Felietony Kultura

SCHINDLER’S FACTORY… CZYLI O KŁOPOTACH Z POLSKĄ TOŻSAMOŚCIĄ NA PRZYKŁADZIE KRAKOWA / CZĘŚĆ DZIEWIĄTA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

CZĘŚĆ DZIEWIĄTA – O ŁAGIEWNIKACH I NIE TYLKO

Widok spod tej, którą znacie, świątyni łagiewnickiej ku południowi jest dla nie poinformowanego wcześniej o sprawie przybysza zaskakujący.

Jak się tu dostaliśmy? Nie pociągiem miejsko-podmiejskim, gdyż ten szlak jest w generalnym remoncie (sierpień 2019). Nie staliśmy zatem, my przybysze z daleka, przed wyborem, czy wysiąść na przystanku kolejowym dalszym, o nazwie „Sanktuarium” (sic!) – i to byłby błąd (do tej zagadki jeszcze wrócimy) – czy na bliższym przystanku o nazwie „Łagiewniki” – bo tu ma wysiąść ten, kto chce nawiedzić relikwie Św. Siostry Faustyny. Atoli jadący z miasta (czyli z kierunku północnego) tramwaj kończy swą jazdę na pętli właśnie tramwajowej noszącej nazwę takoż: „Łagiewniki”, acz znajdującej się w odległości „jednego przystanku” na północ od wspomnianego przystanku kolejowego „Łagiewniki”; bo dalej ku południowi trakcja tramwajowa też jest w generalnym remoncie, symultanicznie ze wspomnianą trakcją kolejową.

Jaka ta „Unia” musi być bezlitosna, aby tym spolegliwym i tak chętnie ręce po datki wyciągającym Polakom wyznaczyć tak bardzo krótki termin (jaki?) na jednoczesne przeoranie, więc czasowe (na jak długo?) zamknięcie wszystkich tych i innych jeszcze ciągów komunikacyjnych – „za unijną dotację” – o ile my rzecz należycie pojmujemy.

Jednakże „z Łagiewnik-Tramwaj do Łagiewnik-Pociąg” wcale nie trzeba pomykać piechotą w pyle remontów i wzdłuż sławnej, wylotowej na tym odcinku „Zakopianki”, na okoliczność owych remontów zwężonej do jednego pasma – korek permanentny! Oto na znajdującym się opodal wspomnianej pętli (i zajezdni) tramwajowej przystanku autobusowym (sic!) o nazwie, a jakże… również „Łagiewniki” można wsiąść właśnie do miejskiego „zastępczego” autobusu i odległość tego jednego, ale dość długiego „przystanku” przejechać właśnie nim, aby wysiąść na przystanku autobusowym i tramwajowym (teraz okresowo nieczynnym) o wspólnej nazwie… nie, już nie tylko same „Łagiewniki” – bo to w Krakowie najwidoczniej bardzo rozległa przestrzeń – ale… tak, tak: „Łagiewniki-ZUS”. Zapamiętajcie, o pielgrzymi z całej Polski i ze świata całego – jak kto chce „do Siostry Faustyny”, to trzeba wysiąść nie na „Sanktuarium”, nie na „Łagiewnikach”, ale na „ ZUS-ie”. Właśnie – żeby się swojsko kojarzyło – ZUS, czyli Zakład Ubezpieczeń Społecznych!

Zauważcie, że w tym wszystkim – nieświadomie lub może i świadomie, w trybie „podprogowym” – umieszczono także i szyderstwo, także przedrzeźnianie treści naszej Świętej Wiary. Oto mamy tu obiekt kultu religijnego, czyli pobudowane obok grobu Św. Faustyny nowoczesne Sanktuarium Miłosierdzia Bożego (lecz to nie na kolejowym przystanku o nazwie „Sanktuarium” wysiada się, aby się do niego dostać!). Ale i ten ZUS – Zakład Ubezpieczeń Społecznych – czy i on nie jest w przekonaniu steranych życiem w PRL-u i post-PRL-u staruszków, na swój sposób… „miłosierny”?

O, niepokonany ZUS-ie! Teraz trwa w naszym kraju kolejna „kampania wyborcza” (wczesna jesień 2019) i niektórzy, wzorem poprzedników, znowu biorą się by ciebie zlikwidować. A ty przecież – instytucjo finansowa – wskazujesz w krakowskich rozległych Łagiewnikach szlak do tak ważnego miejsca o wartości ponadfinansowej i w ogóle ponadmaterialnej!

Wysiadłszy zatem na „Łagiewnikach-ZUS” i przemknąwszy na wschodnią stronę huczącej i pylącej (remonty, spaliny) Zakopianki idziemy oto pustym peronem przystanku kolejowego „Łagiewniki” w obranym przez nas pielgrzymim celu; stąd w lewo (na wschód) lekko w górę ulicą Siostry Faustyny. Lecz gdybyśmy przegapili przystanek tramwajowy i autobusowy „Łagiewniki-ZUS” (o co łatwo), to byśmy się ratowali na bezpośrednio następnym przystanku o nazwie… „Solvay”. Tak, tak, ten sam, „papieski Solvay”. Ze wspomnieniem niegdysiejszego „Solvayu” wiąże się owo zaskoczenie owym widokiem ku południowi, jakie wywołaliśmy na wstępie niniejszych spostrzeżeń. Oto na połogim przeciwstoku zielonej doliny potoku Wilga (prawy dopływ Wisły), w odległości pół kilometra od Klasztoru i Świątyni łagiewnickiej bieleją jakieś rozległe… kamieniołomy. O tak! Wielkie ciężarówki suną po utwardzonych duktach, wielkie koparki przeładowują urobek. Bo to chyba jest właśnie ten sławny „Solvay”, albo jakaś jego nieodległa filia, albo… jeszcze coś innego. Tak, coś innego, mianowicie budowa nowoczesnej Trasy Łagiewnickiej, podobno na pewnym odcinku mającej biec tunelem. Utrudnienia komunikacyjne na „Zakopiance” także i tą budową są wywołane. Jak to u nas – ze skrajności w skrajność – albo przez długie dziesięciolecia nic, albo wszystko naraz… łu-bu-du!

Ale, ale… zza owego „kamieniołomu”, czyli w rzeczywistości zza monstrualnej hałdy usypanego białawego urobku pochodzącego z wykopów czynionych pod wspomnianą trasę, wystrzela w niebo jakieś jeszcze jedno, najwidoczniej, Sanktuarium Łagiewnickie, dopiero co wybudowane, noszące też nazwę Centrum Jana Pawła Drugiego, o którego istnieniu – przyznajemy się – nie wiedzieliśmy, a przy którym to właśnie znajduje się ów kolejowy, nowocześnie „na glanc” wykończony przystanek o nazwie… właśnie „Sanktuarium”. Przypominamy sobie, że podobnie „na glanc” się świeci przystanek „Zabłocie” – ten, na którym będą wysiadać przybysze odwiedzający ową krakowską „Schindler’s Factory”.

Mamy więc nie jedne religijne „Łagiewniki”, lecz „Łagiewniki” I, II i III. Aby nawiedzić stanowiące co do topografi właściwie jeden zespół „Łagiewniki” I i II, czyli fundowane przez Księcia Lubomirskiego i budowane dobrze ponad sto lat temu z czerwonej cegły Klasztor oraz klasztorny Kościół z grobem Św. Faustyny, wraz ze wzniesionym obok już w naszych czasach wielkim betonowym Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, wysiądziemy na wspomnianym kolejowym przystanku „Łagiewniki” lub tramwajowo-autobusowym przystanku „Łagiewniki-ZUS”. Jak ma być wedle ostatecznych planów zagospodarowana owa półkilometrowa przestrzeń ponad Doliną Wilgi, dzieląca te dwa obiekty od „Łagiewnik III”, czyli od wspomnianego Centrum Jana Pawła Drugiego, tego nie wiemy.

Ale wiemy chociaż to, że w tym obszarze tak forsownie i od lat przez katolickie duchowieństwo, lecz i przez tzw. stronę polską reklamowanym po całym świecie, jako Sanktuarium Światowe (sic!), zarówno na czas remontów, jak i poza tym czasem, po prostu na zawsze, nazewnictwo i drogowskazy muszą mieć treść jednoznaczną. Że mianowicie wysiadam w tym i tylko w tym miejscu, ponieważ tu i tylko tu znajduje się obiekt pod tą i tylko tą nazwą, na przykład w postaci łagiewnickiego właśnie Sanktuarium Św. Siostry Faustyny! A tu dzisiaj – zmierzcie to sobie sami na planie Krakowa – strefa, w jakiej znajduje się kilka obiektów komunikacyjnych nazywających się każdy „Łagiewniki (łamane przez) Sanktuarium” ciągnie się na przestrzeni prawie dwóch (sic!) kilometrów.

To tak, jakby w Warszawie powiedzieć: „Jedźcie na Cmentarz Powązkowski!”. Ale na który z dwóch? Bo przecież dzieli je odległość ponad półtora kilometra!

I dalej narzekać, bo to nasz ulubiony żywioł… Czy rzeczywiście? A może to nie jest narzekanie, lecz tylko suchy opis obserwowanej rzeczywistości i oględnie zeń wyciągane wnioski? Zatem o „Łagiewnikach III” wypowiemy się tu bardzo oględnie, gdyż – nazwijmy to – architekturą i sztuką zdobniczą tego sakralnego, jak rozumiemy, obiektu jesteśmy, by tak rzec… mocno zaniepokojeni. Trzeba by osobną publikację temu poświęcić, czego teraz robić nie będziemy.

Architektura i sztuka kościelna była to zawsze owa „Biblia pauperum” – nie w słowach więc, wypowiadanych, wyśpiewywanych czy pisanych, lecz w organizacji przestrzeni wewnątrz i na zewnątrz oraz w obrazach i rzeźbach opowiedziana Prawda Boża. I o tej właśnie Prawdzie głosiła przez stulecia i przez pokolenia owa monumentalna Sztuka Europejska oraz sztuki innych lądów, w miarę jak europejczycy zatykali na ich wybrzeżach znak Krzyża Świętego. Starano się, aby świątynie projektowali, budowali i zdobili najlepsi artyści, zdolni do stworzenia dzieł najpiękniejszych, najbardziej wyrazistych w swej teologicznej narracji, lecz i najbardziej praktycznych. I tak na przykład – piękne ozdobne ambony umieszczano, zdaje się, „na drugim filarze” (bo były tam też jakieś filary), aby głos kaznodziei, nie uzbrojony przecież w żadne mikrofony-gigantofony, docierał wyraźnie do uszu słuchaczy znajdujących się w najdalszych kątach najbardziej nawet rozległej świątyni.

Medal ma dwie strony” – na co zwróciliśmy uwagę w jednym z poprzednich odcinków niniejszego cyklu, rozważając zagadnienia akustyki i decybeli. Przenieśmy się więc na chwilę do owej takoż betonowej świątyni „Łagiewniki II” (pół kilometra na północ, poprzez Dolinkę Wilgi, od „Łagiewnik III”). Czy my tam przyszliśmy, aby podsłuchiwać czyjąś spowiedź? Przecież nie! Lecz gdy stoimy na środeczku tego rozległego wnętrza, od ustawionych pod ścianami i zarazem pod wysokim betonowym okapem-chórem konfesjonałów dochodzi do naszych uszu wyraźny głos i penitenta, i księdza-spowiednika. Co tu robić? Dokąd uciekać? Na zewnątrz! O, tak! Lecz, że mówiło jednocześnie, w kilku naraz konfesjonałach, kilku penitentów i kilku spowiedników, przeto nie można było zrozumieć treści wypowiadanych przez poszczególne osoby, skoro ich głosy mieszały się we wspólnym poszumie. To też nie dobrze, gdyż przeszkadza ludziom modlącym się „na kościele”. Było przecież kiedyś takie dziecięce zawołanie: „Cisza na morzu, cisza w kościele (właśnie!), kto się odezwie, ten będzie…”.

Atoli, w tamtej części Krakowa zauważamy jeszcze coś. Oto pod rozłożystym wzniesieniem, na jakim posadowiono owo Centrum Jana Pawła Drugiego (nazwane na użytek niniejszych wywodów „Łagiewniki III”), oddzielona od niego od zachodu linią kolejową i owym przystankiem „Sanktuarium”, a sama takoż od zachodu ograniczona ulicą Zakopiańską, ciągnie się rozległa kilkudziesięciohektarowa przestrzeń handlowo-rozrywkowa, z wielkimi parkingami i posadowionymi pomiędzy nimi „markowymi” hiper-marketami oraz multiplexami. Na największym z nich widnieje wielki napis: „Zakopianka Commercial Park” (a może „…Trade Centre”, czy jakoś tak…). Na zakupy w takie miejsce przyjeżdżają w znacznej mierze zmotoryzowani. Stamtąd nie ma jak podjechać na górę, do Centrum JP2, chyba że jakoś naokoło, albo też jakaś estakada jest dopiero w planach – tego nie wiemy. Mogą oni zapakować zakupy do samochodu, po czym wejść na górę lub wjechać windami, korzystając z pomostów przerzuconych ponad linią kolejową. Czy tak uczynią? W dzień powszedni, gdyż na szczęście teraz nie ma u nas handlu w niedziele. Ci zaś, którzy przyjechali na zakupy transportem publicznym – kolej, tramwaj, autobus – nie będą się przecież z tymi zakupami „targać” nigdzie, jak tylko z powrotem do domu.

Nie wiemy, co w tamtej okolicy wybudowano najpierw – czy hiper-markety „Zakopianka” na dole, czy Sanktuarium „Łagiewniki III” na górze, czy też obydwa jednocześnie i – tego też nie wiemy – czy celowo współzależnie, czy też ich sąsiadowanie jest „zupełnie przypadkowe”, jak to w naszych czasach często bywa w tak zwanym planowaniu przestrzeni. Niech bowiem nas zbyt pochopnie nie gorszy owo sąsiedztwo sacrum i profanum, gdyż jest ono od stuleci standardem naszego doczesnego życia. Kościoły parafialne bardzo często stawiano przecież przy rynku, czyli miejscu handlu jak również i rozrywki, lub w bardzo bliskim sąsiedztwie tegoż. W samym Krakowie mamy liczne na to przykłady, jak zwłaszcza Kościół Mariacki przy Rynku Głównym, Kościół Św. Józefa na Podgórzu, czy Św. Floriana na Kleparzu… Coś dla ducha i coś dla ciała, skoro człowiek został stworzony jako osoba duchowo-cielesna. Niemniej, tamte dawne obiekty, nawet i jeszcze ten ogrom Świątyni Mariackiej wraz z przestrzenią Rynku Głównego, pomyślane były wciąż na ludzką miarę. Natomiast zespół obiektów takich, jak na przykład, że je tak tu nazwiemy, „Zakopianka – Łagiewniki III” z wielu względów przekracza tę miarę i w związku z tym powoduje czy aby nie nadmierne rozproszenie ludzkiej uwagi. Wiele by o tym mówić…

W „Łagiewnikach I”, czyli w tym mniejszym, dawniejszym kościele przyklasztornym, przy relikwiach Św. Siostry Faustyny, prowadzone przez siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia i rozłożone w ciągu dnia na kolejne etapy toczy się nabożeństwo, cieszące się zazwyczaj sporą frekwencją ze strony ludzi przynależnych do coraz to innych grup odwiedzających to miejsce, Polaków i cudzoziemców. Oczywiście, przybysze indywidualni, w tym rodziny też tu są.

Lecz jak wiele ludzi musiałoby przyjść, aby wypełnić sobą to wielkie betonowe wnętrze znajdującego się tuż obok nowoczesnego Sanktuarium Bożego Miłosierdzia – „Łagiewniki II” – a tym bardziej tę wielohektarową zieloną przestrzeń okalającą ów gmach od południa? To tylko na szczególne okazje. Nie co dzień i nie co miesiąc.

Zaobserwowaliśmy – aczkolwiek była to obserwacja zaledwie cząstkowa (!!!), gdyż czyniona wciąż w drodze – że mszalne kazania, nazwijmy je, „łagiewnickie”, są nieco innej treści, aniżeli te głoszone, tego samego dnia, w oparciu o te same czytania mszalne, w kościołach na obszarze Starego Krakowa. Absolutnie nie mamy podstaw, aby stwierdzić to jako jakąś stałą zasadę. Podstawy mają, albo nie, ci co przez dłuższy czas prowadzili takie porównania. Najogólniej rzecz ujmując – przynajmniej niektórzy z łagiewnickich kaznodziei, niezależnie od treści czytań mszalnych, opowiadają ludziom o Miłosierdziu Bożym (gdyż dzieje się to właśnie na obszarze Sanktuarium Bożego Miłosierdzia). Ale mają oni także tendencję – niech ta śmiałość będzie nam wybaczona – aby mówić ludziom także o bożym… pobłażaniu (dlatego wyraz „boży” piszemy tu małą literą, ponieważ wedle naszej przynajmniej wiedzy coś takiego jak właśnie „boże pobłażanie” po prostu nie istnieje).

Chyba w ostatnią niedzielę sierpnia – to można sprawdzić – były czytane te fragmenty Biblii, z których, jak i z wielu innych, nader wyraźnie wynikało owo Boże wezwanie skierowane do obdarzonego zarazem wolną wolą człowieka, i zarazem zapowiedź sprawiedliwego Sądu… i Wyroku. I w Starym Krakowie, do zgromadzonych licznie wiernych, wśród nich wielu młodych, kaznodzieje zasadniczo o tym właśnie mówili. A w Łagiewnikach bardziej wedle zasady: co byś nie robił, to i tak na końcu wszystko będzie dobrze. A dlaczego? Jak to, dlaczego? Dlatego, że „Pan Bóg jest miłosierny i nas kocha”.

A może znów się czepiamy, znowu szukamy dziury w całym? Lecz zupełnie niezależne od naszych krakowskich doświadczeń jest medialne doniesienie z ostatnich dni – początek października 2019 – że oto pewien bardzo wysokiej rangi kapłan Kościoła Katolickiego miał się wyrazić, że jakkolwiek dusze zbawione na wieki przebywają w obecności Pana Boga, to dusze potępione – cytujemy – „znikają” i nie ma ich, więc z tego oto powodu nie cierpią (sic!).

Co o głosicielach takich treści mówi Ewangelia Święta? Przeczytajcie, przypomnijcie sobie i… zadrżyjcie z trwogi.

Piąte – dusza ludzka jest nieśmiertelna” – między innymi to trzeba było dawno już temu ze złożonymi rączkami wyrecytować z pamięci przed księdzem-katechetą, aby móc być dopuszczonym do Pierwszej Spowiedzi i Komunii Świętej. A… i jeszcze m.in. to: „Drugie – Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”. Lecz przecież i to także: „Szóste (i ostatnie) – Łaska Boska jest do zbawienia koniecznie potrzebna”.

Zatem wszystkie sześć Głównych Prawd Wiary, z których połowę tu nawet zacytowaliśmy, stanowi jedną spójną całość. Czy zatem nasze porównania łagiewnicko-starokrakowskie wynikają rzeczywiście li tylko z naszego przewrażliwienia i niepoprawnego „czepialstwa”?

No to inaczej. Komu spośród dzisiejszych nauczycielek lub nauczycieli poważycie się – aby być w zgodzie z prawdą – napisać, gdy przyjdzie pora, takiej oto treści epitafium (tekst z roku 1896): „przez 45 lat zaszczepiała w sercach młodocianych pobożność, miłość ojczyzny i cnoty obywatelskie, opiekowała się krewnymi, sierotami i ubogimi”. To tak a propos kolejnej „reformy edukacji”. Stajemy w kruchcie, na której ścianie widnieje ten między innymi napis, wchodzimy do wnętrza jednej z owych prastarych krakowskich świątyń. W kaplicy po lewej stronie klęczy kilkoro osób modlących się przed świętym wizerunkiem – to zauważamy od razu. Lecz nie od razu spostrzegamy, że w kaplicy po stronie prawej, lecz skierowany ku temu samemu, po lewej, świętemu wizerunkowi, leży krzyżem mężczyzna w średnim wieku. Ot, po cichu, z boku, a dzień mamy powszedni.

Lecz to są rzeczy do zauważenia. Ale inne nie. W kalwaryjskim Domu Pielgrzyma wizerunki Matki Bożej Kalwaryjskiej wiszą w zapewne wszystkich pokojach, więc każdy może się z nimi zapoznać. Lecz nie we wszystkich izbach noclegowych wiszą wizerunki jednego z męczenników drugiej wojny światowej, bł. o. Anastazego Pankiewicza OFM. Jeśli więc ci przydzielono „nie ten” pokój lub korytarz, to o istnieniu takiej postaci możesz się w ogóle nie dowiedzieć.

Skoro zaś mowa o kwaterach noclegowych, ale tym razem tych prywatnych, wiejskich i małomiasteczkowych, to znajdujemy się już tam szczęśliwie w obszarze tego co trzeba zdobnictwa i tej co trzeba estetyki, jaką potocznie nazywa się „góralską”. Także w Ojcowie, który przecież leży w ogóle na północ od Krakowa i od Wisły i skąd od nawet przedgórzy dzieli go kawałek drogi. Bardzo dobrze! Tak trzymać! Co jest dobre, to jest dobre, i takie ma pozostać! Przypominają się obrazy z dzieciństwa i z wczesnej młodości, z minionych wizyt w tamtych krainach. Więc i niech następne pokolenia będą miały warunki, aby zaznać tych co i my wrażeń estetycznych, artystycznych, kulturowych i duchowych.

To właśnie w takich przestrzeniach, jak na przykład… pewna miejscowość nieopodal Kalwarii, można przeczytać na kartce przytwierdzonej do drzwi domostwa:

Uczciwego znalazcę białej piłki w gwiazdki prosi o zwrot zrozpaczony Radek, za co z góry bardzo dziękuje”, tu podano numer telefonu.

Z zielonej, acz przecież nie wypasanej (sic!) łąki, ścielącej się u podnóży łagiewnickiego Sanktuarium (tego I-II) spoglądamy szeroko, ponad doliną w rzeczy samej Wisły, w kierunku zachód-północny-zachód. A tam, odległy o wiele kilometrów stąd, na zalesionym wzgórzu bieleje, otóż właśnie, bieleje Kościół Bielański. On jest! Odwiedziliśmy to miejsce przed laty, w nader ciekawych okolicznościach. Fascynowało ono wielu, jak na przykład Mistrza Zanussiego, co oglądamy w jednym z jego filmów, czy Mistrza Bujaka, co oglądamy w jednym z jego albumów. Zarówno miejsce, jak i jego mieszkańcy, obecni i dawniejsi.

Z podnóży Klasztoru Kalwaryjskiego Klasztor Bielański też widać, acz już jako mały biały zarys, wszak dzieli jedno od drugiego w prostej linii ponad dwadzieścia kilometrów. Słusznie więc ustawiono w Kalwarii lunetę, aby ludzie sobie ten (i inne) widoki mogli przybliżyć. Z Kalwarii patrzymy ku Bielanom dla odmiany w kierunku północ-północo-wschód. Niektórzy przekonują, że z pewnego miejsca pod lanckorońską Górą Zamkową widać zarazem Bielany i Tyniec. Bielany bez lornetki wciąż rozpoznajemy, ale czy to białe obok to właśnie Tyniec, tego nie wiemy. Może nie z tego co trzeba miejsca prowadzimy naszą obserwację…

Jaka z tego płynie nauka? Aby metody naszych obserwacji były jak najlepsze! I aby wnioski były z obserwacji jak najstaranniej wyprowadzane!

O wielu sprawach w tych odcinkach krakowskich nie napisaliśmy. Jedźcie tam sami, przekonajcie się, także i Wy miejscowi.

Marcin Drewicz, październik 2019

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!