Felietony

O KOLEJNYM ZNIEWAŻANIU POLSKI – GŁOS W SPRAWIE, W JAKIEJ NIE TRZEBA ZABIERAĆ GŁOSU – CZĘŚĆ PIERWSZA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Tak więc piszący niniejsze popada w sprzeczność, skoro wypowiada się o czymś, o czym jego zdaniem należałoby zamilczeć… lub, owszem, coś powiedzieć, ale co innego niż mówią tzw. wszyscy, a przy tym krótko, zwięźle i bez powracania do tematu na okrągło.

Przypomnijcie sobie, jak to przed już dobrze ponad dwudziestoma miesiącami polskojęzyczne massmedia kuliły się pod prowadzonym ponoć „z całego świata” ostrzałem autorów używających w swoich publikacjach określenia „polskie obozy koncentracyjne”. Jeszcze wcześniej niektórzy spośród wpływowych polityków, a nawet przywódców mocarstw, używali publicznie tego określenia – podobnie jak i w ostatnim czasie (acz określenie jest teraz nieco innej treści, co nie ma tu znaczenia).

Jak nam mówiono w massmediach, w owym zaprzeszłym roku chodziło o to, aby Polska: a) zmieniła pewne zapisy w ustawie o Instytucie Pamięci Narodowej, b) jakie dopiero co była wprowadziła, c) czyniąc to po długotrwałych konsultacjach z tymi, którzy po tym zażądali usunięcia tychże nowych zmian.

„Co za smak, co za finezja…” – wołamy z przekąsem i jednocześnie coś nas w dołku ściska.

Jakaś instytucja, chyba mająca swoją siedzibę w Polsce, liczyła nawet, ile to razy w ciągu miesiąca pojawiło się w „mediach światowych” określenie „polskie obozy koncentracyjne”. Pewnego razu Telewizja Polska podała w wieczornym programie informacyjnym rozpoczynającym się o godzinie 19:30 dokładną liczbę takich „światowych” i antypolskich insynuacji za miniony miesiąc. Niestety, nie pamiętamy który to był konkretnie miesiąc tamtego roku (to jest do sprawdzenia), lecz pamiętamy, że w rozmaitych kontekstach użytych określeń „polskie obozy koncentracyjne” naliczono „na całym świecie” coś około trzystu (a może i czterystu) – w jednym tylko miesiącu.

Dużo to czy mało? Tego właśnie nie wiemy, gdyż – o ile coś nie umknęło naszej uwadze – później już takich miesięcznych sprawozdań w najszerzej dostępnych massmediach nie ogłaszano. Nie mamy więc z czym porównywać owej „trzechsetki”. Czy to znaczy, że na owym nieogarnionym szerokim świecie problem wtedy nagle zniknął, jak ręką odjął? I tego też nie wiemy? No bo co my w ogóle wiemy? I z jakich to źródeł skazani jesteśmy czerpać tę naszą wiedzę-niewiedzę?

Rzeczpospolita Polska albowiem uległa wtedy „światowej presji” i dokonała owej zmiany (właściwie zmienienia wcześniejszej zmiany) w swojej własnej (własnej-niewłasnej) ustawie, czemu nieco później towarzyszyła, a jakże, telewizyjna relacja z podpisania na odległość określonych dokumentów przez premierów dwóch państw, w tym Polski.

Referujemy to wszystko z pamięci, a ta, nie wsparta odwołaniem się do zapisów, może okazać się zawodna. Niemniej, najbardziej pamiętne z tego wszystkiego pozostaje dla nas to właśnie, że już się więcej nie dowiedzieliśmy, ani z telewizji, ani z innych mediów, jak tam dalej, w kolejnych miesiącach, aż włącznie z miesiącem, jaki się ledwie co zakończył (grudzień 2019), przedstawiało się i nadal się przedstawia pod względem liczebnym używanie w mediach „światowych” określenia „polskie obozy koncentracyjne” (oraz innych, podobnych określeń o antypolskiej wymowie).

Czy owa instytucja, jaka wtedy naliczyła ową „trzechsetkę”, liczy to nadal? Czy ogłasza ona regularnie wyniki swoich prac? Gdzie je ogłasza? Czy ta instytucja aby nadal istnieje?

A może śledzi i liczy te sprawy także jakaś inna, by tak rzec, konkurencyjna instytucja? Jaka, jak się nazywa? Kto tę i tamtą finansuje?

Czy praca owej instytucji spełnia (czy wtedy spełniała?) warunki badań naukowych? Jeśli tak, to jaką metodą są (były) prowadzone te działania? Jakie tytuły prasowe i innych mediów są (były) objęte kwerendą? W jakich krajach? W jakich językach wydawane? Dlaczego te, a nie inne? Pytań jest mnóstwo…

Lecz w sprawie owych „polskich obozów koncentracyjnych” w obszarze polskojęzycznych massmediów, tych dla Polaków, wydawanych na terenie Polski, ktoś jakby zakręcił kran z wodą. Lał się strumień i lał, temat ten drążył tzw. opinię publiczną, i drążył (acz może i nie tak bardzo, jakby chcieli ci, co tenże strumień lali). Aż tu raptem wszystko nagle ucichło i nikt, nawet w mediach tzw. prawicowych, patriotycznych, katolickich itp. nawet nie pyta o dalszy ciąg zjawiska – czy np. w ciągu roku lub kwartału coraz częściej pisano „na świecie” o „polskich obozach koncentracyjnych”, czy coraz rzadziej… Jak się rysuje amplituda zjawiska?

A może rzeczywiście zaprzestano (na jak długo?) takiego pisania, kto wie? I od czego, tak praktycznie, to zależy?

Kogo, kiedy i dlaczego te „polskie obozy koncentracyjne” tak bardzo „kręcą”, gdzieś tam właśnie „na świecie”, więc i na antypodach, których mieszkańcy może nawet i nie wiedzą gdzie ta Polska leży?

Oto kolejne, wspaniałe pytania badawcze! W sam raz na habilitację z „medioznawstwa”. Lecz nie. Dla jednego badacza to zbyt wiele. Tu potrzebny jest cały zespół, kilka zespołów, cały instytut – żeby chociaż w części ogarnąć ten wszechocean, jakim są owe troszkę jednak tajemnicze „media światowe”.

Powraca zatem pytanie o instytucję taką jak ta, co to w zaprzeszłym roku naliczyła przecież około trzystu medialnych zniewag Polski miesięcznie. Swoją drogą, jakie to wtedy było „na świecie” zainteresowanie nie dość że historią drugiej wojny światowej w Europie, to jeszcze we wschodniej Europie, a w niej akurat tym spośród jakże wielu poruszających tematów, jakim są, ni mniej ni więcej, lecz właśnie obozy koncentracyjne, ale tylko te „polskie”, bo inne „światowego” zainteresowania jakoś podobno nie wzbudzały.

Tak, wiemy, co Czytelnik sobie myśli. Że w sposób frywolny piszemy o rzeczy absolutnie poważnej, jaką jest ludzkie cierpienie, i to zadawane w skali masowej. Nie, my nie o tym tu piszemy. Ani o fakcie, jakim był obóz koncentracyjny; ani nawet o przekazie dotyczącym tego faktu (nota bene, niedawno opublikowano relację więźniarki takiego obozu, Zofii Kossak, zatytułowaną „Z otchłani”). My tu piszemy o prowadzonej na wielką skalę manipulacji owym przekazem, o świadomie konfabulowanej treści mającej opisywać coś, czego nie było i nie ma. Faktem jest albowiem zaistnienie tego fałszywego przekazu, lecz nie zaistnienie obiektów i zdarzeń, jakich tenże przekaz dotyczy. Ot, wydmuszka medialna… A że jej autorzy i dystrybutorzy wzięli sobie za inspirację, ot tak, akurat cierpienia setek tysięcy więźniów obozów zagłady, to i o sobie samych tym sposobem świadectwo wystawili. Bo nie o nas, którzy usiłujemy jakoś tę manipulację zdemaskować, w służbie prawdy właśnie.

Kolejne pytanie, także i ono bez odpowiedzi (przynajmniej tej medialnej), dotyczy historii pisania „na świecie” o „polskich obozach koncentracyjnych”. Czy już w pierwszym okresie po drugiej wojnie światowej i w ogóle w owym bezmała półwieczu PRL-u ów „świat” rzeczywiście aż huczał od pisania na temat „polskich obozów koncentracyjnych”? Bo myśmy, skryci za „żelazną kurtyną”, nic o tym nie wiedzieli. Jak i w ogóle o niczym, co się na owym szerokim świecie, za tą „kurtyną” działo, i o czym tam pisano.

Czy jakiś „medioznawca” zabrał się już za badanie historii tego zjawiska? Czy osiągnął już jakieś wyniki swej pracy? Czy je opublikował? A co z okresem późniejszym, tym po „przełomie roku 1989”? Przecież wtedy, pomimo „upadku muru berlińskiego”, o „polskich obozach koncentracyjnych” było u nas wciąż, jakoś tak… głucho. Do czasu, do czasu…

Jak dziś widzimy, tamten przypadek z roku zaprzeszłego i inne jemu podobne niczego, niestety, tzw. strony polskiej nie nauczyły. Nie nauczyły zwłaszcza tego, żeby nie tańczyć koniecznie i zawsze wtedy, w trybie – by tak rzec – reaktywno-alarmowym, gdy innym przyjdzie akurat fantazja, wsparta na twardych politycznych interesach, aby zagrać tę czy inną fałszywą nutę. Bo i taki taniec pod fałszywą, cudzą nutę sam będzie fałszywy. I jest! Wciąż i nieodmiennie, niestety!

Te, po raz kolejny, gwałtowne medialno-państwowe tłumaczenia, „w porze największej oglądalności”, te kilkuminutowe, „podprogowe”, skondensowane kursy historii XX wieku – że to przecież nie Polska, bo to przecież Ribbentrop i Mołotow – sprawiają wrażenie, jakby były adresowane mniej do „świata”, a bardziej do rodzimej, miejscowej, polskiej publiczności. Oczywiście, polskojęzyczne massmedia tejże publiczności nie musiałyby niczego na ten temat tłumaczyć, gdyby uprzednio same nie poinformowały jej, jakże skwapliwie i zarazem zdawkowo, że oto gdzieś tam na świecie ktoś ważny znowu wpadł był na pomysł – dlaczego właśnie teraz!? – aby wyraziście znieważać i spotwarzać Polskę.

Wydarzeń z udziałem tamtego ważnego człowieka nawet się nie relacjonuje – jak one w pełni przebiegały, aby każdy widz mógł zrazu samodzielnie wyrobić sobie własną opinię, może wtedy inną nieco, aniżeli ta narzucana mu a priori przez massmedia. O nie. Je się tylko sygnalizuje – że jest coś na rzeczy. A co konkretnie, o to mniejsza.

Dlaczego on-oni uczynili to właśnie teraz? W powszechnych massmediach, tych o wielkim zasięgu, usłyszymy o tym niewiele lub zgoła nic. Bo przecież czego nie ma w telewizji (w massmediach), tego nie ma w ogóle.

Kto w owych mediach najszerszego zasięgu wspomina obecnie o tym, co się dzieje w, na przykład, Libii i jaki związek obecne wydarzenia libijskie mają z polityką turecką? I jak sytuacja w Libii (w Turcji, w Syrii itd.) powiązana jest z bieżącymi losami… Europy? A przynajmniej pewnych państw europejskich, z których nawet i do Polski nie jest już tak daleko. Ale nie. Po co to? Teraz całym sobą wypełnia uwagę milionów wciąż jeszcze „Sylwester w Zakopanem”.

Lecz tematy „polskich obozów koncentracyjnych”, „polskiego antysemityzmu”, „polskiego nazizmu” i czegoś tam jeszcze, byle koniecznie „polskiego…”, podobnie jak ów nie wywoływany już od dawna, acz podobnie jak tamte dyżurny temat „złego losu” jeńców wojennych wziętych ongiś przez Polaków (sic! kiedyś o tym pisaliśmy na portalu „MP”) nie zostały sformułowane dopiero w wieku XXI. Piszący niniejsze dobrze pamięta, jak to jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia, ku swemu zaskoczeniu, musiał przed klasą szkolną „odkręcać” jakieś jawnie antypolskie „wrzutki” propagandowe, jakimi zainfekowanie ujawniła ówczesna polska (warszawska) licealna młodzież (dzisiaj ci ludzie sami mają własne dzieci w wieku szkolnym).

Otóż to! Szkoła Polska! Co się z nią działo od tamtej pory, przez minione ćwierćwiecze? I co nadal się z nią dzieje? Zagadnieniom szkolnym także poświęciliśmy niemało miejsca na portalu „MP”.

Szkoły Polskiej już od dawna nie ma, zwłaszcza Szkoły Średniej, Zawodowej także. Pokolenie Polaków, to dziś jeszcze młode, lecz już niedługo będące nieuchronnie pokoleniem średnim, ani szkoły, ani regularnego nauczania m.in. historii i literatury przecież nie zaznało. Przeciwnicy Polski dobrze o tym wiedzą. Można więc rozważać, czy kolejna pochodząca „ze świata” (lub z nieodległego kraju) antypolska „wrzutka pseudo-historyczna” jest bardziej zorientowana na bieżące zniesławianie Polski w świecie właśnie, czy adresowana bardziej do owych rzesz Polaków w samej Polsce.

Zauważmy, że w obydwu przypadkach – „świat” i Polska – wrzutka ma dziś padać na przez długie lata wypracowywany grunt powszechnej ignorancji, zaprawionej dużą porcją beztreściowych emocji (już Platon przestrzegał przed takim połączeniem). Niech się więc ludziska między sobą pobiją, aby tylko nie wiedzieli o co.

Zniesławianie „w świecie” jest elementem jakiejś kolejnej rozgrywki politycznej, której innych elementów wynajdywanie i śledzenie będzie zawsze frapującym wyzwaniem tak dla zawodowców, jak i dla amatorów. Lecz Polakom taki potwarca, jawnie ich zniesławiający, przekazuje treść jak najprostszą, ot tak sobie; a największą bodaj tragedią naszych czasów jest to, że w naszym kraju znajduje ktoś taki natychmiast tę co najmniej kilkumilionową, durnowatą, gapowatą, lecz bardzo pewną swego widownię, która mu wierzy na zawołanie (jak tamta młodzież licealna z lat 90. XX wieku, i jej rodzice, niewątpliwie) i która na zawołanie odwraca się z zadziwiającą swobodą od tego, co zwykło się nazywać polskością. Oto skutek braku Polskiej Szkoły, ale i Polskiego (i zarazem oczywiście Katolickiego) Kaznodziejstwa (a na pewno wielkiego w tej dziedzinie niedostatku i zamieszania; dla przykładu: piszący niniejsze był nie tak dawno temu świadkiem, jak to pewien proboszcz przedstawił parafianom nowego rekolekcjonistę, człowieka świeckiego – sic! – który to człowiek ubiega się obecnie w Polsce o… prezydenturę – sic!; zatem: „diabeł się nawet i w ornat nie ubierał…”).

Co zaś tyczy owego pozapolskiego potwarcy, tego lub innego, to jego przekaz do nas adresowany jest zwykle następujący:

Wasze polskie władze i massmedia przekonują was, Polaków, jacy to wasi przodkowie byli szlachetni, niewinni, skrzywdzeni. Ale prawda jest inna i nadszedł oto wielki czas, abyście ją nareszcie poznali, właśnie ode mnie.

Dlaczego właśnie teraz? Dlaczego właśnie od niego? Dlaczego właśnie te, a nie inne treści? I czy koniecznie musimy się z innymi, na zawołanie, licytować akurat na niewinność, na skrzywdzenie, na szlachetność? Czy taka, w rzeczy samej nieustająca, licytacja przynależy aby do przesłanek naszej, łacińskiej cywilizacji? Czy może jest ona wzięta z obszaru cywilizacji innej, nie naszej?

Licytacja, jak na (blisko)wschodnim straganie. Przecież u nas, gdy mali chłopcy się grymaśnie spierają, który z nich jest lepszy lub któremu z nich się więcej należy, jako „ofierze” na przykład rodzicielskiej stanowczości, to się takich chłopców karci i zarazem wyjaśnia się im popełniony przez nich błąd – aby się go już więcej nie dopuszczali. Między innymi na tym opiera się u nas dobre wychowanie.

Lecz dzisiejsi Polacy, tak jak i ci sprzed ćwierćwiecza – owa młodzież licealna i niewątpliwie jej rodzice – wciąż się dają złapać w obce sidła. A dlaczego? Dlatego, że u nas wciąż Szkoły (ani treściwego Kaznodziejstwa) nie ma! Normalnie powinno się dziać następująco:

1) Gdy „ze świata” lub nawet z jakiegoś polskojęzycznego i nawet krajowego medium (należącego często do zagranicznego właściciela) po raz nie wiedzieć który rozbrzmiewa pseudo-historyczny głos antypolski;

2) I gdy jakiś Polak, dajmy na to że przebywający właśnie za granicą, jest z tego powodu niepokojony przez jego tamtejszych obcoplemiennych i cudzoziemskich znajomych….

Oni go osobiście nawet może i lubią, ale oto tak poważna postać światowa powiedziała publicznie jakąś kolejną „prawdę o Polsce”, więc oni w swoim zaniepokojeniu oczekują, aby Polak „się wytłumaczył” (bo ich samych o tym w ich szkołach, ani na uniwersytetach nie uczono);

3) To wtedy ważne jest owe zwrotne słówko „się”. Przy wspólnej kolacji, gdy wieczór jest długi i nie trzeba się śpieszyć, ów Polak, bardzo zadowolony z tego, że ci tamziemcy-obcoplemieńcy, pośród których się on znajduje, wprawdzie za przyczyną owego antypolskiego potwarcy, lecz wreszcie na poważnie zainteresowali się historią Polski, zapewnia ich uprzejmie, że on „się” tłumaczyć absolutnie z niczego nie będzie, gdyż to jest ze wszech miar poniżające (a poniżenia Polski i Polaków pragnie ów potwarca). Jednocześnie ów Polak z najwyższą chęcią zapewnia swoich gospodarzy, że on im wszystko wytłumaczy o sprawach polskich, co tylko chcą; i z zadowoleniem zdemaskuje przed nimi owego antypolskiego potwarcę.

Ile mamy na to godzin? Czy to ich aby za prędko nie znuży? Nawet na najciekawsze tematy – co za dużo, to nie zdrowo.

Bo temat jest rozległy i frapujący! Ci mili tamziemcy-gospodarze owego Polaka dowiedzą się takich rzeczy, o jakich się im nie śniło. Po spotkaniu z naszym Polakiem zmienią oni na lepsze swoje mniemanie o sprawach przeszłych i o tych bieżących, tych polskich, i tych ich własnych, i innych jeszcze. A tak w ogóle, to ci sympatyczni „zachodniacy”, czy może właśnie „wschodniacy”, po prostu nareszcie się nawrócą na Prawdziwy Katolicyzm, Tradycyjny i Przedsoborowy, oczywiście pod wpływem osobistego uroku i barwnych opowiadań naszego Polaka. I w swojej miejscowości założą – bo przecież go dotąd tak bardzo brakowało – Towarzystwo Przyjaźni z Polską i z Polakami.

Tamtego zaś antypolskiego potwarcę i sprawki jego, nareszcie ubogaceni w prawdziwą wiedzę, sami z siebie skarcą i potępią; że i nawet żaden już Polak w tym dziele nie będzie im potrzebny, ani konieczny.

Tak lub podobnie działo się przecież w czasach „stanu wojennego i powojennego”, w latach 80. XX wieku, kiedy to nikt na Zachodzie i w ogóle na szerokim świecie nie miał wątpliwości, że ruski pachołek Jaruzelski jest zły, a ten tu Polaczek, co się nań uskarża, jest dobry. Dobry był wtedy, nawet w opinii licznych innowierców i ateistów, także „polski papież” Jan Paweł Drugi, który to przedzierał się co raz przez komunistyczną „żelazną kurtynę”, aby ją rozkruszyć i nareszcie uwolnić uwięzione za nią ludy i narody.

Ówczesna sytuacja była atoli prosta, bieżąca, więc nie trzeba było podejmować szczególnych wysiłków, aby się jej nauczyć. Dzisiaj, wraz z uruchamianiem przez różne strony dyskursu światowego owej „polityki historycznej” jest trudniej, gdyż ludzie historię ani znają, ani są chętni by ją poznać. Z przyczyny swojej niewiedzy i intelektualnej gnuśności łatwo więc ulegają ordynarnej propagandzie. Niby kto i niby skąd ma wiedzieć, na przykład, o czym te aż ponad osiemdziesiąt lat temu poufnie rozmawiał kanclerz Hitler z ambasadorem Lipskim?

Wszelako każdy z nas jest ambasadorem Polski w świecie. Bo też aby się w szerokim świecie zachowywać tak, jakeśmy to powyżej w trzech punktach zarysowali – więc spokojnie i rzeczowo – potrzeba do tego nie tylko WOLI, wyrażanej poprzez nasz odruchowy patriotyzm, ale przede wszystkiem WIEDZY, systematycznie podanej i przyswojonej, przynajmniej na poziomie prawdziwej (a nie tylko z nazwy) Szkoły Średniej. Lecz właśnie tego dzisiejszym Polakom, zwłaszcza – o paradoksie! – tym młodym, najbardziej brakuje! Bo właśnie dostępu do wiedzy obecne młode pokolenie Polaków zostało umyślnie pozbawione, gdyż zostało pozbawione Szkoły! Ponieważ Szkoła Ponadpodstawowa w systemie 3+3 to nie była, nie jest i nie będzie żadna szkoła, tylko jej nędzna atrapa! Powrót do ustroju szkolnego 8+4 problemu wcale nie rozwiązuje; i tym także sprawom poświęciliśmy wiele miejsca na portalu „MP”.

Mówimy o „paradoksie” systemowej niewiedzy wśród najmłodszego pokolenia, pobierającego nauki już przecież w „wolnej Polsce”. Paradoks polega na tym, że oto mniejszą i przede wszystkiem fałszywą wiedzę, zwłaszcza historyczną, powinni by mieć – teoretycznie rzecz biorąc – starsi, czyli ci, którzy do szkoły chodzili w warunkach zakłamanego PRL-u. Młodsi zaś, już w warunkach „wolności”, powinni by poznawać już tylko „samą prawdę”, więc być z natury odpornymi na płynące co raz to „z szerokiego świata” antypolskie potwarze, zniewagi i insynuacje. Niestety, jest inaczej.

Gdyby zatem każdy Polak, więc także absolwent lub uczeń Zasadniczej Szkoły Zawodowej (sic!), i przede wszystkiem absolwent lub uczeń dowolnego typu Szkoły Średniej, był tak w zakresie powszechnej edukacji wyposażony w elementarną wiedzę, aby w naturalnym odruchu, ze spokojem i pewnym nawet, aby tylko nie nazbyt demonstrowanym, acz przecież życzliwym politowaniem dla swoich cudzoziemskich i obcoplemiennych słuchaczy, potrafił wyjaśnić im dane zagadnienie, wtedy żadne już konwulsyjne i nieodmiennie w pośpiechu na kolanie przygotowywane reakcje polskich władz i mediów nie byłyby nawet potrzebne.

Mówimy tu o wiedzy, czyli o rozumnej części ludzkiej duszy. Lecz jest i sama ta dusza. Mówimy o niewiedzy szerzonej pośród młodego i najmłodszego pokolenia Polaków. Lecz temu pokoleniu najmłodszemu i przez to w przyszłości całemu narodowi grozi coś o wiele gorszego, i to z winy własnych rodziców – sic! Temat to osobny, tu więc tylko pokrótce:

Oto coraz więcej polskich par, czyli tzw. związków – jak najbardziej heteroseksualnych (co za nowe, straszne, nazewnictwo!) – żyje w konkubinacie, czyli bez Świętego Sakramentu Małżeństwa, i nawet bez tzw. ślubu cywilnego (zawartego na gruncie li tylko prawa państwowego). W tych obecnie coraz liczniejszych cudzołożnych związkach rodzą się dzieci. Ich rodzice uważają, że skoro nie zawarli byli ślubu kościelnego-sakramentalnego, to i dzieci własnych podawać do Świętego Chrztu nie będą. Rodzice tychże rodziców, czyli dziadkowie noworodków nie ośmielają się temu przeciwstawiać, ani do ochrzczenia swoich wnuków zachęcać. Nie wiedzą oni lub nie chcą wiedzieć (ponownie: wiedza!), że sami mogą własne wnuki ochrzcić „z wody”, tak aby ten święty obrzęd mógł być w bliższej lub nawet dalszej przyszłości uzupełniony w kościele z udziałem księdza. Nieochrzczenie dziecka pociąga za sobą, gdy stanie się ono uczniem szkolnym, nie posyłanie go na lekcje religii (że pominiemy tu zagadnienie rażąco niskiej jakości tych lekcji).

Tak więc w Narodzie Polskim rośnie liczba: a) bękartów, b) niechrzczonych, c) nie mających nawet elementarnej wiedzy o Świętej Religii Katolickiej, d) i w ogóle bezreligijnych.

Na to nałóżmy ową ignorancję w sprawach publicznych-historycznych, jakiej poświęciliśmy powyższe stronnice. I zrozummy to jeszcze – a sprawdzić rzecz i porównać może każdy samodzielnie – że obecnie stosowana w polskich kościołach „posoborowa” formuła Chrztu Świętego jest, pomimo zachowanego wciąż nazewnictwa, pozbawiona tekstów zawierających egzorcyzmy.

O życiu gospodarczym tu jeszcze nie pisaliśmy. I nie trzeba, skoro już samo tylko powyższe wieje grozą.

c.d.n.

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!