wbija się ludziom do głów, dzień za dniem, w porze największej oglądalności, gdy dzieci jeszcze nie poszły spać.

Ale nie koniec na tym. Oto dwa, najdalej trzy pokolenia temu, kobiet w miejsca, gdzie wedle wszelkiego prawdopodobieństwa mogły by być one narażone na jakikolwiek despekt, po prostu się nie wysyłało. I one same się tam nie garnęły, bynajmniej. I słusznie! No, ale skoro „jestem kobieta pracująca i żadnej pracy się nie boję”… Gdzie my jesteśmy? Odpowiedź: W XXI wieku.

Nastąpiła, po dwóch latach, zmiana Premiera, i zaczęły się dywagacje nad tym, kim jest nowy Pan Premier, i kim jest dotychczasowa Pani Premier, a także kim jest Pan Prezydent. To my jeszcze tych ludzi nie znamy? Znowu nie wiemy, kto nami rządzi? Gdzie są przedwyborcze opasłe biografie głównych kandydatów do rządzenia wystawione w witrynach księgarskich? Co robią ci wszyscy opłacani z kieszeni wynędzniałego polskiego podatnika politologowie, biografiści, monografiści, z wydziałów, katedr, redakcji i instytutów? Wciąż w gabinecie luster, doprawdy.

Ale my nie wiemy także, kto nami rządził w niedalekiej przeszłości. Że wymienimy tylko kilka osób już nie żyjących: Geremek, Kuroń, Mazowiecki, Bartoszewski. To nawet o żyjącym Sorosu mamy już wielesetstronnicowe tomisko, a o tamtych przywódcach wciąż nie.

Wszystko dzieje się, jak w tym błyskawicznym skeczu, kiedy to jeden pyta: „Panie. Czy to jest słońce, czy księżyc?”. A zapytany z przestrachem odpowiada: „Ja nie wiem. Ja nietutejszy”.

O tak zwanej reformie sądownictwa się tu nie wypowiadamy, ale o czymś innym. Otóż w lecie kończącego się roku, po wstrzymaniu przez Pana Prezydenta tejże reformy, w porze najwyższej oglądalności wystąpiło w telewizji dwóch panów, z których jednego w mediach widywaliśmy w ostatnich czasach rzadko, a drugiego nie widujemy wcale. I otóż ci dwaj panowie, mówiąc do siebie nawzajem po imieniu, przekonywali telewidzów, że wszystko jest w porządku, i że owa także „w Europie” wzbudzająca tak wielkie emocje, i po prawdzie dosyć tajemnicza reforma jest na jak najlepszej drodze, pomimo weta Pana Prezydenta. Kim są ci panowie? Jaki mają mandat, akurat oni, aby narodowi wyjaśniać zagadnienie niespodziewanego wstrząśnienia władzy sprawowanej nad tymże narodem? Ani jeden, ani drugi żadnej oficjalnej funkcji w aparacie władzy państwowej chyba teraz nie pełni. Dlaczego właśnie oni, a nie jacyś inni, spośród wielu jakże licznych, mieli za zadanie uspokoić zwichrzone umysły obywateli?

„W jakichże jesteśmy rękach?” – zapytał stary pan Nowowiejski. „W moich, Tuhaj-bejowego syna” – usłyszał w odpowiedzi.

Lecz jeśli ten przykład jest tu nie dość sprawny – i oby takim pozostał! – są inne.

„Silni, zwarci, gotowi!” – słyszeli i czytali do znudzenia nasi dziadowie osiemdziesiąt lat temu. Lecz znaczna większość z nich ani nie przeczuwała, jaka to przyszłość się za tym hasłem kryje.

Pod koniec dokumentalnego filmu „Dybuk. Rzecz o wędrówce dusz” pada ciężkie bluźnierstwo przeciwko Panu Jezusowi i Matce Jego Najświętszej, z którym współbrzmi szyderczy gromadny śmiech.

W Polsce obserwujemy, jak kolejne młode pary przynoszą swoje niemowlęta do kościoła, do chrztu. Jednocześnie dowiadujemy się, że jacyś kolejni trzydziestolatkowie „postanowili nie ochrzcić swego dziecka”. Ci zaś, którzy je do chrztu podają, już od lat nie słyszą z ust kapłańskich słów: „Zaklinam cię, duchu nieczysty, w Imię Boga (…), abyś wyszedł z tego stworzenia boskiego (tu podaje się imię), które Pan nasz raczył powołać do swego świętego Kościoła…”.

Strzeżmy się więc. Pilnujmy swoich spraw. Dopytujmy się „w porę i nie w porę” o rzeczywistość, zwłaszcza tę, która nas samych dotyczy. Wydostańmy się wreszcie z owego gabinetu luster w tę przez nas kontrolowaną przestrzeń, aby nazwy i znaki ponownie stały się zgodne z rzeczami tymi nazwami i znakami opatrzonymi.

I żeby choinek nigdzie nie stawiano w Adwencie, po pogańsku, ale dopiero na Wigilię Bożego Narodzenia; i żeby te choinki trzymano przez cały czas Bożonarodzeniowy, aż do dnia NMP Gromnicznej.

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!