Historia

W DNIU POGRZEBU DOCZESNYCH SZCZĄTKÓW SIERAKOWSKIEGO, KALINOWSKIEGO I TOWARZYSZY – MIGAWKI POLSKO-LITEWSKIE SPRZED STU LAT – CZĘŚĆ PIERWSZA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Zygmunt Sierakowski, Wincenty Konstanty Kalinowski i inni (których imion i nazwisk w massmediach nie raczono nawet wymienić) zginęli z wyroku Murawiowa-Wieszatiela 156 lat temu w Wilnie, a miejsce ich pochówku było do niedawna nieznane. W roku 2017 na skutek ulewnych deszczów osunęła się warstwa ziemi ze zbocza wileńskiej Góry Zamkowej odsłaniając tkwiące w niej szczątki ludzkie. Zostały one zidentyfikowane, że mianowicie są to doczesne szczątki wspomnianych powstańców z roku 1863. Teraz, tj. w dniu 22 listopada 2019 roku zostały one w uroczystym kondukcie przeprowadzone przez całe Wilno i pochowane na Starym Cmentarzu na Rossie, w czym uczestniczyły najwyższe władze Polski i Litwy oraz przedstawiciele władz Ukrainy i Białorusi. Uroczystość pomyślano jako kolejny symboliczny akt zbliżenia pomiędzy tymi państwami; udział Białorusi był zapewne motywowany działalnością Wincentego Konstantego Kalinowskiego (ale owe powszechne polskojęzyczne massmedia tych ani innych historycznych subtelności bynajmniej swoim odbiorcom nie wyjaśniały).

Mieliśmy zatem kolejny przykład owej wybiórczo przypominanej historii i, w konsekwencji, polityki uprawianej na sposób też wybiórczy. Oto bowiem polsko-litewskie wydarzenia znacznie nowsze, bo Sprzed tylko Stu Lat – z roku 1919 – w bieżącym roku 2019 ogółowi Polaków przypominane nie były w ogóle. I my ich w niniejszym krótkim artykule nie przypomnimy inaczej, jak tylko… wybiórczo, zdawkowo, sygnalnie. Całość niech ogarniają i prezentują „specjaliści od tematu”, o ile takich dziś w Polsce mamy (uwaga ta jest wszakże uniwersalna, więc dotycząca każdego tematu, oczywiście). Bo tu trzeba czytać nie tylko po rosyjsku i po niemiecku, lecz także po litewsku.

I z tamtych stron, Sprzed Stulecia, mamy dziś w Polsce dostępne niektóre przynajmniej pamiętniki, dzienniki, wspomnienia. Pytać można i trzeba o wszystko. My tu i teraz pytamy, w odniesieniu do Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej, kiedy to uwadze tamtejszych Polaków, a w każdym bądź razie licznych spośród nich, przestał umykać ten antypolski zwrot w postawie młodych ówczesnych elit litewskojęzycznych i ukraińskojęzycznych (bo wśród Białorusinów zjawisko to było słabsze):

Czy dopiero po wybuchu Rewolucji Październikowej (bolszewickiej)? Czy w roku 1917 gdzieś pomiędzy rewolucjami: Lutową i Październikową? Czy w trakcie Wielkiej Wojny (pierwszej światowej), lecz jeszcze przed wspomnianymi rewolucjami? Czy jeszcze przed (!) tą wojną?

Czy może jednak należy sięgnąć nieco bardziej wstecz. Jak pisał jeszcze w roku 1991 Piotr Łossowski, „rzadko się zdarza, żeby stosunki pomiędzy dwoma sąsiednimi narodami były tak złożone i pogmatwane; najpierw bliskie i przyjazne, a potem tak nieprzejednanie wrogie, jak pomiędzy Polakami i Litwinami”. Aczkolwiek „prawie do końca XIX w. nic nie wskazywało na to, że między Polakami i Litwinami zrodzić się może antagonizm. Zresztą samo określenie Litwina zupełnie inaczej było wówczas pojmowane”. („Polska-Litwa ostatnie sto lat”, Warszawa 1991, ss. 5, 6).

Ksiądz Walerian Meysztowicz wspomina „kucię”, czyli wieczerzę wigilii Bożego Narodzenia urządzaną corocznie we dworze dla oficjalistów i służby. Był to już „rok tysiąc dziewięćset i coś; przed samym strasznym rokiem 1914”, lecz jeszcze wtedy wszyscy żyli tam w zgodzie, a przy wspólnym wigilijnym stole „wybuchały śpiewy, po polsku, po litewsku” („Gawędy o czasach i ludziach”, Londyn 1993, ss. 50, 51).

Lecz w „Rozmowach z Heleną z Zanów Stankiewiczową” jest już wyraźnie powiedziane, w sekwencji z Kowna z wczesnych lat 20., że „Litwa była z Polską w stanie wojny” i że „Polacy na Kowieńszczyźnie byli prześladowani” (Wojciech Wiśniewski, „Pani na Berżenikach. Rozmowy…”, Warszawa 2003, s. 106).

Wspomniany zwrot w stosunku narodowości zamieszkujących wschodnie ziemie Dawnej Rzeczypospolitej do Polaków był równoznaczny z okrzepnięciem młodego plebejskiego nacjonalizmu na będącej pod rosyjskim panowaniem Litwie (że wątku ukraińskiego, w swych ogólnych strukturach dosyć podobnego, tu akurat rozwijać nie będziemy). Lecz w niektórych ziemiańskich-inteligenckich rodzinach z obszaru „byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego” doszło na tym tle do rozbratu. Jeden brat czuł się Polakiem, a drugi brat czuł się Litwinem, pragnącym wyodrębnienia niepodległego Państwa Litewskiego – a to znaczy że niepodległego także względem Polski (a bywało, że trzeci brat, lub szwagier, czuł się bolszewikiem). I nie pomagało żadne powoływanie się na Konstytucję Trzeciego Maja, że mianowicie ona ostatecznie zniosła dualizm państwowo-prawny polsko-litewski. Tak więc etnicznie litewska inteligencja pochodzenia chłopskiego, świecka i duchowna – rzymsko-katolicka przecież – zyskiwała niejakie wsparcie ze strony pewnej części synów tamtejszego ziemiaństwa, ale tylko pewnej części.

Na tę część inteligencji budującej Repubikę Litewską, z nadania niemieckiego (podobnie jak ówczesne Królestwo Polskie, które zostało zlikwidowane w dniu 14 listopada 1918 roku, było z nadania cesarzy Austrii i Niemiec), liczyły pewne kręgi polityczne polskie – że mianowicie obydwie narodowości będą w stanie się porozumieć i ułożyć w nowej epoce pokojowe sąsiedztwo na obopólnie akceptowanych zasadach.

Czy pokonane w wojnie światowej – ale nie na Wschodzie – Niemcy mogły do czegoś takiego dopuścić? Czy mogła do tego dopuścić Rosja – cóż z tego, że akurat wtedy pogrążona w odmętach wojny domowej?

Spójrzcie na mapę. Wraz z powstaniem Polski Odrodzonej znoszona była owa ponad stuletnia pokojowa granica rosyjsko-niemiecka. Lecz czy koniecznie cała ta granica? Oto nad Bałtykiem:

Z jednej strony dawne Inflanty – na północy – gdzie nadal były czynne, w różnych zmieniających się w czasie konfiguracjach, wojska niemieckie, rosyjskie obydwu zwalczających się obediencji, łotewskie – też obydwu obediencji (narodowej i bolszewickiej), dalej na północy estońskie oraz… francuskie, a także brytyjskie. Tak, tak, Royal Navy intensywnie działała na tamtych zwłaszcza wodach Bałtyku.

Z drugiej zaś strony niemieckie Prusy Wschodnie, w swej części północno-wschodniej, której nie „groził” nawet żaden plebiscyt (w odróżnieniu od pasa ziem sąsiadujących na południu z Mazowszem i Ziemią Chełmińską); a pośrodku właśnie etniczna Litwa, tak zwana Litwa Kowieńska, na której terenie wojska niemieckie tym bardziej były obecne, a niemieccy oficerowie pomagali w tworzeniu i szkoleniu wojska litewskiego.

Przecież Niemcy, ani Rosjanie, nie dopuszczą, aby Polacy – w duchu postanowień kolejnych dawnych unii – włączyli do swojego Odbudowywanego Państwa Litwę właśnie; tak jak tego się na początku tamtego dziś Zamilczanego Roku 1919 domagał na paryskiej konferencji prezes Roman Dmowski – wykreślając przed oczyma wielkich ówczesnego świata ową także dziś uparcie zamilczaną „linię Dmowskiego”. W interesującej nas tu nadbałtyckiej części Europy Królewiec z dookolnym powiatem miałby wprawdzie pozostać przy Niemczech, ale ujście Niemna, jak i cały bieg tej rzeki, znalazłoby się odtąd w Polsce, czy też, jak kto woli, w „polskiej Litwie”.

Tak na marginesie – spójrzcie na dzisiejszych zarządców głównego polskojęzycznego obiegu medialnego, którzy teraz uroczyście – by nie powiedzieć: demonstracyjnie – pokazują nam pogrzeb doczesnych szczątków bohaterów Polski-Litwy-Rusi sprzed 156 lat, lecz jednocześnie nie zająkną się ani słówkiem o takoż polsko-litewsko-ruskiej „linii Dmowskiego” sprzed Równo Stu Lat. Co za niekonsekwencja!

Polsko-litewsko-ruskiej, bo obejmującej krainy zamieszkane właśnie przez Polaków, Litwinów, Rusinów… i Żydów na dodatek. Chodziło o to, aby owe najdalsze wschodnie (nie północne!) kresy Pierwszej Rzeczypospolitej, te Sto Lat Temu w już bardzo znacznym stopniu rusko-żydowskie, a w bardzo małym polskie, nie weszły w skład Odrodzonej Rzeczypospolitej Polskiej; aby odsetek mniejszości narodowych nie był w niej nazbyt wysoki – w tamtej epoce wybujałych nowych nacjonalizmów. Ale – zauważmy – nawet sam prezes Dmowski do nowej Polski etnicznych Litwinów chciał przyjąć… wszystkich! Lecz oni w znacznej swej części tego wtedy już nie chcieli!

Spójrzmy w tym miejscu na inną jeszcze „okrągłą” rocznicę – na przypadające takoż na rok bieżący Osiemdziesięciolecie klęski roku 1939. Niemcy i Rosjanie – którzy z nich bardziej? – nawet po owych dwudziestu latach, jakie minęły od roku 1919, nie byli zdecydowani co do rozdysponowania zawojowanych ziem, o czym świadczą owe różnice w bilateralnych postanowieniach z dnia 23 sierpnia 1939 roku (pierwszy pakt Ribbentrop-Mołotow) i z dnia 28 września tegoż roku.

Przypomnijmy, że wedle pierwszego z tych ustaleń, dokonanego jeszcze przed starciem z Wojskiem Polskim, Niemcy przedkładali terytorium Litwy ponad ów szmat Polski na prawym brzegu średniej Wisły. To był przecież krok poczyniony na szlaku krzyżackich przodków – poszerzania niemieckiego władztwa na południowo-wschodnich brzegach Bałtyku, poprzedzony w rzeczy samej odzyskaniem (sic!) dla Rzeszy wschodniopruskiego portu Memel (litewskiej Kłajpedy) jeszcze w marcu 1939 roku. Cóż, takiego, jakże bardzo zachodnio-europejskiego hegemona Litwini sobie wybrali, jeszcze w latach 1918-1919 – Sto Lat Temu. Lecz przecież znacznie wcześniej. Oto sławna (i antypolska) „Auszra” („Jutrzenka”) wydawana była już w latach 80. XIX wieku w Prusach Wschodnich, w Tylży, i stamtąd szmuglowana na rosyjską Litwę. Rosyjską co do ówczesnej państwowości, lecz zamieszkaną przecież przez katolików – Litwinów i Polaków. Atoli po stronie prusko-niemieckiej rozpościerała się tak zwana Mała Litwa, nad Bałtykiem i nad dolnym Niemnem, zamieszkana w pewnej części przez ludność wprawdzie litewskojęzyczną, ale protestancką. I to tam drukowano „Auszrę”.

Tu by chyba trzeba sięgnąć kilka wieków wstecz, do początków reformacji na Litwie, do późniejszych nieco czasów Sienkiewiczowego „Potopu” i do niemiecko-protestanckiej proweniencji księcia Bogusława (którego my przecież nie lubimy, bo on nas nie lubi). Natomiast jego kuzyn – Janusz książę Radziwiłł, hetman wielki Wlk. Księstwa Litewskiego, też protestant, był w okresie międzywojennym ulubionym patronem litewskich pułków i szkół – no bo, w sojuszu z protestancką Szwecją i protestanckimi Prusami chciał odłączyć Wielką Litwę od katolickiej Polski i już prawie mu się to udało. Historia jest to rzeczywiście – długie trwanie.

W następstwie doświadczeń z tych kilku tygodni roku 1939 – wojny z Polską będącej zarazem formą realizowania sojuszu niemiecko-sowieckiego, pryncypia terytorialne, jak wiemy, zostały przez sojuszników obopólnie zmienione. Litwa przypadła jednak sowietom (acz nie od razu), Niemcy zaś wzięli więcej z terytoriów polskich: Lubelszczyznę i Podlasie. Tak więc Niemcy zdradzili Litwinów. Lecz czy ci ostatni mogli się o tym wówczas dowiedzieć (podobnie jak z górą pięć lat później polski rząd o Jałcie)?

Gdy Niemcy jednak przyszli jako wyzwoliciele spod bolszewickiego jarzma (o, tak!), po czerwcu roku 1941, odtąd Litwini – jak i wcześniej – ochoczo z nimi współdziałali, także na kierunku antypolskim, oczywiście. Przynajmniej ci byli w swojej proniemieckiej polityce konsekwentni.

Wszakże owe niewiele wcześniej – przyznajcie – bo we wrześniu roku 1920, to Wojsko Polskie miało być tym wyzwolicielem etnicznej Litwy spod jarzma, a wówczas przynajmniej od zagrożenia bolszewickiego, ale po uprzednim zepchnięciu na teren Kowieńszczyzny resztek dywizji Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej i po wytrwałym tam za nimi pościgu, w kierunku północno-zachodnim i zachodnim, aż do siwych fal Bałtyku (sic!).

Jak ujmuje to Piotr Łossowski, „Szef Sztabu (Generalnego) gen. Tadeusz Rozwadowski zaproponował wykonanie głównego uderzenia prawym skrzydłem i przeprowadzenie manewru okrążającego przez Słonim, Lidę i Wilno, spychając oddziały sowieckie na północny-zachód w głąb Litwy” (Łossowski, op. cit. s. 23).

Należało zatem nadniemeńskie zgrupowanie sowieckie atakować od południa, z dorzecza Prypeci, odcinając je przy okazji od uzupełnień z głębi Rosji; taki plan sam się narzucał. Właśnie tego polskiego zagrania najbardziej obawiał się sztab sowiecki. Lecz stało się inaczej. A dlaczego? O tym nie dzisiaj, skoro działo się to nie Sto Lat Temu, ale tylko 99. Tu nadmienimy jedynie, że owe 99 lat temu, czyli w listopadzie roku 1920, wygasła wojna polsko-litewska (sic!), przynajmniej ta o większym zasięgu i prowadzona ze strony litewskiej przez oddziały regularne. Później czynne były litewskie grupy dywersyjne nękające pogranicze polskiej Wileńszczyzny, dopóki nie zatrzymał tego procederu utworzony w roku 1925 Korpus Ochrony Pogranicza.

Pomiarkujcie tylko – listopad 1920. Sowieci są już dawno pobici, daleko na wschodzie, bo od dwóch miesięcy obowiązuje rozejm polsko-bolszewicki. Lecz Litwa – ów sowiecki sojusznik – nie rezygnuje. Litwa zawarła przecież w dniu 12 lipca 1920 roku sojusz z Rosją Sowiecką, a żołnierze litewscy ramię w ramię z bolszewikami walczyli przeciwko Wojsku Polskiemu. Urocze i tak bardzo przez nas kochane, „wakacyjne” dziś obszary Suwalszczyzny, Puszczy Augustowskiej oraz te ciągnące się stamtąd daleko na północo-wschód aż do Dźwiny, wiele wtedy widziały.

Lecz na wojnie – fortuna variabilis. Teraz – jesień 1920 – gdy sowieckiego ramienia aktualnie zabrakło, jakaś inna siła musiała ośmielać owych „upartych Żmudzinów” (czyli etnicznych Litwinów) do tak nadal zajadłego atakowania Polski, a właściwie polskiej już tzw. Litwy Środkowej (wyjaśnianie owej nazwy też już należy do historii roku 1920, a nie 1919). Strona polska, czyli Wojska Litwy Środkowej, bynajmniej nie była dłużna, urządzając głębokie niekiedy zagony na tereny Kowieńszczyzny, skąd pochodziło przecież wielu żołnierzy uczestniczących w tychże wyprawach, gdzie ludność polska witała nasze wojska z radością, a litewska nie.

Więc „inna siła” zachęcała wtedy Litwinów ponownie do działań antypolskich – czy znowu Niemcy? Czy może sowieci szykujący się po klęsce do kontrofensywy na Zachód? Niech nam „specjaliści od tego tematu” rzecz wyjaśnią.

Wielu Polaków czynnie wyrażało swój sprzeciw wobec tego, że ich domy rodzinne znalazły się po litewskiej stronie granicy. Byli tacy, którzy poświęcając wszystko walczyli z bronią w ręku o przyłączenie ojcowizny do Rzeczypospolitej – jeszcze w roku 1923! I co? I nic. Chociaż sprawa była odsyłana do rozpatrzenia przez samą Ligę Narodów. Jakie to siły zadziałały, że w owej epoce tak hucznie ogłaszanego „samostanowienia narodów” te kawałki lesistej ziemi nie mogły być przyłączone do państwa, za którym z tak wielką determinacją optowali ich mieszkańcy?

Tam właśnie, nieco na północ od stron grodzieńsko-augustowskich stykają się dwie linie graniczne wyznaczone w owym jakże uparcie dziś przemilczanym roku 1919 przez zachodnią Ententę: linia lorda Curzon’a z 8 grudnia oraz – bardziej nas tu zajmująca – linia marszałka Foch’a z dnia ostatecznie 26 lipca owego roku. Ta ostatnia została więc zatwierdzona przez obradujących w Paryżu przywódców Zachodu ledwie miesiąc (sic!) po podpisaniu Traktatu Wersalskiego, aby Polska miała granicę już nie tylko z Niemcami (Wersal), ale i z Litwą, sąsiadującą zarazem z Niemcami i z Polską.

O samowolna Polsko! Przecież obydwie linie wzięte łącznie stanowią dziś (z pewnymi zmianami) Twoją granicę wschodnią i północno-wschodnią (linia Foch’a tylko na swym zachodnim, stukilometrowym odcinku), przed zamknięciem w której wówczas się opierałaś. A przez prawie półwiecze po roku 1945 była to granica pomiędzy Polską a Związkiem Sowieckim.

c.d.n.

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!