Stanisław Michalkiewicz: Owulacja, polucja i pchły
Za głębokiej komuny, w warszawskiej “Kulturze” pisywał felietonista używający pseudonimu “Hamilton”. Za tym pseudonimem ukrywał się Jan Zbigniew Słojewski, który czasami sobie różne rzeczy zmyślał. Na przykład opisywał, jak to na polu bitwy pod Verdun (w której rzekomo brzał udział), podziwia słynną “La Trancheee de Baionettes”: z równo przystrzyżonej trawy wystają błyszczące ostrza francuskich bagnetów na karabinach należących do żołnierzy przysypanych ziemią wskutek nagłej nawały ogniowej niemieckiej artylerii.
Myślałem, że ta transzeja bagnetów tak wygląda, dopóki nie pojechałem na pole bitwy pod Verdun i nie zobaczyłem, jak jest naprawdę. A naprawdę nie ma tam żadnej trawy, zwłaszcza “równo przystrzyżonej”. Zamiast tego, pod betonowym klocem w kształcie litery “L” widać zbryloną ziemię, z której rzeczywiście wystają zardzewiałe ostrza francuskich bagnetów – ale chaotycznie, nie w żadnych “równych szeregach”. Otóż tenże Hamilton któregoś razu pisał, że ma ciotkę, która cierpi na osobliwe natręctwo: nie może pogłaskać kota, bo jak tylko weźmie go na kolana, to zaraz musi szukać mu pcheł.
To akurat mogła być prawda, bo ogłądając w rządowej telewizji rozmowę pani Doroty Wysockiej-Schnepf z panem doktorem Andrzejem Olechowskim, doszedłem do wniosku, ze pani redaktor musi chyba cierpieć na natręctwo podobne do tego u ciotki Hamiltona – z tą różnicą, że nie dotyczy ono ani kota, ani pcheł, tylko pana prezydenta Karola Nwrockiego. Przez cały czas trwania rozmowy, pani Dorota nie tylko sama usiłowała znaleźć u pana prezydenta Nawrockiego jakieś ośmieszające go wpadki, ale najwyraźniej oczekiwała, że jej rozmówca do tych poszukiwań się przyłączy.
Tymczasem pan dr Olechowski nie tylko nie chciał się przyłączyć i nawet wobec natarczywości pani Doroty sprawiał wrażenie lekko zniecierpliwionego, ale czy to z prawdomównosci, czy może z przekory, wypowiedział na temat wizyty pana prezydenta Karola Nawrockiego w Białym Domu kilka pochlebnych opinii – co pani Dorocie sprawiło widoczny zawód Słowem – jak mawiał Franciszek Fiszer – cały pogrzeb na nic.
Podobna sytuacja wystąpiła w programie obywatelki Gozdyry Agnieszki w telewizji “Polsat”, która to stara się słynąć z obiektywizmu. Niekiedy nawet to się udaje – ale nie w przypadku obywatelki Gozdyry Agnieszki, która chyba za blisko dopuszcza do siebie propagandowego diabełka. Najwyraźniej ten diabełek z powodzeniem kusi obywatelkę Gozdyrę Agnieszkę, żeby – po pierwsze – nie rozmawiała z osobami, które wezwała przed swoje oblicze, tylko – żeby je przesłuchiwała.
Pokusy diabełka sięgają zresztą dalej – bo kiedy na pytania obywatelki Gozdyry Agnieszki, delikwenci udzielają odpowiedzi nieprawidłowych, obywatelka Gozdyra sztorcuje ich dotąd, dopóki się nie przyznają, chyba, że czas audycji telewizyjnej, która z niewiadomych powodów nazwana jest pretensjonalnie “debatą – dobiegnie wcześniej końca.
Najgorsze są nieproszone rady, ale mimo to, w czynie społecznym, wielokrotnie doradzałem delikwentom, że skoro już uważają, iż muszą stawiać się u obywatelki Gozdyry Agnieszki na jej wezwania, żeby – gdy zada im ona pytanie – zwracali się do niej scenicznym szeptem z propozycją, żeby im na ucho powiedziała, jak brzmi poprawna odpowiedź – a oni ją potem głośno powtórzą do kamery. Myślę, że taki przebieg “debaty” byłby jeszcze bardziej interesujący, niż zwyczajne sztorcowanie, a poza tym zarówno obywatelka Gozdyra, jak i wezwani prrzed jej obblicze delikwenci, mogłiby uniknąć kłopotliwych sytuacji.
Podobną propozycję złożyłem w swoim czasie pani Elizie Michalik, która obsztorcowała mnie z powodu nieprawidłowych odpowiedzi na pytania dotyczące aborcji, a jeszcze wcześniej, gdy zadzwonił do mnie asystent naszej resortowej “Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik, z propozycją wzięcia udziału w programie, odpowiedziałem, że chętnie przyjdę – ale muszę dostać wezwanie na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, czy będę przesłuchiwany w charakterze świadka, czy podejrzanego.
“Porządek musi być!” – zakończyłem uzasadnianie swoich warunków – i na tym się moje kontakty z panią redazktor zakończyły. Najwyraźniej wolała uniknąć ostentacji i nadal udawać, że uprawia dziennikarstwo, a nie czynnosci śledcze.
Wracając do “debaty” pod nadzorem obywatelki Gozdyry Agnieszki, to wzięła ona w obroty Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka z PiS, któremu towarzyszyła pulchna Katarzyna Lubnauer, piastujaca w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę wiceministra – bodajże od “edukacji”. Obywatelka Gozdyra Agnieszka, realizując cel przesłuchania w potaci przyznania się delikwenta, zadała mu pytanie, czy wie, co to jest owulacja. Okazało się, że Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak nie wiedział.
Co gorsza – nie wiedział też, co to jest polucja! W ten oto sposób obywatelka Gozdyra Agnieszka sprytnie udowodniła w obliczu pulchnej Lubnauer Katarzyny, że te wszystkie krytyki forsowanego przez MEN przedmiotu w postaci “edukacji zdrowotnej” nie są warte funta kłaków.
Takie zoperowanie Wiuelce Czcigodnegro Andrzeja Kosztowniaka przynosi oczywiście obywatelce Gozdyrze Agnieszce zaszczyt – ale nie da się ukryć, że mogła ona bardziej wziąć sobie do serca interesy telewidzów. Nic bowiem tak nie przekonuje, jak dobry przykład – więc gdyby tak obywatelka Gozdyra Agnieszka przed kamerami podkasała spódnicę, zdjęła dessous i pokazała, na czym polega owulacja, to były z tego większy pożytek, niż z pogrążenia Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka.
A gdyby obywatelka Gozdyra Agnieszka dodatkowo poświęciła się i dla Polski i dla telewidzów i na oczach całego kraju w ramach owulacji zniosła jajeczko, to być może taki widok wywołaby u Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka polucję i w rezultacie na oczach telewidzów doszłoby do powstania nowego życia. “My nowe życie tworzymy przez jedną noc” – w pieśniach masowych przechwalali się w czasach stalinowskich członkowie ZMP – a tu postęp byłby jeszcze większy, niż wtedy.
Właściwie tak powinno być, na dowód, że świat idzie z postępem, co z pewnoscią udelektowałoby pulchną panią Katarzynę Lubnauer. Co prawda Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak przyznał się, że nie wie, co to jest polucja – ale taka wiedza wcale nie jest potrzebna do jej wywołania. Molierowski pan Jourdain też nie wiedział, że mówi prozą, a przecież mówił, aż miło!
Ta sytuacja pokazuje, jak wielkie możliwości otwierają się przed telewizją, jeśli jej funkcjonariusze porzucą przestarzałe, bezpieczniackie schematy, tylko zaczną stawiać na kreatywność. Nie ukrywam, że z obywatelką Gozdyrą Agnieszką wiążę wielkie nadzieje.
Polecamy również: Izrael rozszerzył dostęp do broni dla syjonistycznych bojówek
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!