Felietony

Przemysł molestowania. W absurdalnie absurdalnej lewicy absurdach nasza nadzieja

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Konserwatyzm przejawia się w wielu obszarach, jednym z nich jest poczucie moralności i szacunek do samego siebie. Żyjemy w czasach #metoo – akcji mającej deklaratywnie na celu przeciwdziałanie molestowaniu seksualnemu. Piszę deklaratywnie, bo w rzeczywistości zdaje się ona być narzędziem promocji poprawności politycznej i przemysłu molestowania na wzór przemysłu holokaustu, z którym do czynienia mamy od lat. Widać to chociażby na podstawie tego kto i w jaki sposób oraz kogo oskarża o molestowanie. Mianowicie, wyczynem byłoby nie zauważyć, że zgłaszają to zwykle celebrytki – bo nic tak nie działa na zwiększenie popularności jak skandal – lub oskarżani są celebryci, ponadto oskarżenia dotyczą także konkretnych grup jak księża, a najbardziej charakterystycznym jest, że kobiety zwykle po latach przypominają sobie o tym, że -naście lub -dziesiąt lat temu jakiś zwyrodnialec, który dziś zupełnie przypadkiem jest osobą publiczną, lub wstrętny hultaj w sutannie złapał je w dzieciństwie za kolanko. Ot, nagłe ustąpienie wieloletniego zaniku pamięci…

Wszystko to, z niesłychaną precyzją wpisuje się w dążenia lewicowych propagandystów, którzy za wszelką cenę chcą zniszczenia wszelkich konserwatywnych wartości i zastąpienia ich własnymi antywartosciami, do zniszczenia kultury i wprowadzenia powszechnego dyktatu antykultury.
Wstrętny patriarchat uciskał kobiety przez pokolenia nie pozwalając im rozwijać się i pracować? Podli mężczyźni żenili się wyłącznie po to, by mieć dożywotnie niewolnice i inkubatory do rodzenia kolejnych pokoleń szowinistów żerujących na zniewalanych kobietach?

Już pięć feminazistycznych celebrytek stoi w kolejny, by opowiedzieć o niedobrym ojcu, pierwszym chłopaku, którym zaufały, a ten podle je wykorzystał – patrzcie, oni wszyscy są jednakowi, wszyscy traktują nas jak przedmioty!

Trzeba zniszczyć Kościół, który przecież jest niczym więcej jak tylko źródłem propagowania średniowiecznych zabobonów, który nakazuje ludziom wierzyć w pradawne gusła i robi wodę z mózgów tym, którzy mogliby służyć wiernie w szeregach armii niosącej światu zbawienie, powszechną szczęśliwość, równość?

Kolejnych kilka feminazistek kręci się przed telewizyjnymi studiami nagrań, by z oczami pełnymi łez opowiedzieć po latach swoją historię o tym jak babcia wysyłała je do kościoła, gdzie tem zboczeniec tylko czekał, by zajrzeć im pod spódniczkę i odebrać niewinność.

Najgorsze, że takie postępowanie jest jak plucie w twarz wielu kobietom, które naprawdę doznały krzywdy w swoim życiu.

Lewica bazuje na skrajnie nienaturalnym, sztucznym porządku – a może po prostu na chaosie. Nienormalne jest dziś normalnym, a to co zawsze było normalnym dziś dla wielu jest abstrakcją. Brak poszanowania dla roli rodziny w społeczeństwie, rozwiązłe życie seksualne, szczególnie wsród młodego pokolenia dwudziesto-trzydziestolatków, brak konieczności brania odpowiedzialności za swoje decyzje, promocja aborcji i niestałość relacji między ludźmi.

Czy w sytuacji tak ogromnej seksualizacji przestrzeni publicznej, zatracenia podstawowych zasad moralnych możemy jeszcze dziwić się zastanym zjawiskom? Oczywiście nie, bo ludzie zdemoralizowani, społeczeństwa budowane na antywartościach nie będą społeczeństwami zdrowymi, nie będą rozwijać swojej kultury, a zachowania haniebne będą narastały aż do rangi powszechnych, w konsekwencji takie społeczeństwa muszą upaść.

Upadek społeczności zdemoralizowanych może odbyć się w sposób dwojaki. Jedną z możliwości jest naturalna zagłada, po prostu przez stale zmniejszającą się dzietność przy jednoczesnym wzroście lub choćby utrzymaniu poziomu ingerencji i kompetencji państwa oraz biurokracji socjalnej, starzejące się populacje będą wymierać. Drugą, bardziej pożądaną, optymistyczną, z możliwości jest powrót do zasad konserwatywnych. Nie jest to coś łatwego ani też możliwego do przeprowadzenia z dnia na dzień. Niestety to jest proces długotrwały, na który potrzeba wiele czasu.

Dobrą wiadomość – przekraczanie granic lewicowego absurdu wspomaga proces budzenia społeczeństwa z letargu. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że te granice są przekraczane każdego dnia, prawda? Dodawanie kolejnych literek do LGBTQWERTYKGHM+, gdzie + to otwarcie na kolejne przyklejające się literki – środowisko chyba chce znaleźć się w księdze rekordów z najdłuższym i najgłupszym skrótem; mamy już ponad 60 płci, co ze względów czysto biologicznych jest kwintesencją głupoty dla każdego normalnego człowieka. Niedawno Peter Boghassian i James Lindsay stali się znani na całym świecie za sprawą nagrania w jednej z amerykańskich radiostacji, gdzie opowiedzieli o swoim niewybrednym dowcipie. Mianowicie, panowie chcąc pokazać jak absurdalnym są gender studies i cała lewicowa ideologia współczesna postanowili udawać naukowców w dziedzinach właśnie gender, badań nad sprawiedliwością społeczną, itp. Żeby nie rozpisywać się nadto odsyłam Czytelników do wyszukiwarki internetowej, w której z łatwością znajdą Państwo tych dwóch bohaterów ostatnich tygodni. Krótko mówiąc, panowie Boghassian i Lindsay pisali abstrakcyjne „prace naukowe”, które sami wymyślali, tak by dane oraz metody były jak najgłupsze, ale by jednocześnie wnioski przez nich wysuwane mogły być z zadowoleniem przyjęte przez lewicę, i… ich prace, jak się okazuje, były publikowane w branżowych pismach „naukowych”, a niektóre nawet zdobywały wyróżnienia. Absurd, prawda?

Absurdy zmierzają także w drugą stronę. Mówię o cenzurze wprowadzanej przez skuteczne, niestety, naciski SJW (Wojowników Sprawiedliwości Społecznej, z ang. Social Justice Wariors). Jednak czy to zawsze musi być złe? Wydaje się, że niekoniecznie, ponieważ im większy nacisk, im surowsza cenzura, im bardziej absurdalne treści są cenzurowane z całkowicie abstrakcyjnych powodów, tym większą niesławę przynoszą Wojownikom, a zatem efekt jest odwrotny do zamierzonego.

Doskonałym przykładem jest choćby zablokowanie w jednej z amerykańskich stacji radiowych piosenki „Baby, It’s cold outside” z musicalu „Neptune’s Daughter” z 1949 roku. Piosenka opowiada historię dziewczyny próbującej wyjść z randki w domu mężczyzny, który stara się ją zatrzymać argumentując złą pogodą. Nic nadzwyczajnego, każdy choć raz próbował w ten sposób. Jednak niezadowolona słuchaczka zadzwoniła do studia na antenie sprzeciwiając się niegodziwościom jakich dopuszcza się seksistowska radiostacja. Niedopuszczalne, dla wstrząśniętej Amerykanki, był fakt, że w cywilizowanym świecie #metoo można choćby pomyśleć o publicznym puszczaniu piosenek… promujących gwałty na randkach. Tak, proszę Państwa, gwałty na randkach. Żyjemy w świecie, który już od dawna stoi na głowie, a tej biednej kobiecie do głowy nawet nie przyszło, że piosenka i cały film nagrywane były w 60 lat temu, kiedy ludzie kierowali się wciąż normalnymi wartościami! Mężczyzna z piosenki nie chciał kobiety molestować, a kobieta nie broniła się przed gwałtem, a chciała uniknąć złej sławy. Tak z niewinnej piosenki promującej zachowania wysoce moralne zrobiono piosenkę nawołującą do gwałtów.

Zbliża się czas świat Bożego Narodzeni, radiostacje będą grały świąteczne piosenki, apeluje do nich, by uważały, bo piosenki o Rudolfie czerwononosym reniferze mogą być przejawem Rudolfofobii i promować ksenofobię wśród reniferów.

W absurdach nasza nadzieja.

Jakub Andrzej Grygowski

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!