Wiadomości

Skandal z udziałem pracowników Rutkowskiego zatacza coraz szersze kręgi

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Nie cichnie sprawa skandalu z udziałem pracowników Rutkowski Patrol, do którego doszło w Niemczech. W rozmowie z Onetem milczenie przerwał właściciel polskiej firmy spedycyjnej, który poprosił o pomoc detektywa bez licencji.

W Wielki Piątek w niemieckim Graefenhausen przy autostradzie A5 doszło do dużej operacji policyjnej. Od blisko tygodnia w okolicy protestują uzbeccy i gruzińscy kierowcy ciężarówek należących do jednej z polskich firm. W rozmowie z niemieckimi mediami tłumaczyli, że od wielu miesięcy nie otrzymali wynagrodzenia. Wsparcie zaoferowali im związkowcy z Niemiec.

Sprawą zainteresowali się również Raisa Liparteliani z Gruzińskiej Konfederacji Związków Zawodowych oraz niemieccy politycy m.in. Kai-Uwe Hemmerich z zarządu krajowego chadeckiej CDU.

7 kwietnia tuż po godzinie 11 właściciel firmy w towarzystwie członków Rutkowski Patrol ubranych w kamizelki kuloodporne próbował siłą dostać się do zaparkowanych ciężarówek. Sytuacja w Graefenhausen stała się do tego stopnia napięta, że konieczna była interwencja niemieckiej policji, która rozdzieliła obie strony przy pomocy pałek i gazu pieprzowego. Lokalne służby tymczasowo aresztowały 16 osób, w tym właściciel firmy przewozowej.

W rozmowie z Onetem głos zabrał prezes firmy spedycyjnej. Łukasz Mazur tłumaczył, że na początku roku powiadomił pracowników, że w styczniu i lutym nie będzie im płacił za pracę w niedziele. Zapewnił, że wówczas każdy z kierowców wyraził zgodę na takie rozwiązanie.

– Nagle się dowiedziałem, że kierowcy zatrzymali się we Włoszech i pod Frankfurtem. Ponieważ we Włoszech było ich więcej, najpierw tam pojechałem ze swoją prawniczką i przedstawiłem tamtejszemu prokuratorowi dokumentację, z której jasno wynikało, że wszystkie pensje kierowcy dostali w terminie – opowiadał. Ostatecznie rozwiązano współpracę z trzema kierowcami a pozostali udali się do Niemiec.

Według biznesmena do protestu jego pracowników namówił jeden z byłych holenderskich kierowców. Właściciel firmy spedycyjnej podkreślił, że niektórzy protestujący pracują u niego od sześciu lat i dotychczas nie skarżyli się na reguły panujące w firmie. Aby rozwiązać spór miał zaproponować pracownikom, że wypłaci im wynagrodzenie w wysokości 1000 euro. – Powiedzieli, że w to nie wierzą i będą protestować, dopóki nie zmienię zasad w swojej firmie, by inni Gruzini mieli lepiej – komentował Łukasz Mazur.

Przedsiębiorca tłumaczył, że zaangażował do pomocy Rutkowski Patrol, ponieważ niemiecka policja nie chciała mu pomóc. – Moi klienci zgłaszają mnie na policję, że ukradłem im towar, za który de facto osobiście odpowiadam karnie, a ja mogę tylko wskazać, że on jest w ciężarówkach pod Frankfurtem – wyjaśniał.

Łukasz Mazur zrelacjonował także przebieg awantury, która została nagłośniona przez niemieckie media. – Omówiliśmy to z funkcjonariuszami, oni z nami podjechali radiowozem pod te ciężarówki, ale nagle zaczęli na nas napierać kierowcy. Ja się wycofałem, policja wyskoczyła z gazem i wezwała posiłki. Ci nowi policjanci odgrodzili nas czerwoną taśmą, jak jakichś przestępców – opowiadał zapewniając, że pracownicy Krzysztofa Rutkowskiego nie byli uzbrojeni i nie chcieli używać siły.

Mężczyzna został zatrzymany przez policję. Usłyszał zarzut zakłócania zgromadzenia. Niemiecka policja nałożyła na niego zakaz zbliżania się do parkingu, na którym parkują ciężarówki. Ponadto polecono mu opuszczenie terytorium Niemiec.

W związku ze sprawą Krzysztof Rutkowski poinformował, że złożył w warszawskiej prokuraturze zawiadomienie w sprawie działań niemieckiej policji i rzekomego przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy. Co więcej, detektyw bez licencji zapowiedział protest pod ambasadą Niemiec w Polsce, która ma się odbyć 14 kwietnia.

/wprost.pl/

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!