Kultura

POLSKIE WYBORY 1919 – AGITACJA W PIĘCIU TYGODNIKACH

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Tytuł niniejszego rocznicowego artykułu – publikowanego na portalu „Magna Polonia” w Setną Rocznicę Wyborów Sejmowych – jest poniekąd, i wręcz całkiem świadomie, a nawet prowokacyjnie autoplagiatorski (sic!!!).
Otóż dokładnie Sto Lat Temu, na przełomie grudnia roku 1918 i stycznia roku 1919, trwała na ziemiach polskich, ale tylko na tych wolnych już od wojny z wrogami przynajmniej zewnętrznymi, kampania wyborcza przed pierwszymi po owym długim okresie zaborów wyborami do Sejmu Polskiego. Piszący niniejsze przeprowadził przed laty badania nad treściami i hasłami wywoływanymi w tamtej kampanii przez rywalizujące ze sobą bloki polityczne, czego owocem jest książka o takim właśnie tytule:
„Polskie wybory 1919 – agitacja w pięciu tygodnikach: Gazeta Świąteczna – Zorza – Wyzwolenie – Rząd i Wojsko – Piast”, [Warszawa-Biała Podlaska] 2011, ss. 323, format B5.
Niestety, jak już na to wielokrotnie wskazywaliśmy, obecnie to nie zagadnienia Sprzed Stulecia zaprzątają głowy „w określonych środowiskach patriotycznych”, więc właśnie na Okrągłe Stulecie Wydarzeń Wyborczych AD 1919, pomimo że obecnie też mamy – Po Stu Latach – rok wyborczy 2019, książki owej dla użytku szerokich rzesz PT Czytelników powtórnie wydać się nie udało. To skandal! – wykrzykujecie Drodzy Państwo, a autorowi pozostaje się z Wami całkowicie zgodzić.
Ponieważ w książce „wszystko zostało powiedziane”, pozostaje nam tu jedynie przywołać pewne jej fragmenty i zachęcać PT Czytelników do lektury całości; o ile jest ona gdzieś jeszcze dostępna na rynku. W niektórych bibliotekach też można ją przeczytać – kto chętny.
Nadmienić atoli trzeba, że okazało się po tamtych wyborach, iż wzięte razem owe pięć tygodników reprezentowało poglądy co najmniej 2/3 wybranych posłów. Wszystkie pięć, prócz może „Rządu i Wojska”, adresowane było do odbiorcy i wyborcy wiejskiego-chłopskiego. I to tam, na szerokiej wsi polskiej, rozegrała się główna batalia w owych pięcioprzymiotnikowych wyborach, skoro chłopi stanowili ówcześnie 4/5 narodu (przecież nie tylko polskiego).
„Gazeta Świąteczna” i „Zorza” reprezentowały ruch narodowo-demokratyczny, zwany wówczas ludowo-narodowym, uchodzący za tzw. prawicę. „Rząd i Wojsko” oraz „Wyzwolenie” były to tuby ówczesnej lewicy; największe lewicowe ugrupowanie – Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie” – wzięło swoją nazwę właśnie od partyjnego tygodnika. Podobnie było z tygodnikiem „Piast”, aczkolwiek PSL „Piast” już w tamtych czasach przyjęło dla siebie jakże wygodną rolę tzw. języczka u wagi i skutecznie „punktowało” lawirując pomiędzy prawicą i lewicą.
Wybory sejmowe odbyły się w dniu 26 stycznia 1919 roku, acz w następnych miesiącach przeprowadzano je na kolejnych wyzwalanych obszarach, w następstwie czego kolejne grupy posłów mogły dołączać do tej już w styczniu wybranej zbiorowości. Z przyczyny trwających wojen za członków Sejmu uznani zostali także polscy posłowie ostatniej kadencji w austriackiej Radzie Państwa, ci z obszaru Galicji Wschodniej, oraz ostatniej przed zakończeniem wojny światowej kadencji Niemieckiego Reichstagu. Wiele by o tym mówić, ale już nie w tym miejscu.
Badaniem była objęta treść sześciu kolejnych numerów każdego z wymienionych tygodników – z dni 5, 12, 19 i 26 stycznia oraz 2 i 9 lutego 1919 roku. Na stronie 3 książki pozwoliliśmy sobie, tytułem wprowadzenia, zamieścić siedem krótkich haseł-cytatów, co powtarzamy i tutaj:
„Czemu ludowcy nie idą z Bogiem?” [„Gazeta Świąteczna” 2/1919, s. 5]; „Ta zaś będzie Polską demokratyczno-ludową, i to nie z nazwy tylko” [„Zorza” 1/1919, s. 2]; „Niech żyje ustanowiony wolą ludu Rząd chłopów i robotników w Polskiej Republice Ludowej!” [„Wyzwolenie” 4/1919, s. 55]; „Polska – Republiką Ludową” [„Rząd i Wojsko” 4/1919, s. 3]; „Niech żyje polska Rzeczpospolita ludowa!” [„Piast” 4/1919, s. 2]; „Toczymy bój ciężki i uparty ze starym światem konserwatywno-klerykalnym” [„Wyzwolenie” 3/1919, s. 33]; „Raduje się serce każdego Polaka tem, że może nareszcie zapanuje owo upragnione Królestwo Boże na ziemi” [„Wyzwolenie” 1/1919, s. 8].
Otóż właśnie: KRÓLESTWO BOŻE NA ZIEMI. Więc niech nikt już nam nie zalewa kolejek o jakimś dziwnym i nieoczekiwanym dla Polaków skutku dopiero drugiej ze światowych wojen.
W książce, jak i w niniejszym artykule, konieczne jest przypomnienie przynajmniej tych ważniejszych, a towarzyszących kampanii wyborczej i samym wyborom okoliczności zewnętrznych (ze str. 6):

„Styczeń roku 1919 obfitował w niezmiernie ważne wydarzenia, które koniecznie trzeba mieć w pamięci czytając niniejsze opracowanie. Gdy przygotowywano do druku noworoczne numery czasopism i gdy te numery się ukazywały – od wielu tygodni trwała w Galicji, a także na Wołyniu, wojna z Ukraińcami (od 1 XI 1918); wojska powstańcze przystępowały do wyzwalania Wielkopolski (od 27 XII 1918), bolszewicy zdobywali na Polakach Wilno (5 I 1919), w Warszawie dokonano nieudanego zamachu stanu (także 5 I 1919). W Berlinie (i oczywiście w Rosji) trwały walki rewolucyjne (Berlin – 5-12 I 1919). Właśnie w styczniu rozpoczęła obrady paryska konferencja pokojowa (18 I 1919), w Niemczech przeprowadzono wybory parlamentarne (19 I 1919, na tydzień przed tymi w Polsce), w Warszawie nastąpiła zmiana rządu z socjalistycznego na mieszany (16 I 1919), Czesi najechali na Śląsk Cieszyński (23 I 1919), dwukrotnie ogłaszano (3 I 1919 w Stanisławowie i 22 I 1919 w Kijowie) zjednoczenie zachodniej i wschodniej Ukrainy”.

Po tym już czas na przywołanie książkowego podsumowania (ze stron 287-295, tu pomijamy przypisy) zatytułowanego „O co był cały ten spór?” – spór wyborczy, oczywiście, więc i polityczny. My już wiemy, że znacznie więcej niż polityczny, bo wprost – cywilizacyjny. Takie pytanie, o cel – przyznajcie sami – trzeba stawiać wobec każdego sporu, więc również wobec tego dziś nam tak namiętnie referowanego, by nie powiedzieć, że stręczonego przez wielomowne massmedia.
Tak więc, Równo Sto Lat Temu, w Polsce, w trakcie pierwszych pięcioprzymiotnikowych wyborów sejmowych – O CO BYŁ CAŁY TAMTEN SPÓR?

„Takie pytanie postawmy jako szeregowi odbiorcy przekazu płynącego z omawianych tu pięciu tygodników, i tylko tego przekazu. Zapewne trudno było wówczas o takich czytelników, którzyby czytali tygodniki właśnie w przyjętym tu przez nas zestawie. Kto sięgał po „Gazetę Świąteczną”, ten mógł wcale nie znać „Wyzwolenia”; kto czytał prasę galicyjską, nie czytał królewiackiej, i odwrotnie. Bo w ogóle – czytała mniejszość. Atoli, w długie zimowe wieczory przełomu roku 1918/1919 schodzili się ludziska w jakiejś obszerniejszej domowej świetlicy, piśmienni i niepiśmienni, na posiady, na wieczornice, na pogwarki, także aby razem pośpiewać, kolędy i niekolędy; poweselić się, pograć i potańcować w mięsopustny czas. Ktoś spośród nich dobywał otrzymany skądziś od sąsiadów egzemplarz któregoś z omawianych wyżej przez nas tygodników i przy świetle naftowej lampy, przy wtórze cichego poszumu ognia w piecu i zimowego wiatru w kominie zaczynał czytać na głos. Może mu czasem przerywano, zadawano pytania lub czyniono jakieś uwagi. Wywiązywała się dyskusja. Ktoś może się dziwił zasłyszanym treściom, przywoływał opinie pochodzące z czasopisma przeciwnego obozu, sięgał po egzemplarz, jeśli był w posiadaniu takowego. Mogło się tam dziać rozmaicie.
Przyjmijmy zatem – bo przecież nie jest to jakaś wyabstrahowana z rzeczywistości hipoteza – że ktoś z ówczesnych znał przekaz wszystkich pięciu tygodników, lecz tylko na jego podstawie był w stanie wnioskować o całości polskiej polityki omawianego tu kilkutygodniowego okresu. Bo na czymże mógł sobie takie wnioski budować szeregowy obywatel nowej Polski, żyjący gdzieś na rozległych obszarach ziem polskich, zajmujący się na co dzień nie czytelnictwem ani pisarstwem, tylko pracą rąk swoich? Owszem, na podstawie przekazu pochodzącego z innych jeszcze czasopism, od zaufanych ludzi rzecz znających, z ulotki lub z afisza, z wiecowej trybuny lub może także z ambony; ale nie tym my się tu zajmujemy.
Co mianowicie zwróciłoby bardziej uwagę takiego poszukującego czytelnika partyjnych czasopism, w jakich wyrażano stanowisko – jak się niebawem okazało – najmniej trzech ugrupowań najliczniej reprezentowanych w nowowybranym Sejmie Ustawodawczym? Czy owe różnice zawartych w nich treści, czy może podobieństwa? Wszyscy bowiem – „Gazeta Świąteczna”, „Zorza”, „Wyzwolenie”, „Rząd i Wojsko” oraz „Piast” – nie przekonywali nawet, lecz przyjmowali za oczywistość, że nowa Polska ma być ludową, czyli chłopską republiką, rządzoną przez wybierany na podstawie ultrademokratycznej ordynacji Sejm i przez prezydenta. A więc nie monarchia, jak jeszcze do jesieni 1918 r., od niepamiętnych czasów; a więc wybory powszechne i równe, a nie kurialne, jak dotąd. Wszyscy ochoczo godzili się na udział kobiet w życiu politycznym. Wszyscy, choć w różnym stopniu, i różniąc się co do szczegółowych rozwiązań, liczyli na tak lub inaczej pojętą opiekuńczą i interwencyjną rolę nowego państwa, a z pewnością się takiemu podejściu nie przeciwili. Państwo miało rozwijać handel i przemysł, dać pracę i zarobek, dać ziemię i kredyty, ustalać ceny, wypłacać zasiłki, zaopatrywać ludność w najpotrzebniejsze towary, gromić paskarzy, itd. O niepokojach na tle ekonomicznym, o politycznych strajkach i ich tłumieniu nie pisano prawie wcale.
Dwie w tymże państwie były zbiorowości, co do których wszystkie pięć redakcji zajmowało zaskakująco zbliżone stanowisko. Żydów najbardziej krytykowano na łamach „Zorzy” i „Piasta”, jednak również w pozostałych trzech periodykach znajdujemy wyrazy kierowanej wobec nich niechęci lub co najmniej nieufności. Z prasowego przekazu wyziera obawa, aby liczebny udział Żydów w Sejmie nie był większy, aniżeli jest on w całym społeczeństwie. Natomiast wyższe warstwy narodu polskiego – owych „panów” – otwarcie atakowały „Piast”, „Wyzwolenie”, także „Rz i W”, natomiast obydwa tygodniki narodowo-demokratyczne wcale ich nie broniły, ani o nich nie wzmiankowały, ograniczając się co najwyżej do ogólnikowych deklaracji o społecznym solidaryźmie. Tak więc zarówno Żydzi, jak i polskie ziemiaństwo, mieszczaństwo, w tym ludzie wykształceni oraz więksi posiadacze, sytuowani byli w ramach referowanego tu przekazu na pozycji nader upośledzonej. Kosztem jednych i drugich populistyczni przywódcy chcieli bowiem coś dla polskich mas ludowych uzyskać – Żydów wypchnąć z obszaru handlu i przemysłu; natomiast posiadaczy ziemskich pozbawić należącej do nich ziemi i rozparcelować ją pomiędzy chłopów. Obydwa przedsięwzięcia pojmowano jako akty sprawiedliwości dziejowej. Żydzi bowiem bogacili się od pokoleń kosztem polskiego-chrześcijańskiego społeczeństwa – jak to w niektórych tekstach podkreślano. Podobnie rodzimi polscy „obszarnicy” i „burżuje” mieli korzystać ze swojej przewagi nad prostym ludem. Żydów bardziej nie lubiła chłopska prawica, aniżeli lewica, o czym wnioskujemy z lektury czasopism. „Panów” lewica nienawidziła i namiętnie tę swoją nienawiść eksponowała. Hasło zaboru ziemi, nazywanego eufemistycznie „reformą rolną”, łączy atoli wszystkie pięć redakcji, bowiem także narodowi demokraci szykowali w tym zakresie własny projekt, daleko jednak łagodniejszy od tego ludowcowego. Wszelako już po kilku miesiącach, w trakcje letniej debaty sejmowej, pozostało im tylko – największemu klubowi sejmowemu i jego sojusznikom – ustępować krok za krokiem ze swoich pierwotnych pozycji, pod naporem zjednoczonych ludowców i socjalistów.
Niepodległości Polski pragnęli oczywiście wszyscy – wszystkie redakcje; nie było wszakże zgodności co do tego, jak daleko na wschód owa odrodzona Polska ma sięgać. Wszyscy także, bądź to entuzjastycznie, bądź skwapliwie, uznawali potrzebę sojuszu z państwami zwycięskiej koalicji zachodniej. Wszyscy, acz w różnym stopniu, wyrażali zaniepokojenie antypolskimi akcentami w polityce tychże państw, czemu posłużyła zwłaszcza sprawa inwazji czeskiej. Niemniej, wszyscy, z entuzjazmem lub przynajmniej z powściągliwą aprobatą przywitali Ignacego Jana Paderewskiego w roli nowego premiera rządu. Zresztą, kilku ministrów z poprzedniego składu pozostało na swoich stanowiskach. Dla wszystkich także, chociaż obydwa lewicowe i królewiackie tygodniki tego specjalnie nie eksponowały, to Niemcy były głównym zewnętrznym wrogiem Polski, bezpośrednim i pośrednim sprawcą wielu jej nieszczęść. O wydarzeniach rosyjskiej i ukraińskiej rewolucji pisano w pięciu tygodnikach mało, zapewne daleko mniej, aniżeli było trzeba. Wiedziano wprawdzie, że jest to coś strasznego, lecz przede wszystkiem, że rosyjscy bolszewicy zbrojnie zagrażają niepodległości Polski. Wszystkie atoli trzy prezentowane tu za pośrednictwem prasy polityczne obozy pragnęły swoje takie lub inne reformy przeprowadzać w kraju wolnym, niezależnym od obcych potęg. Sejmowa rewolucja agrarna także miała być czysto polskim przedsięwzięciem, w realizacji którego sowieci mogliby raczej przeszkodzić. Mało tego – polska lewica wyrażająca się poprzez łamy „Rz i W” roiła o wyeksportowaniu tej polskiej reformy właśnie na wschód, w nadziei, że będzie tam ona konkurencyjna wobec rozwiązań bolszewickich.
[…]
Pragnienie tzw. podniesienia prostego ludu poprzez rozmnożenie drobnej własności rolnej i zaprowadzenia w Polsce ustroju demokratyczno-socjalnego, w pewnym wymiarze już tu w omawianym przez nas okresie funkcjonującego, łączyło narodowych demokratów oraz ludowców obydwu odmian, więc i tej socjalistycznej. Na czym zatem polegała owa nieprzekraczalna różnica, która wywoływała po obydwu stronach ataki skierowane na politycznego rywala, przez socjal-ludowców przeprowadzane nader zajadle? Jaką na to pytanie odpowiedź mógł wydobyć czytelnik pięciu tygodników z zamieszczonych tam tekstów? Trzeba by w tej mierze sięgnąć do genezy i wielowątkowej historii owych wpływowych ruchów politycznych – narodowego oraz socjalistycznego, także ludowego, przed czym się tutaj uchylamy, przywołując wszakże dwa spośród najbardziej bodaj „efektownych” cytatów z tygodnika „Wyzwolenie”: „Pełni wiary w nasze siły i moc głoszonych przez nas idei toczymy bój ciężki i uparty ze starym światem konserwatywno-klerykalnym. Zwycięstwo musi być przy nas, bo my idziemy w imię postępu – chcemy by Polska była naprawdę ludowa i przez lud rządzona”; bo też: „Raduje się serce każdego Polaka tem, że może nareszcie zapanuje owo upragnione ‘Królestwo Boże na ziemi’, o którem uczyły nas nasze matki w Katechiźmie (sic!). Wierzymy, że sprawiedliwość zapanuje u nas”. Doprawdy, ludzie ogarnięci poczuciem takiej właśnie misji pozwalali sobie na wiele. Wygrać z nimi mogli tylko ci, którzy byli w stanie wykazać wszem i wobec, że „Królestwo Boże na ziemi” jest niemożliwe do zaprowadzenia, i że wszyscy, którzy do niego dążą, prędzej czy później wkraczają w obszar kłamstwa, grabieży, rozboju i zbrodni. Czy tymi zwycięzcami mogli być w roku 1919 narodowi lub chrześcijańscy demokraci?
Dla pierwszego po roku 1989 okresu tzw. transformacji, trwającego kilkanaście lat ustalono, że to nie czynniki materialno-bytowe, lecz kulturowo-religijne przesądzały o dokonywanych przez Polaków wyborach politycznych, kiedy to w powszechnym głosowaniu wyłaniano prezydenta kraju, sejmowych posłów, senatorów, a także funkcjonariuszy tzw. samorządu. Ludźmi powodowała bardziej idea, aniżeli tzw. zasobność portfela. Podobnie być musiało również owe 70 lat wcześniej, w okresie znacznie bardziej rozległego dziejowego przełomu, kiedy to – jak widzieliśmy – co do przesłanek socjalno-bytowych, nowobudowanego wówczas ustroju demokracji plebiscytarnej, a nawet mniej lub bardziej głośnego zamachu na większą własność ziemską, istniała pomiędzy wpływowymi redakcjami jakaś niepisana zgoda. Owszem, toczony był spór pomiędzy socjalistami a innymi ugrupowaniami o utrzymanie własności drobnej, chłopskiej. Łatwo więc było i narodowcom, i „piastowcom” zarzucać zwolennikom „Wyzwolenia”, że są właśnie kryptosocjalistami i tak po prawdzie chcą w bliższej lub dalszej przyszłości ograbić chłopa z ziemi. Poza tym jednak – przyznajmy – zajadły bój toczył się wprost o duchowe bardziej aniżeli materialne dziedzictwo wieków, nie całkiem chyba przez uczestników walki poznane; o ten „stary świat konserwatywno-klerykalny”, i o zaprowadzenie na jego miejsce „Królestwa Bożego na ziemi”. Wobec takiej perspektywy w centrum owego sporu sytuował się Kościół Święty i Jego kapłani.
Z księdzem, czy bez księdza, lub może przeciwko księdzu? Dla narodowych i chrześcijańskich demokratów udział księży w „akcji wyborczej” był czymś naturalnym. Kapłan jest wszakże bardzo ważną osobą w każdej wspólnocie. Dlaczegóż właśnie on miałby być odsunięty od zabierania głosu w sprawach tejże wspólnoty, i to w przełomowym dla niej okresie? Przecież na tamtej wsi, obok dziedzica właśnie ksiądz był człowiekiem zorientowanym w szerszej polityce. Otóż to – „pan” i ksiądz – „księżopańska” dawna Polska. To właśnie przeciwko niej z najwyższą zajadłością występowali ludowcy i w ogóle przedstawiciele lewicy. W tygodniku „Rz i W” czytamy: „Znamiennym jest objaw, że chłopi nie chcą głosować na nikogo z warstw innych, tylko na chłopów. W ten sposób zarówno inteligencja lewicowa zostaje usunięta na plan dalszy przez chłopów radykalnych, jak i ziemiaństwo i inteligencja prawicowa nie znajduje poparcia u chłopów konserwatywnych”. Rzeczywiście, skoro każdy obywatel dysponuje jednym głosem, pojawia się fałszywe przekonanie o niejakiej równości wszystkich, pod każdym względem, także co do politycznych kompetencji; a nawet o tym, że swojacy będą najlepsi. Jednakże do Sejmu weszło niemało inteligentów z obydwu politycznych nurtów, spośród „inteligencji prawicowej” również księża; liczebnie dominowali jednak chłopi.
Skoro się tak stało, sejmowa rewolucja agrarna zyskiwała wielkie szanse powodzenia. Atoli człowiek jest istotą duchowo-cielesną, a sprawy jego stanowią mieszaninę idei i materii. W zaistniałej sytuacji wszyscy – duchowni i świeccy – powinni by umieć wskazać, jak tzw. reforma rolna oraz inne działania do niej podobne – w gruncie rzeczy wywłaszczenia dokonywane w imię socjalizmu – mają się zwłaszcza wobec Ósmego, Dziesiątego i Siódmego Przykazania Bożego.
Dorobek dziejów przejawia się w kulturze, tworzonej wszakże na określonym terytorium. Terytorium może być zagrożone przez obcych; trzeba go wtedy bronić, trzeba je odzyskać. Tymi zagadnieniami zajmowali się przecież narodowcy, gdy lewicowcy starali się kierować uwagę czytelników bardziej na zagadnienia bytowe, codzienne, lokalne, na konflikt wewnątrzkrajowy, jaki sami podsycali. Gdy jednak w „Zorzy” przedstawiano wyraźnie obszar Europy Środkowo-Wschodniej, o jakiego odzyskanie państwowość polska może i powinna się ubiegać, zarówno orężnie, jak i poprzez dyplomatyczną perswazję, środowisko „Rz i W” oraz „Wyzwolenia” bagatelizowało polskie roszczenia do Kresów Wschodnich. Nie te sprawy okazywały się być przedwyborczą wiecową pożywką. Niemniej, w owym jasnym dla każdego kontekście, ukazywanym przez narodowe czasopisma, ofiara polskiego żołnierza, męka rodaków pod wrogą okupacją oraz potrzeba budowy silnej armii miały sens i znajdowały odzew na polskiej wsi. Skoro zaś Kresy Wschodnie miałyby na podstawie jakichś politycznych nowych doktryn pójść pod władanie innych narodowości, o wojnach wywołanych przez te narodowości przeciwko Polakom niezręcznie było pisać redaktorom przynależnym do innego politycznego obozu, którzy owe doktryny wyznawali. Toteż, jeśli ci na ten temat w ogóle coś dla ludu pisali, to mało i zdawkowo. Natomiast o Wielkopolsce, radzącej sobie świetnie bez udziału warszawskiego rządu, wyrażano się w lewicowych oraz ludowcowych czasopismach również mało i często złośliwie, niekiedy nawet wrogo; natomiast w czasopismach narodowych z wielkim uznaniem i z braterskim uczuciem. Oto różnica!
Co więcej, język, jakim posługiwano się zwłaszcza na łamach „Wyzwolenia”, lecz również „Piasta” oraz „Rz i W”, pełen był najwymyślniejszych przezwisk, obelg i oszczerstw kierowanych przeciwko tym, których autorzy publikujący w owych czasopismach starali się przed czytelnikami zohydzić. Język zaś, jakim posługiwano się w „GŚ”, był od tego wolny, ten w „Zorzy” prawie wolny. Szczególnie „Wyzwolenie” wprowadzało pojęcia i terminy, jakie po drugiej wojnie światowej zostały utrwalone w oficjalnym żargonie PRL; znajdujemy je także w „Rz i W” oraz w „Piaście”.
Wreszcie, ambicje osobiste i grupowe – owa często niedoceniana siła napędowa, której nie należy lekceważyć. Jakże zaciekle starali się autorzy „Rz i W” oraz „Wyzwolenia” o podtrzymanie autorytetu Józefa Piłsudskiego, chociaż adwersarze z innych czasopism nieomal wcale nie próbowali go wobec swoich czytelników podważać. Jak bardzo starano się podkreślać przed wiejskimi czytelnikami ów ethos ruchu „postępowego”, socjalistycznego, czy mającego zaledwie kilkuletnią metrykę legionowo-piłsudczykowskiego. Jak konsekwentnie deprecjonowano w obydwu czasopismach lewicowych walkę, pracę i przekonania środowisk i zbiorowości konkurencyjnych lub za takie uważanych. Podobną taktykę autoafirmacji i deprecjacji stosowali redaktorzy „Piasta”, promujący osobę Wincentego Witosa. Natomiast narodowi demokraci przeciwstawili tym partykularystycznym odruchom proste, jednoczące i dla wszystkich zrozumiałe hasło „Bóg i Ojczyzna”.
Pewien swej wyższości nad Królewiakami „Piast” tak to komentował w numerze z 16 lutego 1919 r.: „Reprezentacja polityczna Królestwa przedstawia się w dalszym ciągu jak mgławica. Wybory odbyły się tam w znacznej mierze pod hasłem ‘Bóg i Ojczyzna’, pod hasłem bezpartyjności. To jest powodem, że blisko 100 posłów z Królestwa stanowi dziś jeszcze lotny piasek (sic!). Nikt nie może powiedzieć, do jakiego stronnictwa oni należą”. Przynależność partyjna tych i innych nowowybranych posłów rychło się wyjaśniła. Zagadką aliści pozostawały najszczersze polityczne przekonania wielu spośród nich.
Polska Ludowa – Polska Republika Ludowa – Polska Rzeczpospolita Ludowa. W następstwie pierwszej wojny światowej i pod wpływem rewolucji bolszewickiej nasza Ojczyzna rozpoczęła owo dziesięciolecia trwające, acz przyśpieszone już dryfowanie ku obszarom, gdzie – mówiąc nader zwięźle – chłop jest wszystkim, a szlachcic nikim. Chłop, lecz zwłaszcza ten, który przeniósł się do miasta i zatrudnił w przemyśle, stając się najemnym robotnikiem. Czy takiej właśnie społeczno-politycznej ewolucji pragnęli narodowi demokraci? Odpowiedź na to pytanie wykracza już poza zakres niniejszej rozprawy. W wyborczej kampanii roku 1918/1919 nie znaleźli oni skutecznej broni przeciwko rewolucjonistom, chociaż w wyborach odnieśli sukces, aczkolwiek nader ograniczony. Czy tej broni szukali? Czy sprzeciw wobec tzw. reformy rolnej i innych socjalistyczno-etatystycznych zabiegów przeciwnika mieścił się w narodowo-demokratycznej doktrynie; czy mieścił się w doktrynie demokratyczno-chrześcijańskiej? Kto był w możności obronić tę dawną Polskę, wtedy, zimą roku 1918/1919, i później? Kto chciał jej bronić? Polska Ludowa miała być więc – zgodnie ze swoją nazwą – krajem bez „panów”, o co głośno wołano w tygodnikach ludowcowo-lewicowych i co zdawano się milcząco przyznawać na łamach tygodników narodowych. Wielu atoli nie pamiętało, że życie społeczne nie znosi próżni, i że na miejsce usuwanych właśnie historycznych elit wcisną się natychmiast jakieś inne.
Różnice natomiast, jakie dzieliły uczestników wyborczej agitacji roku 1918/1919, sięgały dwóch przede wszystkiem zagadnień. Pierwsze z nich dotyczyło 1. udziału katolickiego kleru w życiu politycznym, więc – co się z tym ściśle wiąże – charakteru całej państwowej zbiorowości. Z księdzem albo bez księdza, lub nawet przeciwko księdzu. Wszelako, pozycja Kościoła i Jego kapłanów stawała się w nowym ultrademokratycznym ustroju daleko różna od tej, jaką miał On jeszcze kilka lat, by nie powiedzieć, kilka miesięcy wcześniej, w panującym nad rozległymi ziemiami polskimi ustroju dawniejszym, czy to w katolickiej i apostolskiej monarchii Habsburgów, czy nawet w obu pozostałych monarchiach niekatolickich. Wiek XX przyniósł więc ze sobą praktyczny test dla dwóch nowych ustrojowo-kulturowych wariantów:
a. „Bez ‘panów’ i bez księży” – oto komunistyczna Polska Rzeczpospolita Ludowa, prawie pół wieku historii naszego narodu. Oczywiście, Kościół nie był w tamtym okresie bierny pod względem politycznym, lecz stosowana przez Jego kapłanów metoda musiała być z konieczności daleko pośrednia, gdyż dostosowana do specyficznych i niezwykle trudnych uwarunkowań tamtego okresu.
b. Nadal „bez ‘panów’”, lecz po części „z księżmi”, chociaż nie w tym zakresie, jak choćby w roku 1919 – oto III Rzeczpospolita, również ludowa, lecz owego określenia nie nosząca już w swojej oficjalnej nazwie. Pamiętajmy bowiem, że w tejże Rzeczypospolitej nadal obowiązuje około dwadzieścia komunistycznych dekretów i ustaw wywłaszczeniowych, z których pierwszym i najszerzej znanym jest ów dotyczący tzw. reformy rolnej, mający swoje pierwowzory z roku 1919 właśnie, również z 1920 i 1925. Kościół także jest już nie taki, jak w roku 1919, i to nie tylko ze względu na oczywisty upływ czasu, lecz również w następstwie poruszającej nadal serca i umysły tzw. rewolucji soborowej.
Drugie natomiast i nader ważne rozróżnienie dzielące uczestników wyborczej agitacji roku 1918/1919 dotyczy po prostu 2. terytorium Państwa Polskiego, a ściślej jego zasięgu na wschodzie. O koncepcji „inkorporacyjnej” i „federacyjnej” pisze się w podręcznikach. Z analizy treści pięciu tygodników wynika wszakże, iż przynajmniej w omawianym tu okresie spór toczył się o to, czy Kresy Wschodnie rządzone będą ze stolicy Państwa Polskiego, czy nie; i gdzie będą mieli swoją stolicę kresowi Polacy – tak to miał odbierać szeregowy czytelnik-wyborca. Tamto nader mętne podejście do sprawy kresowej – że przywołamy tu również wahania oficjalnej delegacji polskiej okazywane w trakcie ryskiej konferencji pokojowej – zemściło się strasznie na przestrzeni XX stulecia. Wiemy to wszyscy. Dość powiedzieć, że ani Polska Rzeczpospolita Ludowa nie miała już Kresów, ani III Rzeczpospolita ich nie ma. Samo zaś podróżowanie na tamte obszary, czy to w celach turystycznych, czy w innych, wciąż wiąże się z niejakimi utrudnieniami.
Względnie zwarty obszar, na jakim znajdują się, zachowane wszakże w różnym stanie, barokowe katolickie świątynie, uznawano za miarę zasięgu oddziaływania cywilizacji łacińskiej. Niektórzy posuwali się w tych pomiarach dalej, wskazując choćby na barokowe i zarazem prawosławne cerkwie Kijowa. Odkąd jednak caryca Katarzyna II przystąpiła do likwidowania kościelnej unii z Rzymem na zajmowanych przez siebie obszarach Rzeczypospolitej, łacińskie, czyli polskie wpływy pomiędzy Bałtykiem a Morzem Czarnym znalazły się w regresie. Nowa polska plebiscytarna demokracja, o jakiej piszemy w tomie niniejszym, nie była w stanie owych wpływów odbudować, bo też inne sobie stawiała cele”.

Fragmenty wybrał i wstępem poprzedził – Marcin Drewicz, styczeń 2019

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!