Historia

ROKOWANIA TAJNE, ALE DLA KOGO ? W SETNĄ ROCZNICĘ – CZĘŚĆ TRZECIA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Aby poznać pełen skład personalny uczestników interesujących nas rozmów polsko-sowieckich z roku 1919 trzeba chyba sięgnąć do owej pracy z czasów PRL-u, dostępnej obecnie tylko w niektórych dużych bibliotekach.

Na początku, tj. w marcu 1919 r. pojawia się, jak już wiemy, po stronie polskiej, a ściślej mówiąc po stronie Naczelnika Państwa, postać Aleksandra Więckowskiego. Ten występuje jeszcze jako wysłannik także polskiego MSZ-u.

W rozmowach w Białowieży, trwających w dniach 22-30 lipca 1919 r. (Równo Sto Lat Temu) uczestniczył tenże Więckowski, obok niego Jerzy Osmołowski, generalny komisarz Zarządu Cywilnego Ziem Wschodnich i Michał hr. Kossakowski, nazwany przez A. Nowaka „dyplomatą amatorem” (Nowak, op.cit., s. 382). W Mikaszewiczach, w czasie rozmów prowadzonych w dniach 11 października – 14 grudnia 1919 r. oprócz Kossakowskiego występują (noszący niższe rangi oficerskie!): podporucznik Mieczysław Birnbaum i kapitan Ignacy Boerner.

Piłsudski był wówczas Naczelnikiem Państwa, jego najbliższy partyjny współpracownik z dawnych lat PPS-owskiej konspiracji, Stanisław Wojciechowski, w praktyce szefem rządu, Józef Beck-ojciec (pisownia jego nazwiska także: Bek), też stary socjalista, wiceministrem w resorcie spraw wewnętrznych kierowanym przez Wojciechowskiego…

Więckowski-Osmołowski-Kossakowski-Birnbaum-Boerner; także Niedziałkowski posyłający poprzez tego pierwszego swoją korespondencję do Moskwy… Jakie jeszcze wspólne cechy łączyły tych ludzi, poza tym, że w drugiej połowie 1919 r. należeli – że się tak wyrazimy – do dworu Naczelnika Piłsudskiego, i że im właśnie Naczelnik powierzył to najwyższej wagi zadanie? Książki-internet-Wikipedia-Polski Słownik Biograficzny i inne źródła wiedzy – poszukajcie sobie sami. My tu tylko zacytujemy prof. Nowaka, o jednej z tych postaci:

„Dla dokładniejszej orientacji w rzeczywistych intencjach misji Marchlewskiego (wszakże głównego bolszewickiego negocjatora – M.D.) Naczelnik Państwa skierował więc do Mikaszewicz najpierw ppor. Mieczysława Birnbauma (jednego z zaufanych oficerów II Oddziału), który znał Marchlewskiego z dawnych lat jako niegdysiejszy jego współtowarzysz z SDKPiL” (s. 378).

I oto kolejny dawny partyjny towarzysz doktora Juliana Marchlewskiego, acz obecnie i ten z przeciwnej strony barykady. SDKPiL – Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy, czyli najwcześniejsi na polskojęzycznym gruncie komuniści, teraz w roku 1919 – ale dlaczego? – po przeciwnych stronach frontu. Może właśnie po to, aby na stacyjce kolejowej Mikaszewicze, położonej w uroczej głuszy Polesia, serdecznie się uściskać i uczynić front polsko-bolszewicki nieważnym, ze szkodą dla Polski Odrodzonej, oczywiście?

A gdzie rząd polski z Ignacym Janem Paderewskim, premierem i zarazem ministrem spraw zagranicznych? Gdzie Sejm z jego Komisją Spraw Zagranicznych? Gdzie większość sejmowa, wedle ówczesnego nazewnictwa „ludowo-narodowa” (narodowo-demokratyczna), stojąca wszakże w opozycji do owego zbioru środowisk politycznych, jakie popierały Piłsudskiego, a nawet były mu w pewnej swej części podległe? Gdzie Sztab Generalny z jego ówczesnym szefem płk. Stanisławem Hallerem (stryjecznym bratem gen. Józefa Hallera)? Gdzie wreszcie polska opinia publiczna, w znacznej ówcześnie większości wyrażana przez prasę – znowu – „ludowo-narodową”? Gdzie prezes Roman Dmowski, przywódca owej większości? Gdzie jego liczni doświadczeni współpracownicy z Komitetu Narodowego Polskiego i instytucji pokrewnych, czynnych w Kraju i za granicą, którzy dopiero co dopomogli mu w zwycięstwie wersalskim? Gdzie polskie kresowe organizacje?

Dla wyjaśnienia śpieszymy dodać, że nasze powyższe pytania „gdzie” należy czytać następująco: Gdzie jest owa najnowsza – a kończy się już druga dekada XXI wieku – literatura historyczno-źródłowa, a w ślad za nią literatura popularyzatorska i publicystyka historyczna, z której polski (i inny) czytelnik może się o tym wszystkim dowiedzieć? Czy ona w ogóle została napisana, opublikowana i dostarczona do księgarń?

Co zaś tyczy wspomnianego zwycięstwa wersalskiego, to przypominamy, że ostatnie dni czerwca roku 1919, przed podpisaniem przez m.in. Polskę traktatu pokojowego z Niemcami (jakie nastąpiło w dniu 28 tego miesiąca), jest to ten sam czas (sic!), w jakim w Warszawie i w Moskwie przygotowywano ową wczesną, białowieską turę tajnych rokowań polsko-bolszewickich.
Inni więc Polacy działali tam, w Paryżu – jawnie, a zupełnie inni tutaj – tajnie. Skoro więc Traktat Wersalski podpisywała niewątpliwie strona polska, reprezentowana przez obydwu oficjalnych polskich delegatów na konferencję pokojową, z których jeden – Ignacy Jan Paderewski – był po prostu premierem polskiego rządu, to czyja to „strona” przystępowała w dokładnie tym samym czasie – Sto Lat Temu – do tajnych rozmów z bolszewikami?

Czy warszawsko-moskiewsko-białowiesko-mikaszewickie rozmowy przedstawicieli Józefa Piłsudskiego, skoro były zatajone, to właśnie przed tymi wymienionymi przez nas nieco wyżej licznymi polskimi podmiotami? Czy Roman Dmowski był poinformowany, i to na bieżąco – wszystko jedno przez kogo, byle rzetelnie – o owych negocjacjach prowadzonych przez Józefa Piłsudskiego z bolszewikami? Czy ktoś to zbadał? Czy to już wiemy?

Profesor Andrzej Nowak w swojej książce, jak głosi jej podtytuł, podąża konsekwentnie za ówczesnymi myślami i działaniami Józefa Piłsudskiego. Czy któryś z naszych dzisiejszych badaczy podążył już, poprzez lata 1918-1919-1920, tropem polskich myśli i działań, chociaż dotyczących tego samego zagadnienia, to wszakże innych, aniżeli te Piłsudskiego?

Inaczej rzecz ujmując: Jaka była w roku 1919 (i później) treść i skala oporu przeciwko temu, co w zakresie ówczesnej polskiej polityki wschodniej (i polityki w ogóle) robił Naczelnik Piłsudski – oporu akurat nie rosyjskiego, nie brytyjskiego, francuskiego, ani ukraińskiego, lecz… polskiego?

Wiemy z historiografii, że oto Piłsudski słał swoich negocjatorów także nad Morze Azowskie, do Taganrogu, do „białego” generała Antona Denikina, ale bezskutecznie (o tym m.in. profesorowie Nowak i Materski też piszą). Tamci „biali” Rosjanie, w swojej szczerości, aż poza swój militarny i polityczny koniec nie chcieli Polsce Odrodzonej ustąpić nic znajdującego się poza wschodnimi granicami dotychczasowej Kongresówki. Zachodnia koalicja uparcie ich kosztem Polski popierała, bolszewików wreszcie też, ogłaszając z niejakim opóźnieniem, bo z dniem 8 grudnia 1919 roku osławioną „linię Curzona”, a właściwie premiera Lloyd George’a (podpowiedzianą mu przez Louis’a Namiera, czyli Ludwika Bernsteina vel Niemirowskiego), poprzez którą to my dzisiaj graniczymy (sic!) z krajami znajdującymi się na wschód od nas. Ci „biali” Rosjanie czynili ponadto, jak by to był wciąż rok 1914, zakusy nawet na Galicję Wschodnią, dopiero co z takim trudem odwojowaną przez Wojsko Polskie na Ukraińcach (a ci Ukraińcy-Galicjanie właśnie oddawali się pod komendę generała Denikina; później część z nich przeszła do bolszewików!).

Wiemy także, iż Piłsudski za ten brak postawy koncyliacyjnej postanowił denikinowców „ukarać”. I zrobił to… Ale czy już coś wiemy o zamiarach co do „białej” Rosji formułowanych wówczas i realizowanych przez ten rozległy „ludowo-narodowy” sektor polskiej polityki, jaki był Józefowi Piłsudskiemu przeciwny? Czy oni też słali swoich emisariuszy do Taganrogu? Z jakim skutkiem?

Stamtąd przecież, znad Morza Czarnego, z Odessy, poprzez rumuńską wówczas Besarabię i przez Bukowinę, forsując Dniestr w środku lata 1919 roku przybyła do Polski sławna już wtedy Dywizja generała Lucjana Żeligowskiego, by od razu wesprzeć siły polskie walczące w Galicji z Ukraińcami. Dodajmy tu, rozwijając niniejszą dygresję, że w następstwie doszło w połowie lipca 1919 roku – Równo Sto Lat Temu – do sławnej zwycięskiej bitwy pod Jazłowcem. Od tej miejscowości wziął swoją nazwę ów zwycięski pułk ułanów, formowany aż na dalekich stepach Kubania, a teraz, jak cała tamta Dywizja, powracający z bronią w ręku do Ojczyzny.

Polscy emisariusze podążali do rodaków nad Morze Czarne także z dalekiej Francji, od generała Hallera (dopóki on jeszcze we Francji przebywał). To właśnie w takiej służbie, na tonącym statku, jaki w styczniu 1919 r. wszedł był na minę morską w Cieśninie Messyńskiej (sic!), tragicznie zakończył swe młode, pracowite, twórcze i ofiarne życie Andrzej Małkowski, znany dziś szeroko jako pierwszy harcerz i współtwórca harcerstwa.

O sowieckich rozmówcach wysłanników Piłsudskiego z owych nowszych prac dowiadujemy się jeszcze mniej, niż o tychże „belwederskich” wysłannikach. Nie wiemy, z kim personalnie rozmawiał w Moskwie Aleksander Więckowski. Czy z samym Leninem lub z Trockim?

W Białowieży po sowieckiej stronie występował wspomniany już Julian Marchlewski. Czytaliśmy już o nim jako o wręcz inicjatorze tamtych rokowań (vide: część pierwsza niniejszych rozważań). Z tego czytelnik wyciąga wniosek, że to Marchlewski rządził ówcześnie stosunkami pomiędzy prowadzącymi ze sobą wojnę Polską i Rosją Sowiecką. Nie do wiary! Facet przebywa nielegalnie daleko na tyłach nieprzyjacielskiego (polskiego) frontu, i to w samej stolicy państwa wrogiego – toż to agent i szpieg! Ale ten szpieg – pomimo że rozpoznany, gdyż to on sam poszukuje kontaktu z polskimi władzami – nie jest bynajmniej aresztowany, gruntownie przesłuchany, po czym zwyczajnie rozstrzelany albo, w najlepszym dla niego samego przypadku, wymieniony na – powiedzmy – co najmniej kilkunastu najznamienitszych polskich zakładników przetrzymywanych wówczas i dręczonych przez bolszewicką czerezwyczajkę.

Przeciwnie – gawędzi on sobie swobodnie ze swoimi starymi znajomymi, będącymi teraz, pod rządami Piłsudskiego, bardzo wysokimi przedstawicielami władz polskich, po czym spełnia rolę – nie zaprzeczajmy – delegata teraz „odwróconego”, gdyż posłującego z Warszawy do Moskwy (i z powrotem); poprzez polsko-sowiecki front oczywiście.

O, biedni żołnierze polscy! O co wy się tak naprawdę bijecie? Czy wiecie, na czyją ostatecznie korzyść ma być zamieniony wasz ofiarny wojenny trud i wasze cierpienia?

W Mikaszewiczach występuje po stronie bolszewickiej ponownie doktor Julian Marchlewski oraz jego z Moskwy przybyli towarzysze w liczbie nam nieznanej. U prof. A. Nowaka czytamy jedynie o „zdominowaniu składu delegacji Marchlewskiego przez komunistów-Polaków lub polskich Żydów” (s. 378). Wymieniane są w różnych kontekstach tylko dwie osoby: Eugeniusz Kubilis (s. 378) oraz J. Jabłoński (s. 384).

Skoro więc i po tamtej stronie byli etniczni Polacy oraz Żydzi, ponieważ nazwani „polskimi”, to może i znający język polski, nasuwa się nam, czytelnikom przypuszczenie, że tamte i inne rozmowy polsko-sowieckie najswobodniej prowadzono w tym właśnie języku, a nie w rosyjskim (zapewne także nie w jidisz). Działo się to – przypomnijmy – w czasie, kiedy powołana z końcem minionego 1918 roku Komunistyczna Partia Robotnicza Polski (KPRP) była już na terenie Rzeczypospolitej nielegalna, a jej członkowie ścigani i karani (aczkolwiek i tego przecież dobrze nie wiemy, jak to wówczas z tym ściganiem i karaniem naprawdę było, skoro w ówczesnych polskich organach ścigania służyli m.in. dawni dobrzy znajomi, a nawet współpracownicy osób, które by im teraz należało ścigać!). Mikaszewiccy współdelegaci, przybyli wraz z Julianem Marchlewskim, musieli być wówczas w ruchu komunistycznym nie byle kim, skoro zasiedli oni przy stole rozmów z aż „wysłannikami Belwederu”, podczas gdy inni tej samej proweniencji komuniści (polskiej oraz żydowskiej z ziem polskich) pozostawali na obszarach pod rządami tegoż „Belwederu” przynajmniej formalnie wyjęci spod prawa.

Doktora zaś Marchlewskiego lepiej przecież znamy z wydarzeń o rok późniejszych, z sierpnia 1920 r., z owego „probostwa w Wyszkowie” (Żeromski). Wyszków znajduje się na prawym wysokim brzegu dolnego Bugu, Warszawa jest stamtąd odległa o 50 kilometrów poza niskim brzegiem lewym. Jakkolwiek jeszcze w roku 1919 bolszewik Marchlewski – jak widzimy – bezkarnie grasował sobie po antybolszewickiej Polsce, jak chciał, to jednak w roku 1920, będąc teraz, między innymi, w towarzystwie jeszcze bardziej niż on znanego bolszewika, mianowicie Feliksa Dzierżyńskiego, owych pięćdziesięciu zaledwie kilometrów dzielących go od tak mu dobrze znanej stolicy Polski pokonać już nie zdołał!

Napisaliśmy: „między innymi”. W dostępnym obecnie piśmiennictwie o roku 1920 powtarza się ów – nazwijmy go tu – „mikaszewicki syndrom bezimienności”. Reprodukowana jest, owszem, znana zbiorowa fotografia członków owego „białostockiego”, czy też „wyszkowskiego” Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski (TKRP) – jedenaście osób. Ale, że pominiemy osoby Marchlewskiego i Dzierżyńskiego – i to warunkowo, bo co i od kogo my o nich wiemy? – pośpieszymy z pytaniem o to, kim są ci pozostali.

Skąd ci wszyscy ludzie przyszli i jakie były ich dalsze losy życiowe? Jakie były ich imiona i nazwiska, prawdziwe, fałszywe – wszystkie? Nawet i tego się nam wciąż nie podaje. Ot, jacyś komuniści anonimowi. Ledwie się skądsiś na tak wysokich stanowiskach pojawili, podobnie jak ci „mikaszewiccy”, dla spełnienia jakże ważnej roli, czyli rządzenia Polską (!!!), a już ich nie ma – nawet wzmianki biograficznej w szerzej dostępnej historiografii!!!

Wymieniany jest czasami z nazwiska ów trzeci spośród niedoszłych w roku 1920 wielkorządców Polski – niejaki towarzysz Feliks Kon. Dobrze, ale kto to był, poza tym, że się tak, a nie inaczej nazywał?

Czy ktoś „z Mikaszewicz”, bezpośrednio lub pośrednio związany z tamtą z roku 1919 bolszewicką tajną akcją dyplomatyczną, pojawił się rok później w kręgu towarzyszy Marchlewskiego i Dzierżyńskiego „w Białymstoku” lub „w Wyszkowie”, w ścisłym gronie osób ujętych na tej znanej, bo powielanej w książkach zbiorowej fotografii lub w jego otoczeniu? Gdzie i od kogo się dziś można o tym dowiedzieć? Pytań jest tak wiele…

Zbierzcie więc sobie, Drodzy Czytelnicy, choćby tylko te wywołane powyżej nazwiska negocjatorów z roku 1919, łącznie z obydwu stron konfliktu, polskich ministrów nie wyłączając. Toż to wszystko starzy sprawdzeni towarzysze, sami swoi, którzy ów polsko-bolszewicki dogowor negocjowali w swoim własnym gronie, motywowani ideałami własnej młodości, którym nadal byli wierni i oddani. A działo się to ponad głowami narodu polskiego, rosyjskiego zresztą też.

Jędrzej Giertych następująco ocenił powstałą wtedy sytuację:

„Piłsudski był konsekwentnie przeciwny wcieleniu Ziem Wschodnich do Polski. Nie dopuścił on do zawarcia pokoju już w grudniu 1919 r. lub w styczniu czy lutym 1920 roku, gdy Rosja proponowała Polsce zawarcie pokoju – przede wszystkim depeszą z dnia 28 stycznia 1920 roku podpisaną przez głównych wodzów rewolucji rosyjskiej Lenina (Ulianowa), Cziczerina i Trockiego, która określała proponowaną linię rozejmu, mającą się stać ostateczną granicą, która była prawie identyczna z „linią Dmowskiego” (różniła się od niej tylko tym, że nie przyłączała do Polski miasta Połocka – z wyjątkiem przedmieść na lewym brzegu rzeki Dźwiny – oraz pasa ziemi za Dźwiną, natomiast przyłączała obszar ziemi na Podolu, w pobliżu Baru, którego Dmowski dla Polski nie żądał). Proponowana przez Sowiety linia graniczna była dla Polski o wiele korzystniejsza od późniejszej linii pokoju ryskiego, gdyż przyłączała do Polski Kamieniec Podolski i Płoskirów, a na północy Mińsk, Słuck, Bobrujsk, Borysów i przedmieścia Połocka. (…)

Nawet gdyby pokój z Polską został przez Rosję wiarołomnie zerwany (w tamtym czasie, tj. w latach 20., na długo przed rokiem 1939, kiedy to Rosja Sowiecka zerwała go rzeczywiście, lecz będąc już w sojuszu z Niemcami – M.D.), położenie Polski nie byłoby gorsze niż po klęskach, jakie spowodowała wszczęta przez Piłsudskiego wyprawa kijowska; inwazję bolszewicką byłaby Polska po zawarciu z bolszewikami pokoju tak samo odparła, jak odparła ją po załamaniu się wyprawy kijowskiej. A byłaby wówczas w o wiele lepszym położeniu politycznym i moralnym: bo odpierałaby pogwałcenie pokoju i układu granicznego, zawartego na wniosek rosyjski. Byłaby wolna od oskarżeń, np. angielskich, że zdobyła swe ziemie wschodnie aktem swojej zaborczości” (Jędrzej Giertych, „O Piłsudskim”, Krzeszowice 2013, ss. 98-99).

Zatrzymajmy się raz jeszcze na kwestii terytorialnej, przywołując konsekwentne wywody Giertycha:

„Polska dążyła do ‘linii Dmowskiego’, rezygnując (sic!) ze swych dawnych dalekich kresów, a więc z Witebska, Orszy, Mohylewa, Homla, a na Ukrainie Żytomierza, Winnicy, Berdyczowa, Humania, Bracławia. „Biała” Rosja uznawała przynależność do Polski dawnego Królestwa Kongresowego (z wyjątkiem północnej etnograficznej litewskiej części Suwalszczyzny) oraz okręgu białostockiego, natomiast nie uznawała polskich praw do Wilna, Grodna, Brześcia, Mińska, Bobrujska, Łucka, Krzemieńca i Kamieńca Podolskiego” (Giertych, op.cit., s. 122).

W tym miejscu, jak zawsze, gdy mowa o terytoriach, pozostaje nam odesłać PT Czytelników do wnikliwej lektury dobrej mapy. Pamiętajmy zarazem, iż na przełomie roku 1919 i 1920, czyli wtedy, gdy przeważający już nad „białymi” Rosjanami bolszewicy prosili zarazem o pokój z Polską, Wojsko Polskie stało już niedaleko „linii Dmowskiego”, mając możliwość łatwego do niej dotarcia na całej długości owego wielkiego frontu. Świetnym tego przykładem jest zdobycie Mozyrza i Kalenkiewicz nad dolną Prypecią, tak długo przez Piłsudskiego powstrzymywane w związku w owymi tajnymi negocjacjami prowadzonymi z bolszewikami przez przedstawicieli „Belwederu”, aż wreszcie zrealizowane z końcem zimy już w roku 1920.

Tak więc bolszewicy w sposób już jawny (!) kontynuowali wobec Polski starania o zawarcie pokoju w pierwszych miesiącach roku 1920, to znaczy dopiero po pobiciu w ostatnich miesiącach roku poprzedniego „białych” armii: admirała Kołczaka na Uralu i na Syberii (vide: ciekawy historyczno-fabularny film rosyjskiej produkcji sprzed kilku lat, zatytułowany właśnie: „Admirał”) oraz generała Judenicza nad Bałtykiem i generała Denikina w jego nieudanej wyprawie kierowanej z Ukrainy na Moskwę.

Wybijająca za kilka miesięcy (piszemy niniejsze w lipcu 2019 r.) Setna Rocznica tamtej tury rozmów będzie okazją do kolejnych wspominków.

Okazja zatem do zawarcia pokoju z bolszewikami na najbardziej dla strony polskiej korzystnych warunkach, zwłaszcza co do przebiegu granicy państwowej, jeszcze w roku 1919 przepadła bezpowrotnie (bo na przełomie roku 1920/1921, paradoksalnie, warunki były gorsze z uwagi na pod wieloma względami osłabienie zwycięskiej Polski). Pamiętamy przecież z czasów PRL-u owe „panie nauczycielki” triumfalnie wyjaśniające polskiej dziatwie, jak to „w roku dwudziestym” leninowska Rosja, z samej swojej natury „miłująca pokój”, otwarcie pragnęła pokoju także z Polską, na jakże dogodnych dla Polski warunkach, w imię „dobrego sąsiedztwa narodów słowiańskich”. I jak to żądne krwi „proletariatu” ówczesne „burżuazyjne” władze polskie – „ten Piłsudski” – tak wspaniałomyślną ofertę odrzuciły, nie słuchając dobrych rad nawet swoich zachodnich aliantów.

Panie te oczywiście zamilczały, że w sytuacji nowej, po osiągnięciu zdecydowanej militarnej przewagi Rosji „czerwonej” nad „białą”, i wobec ściągania potężnych sił bolszewickich nareszcie na front zachodni i południowo-zachodni, w wymiarze doczesnym już tylko oręż mógł uratować Polskę Odrodzoną; niezależnie od tego, czy i jakie zamiary miał wciąż jeszcze Piłsudski odnośnie Ukrainy i Kijowa.

Gdyby jednak uprzednio, w roku 1919 lub na początku 1920, zawarty był pomiędzy Polską i Bolszewią pokój lub choćby tylko, na sposób bolszewicki, łże-pokój, to – jak słusznie wnioskuje Jędrzej Giertych – wobec Wielkiej Brytanii, Francji i całego świata każde dziecko mogłoby wykazać, że strona sowiecka, atakując pozycje polskie nad Autą, Berezyną, nad dolną Prypecią, czy gdzieś na dalekim Podolu, właśnie ów pokój łamie. Nie dość, że bezzasadne, ale podwójnie bezzasadne byłyby w takiej sytuacji te nużące propagandowe oskarżenia o „polski imperializm”, o jakich już wtedy, w roku 1919, pisano w zagranicznej prasie i których coraz to musieli wysłuchiwać polscy delegaci na nieukończoną wciąż przecież paryską konferencję pokojową. Ale… stało się inaczej.

Koniec części trzeciej i ostatniej.

Marcin Drewicz, lipiec 2019

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!