Historia

POLSKIE SETNE ROCZNICE I WIELKI BRAK POWAGI

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Nie wiadomo już, czy śmiać się histerycznie (a może historycznie?), czy płakać z bezsilnego żalu, słuchając w massmediach o tym, jak to my dopiero przystępujemy do „uczczenia setnej rocznicy odzyskania niepodległości”, która to rocznica „przypada za rok”. I oczywiście centralną, o ile nie jedyną (sic!) postacią owych obchodów był, jest i będzie Józef Piłsudski, zgodnie ze schematem myślowym narzuconym już naszym dziadom po roku 1926. Lecz przecież odzyskiwanie przez Polskę niepodległości było wieloletnim, niezwykle złożonym i wciąż niezmiernie fascynującym ciągiem zdarzeń, rozgrywających się na co najmniej trzech kontynentach (sic!).

Można tylko zapytać, w czyim to interesie jest tak potężne zubażanie, po prostu cenzurowanie (sic!), wobec dzisiejszych pokoleń Polaków owej wspaniałej, chwalebnej, jakże wielowątkowej, a dla nas dziś niezmiernie pouczającej historii sprzed równych stu lat. Strach pomyśleć, lecz dzisiejsi medialni spece od „stulecia niepodległości” w swojej narracji może nawet cofają się w stosunku do treściowej zawartości owego jakże okrojonego (atoli miejscami interesującego) obrazu, jaki w PRL-u, już prawie czterdzieści lat temu przedstawiono nam w wysokonakładowym filmie „Polonia Restituta”.

Tymczasem owe lata stuletnich rocznic ciągną się w nieomal zupełnej ciszy medialnej od roku 2014, czyli od rocznicy wybuchu pierwszej wojny światowej, a wraz z nią rocznicy tak doniosłych wydarzeń, jak powstanie Naczelnego Komitetu Narodowego (NKN), Komitetu Narodowego Polskiego (KNP), czy – uwaga! – odezwy Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza do Polaków. Ale to, jako rocznice właśnie setne (!), należało świętować trzy lata temu. Przeminęło!

Już w tym miejscu – gdy mowa o zabraniu głosu w sprawie polskiej przez czynnik obcy, na forum międzynarodowym – trzeba wszakże wskazać na rzecz najważniejszą. Tamta historia uczy bowiem, że ani Wielki Książę, ani żadni inni ówcześni przywódcy walczących mocarstw, słówkiem by się na nasz temat nie zająknęli (bo i po co?), gdyby ich wystąpienia nie były poprzedzone owymi prawdziwie heroicznymi, długotrwałymi, upartymi, ofiarnymi staraniami samych Polaków – gigantów polskiej dyplomacji, acz przedstawicieli państwa wszakże od wielu pokoleń nieistniejącego (!), podejmowane w skrajnie trudnych warunkach wojny światowej prowadzonej przez obcych na ziemiach polskich. W tych potężnych pracach udział brało wiele osób i środowisk. Na obszarze zwycięskiej ostatecznie Koalicji prowadził je, jak wiadomo, Roman Dmowski. Niedocenionym do dziś inicjatorem sprawy polskiej na obszarze państw centralnych był Władysław Studnicki. Do czwórki wiodących sto lat temu polskich polityków Stanisław Cat-Mackiewicz zaliczył później, oprócz dwóch wymienionych, także Michała Bobrzyńskiego i Józefa Piłsudskiego. Takie to są personalne proporcje dla tamtej epoki. Gdyby to nie była czwórka, ale na przykład szóstka, to byśmy się spierali, jakie to dwie dalsze postacie dołączyć do tego grona, albowiem wybitnych pracowników sprawy polskiej było wtedy wielu, tak jak i wielu było tejże sprawy bojowników.

Już samo to, co zaledwie dotąd w niniejszym artykule wyżej podano, porównajmy z dzisiejszym „rocznicowym” przekazem medialnym, aby przekonać się o rozmiarach obecnej historycznej mega-manipulacji, polegającej przede wszystkiem na znanym nam dobrze z okresu PRL-u ordynarnym zamilczaniu na śmierć. Doprawdy, niekończące się szeregi „żołnierzy wyklętych sprzed stu lat” oraz „polityków wyklętych sprzed stu lat” wciąż czekają na godne wspomnienie u potomnych! Czeka na rozpowszechnienie ówczesna literatura, sztuka, publicystyka, pieśń i piosenka, ówczesny potężny wysiłek włożony w budowę państwa na niwie duchowej, materialnej i organizacyjnej.

„Potężny głos wymarłych chórów” – te słowa Zbigniewa Herberta o Katyniu jak najbardziej pasują także do sytuacji przez nas tu prezentowanej. Lecz dziś przemilczaczem nie są już jacyś obcy – sowieci, bolszewicy, czy komuniści – ale swoi, rodacy, nasi właśni płomienni „patrioci”.

Mija oto kolejny „rok stulecia”, teraz już 2017. I cisza! Doniosła setna rocznica przełomowego, mimo wszystko, aktu 5 listopada 1916 roku przeszła u nas bez najmniejszych fajerwerków. Rocznice dalszych milowych, na niwie międzynarodowej czynionych kroków ku niepodległości takoż. Styczeń roku 1917 – pamiętne orędzie prezydenta Wilsona do Senatu, oczywiście nie bez polskich uprzednich starań wygłoszone. Stany Zjednoczone jeszcze wtedy do wojny nie były przystąpiły; lecz gdyby miały przystąpić, to nie po niemieckiej stronie (co się też potwierdziło). Tymczasem w „niemieckiej” Warszawie dopiero co powołana Tymczasowa Rada Stanu wystosowuje do amerykańskiego prezydenta oficjalne podziękowanie za tak dobitne zajęcie stanowiska w sprawie polskiej! „I o tym nam mówcie, panowie!”.

I mówią nam, i przez massmedia rozgłośnione stulecie obchodzą, na Zamku w Warszawie, i w Katedrze Warszawskiej Świętojańskiej. A czegóż to stulecie? Ano, powołania Sądu Najwyższego! We wrześniu roku 2017. Ale, ale… przecież słyszymy jednocześnie, że rocznica stulecia niepodległości przypada, licząc od tego września, dopiero za czternaście miesięcy, bo w listopadzie roku 2018. Pomieszanie z poplątaniem.

Logika podpowiada, aby stulecie uczcić, lecz w pierwszej kolejności powstania owej Tymczasowej Rady Stanu, i dopiero w następstwie tegoż kolejne stulecia różnych organów państwowych przez nią powołanych, w tym Sądu Najwyższego. Tak się nie stało. I nie stanie, gdyż czas nie czeka, więc „okrągłe stulecie” przeminęło w ciszy. Ale, nie koniec na tym. Jak uczy historia, Tymczasowa Rada Stanu, miała, pomimo wszystko, mniejsze znaczenie. Znaczenie atoli większe uzyskała powołana we wrześniu tegoż 1917 roku w Warszawie Rada Regencyjna i wyznaczony przez nią gabinet ministrów. „Nareszcie jednak był rząd polski” – tak w swoich „Dziejach Polski porozbiorowych” westchnął z ulgą Marian Kukiel. Lecz w naszych historycznych wspominkach jesteśmy tutaj – uwaga! – na wciąż ponad rok przed owym za bardzo zmitologizowanym listopadem roku 1918!

W internecie czytamy atoli: „NBP nie uczcił stulecia Sądu Najwyższego. Bank odmówił wydania pamiątkowej monety”. Gdzie my jesteśmy? Co to za burza w szklance wody? Sprawdźcie sami, czy przypadkiem „nie odmówił” wydania monety na stulecie samej Rady Regencyjnej. Bo na portalu „Magna Polonia” można było przeczytać, że w końcu września bieżącego, t.j. 2017 roku, we wspomnianej już Katedrze Świętojańskiej, lecz w bocznej kaplicy, ale za to tej z Cudownym Krucyfiksem Baryczkowskim, miała być na to stulecie odprawiona Msza Święta w tradycyjnym rycie.

Lecz i na tym nie koniec. Przecież owi przed stu laty tzw. aktywiści, czyli w rzeczy samej polscy narodowcy (pewna ich część), w warunkach takich, jakie zaistniały, czyli pod wówczas ćwierćżyczliwą (sic!) okupacją niemiecko-austriacką, ochoczo byli ruszyli do polonizowania władzy nad wydartą Rosjanom Kongresówką. Ci sami aktywiści dwa lata później, już w czysto polskich, a nawet „pięcioprzymiotnikowych” wyborach sejmowych (styczeń 1919) zostali zmieceni z politycznej powierzchni jako „germanofile”. A doświadczone polskie urzędnicze kadry z autonomicznej Galicji powstrzymywano od podjęcia działalności na obszarze byłego zaboru rosyjskiego jako „austrofilów” i „personel państwa zaborczego”. Na szczęście owych dziesiątek tysięcy Polaków, oficerów „austriackich” czy „rosyjskich”, w epoce opasujących Polskę kilku naraz wojen nie odpędzono od służby, no bo „innych oficerów wtedy nie było”. Ale to już sprawy późniejsze, z przełomu roku 1918/1919.

Ta historia już zupełnie jest u nas nieznana; tym usilniej więc czeka ona na dotarcie do świadomości narodu polskiego, dzisiaj. Ale ani ona, ani żadna inna, się nie doczeka, dopóki historyczne realia sprzed stu lat będą przez kogokolwiek na siłę przykrawane do sytuacji dzisiejszej (na co autor niniejszego wskazywał też w innym artykule, dostępnym obecnie w archiwum portalu „Magna Polonia”).

Idźmy, a właściwie brnijmy dalej, w to grzęzawisko totalnego zamilczania. Setne rocznice przypadające na mijający właśnie rok 2017. Rocznica rosyjskiej rewolucji marcowej. Jej totalne przemilczenie jest dowodem na to, że powszechny przekaz historyczny (lub właśnie jego brak) jest bezmyślnie podporządkowany polityce dzisiejszej. A mógłby on być przecież – uwaga! – spożytkowany na korzyść obecnej polskiej polityki, dzisiejszych stosunków polsko-rosyjskich itd. Jak bowiem wiadomo – że nie będziemy tu przepisywać podręcznika do historii – oba podmioty owej wynikłej w Rosji rewolucyjnej dwuwładzy, oczywiście pod nieustającym wpływem czynników polskich, zadeklarowały wczesną wiosną roku 1917, ni mniej ni więcej, ale niepodległość dla Polski (której terytorium zajmowali wtedy nadal Niemcy i Austriacy).

Ludzie! Jeszcze raz: sami Ruscy to ogłosili, zgodnie! Skąd im to przyszło, to przyszło, ale się stało. I taką historyczno-propagandową mega-okazję „strona polska” absolutnie przemilczała obecnie, czyli po równych stu latach. Polityko polska, gdzie jesteś? „Krok (rosyjskiego) Rządu Tymczasowego posuwał potężnie naprzód sprawę polską, rozwiązując co do niej ręce sojusznikom zachodnim (Rosji). Nareszcie przestawała być dla nich sprawą wewnętrzną Rosji, stawała się międzynarodową, wspólną” – w te słowa kwituje samą tę oczywistość wspomniany Marian Kukiel. Wtedy działo się to po dwustu latach od pierwszego objęcia Polski rosyjskim protektoratem, za Piotra Wielkiego.

Mało tego; Rosjanie na wyprzódki z Polakami wzięli się szybko za formowanie Armii Polskiej we Francji (sic!), za pośrednictwem sojuszniczych władz francuskich oczywiście. Atoli Roman Dmowski natychmiast im tę inicjatywę z rąk był odebrał, rozwinął i w pełni spożytkował na korzyść i na chwałę Polski. W tym samym czasie, czyli w połowie roku 1917, w Piotrogrodzie powstaje Naczelny Polski Komitet Wojskowy, a z nim trzy polskie Korpusy Wschodnie, w Rosji. Jednocześnie, na terenie okupowanej wciąż przez państwa centralne Kongresówki, na przekór Radzie Regencyjnej i znacznej części polskich legionistów Józef Piłsudski urządza pamiętny „kryzys przysięgowy”, w następstwie którego centralne ziemie polskie zostają prawie ogołocone z żołnierzy z polskim orzełkiem na czapce. „Polska jest bezbronna. Jej siły zbrojne są daleko na zachodzie i wschodzie” – tak rzecz zwięźle kwituje Marian Kukiel.

Na zachodzie – we Francji, a nawet i w Stanach Zjednoczonych (sic!); na wschodzie – na dalekich Kresach Dawnej Rzeczypospolitej, a wkrótce nawet na Syberii i w innych bezkresach Rosji. Jedne i drugie pod zwierzchnictwem Komitetu Narodowego Polskiego kierowanego przez Romana Dmowskiego. A Piłsudski w tym samym czasie – lipiec 1917 roku – jest aresztowany przez Niemców i w ich rękach pozostaje przez piętnaście miesięcy! Jest to – przyznajmy – obok młodzieńczych pobytów w Londynie najbardziej tajemniczy okres w biografii Józefa Piłsudskiego. Również ta historia wciąż czeka na jej odkrywców i popularyzatorów.

Tak więc na jesieni roku 1917, równo sto lat temu (!!!), już przed wybuchem kolejnej zamilczanej dziś rewolucji rosyjskiej, tej leninowskiej, październikowej, mieliśmy nad Polską i nad sprawą polską dwuwładzę: Radę Regencyjną w Warszawie, uznawaną przez wciąż zajmujące wszystkie ziemie polskie Niemcy i Austro-Węgry, i Komitet Narodowy Polski w Paryżu, uznawany przez Francję, Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone, Włochy (przegapione okazje do uroczystych przeglądów stulecia naszych stosunków z każdym z tych państw). Owszem, będąca wciąż częścią Austrii Galicja jeszcze wiosną tego roku wspólnym głosem polskich posłów zażądała Polski zjednoczonej, niepodległej, z dostępem do morza. W takimże kierunku podążały sprawy pod zaborem pruskim.

Zauważmy, że obydwie ówczesne władze nad Polską, ani ta warszawska, ani ta paryska, nie były zainfekowane bakcylem socjalizmu (ani tego miejskiego, ani wiejskiego – to ważne rozróżnienie); skoro główny w ówczesnej polskiej polityce socjalista, Józef Piłsudski, poniekąd sam się z otwartej gry politycznej był wyeliminował, aby później, w listopadzie roku 1918, w niemieckim wagonie przyjechać jednak do Polski (podobnie jak ponad rok wcześniej – 1917 – Lenin dostał się był ze swoją grupą do Rosji, sic!).

Rada Regencyjna w Warszawie oczekiwała na Króla Polski, którym pierwotnie miał zostać Karol Stefan z Żywca, szczerze spolonizowany arcyksiążę z cesarskiej dynastii Habsburgów. Natomiast Komitet Narodowy Polski miał rys republikańsko-demokratyczny, aczkolwiek jego działania finansował Maurycy hrabia Zamoyski, najbogatszy magnat polski, mający za lat kilka konkurować o stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej.

Jakim to sposobem Polska stała się wkrótce, tak z dnia na dzień, z królestwa republiką? I to bez wystrzału; gdy w bratnim Królestwie Węgierskim stronnicy prawowitego króla, błogosławionego Karola IV, stoczyli „w monarchistycznej rodzinie” przegraną wszakże walkę ze stronnikami regenta tegoż Królestwa. Dlaczego nasza Rada Regencyjna tak gładko oddała władzę Piłsudskiemu? I to władzę o zakresie większym, niż władza cesarzy, królów i parlamentów. To jest pytanie w naszych obchodach „stulecia niepodległości” kluczowe. Nad tym i nad innymi palącymi pytaniami warto się zastanowić nie tylko w setną rocznicę owych wydarzeń – więc nie dopiero za rok.

Zastanówmy się i nad tym, w czyim interesie, oprócz samych Polaków, było sto lat temu wskrzeszenie Państwa Polskiego? W czyim interesie było powalenie Monarchii Habsburgów i przebudowa obszaru trafnie zwanego dziś Trójmorzem? Wtedy, tak jak dziś, istniały wszakże wielkie mocarstwa, lecz także owe, by tak rzec, wielkie korporacje międzynarodowe. Historia nauczycielką życia.

Rok 2018 jeszcze przed nami, lecz złapmy już teraz jakiś przynajmniej styczniowy przyczółek właściwych dla tego roku setnych rocznic.

W dniu 8 stycznia 1918 roku prezydent Stanów Zjednoczonych, będących już w stanie wojny z Niemcami, ogłasza orędzie o celach tejże wojny, którego sławny punkt trzynasty traktuje o Polsce. No więc od tamtej strony, czyli od Zachodu, sprawy idą coraz lepiej. Od Wschodu, jak już wiemy, też przez pewien czas szły całkiem dobrze, ale pojawili się tam z końcem poprzedniego 1917 roku ci krwiożerczy bolszewicy.

Kiedy zaczęła się wojna polsko-bolszewicka? O nie, nie dopiero z początkiem roku aż 1919, tym bardziej nie na wiosnę roku 1920, lecz wraz z owym solennie w dzisiejszej epoce przemilczanym przewrotem październikowym, skierowanym wszakże przeciwko różnym narodom, w tym polskiemu. Czy można znaleźć w tej mierze jakąś datę dzienną, rocznicową? Bolszewicy zaczęli napadać na oddziały Pierwszego Korpusu Polskiego, organizowanego przez generała Józefa Dowbór-Muśnickiego, jeszcze z końcem roku 1917, czyli wkrótce po uchwyceniu przez nich władzy nad zrazu częścią byłego Cesarstwa Rosyjskiego. Sam ten generał wspomina, jak to z dniem 11 stycznia 1918 roku wystosował był do władz rosyjskich, wtedy już bolszewickich ultimatum, aby polskie wojska pozostawiły one w spokoju. Że zaś bolszewicy do owego wezwania nie mieli nawet zamiaru się zastosować, musiała im być za ich samowolę wymierzona surowa kara. I tak się właśnie rozpoczęła, całkiem dosłownie, już tam i wtedy, w nadberezyńskiej ziemi bobrujskiej, owa wojna polsko-bolszewicka, która z przerwami trwała do jesieni 1920 roku, aż trzy lata.

Czy za dwa miesiące, w okrągłą setną rocznicę z kolei tamtych wydarzeń, w styczniu roku 2018, zamilczymy także i o Bobrujsku, i nawet o tym przecież ogólnodostępnym Kopcu i Krzyżu Bobrujskim, znajdującym się na warszawskich Powązkach Wojskowych, i o sąsiadujących z nim mogiłach? Dość tego milczenia! Tylko prawda jest ciekawa!

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!