Kultura

O PIŁSUDSKIM I O KOMISJI PIOTROGRODZKIEJ – NA STULECIE ODZYSKANIA PRZEZ POLSKĘ NIEPODLEGŁOŚCI

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

I Piłsudski i przekaz na jego temat

Czy wolność lubi chodzić w parze z niewiedzą? Raczej nie. Przecież naturalna ludzka ciekawość świata, powodowana naturalną ruchliwością ludzkiego umysłu, zmierza do spontanicznego pozyskiwania wiedzy z różnych dziedzin, mając naturalną skłonność do pokonywania rozmaitych w tej mierze ograniczeń.
My obecnie wolność publicznej historycznej debaty podobno mamy, sto lat wstecz „rocznicowo” na dzieje naszej Ojczyzny spoglądamy, lecz nasza o tym wiedza nadal drepce w miejscu. Ci mający dziś większy zasięg oddziaływania historyczni publicyści nader pobieżnie prezentują szerszym rzeszom odbiorców te nasze dzieje Odzyskiwania przed Stu Laty Niepodległości, uparcie akcentując z dawna ograne wątki, bardziej propagandowe, aniżeli historyczne. Czym innym było albowiem rozpowszechnianie za „Pierwszej Solidarności” oraz w okresie „stanu wojennego i powojennego” tej poczciwie-patriotycznej „bibuły o Piłsudskim i jego bojach za Polskę”, a czym innym jest uparte utrzymywanie szerokich rzesz odbiorców przez ostatnie trzydziestolecie, i dziś także, wciąż na tamtym pełnym naiwności pułapie historyczno-politycznej pogawędki. Dziś nadal dominuje ethos zwycięzców zamachu stanu z roku 1926 – więc sprzed lat tylko 92., a nie sprzed 100. – którzy to zwycięzcy następnie – że ujmiemy tu rzecz najłagodniej – nie ocalili Polski w roku 1939.
Niedawno m.in. na portalu „Magna Polonia” przedstawiano filmowe nagrania wypowiedzi z konferencji, której uczestnicy słusznie zgadzali się, że tzw. sanacja „dotąd nie została rozliczona”. Uczestnicy innej, równoczesnej konferencji, wyrażali dla odmiany zachwyt nad „sanacją”, właśnie w kontekście Stulecia Odzyskania Niepodległości przez Polskę; i ta narracja jest obecnie dominująca w owym najszerszym polskojęzycznym obiegu medialnym.
Zjawisko to ma zasięg nader szeroki. Już bowiem w latach 90. XX wieku, gdy na fasadzie warszawskiego Kościoła Św. Krzyża (to stamtąd transmitowane są coniedzielne Msze radiowe) wieszano co roku dużych rozmiarów afisz z programem liturgicznych i artystycznych wydarzeń planowanych z okazji Święta Niepodległości 11 Listopada, obok zawsze umieszczano jeszcze większych rozmiarów portret Marszałka Piłsudskiego. Poniekąd słusznie. Przecież w dniu 11 listopada 1918 roku człowiek ten odniósł w Warszawie wielki osobisty sukces, wespół z owymi tajemniczymi środowiskami promującymi i popierającymi jego osobę, co jakoś tak dziwnie zbiegło się w czasie, co do dnia (sic!), z podpisywaniem historycznego rozejmu w dalekim Compiegne. Wszelako, co ma wspólnego katolickie duchowieństwo i katolicka świątynia z niegdysiejszym osobistym sukcesem Piłsudskiego, który był przecież od katolicyzmu odstąpił? Sto lat temu i długo później wieszanie na fasadzie kościoła portretu czy to Piłsudskiego, czy jakiejkolwiek innej osoby nie ze świętych obrazów, było poza czyjąkolwiek wyobraźnią…
Jeden z wyrażających stanowisko obecnego („neosanacyjnego”) rządu kanałów radiowych emituje codzienny poranny historyczny felieton pt. „Kalendarium Niepodległej”, wraz z cotygodniowym niedzielnym podsumowaniem. Skoro „kalendarium”, to daty dzienne mniej więcej się tam zgadzają, lecz już roczne obejmują rozległy obszar drugiej, trzeciej, a nawet i czwartej dekady XX wieku. Oczywiście, trzeba mówić o wszystkim, więc i o sprawach sprzed np. 110. lat, i o tych sprzed lat np. 80. Atoli w bieżącym roku 2018 (minęła właśnie połowa tego roku), akurat w samo Stulecie Odzyskania Niepodległości, na baczną analizę wydarzeń do owej Niepodległości równe sto lat temu prowadzących nie ma już miejsca!
W tegorocznej i przeszłorocznej polskiej publicystyce historycznej jest to regułą, niezależnie od jej nośnika – drukowanego papieru, telewizji, radia, a także znacznej części rozległych obszarów internetu. Do wyjątków należą zaś takie przedsięwzięcia, jak powstały w roku 2017, więc rzeczywiście rocznicowy, „na Stulecie”, telewizyjny film dokumentalny (z elementami fabularyzowanymi) o Armii Polskiej we Francji (aczkolwiek o związanych z tą Armią wewnątrzpolskich aspektach politycznych z filmu dowiadujemy się niewiele).
Przyczyn wyciszania „historii sprzed Stulecia” może być kilka, jednakże przypadek stanowczo tu wykluczamy. „Nie ma przypadków, są znaki”. Ponieważ nie wiemy, jak jest w istocie – bo nikt nam przecież stosownych raportów nie składa – zdani jesteśmy na domysły:
Oto – być może – historiografia traktująca o dotyczących Polski (i innych powiązanych z nią krajów) wydarzeniach lat 1914-1918-1921, ta polskojęzyczna i obcojęzyczna, krajowa i emigracyjna, przedwojenna i powojenna, PRL-owska i poza-PRL-owska, jest wielowątkowa (to ważne!) i bardzo bogata, lecz przez owych medialnych popularyzatorów historii po prostu nieznana (?!), a jeśli nawet znana, to z jakichś powodów traktowana nader wybiórczo – o jednych ważnych sprawach i ludziach piszą oni obficie, a o innych wcale.
Lecz może – inaczej – znaczne obszary dziejów sprzed stu lat nadal pozostają przez naukowców niezbadane, więc ci, którzy zajmują się dziś popularyzacją historii, czyli przekładaniem dorobku nauki na publicystykę i docieraniem z nią do szerszego zainteresowanego odbiorcy, mają z tego powodu ograniczone pole działania. Coś w tym musi być, skoro na temat – bagatela – samej Rady Regencyjnej polska nauka historii dorobiła się dotąd bodaj jednej tylko monografii, przed wielu już laty, wydanej zaledwie raz w jednym z akademickich „samizdatów”, w małym nakładzie, więc niedostępnej dla odwiedzającej księgarnie i antykwariaty publiczności.
„Rady Regencyjnej”? Te dźwięki można było wszakże usłyszeć, a zapis przeczytać nawet w PRL-u: „W dniu 11 listopada Rada Regencyjna przekazała Józefowi Piłsudskiemu komendę nad wojskiem…”. Ani jednak wtedy nikt szerszej publiczności nie oznajmiał, ani – idziemy o zakład – na nadchodzącej jesieni bieżącego 2018 roku nikt w głównym nurcie polskojęzycznych massmediów nie będzie oznajmiał, że ogromna większość ówczesnych wojsk polskich – wtedy wyłącznie ochotniczych! – nie podlegała Radzie Regencyjnej, ani nie miała najmniejszego zamiaru iść pod komendę Józefa Piłsudskiego, i w ogóle przebywała daleko od Warszawy, na dodatek wciąż nie mogąc się do niej dostać. Lecz pomimo to po raz kolejny po roku 1926 na pewno usłyszymy o Piłsudskim jako o „twórcy Odrodzonego Wojska Polskiego”.

II Komisja Likwidacyjna dla Królestwa Polskiego z siedzibą w rewolucyjnym Piotrogrodzie

Tak więc z pojęciem Rady Regencyjnej jakoś jesteśmy, pomimo wszystko, przynajmniej osłuchani. A takie pojęcie: Komisja Likwidacyjna? O nie… nie chodzi nam tu o Komisję Likwidacyjną dla Galicji i Śląska Cieszyńskiego, bo na wspomnienie stulecia tej instytucji przyjdzie czas na jesieni bieżącego roku. Rzecz dotyczy mianowicie całkiem zapomnianej i „na Stulecie” w już minionym 2017 roku wcale nie przypomnianej Komisji Likwidacyjnej dla Królestwa Polskiego (sic!)… z siedzibą w Piotrogrodzie (sic!).
Gdzie jest w witrynach i na portalach księgarskich monografia tej, jakże dziś dla nas zagadkowej, instytucji? Gdzie biografia już wtedy kontrowersyjnej – jak to się dziś określa – postaci jej przewodniczącego – Aleksandra Lednickiego? Kto to w ogóle był? Skąd przyszedł? Dokąd zmierzał? Dlaczego to on (acz nie tylko on) prowadził wtedy w Rosji sprawy polskie?
Popatrzcie tylko – tam, we wciąż jeszcze monarchicznej i „niemieckiej” Warszawie „regencja” Królestwa, tu w republikańskim już, lecz nadal wszechrosyjskim Piotrogrodzie tego samego Królestwa „likwidacja”…?
Nawet w Stulecie wydarzeń – czyli w bieżącym roku 2018 – my się o tym w tzw. głównym polskojęzycznym obiegu medialnym nie dowiemy. Skoro obieg ten programowo stoi dziś tyłem do Rosji (a nawet Białorusi!), to programowo milczy on także o tym rozległym obszarze polsko-rosyjskiej i w ogóle „wschodniej” historii sprzed RÓWNO STU LAT – historii jakże pouczającej. Tak więc milczenie o historii oznacza utratę cennej wiedzy na dziś i na przyszłość – to zauważyli już starożytni Grecy.
Wspomniana Komisja Likwidacyjna dla Królestwa Polskiego została powołana w roku 1917 w następstwie pierwszej, lutowej rewolucji rosyjskiej, jako zalążek władzy nad przyszłym polskim podmiotem państwowym będącym w powiązaniu z Rosją. Ale to już nie Rosja władała w tamtym czasie ziemiami polskimi wraz z Kongresówką, lecz walczące z nią Niemcy i coraz bardziej od nich zależne Austro-Węgry. Te zaś dwa mocarstwa, jak wiadomo, na dzierżonym przez siebie obszarze także na swój sposób urządzały nowe Królestwo Polskie.
Doprawdy, warto się uważniej przyjrzeć – i niech to wreszcie zrobią badacze oraz popularyzatorzy z tzw. szerszego obiegu medialnego – owej zbiorowości polskiej zgromadzonej wtedy w Rosji, więc i w Piotrogrodzie (Petersburgu, ale nazywanym po słowiańsku na okoliczność toczonej właśnie Wielkiej Wojny z Germanią). Oto owa Komisja miała ścisły związek z Komitetem Narodowym Polskim Romana Dmowskiego, urzędującym także w Piotrogrodzie, lecz już niebawem w szwajcarskiej Lozannie i wreszcie w Paryżu. Atoli RÓWNE STO LAT TEMU, na przestrzeni roku 1918, konkretnie zaś od wczesnej wiosny do późnej jesieni tego roku, czyli wtedy, gdy bolszewicy uznawali (acz po swojemu) postanowienia zawartego przez siebie z Niemcami i ich sojusznikami traktatu pokojowego (w Brześciu n/Bugiem), wspomniana Komisja Likwidacyjna dla Królestwa Polskiego spełniała także funkcję – uwaga! – przedstawicielstwa polskiej warszawskiej Rady Regencyjnej przy rządzie rosyjskim, wtedy już bolszewickim (sic!).
Jak to możliwe? Ano tak, że Rada Regencyjna była przecież zależna od Niemiec, Niemcy miały zawarty pokój z bolszewikami (do czasu wymówienia go przez tychże bolszewików na jesieni 1918 roku), istniał zatem na wschodzie kordon okupacyjny, poprzez który te dwa polskie środowiska polityczne – ówcześnie warszawsko-krakowskie i ówcześnie piotrogrodzko-moskiewskie – usiłowały sobie podać bratnie ręce, w pierwszej kolejności dla ratowania owych niezliczonych rzesz Polaków znajdujących się w morzu rozszalałej bolszewickiej rewolucji.
Lecz w następstwie uwolnienia z niedawnego frontu wschodniego, poprzez wspomniany Pokój Brzeski, dziesiątek niemieckich dywizji i rzucenia ich na front zachodni, wiosenne i letnie niemieckie ofensywy roku 1918 przeciwko armiom francuskim, brytyjskim i niebawem amerykańskim także były prowadzone z wielką mocą.
Tak więc w owej polskiej piotrogrodzkiej Komisji dochodziło do burzliwych napięć, gdyż stała się ona swoistym laboratorium sporu pomiędzy tak zwanymi „aktywistami”, czyli polskimi środowiskami stojącymi za warszawską Radą Regencyjną, uzależnioną wszakże od Niemiec, i tak zwanymi „pasywistami”, czyli polskimi środowiskami popierającymi paryski KNP Romana Dmowskiego, uzależniony od Francji (bo już od dawna nie od Rosji).
Jakże fascynująca i dziś dla nas pouczająca jest ta historia, na przemian, a to spinania w jedno owych rozdzielonych obcymi wojennymi frontami i kordonami polskich starań niepodległościowych, a to rozrywania ich przez wrogie siły, jawne i ukryte.
„Dlaczego o tym nie piszecie, Panowie…?” To przecież działo się w roku 1918, czyli RÓWNE STO LAT TEMU!!!
A nieco wcześniej? Skoro pierwsza rewolucja rosyjska roku 2017, ta wiosenna, ogłosiła niepodległość dla Polski, to wszelkie rosyjskie, czyli zaborcze instytucje dla owego Kraju Priwislianskiego powinny być z tej okazji zlikwidowane. Nieprawdaż? Stąd nazwa Komisji (później z analogicznych powodów także tej krakowskiej). Jednakże wszystkie one, lecz także wiele rozmaitych bynajmniej nie rosyjskich instytucji oraz rozmaitego typu przedsiębiorstw i zakładów, zostały jeszcze w latach 1914-1915 ewakuowane z Królestwa (i nie tylko) w głąb Rosji. W mniej lub bardziej dramatycznych okolicznościach – m.in. wysiedlanie i pognanie na wschód wielkiej liczby ludności ze wsi Podlasia i Lubelszczyzny – na rozległych obszarach Imperium Rosyjskiego, zwłaszcza w jego części europejskiej, znalazły się teraz już setki tysięcy Polaków z Królestwa, lecz także z Ziem Zabranych (o tych przesiedleniach i powrotach ostatnio u nas publikowano!). Pamiętajmy także o licznych Polakach przebywających na obszarach Imperium jeszcze sprzed wybuchu Wielkiej Wojny; jedni z nich byli tam wszakże pod przymusem, lecz inni całkiem dobrowolnie.
Komisja zatem Likwidacyjna – lecz także powstające wtedy w Rosji polskie instytucje zajmujące się elementarną pomocą dla wygnańców, również zawiązane w tamtych czasach polskie Koło Międzypartyjne – brała na siebie zadanie przygotowania tego wszystkiego – tych wszystkich zasobów ludzkich i materialnych – do powrotu do Polski, Wolnej już i Niepodległej. Jednak Komisja tego uczynić, jak wiadomo, nie zdołała, gdyż przestała istnieć pod ciosami zadawanymi jej, jednak nie od razu lecz stopniowo, przez bolszewików.
Klęska niemiecka na Zachodzie, wymagana przez zwycięzców konieczność wycofania się przez wojska niemieckie ze Wschodu i wreszcie rewolucja w Niemczech pociągnęły za sobą wzmocnienie bolszewików rosyjskich, więc także szeroki ruch Armii Czerwonej w kierunku nowym, a mianowicie zachodnim; na Nowy Rok 1919 zajmie ona Wilno. To dziś nie do uwierzenia, ale ówczesny rząd warszawski będzie u dowództwa niemieckiego zabiegał, aby niemieckie wojska jeszcze trochę na Wschodzie pozostały, a nawet pozostawiły tam sprzęt wojenny, tak aby Wojsko Polskie zyskało czas na wystawienie na tyle licznych sił, żeby mogły one zluzować Niemców i stanąć frontem do nadciągających bolszewików. A działo się to ową, jak wszystkie w tamtych jeszcze czasach, mroźną i śnieżną zimą roku 1918/1919. Setna rocznica tamtych wydarzeń już za pół roku! Sięgnijcie do „Lewej wolnej” Mackiewicza, czy też „Nadberezyńców” Czarnyszewicza!
Natomiast ta sprzed stu i nieco mniej lat Epopeja Powrotów z Rosji jest to zagadnienie wymagające równie uważnego spojrzenia. Czasem się na rynku księgarskim coś na ten temat pojawia, że weźmiemy także z dziedziny beletrystyki – Ferdynanda Goetla „Z dnia na dzień” (głównym bohaterem jest Polak-jeniec z armii austriackiej).
Jak by nie patrzeć, właśnie w roku 1918, pomimo, że w Rosji szaleli już bolszewicy, owe szerokie wrota pomiędzy okupowanymi przez tzw. państwa centralne ziemiami dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów i Rosją (wraz z licznymi w niej wówczas Polakami) były – o paradoksie! – w ten szczególny sposób jeszcze półotwarte. Później już nigdy, i tak trwa do dziś!
To się działo RÓWNO STO LAT TEMU!!! „Dlaczego o tym nie piszecie, Panowie…?”.

P.s.
Co powiecie Państwo na Podwójny Marsz Stulecia Odzyskania Niepodległości AD 2018? Jeśli podejmujecie ten pomysł, o przygotowaniach trzeba pomyśleć już teraz.
Marsz Niepodległości 11 Listopada, jakim go znamy z ostatnich lat, jest inicjatywą nową, dziesięć lat temu jeszcze nieznaną (11 Listopada wprawdzie świętowano, ale nieco inaczej). Nowy też będzie ten inny Marsz. Niech więc marsz listopadowy zostanie poprzedzony Marszem Niepodległości 7 Października. To przecież nie w dniu 11 listopada 1918 roku, ale o ponad miesiąc wcześniej (!), bo w dniu 7 października, wydano Manifest Niepodległości Polski, a po nim Dekrety o Wojsku Polskim (tekst składanej odtąd Przysięgi) i o Sztabie Generalnym. Pamiętajmy także o równoczesnym (zarazem kolejnym idącym w tym kierunku) oświadczeniu polskich posłów we Wiedniu, że od tej pory uważają się oni za „poddanych i obywateli wolnego i zjednoczonego Państwa Polskiego”. Wszystko to i wiele więcej działo się i kipiało jeszcze przed listopadem tamtego roku. Nasza narodowa historia jest właśnie taka, i inna nie będzie!
Szerokim rzeszom młodzieży wytłumaczy się, że jest to coś tak jakby dwumecz – w trakcie rozgrywek dwie drużyny sportowe spotykają się przecież dwukrotnie, acz na różnych boiskach. Tu drużyna marszowa będzie jedna, i boisko jedno, ale okazje aż dwie. Czy to źle?
A poza tym – w październiku jest lepsza pogoda i dzień dłuższy. Owszem, pojawia się ryzyko, że każdy z dwóch Marszów będzie mniej tłumny, niż gdyby był Marsz tylko jeden. To się może zdarzyć, ale… coś za coś.

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!