Felietony

Sędziowie wyaresztują się nawzajem?

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

„Przyjdzie walec i wyrówna” – śpiewał w jednej ze swoich piosenek Wojciech Młynarski. I rzeczywiście. Widzimy, że tak może być, a skoro może – to i będzie – na przykładzie sytuacji w niezawisłych sądach i niezależnej prokuraturze. Rzeczywiście niezawiśli sędziowie rozdokazywali się do tego stopnia, że już gorzej być nie może (pesymista powiada: już gorzej b yć nie może, na co optymista pogodnie stwierdza: może, może!). Ryba zresztą, jak zwykle, psuje się od głowy i przykład, jak zwyciężać mamy, dało Ministerstwo Sprawiedliwości, w którym niezawiśli sędziowie na etacie ministerialnych urzędników, dali się sprowokować bezpieczniackiej watasze, zadaniowanej – jak przypuszczam – przez niemiecką BND na odcinku podmianki na politycznej scenie naszego bantustanu, żeby bezpieczniackimi metodami nękać sędziów wysługujących się bezpieczniackim centralom nieprzychylnym aktualnemu rządowi, a potem całą rzecz „ujawnić”. No i tak się stało, a teraz skruszona pani Emilia „żałuje” za swoje grzechy, wypłakując się u pana redaktora Michnika, który od początku transformacji ustrojowej pełni u nas obowiązki Stalina. Bo bezpieczniackie metody są cały czas takie same, jak za komuny. Co prawda jeszcze nikomu nie strzelają w tył głowy, nie zrywają paznokci, ani nie sadzają na nodze od krzesła – ale przecież, po 30-letniej pieriedyszce, dopiero wchodzimy w etap surowości, a jak już wejdziemy, to cały ten repertuar może odżyć. Na razie tedy dominuje metoda rozsiewania za pośrednictwem konfidenckiej łobuzerii plotek, które rozpracowywanego operacyjnie „figuranta” mają zdyskredytować w opinii publicznej, a przy okazji – doprowadzić do rozstroju nerwowego. Widać wyraźnie, że w bezpieczniackich watahach pracuje już czwarte pokolenie ubeckich dynastii, więc jakże mają się nie powtarzać metody?

Więc o akcji rozpuszczania różnych pogłosek, prawdziwych i nie, minister sprawiedliwości pan Ziobro podobnież „nie wiedział”, w co nawet mogę uwierzyć, bo o ile mi wiadomo, władza tych wszystkich ministrów często nie wychodzi poza drzwi ich gabinetów, a korytarze ministerstw już są eksterytorialne. Dotyczy to zwłaszcza Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Kiedy ministrem tego resortu został Książę-Małżonek, czyli pan Sikorski, na zaniepokojenie Salony tą nominacją „Gazeta Wyborcza” zareagowała wyjaśnieniem, że nie ma powodów do obaw, bo bez względu na to, kto jest akurat ministrem, resortem kieruje ekipa skompletowana jeszcze przez profesora Geremka. Jak wiadomo, nawet w egipskich ciemnościach jej uczestnicy rozpoznają się po zapachu, dzięki specjalnym nosom. Skoro tedy tak wygląda sytuacja w MSZ, to dlaczego nie w Ministerstwie Sprawiedliwości? Tak czy owak pan minister Ziobro jest bezpieczny przynajmniej do 13 października- bo potem się wyjaśni, pod czyją kuratelę nasz bantustan zostanie oddany i kto w związku z tym zajmie pozycję lidera tubylczej politycznej sceny.

Toteż niezawiśli sędziowie wysługujący się obozowi zdrady i zaprzaństwa zaczęli ostentacyjnie bojkotować organy skompletowane przez obóz „dobrej zmiany” i nie stawiają się na dyscyplinarki, ignorując ferowane tam postanowienia, jako „polityczne”. Najwyraźniej próba przejscia na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami napotyka na coraz większe trudności. Co więcej – wyroki rzeczywiście są wydawane na polityczne zamówienie, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie i to niekoniecznie w efekcie korupcji finansowej – chociaż i ta rozkwita niczym sto kwiatów u Mao Zedonga, czego ewidentnym przykładem jest wyrok wydany w sprawie kolegi Rafała Ziemkiewicza. Jak wiadomo, został on zaciągnięty przed niezawisły sąd przez panią Annę Dryjańską, „aktywistkę” – bo tak elegancko określa się dzisiaj hunwejbinów, a nawet bojówkarzy – która pozwała kol. Ziemkiewicza o zniesławienie. Jak ją „zniesławił”? Pani Dryjańska nie chce tych okropnych słów powtarzać, ale nie jest wykluczone, że zrobił jakąś aluzję do jej kształtów, które określił jako „zdeformowane”. Początkowo niezawisły sąd pozew oddalił, ale pani Dryjańska złożyła apelację. Rozprawa odbyła się półtora roku później, gdy – jak pisze poeta – „tymczasem na mieście inne były już treście”, a poza tym niezawisły sąd apelacyjny miał inne polityczne sympatie i skazał kolegę Ziemiewicza na przeproszenie pani Dryjańskiej, którego koszty mogą doprowadzić go do ruiny. Ale niezależnie od tego, czy kolega Ziemkiewicz panią Dryjańską przeprosi, czy też nie, jej sylwetka cały czas będzie taka sama. Pani Dryjańska jednak odczuwa satysfakcję, że zwyciężyła w imieniu „wszystkich kobiet” – również tych, co mają inne sylwetki.

Widzimy zatem, że na odcinku komentowania kobiecych sylwetek niezawisłe sądy ograniczają swobodę wypowiedzi, podczas gdy na innych odcinkach frontu ideologicznego swoboda wypowiedzi się rozszerza. Oto pani asesor niezależnej prokuratury w Rybniku postanowiła umorzyć postępowanie przeciwko jegomościowi, który prezesa Kaczyńskiego i pana prezydenta Andrzeja Dudę nazwał publicznie „kościółkowymi chujami”. Najwyraźniej pani asesor nie lubi ani prezesa Kaczyńskiego, ani pana prezydenta Dudy, skoro uważa, że określanie ich – a zwłaszcza prezydenta Rzeczypospolitej takim epitetem jest w jak najlepszym porządku. Ale chyba nie tylko z tego powodu. Gdyby bowiem ów jegomość nazwał pana prezydenta Dudę „chujem chanukowym” – jako że co roku zapala on chanukowe świece w ramach żydowskiej liturgii – to myślę, że pani asesor na samą myśl o puszczeniu płazem takiej zbrodni nie tylko zrobiłaby w majtki, ale nawet mogłaby splamić „śmieszny średniowieczny łach”, w jakie dla dodania sobie powagi przebierają się niezależni prokuratorzy i niezawiśli sędziowie.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Skoro niezawiśli sędziowie podjęli walkę między sobą, to miejmy nadzieję, że wyaresztują się nawzajem i poskazują na długoletnie kary więzienia i w ten sposób kryzys w wymiarze sprawiedliwości może zostać zażegnany. Pewnie nie na długo, bo wprawdzie wyrosły młode kadry, ale przecież i one są zainfekowane politycznie, a przede wszystkim – bezpieczniackie watahy postarają się, żeby na opróżnione stanowiska powsadzać swoich konfidentów, więc po tej zmianie może być jeszcze gorzej, niż było. Zatem warto pomyśleć, by bat na niezawisłych sędziów, którzy rzeczywiście zanadto się już rozdokazywali, włożyć w rękę obywateli. Taki jeden z drugim sędzia mianowany przez prezydenta powinien korzystać ze wszystkich gwarancji niezawisłości, z wyjątkiem nieusuwalności. Bo co 5 lat – co można by powiązać z wyborami prezydenckimi – każdy z nich musiałby w swoim okręgu sądowym poddać się weryfikacji przez obywateli i jeśli nie uzyskałby przynajmniej bezwzględnej większości głosów obywateli głosujących, wylatywałby z sadownictwa na zbity łeb bez żadnego odwołania. W ten sposób rozdokazywani sędziowie znowu poczuliby nad sobą jakiś bat, a poza tym, a może nawet przede wszystkim, wpływ bezpieczniaków na sądownictwo zostałby osłabiony – bo wyeliminowanie go w całości, podobnie jak wpływu na inne konstytucyjne organy naszego bantustanu, jest, jak wiadomo, niepodobieństwem.

Stanisław Michalkiewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!