Felietony Wiara

NA WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH AD 2019 – CMENTARZ FORTECZNY W MODLINIE I JEGO NOWE SĄSIEDZTWO CZĘŚĆ DRUGA

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Korzystając z transportu publicznego ów dystans prawie 50 kilometrów dzielący warszawski Dworzec Centralny od Cmentarza Fortecznego w Modlinie pokonuje się dzisiaj w około półtorej godziny brutto (sic!). Przystankiem końcowym nie jest wszakże żaden „Cmentarz”, ale „Mazowiecki Port Lotniczy Warszawa-Modlin”, inaczej zwany „Warsaw Modlin Airport” (sic!), skąd na przełaj idzie się na Cmentarz Forteczny jakieś 10 minut (ostatnie z tego półtorej godziny). Ale… pociąg Kolei Mazowieckich, z którego zawsze wysypuje się gromadka obcojęzycznej młodzieży z nieodłącznymi już dzisiaj, owymi hurgocącymi po bruku plastikowymi walizkami na kółeczkach, dojeżdża tylko do malowniczej i niedawno odnowionej stacyjki „Modlin”. Tam trzeba czekać na „kolejowy” autobus, który całe towarzystwo zawiezie na lotnisko. Owszem, można nie jechać autobusem, lecz urządzić sobie frapujący kilkukilometrowy spacer krajoznawczy wskroś Twierdzy Modlin, ze wschodu – stacja kolejowa, ku zachodowi – Cmentarz Forteczny (a niedaleko za nim wspomniany „Airport”).

Dosyć dziwne to miejsce, ów port lotniczy, na takim bezludnym wygwizdowie. Równinny widnokrąg zamyka majestatyczna smuga ciągnących się na północy lasów i zalesień. Jak wszyscy wiemy, ów „Airport” znajduje się tam, a nie gdzie indziej, wcale nie z przyczyny jakiegoś „strategicznego długofalowego planowania aglomeracji warszawskiej” (która by musiała się rozlewać chyba już na pół Mazowsza), lecz dlatego że istniało tam jeszcze sprzed wojny wojskowe lotnisko, powiększone za PRL-u do takich rozmiarów, jakie później uznano za wystarczające do przerobienia go na pasażerski port międzynarodowy. Już na planie Modlina i Nowego Dworu z lat 90. XX wieku w miejscu lotniska widnieje tajemniczy – przyznajmy – napis: „projektowane lotnisko tranzytowe”.

„Tranzytowe”? Jak to? Czy to znaczy, że pierwotnie samoloty miałyby tu mieć tylko międzylądowania, dla uzupełnienia paliwa, a pasażerowie nie wychodzić z samolotów lub tam na miejscu, na płycie lotniska, li tylko przesiadać się z jednego aeroplanu do drugiego? Tak się, owszem, w tamtych czasach działo, ale na Lotnisku Okęcie, w ramach operacji „Most”, o czym my, szeregowi Polacy, jakąś wiedzę otrzymaliśmy dopiero po latach.

„Tranzytowe”… Od dawna się słyszy, że położenie geopolityczne Polski może nie być tylko przekleństwem, ale i dobrodziejstwem, że mianowicie mogłaby ona nawet czerpać zyski właśnie z „tranzytu Wschód-Zachód”. Mijają dziesięciolecia, a tych zysków jakoś chyba nie widać. Ostatnio ucichło o owym tajemniczym Centralnym Porcie Komunikacyjnym, mającym w sobie zawierać kolejne już na naszych ziemiach „międzynarodowe lotnisko tranzytowe”. Czy tego nie za wiele? Jak czasami słychać, co poniektóre polskie lotniska, wyszykowane w ostatnich czasach na europejski i światowy połysk, świecą teraz pustkami i są deficytowe. Lotnisko modlińskie, uruchomione na dobrą sprawę dopiero ledwie siedem lat temu, także odnotowywało później przestoje – nawet w telewizji o tym mówili.

Obecnie życie toczy się tam dość sennie – startują może ze dwa samoloty na godzinę i tyleż w owym czasie ląduje. Na lotniskowych parkingach i podjazdach bynajmniej nie ma tłoku – spokojnie, kameralnie, cicho, wiatr jeno świszcze po otwartej mazowieckiej równinie…

Wystarczy odwiedzić warszawskie Okęcie, czyli Port Lotniczy imienia Fryderyka Chopina (lub przeczytać sobie rozkład lotów w internecie), aby przekonać się, że i tam nie ma zbyt wielkiego ruchu (bo duży ruch jest wtedy, gdy samoloty czekają w kolejce do startu i mają z tego powodu opóźnienie już właśnie na starcie). A nas co pewien czas przekonuje się w mediach, że Okęcie jest przeciążone i że z tego powodu zbudowano ten drugi „Warsaw Airport”, czyli lotnisko modlińskie i że nadal z tego samego powodu ma się podjąć budowę w rzeczy samej owego trzeciego (sic!) „Warsaw Airport’u”, czyli lotniska w ramach bardzo tajemniczego Centralnego Portu Komunikacyjnego.

Po co komu potrzebne kolejne lotnisko – to w zapowiadanym CPK? Bo chyba nie Polakom… O, nie… Więc komu?

Polacy mogliby w swoim najlepiej rozumianym interesie za wiele razy mniejsze pieniądze (sic!) rozbudować lotnisko właśnie modlińskie, więc postawić tam drugi terminal, przedłużyć pas startowy i może nawet położyć drugi, lecz w pierwszej kolejności za pieniądze doprawdy psie powinni by pociągnąć do lotniska te brakujące trzy – dosłownie – trzy kilometry torów kolejowych, aby Koleje Mazowieckie mogły pasażerów z Warszawy tam wprost dowozić, bez pośrednictwa autobusu. I uruchomić szynobus lotniskowy nie zatrzymujący się pomiędzy przystankami „PKP Modlin-Lotnisko” (którego jeszcze nie ma) i „PKP Warszawa Wschodnia”. Dlaczego tego jeszcze nie uczyniono? A jednocześnie straszy się nas gigantycznymi inwestycjami CPK…

To, że lotnisko w CPK ma nie być wcale „centralne”, czyli „centralno-polskie”, lecz właśnie z uwagi na jego planowaną lokalizację ma stać się owym wywołanym już wyżej trzecim (sic!), po Okęciu i Modlinie, „Warsaw Airport’em”, uświadomiliśmy sobie dopiero przygotowując niniejszy tekst i sięgając w związku z tym także do Wikipedii. Media wbijały nam wszakże do głów, że „pomiędzy Warszawą i Łodzią”, z czego wynika implikacja, że gdzieś pośrodku pomiędzy tymi dwoma miastami. A to nie prawda!

Ów nieszczęsny Baranów – oby tam niczego nie zaczęto budować! – znajduje się nieopodal… Grodziska Mazowieckiego, w „krainie Chełmońskiego”. Do Warszawy jest stamtąd w prostej linii ledwie około 40 kilometrów, więc mniej więcej tyle samo, co w prostej linii z Warszawy do Modlina (sic!), a pomiędzy Modlinem a położonym prawie wprost na południe od niego Baranowem też około 40 kilometrów – trójkąt równoboczny! Z Baranowa do Łodzi jest jeszcze bardzo daleko, więc bynajmniej nie chodzi tu o żadną korzyść płynącą z centralnego w skali polskiej położenia. CPK z jego lotniskiem jest więc projektowany według innej skali, cudzej, i nie nam służącej – nawet w Wikipedii znajdują się ku temu niejakie przesłanki; trzeba je odczytać.

Ale… lokalizacja CPK projektowana jest w odległości tych kilkudziesięciu kilometrów poza lewym brzegiem Wisły, gdy funkcjonujący obecnie „Mazowiecki Port Lotniczy Warszawa-Modlin” (czyli Warszawa-dwa) rozpościera się ledwie półtora kilometra (sic!) od wiślanego brzegu prawego, a ściślej od tego ze wszech miar wyjątkowego miejsca, gdzie z Wisłą łączą się wody Bugo-Narwi.

Nie bez powodu owe rozważania o lotniskach naszły nas nad mogiłami żołnierzy polskich poległych „w bitwie nad Wisłą (i Wkrą)” w roku 1920, lecz także żołnierzy niemieckich poległych takoż „w bitwie nad Wisłą” w roku 1944 (patrz: część pierwsza). Wisła zawsze była ważną rubieżą, w różnych wojnach. Najwidoczniej lokalizacja lotniska modlińskiego wydaje się być dla ludzi z pewnych kręgów, by tak rzec, niebezpieczna, gdyż na prawym brzegu tej największej polskiej rzeki. Jak już na to wskazywaliśmy, w roku 1920 bolszewicy na tym odcinku frontu doszli „prawie że nad samą Wisłę”, bo do miejsca odległego o mniej niż dziesięć kilometrów od dzisiejszego „Warsaw Modlin Airport’u”, lecz już nie dalej! Podobnie działo się w lipcu i sierpniu roku 1944, kiedy to z wiadomych powodów postanowili oni na warszawskich i okołowarszawskich podejściach do brzegu Wisły zatrzymać się na dłużej.

Gigantomania projektu CPK skojarzyła się nam z tą sprzed ponad stu już lat gigantomanią ówcześnie nowej rosyjskiej doktryny obronnej „na zapadnych rubieżach”. Otóż na początku XX wieku, na rozkaz nowego ministra wojny fortyfikacje Warszawy i Zegrza miały być porzucone, a nawet rozbierane, po to by skupić się na rozwijaniu owego zewnętrznego pierścienia Twierdzy Modlin, aby rzeczywiście „mogła się ona bronić bardzo długo w oczekiwaniu na odsiecz nadciągającą z głębi Rosji”. Jak to brzmi! Jednakże historia wojny – pierwszej światowej – na tych terenach potoczyła się przecież inaczej.

No to ów lewobrzeżny wszakże CPK miałby może, jak przypuszczają amatorzy (i nie tylko oni), gromadzić „odsiecz” z jakiegoś innego kierunku. Czy byłaby to odsiecz akurat dla Sprawy Polskiej? Oto jest pytanie!

Obecnie „Warsaw Modlin Airport” jest obsługiwany chyba już tylko przez linie „Ryanair” (i ich spółki filialne), należące do kategorii tzw. tanich linii. Destynacje są europejskie i okołoeuropejskie, co oznacza, iż niektórzy pasażerowie przemykają tamtędy szybko, nie przekraczając żadnej granicy (oprócz tej niewidocznej wewnątrzunijnej), a inni mozolą się na odprawie celno-paszportowej. Przerabianie tego miejsca na „standardy międzynarodowe” polegało na postawieniu tam przeźroczystej hali o tzw. nowoczesnych kształtach i o długości około 250 metrów, w której mieszczą się oba działy – odlotów i przylotów. Oczywiście owa hala wyposażona jest wewnątrz i na zewnątrz w rozmaite standardowe urządzenia i gadżety, jak przystało w naszych czasach takiemu miejscu. Ale, do stosunkowo niedużych samolotów „Ryanair’a” idzie się na piechotę po płycie lotniska i wsiada wstępując po odsłoniętym trapie (a nie rękawem jak na lotniskach dużych). Wszystko to i pewnie coś jeszcze składa się na ową taniość tych akurat linii lotniczych. I bardzo słusznie! My chcemy przecież tylko bezpiecznie i zarazem możliwie tanio przelecieć z jednego miejsca do drugiego, nic więcej.

Z tych względów – o czym można przeczytać w internecie i co samemu można zaobserwować na miejscu – klientela lotniska modlińskiego jest inna niż ta warszawskiego Okęcia. Wśród pasażerów modlińskich jest większy odsetek Polaków, aniżeli na Okęciu, a nadto pasażerowie-cudzoziemcy są inni tu i tam.

„Tel-Awiw” już wcześniej wylądował (ale z Okęcia też lata się do Tel-Awiwu), więc jego pasażerów nie mieliśmy okazji przy bramce przylotów sobie obejrzeć. Chyba po ich wszystkich przyjechały tu jakieś specjalnie przysłane pojazdy, skoro nie ma ich (lecz skąd ta pewność?) pośród oczekujących na przystanku autobusu „kolejowego”, wożącego ludzi, jak już o tym wzmiankowaliśmy, pomiędzy lotniskiem i stacją kolejową „Modlin”. A może byli wśród nich Polacy „z księdzem” powracający z „samolotowej pielgrzymki” do Ziemi Świętej? Sprawa jest delikatna, skoro – jak donoszą – bodaj wczoraj czy przedwczoraj Państwo Izrael zamknęło swoje ambasady w Polsce i w innych, lecz z nazwy nie wymienianych krajach.

„Londyn-Stansted” z naszymi najnowszymi emigrantami wyskakującymi na parę dni do Starego Kraju na święta (teraz: Zaduszki) jest dopiero „oczekiwany”, późniejsze odeń „Birmingham” tym bardziej. Atoli w krótkich odstępach już wylądowały za to „Kijów” i „Lwów”. Czegóż więcej chcieć? Ciekawe, co to za bogacze podróżują ze Lwowa do Warszawy irlandzkim samolotem odrzutowym, a nie przepełnionym „busem” na ukraińskich lub polskich numerach?

Po bogaczy też poprzyjeżdżały powynajmowane taksówki, a przed kolejowo-autobusowymi biletomatami kłębi się tłum rosyjsko- i ukraińskojęzycznej młodzieży… w większości żeńskiej (sic!).

O nie… lotnisko nie jest żadne „tranzytowe”, bo nikt tu „tranzytem” nie wybiera się w dalszą podróż poza Polskę. No, może pociągiem z Warszawy do Berlina, bo tak mu się taniej kalkuluje. Lecz te śpiewnie rozświergotane kilkuosobowe grupy wschodnich Słowianek i Chazarek mają miejsce docelowe tu w Polsce, i w samej Warszawie też. Jedna pyta, jak dojechać stąd na „Zachodnią” – ta jedzie stamtąd pociągiem dalej gdzieś w Polskę. A inna pyta o konkretny adres na obszarze Warszawy.

Czy te dziewczęta to jest to, co „Rosja i Ruś” mają najlepszego i najpiękniejszego? Nie wiemy, nie mamy dość szerokiego porównania. Całe to towarzystwo, kobiety i mężczyźni, już „stamtąd” przybywa odpicowane tak, by się tu w Polsce nie różnić wyglądem od otoczenia. To jest jednak kontrast wobec owego wschodniego ludu czarnoroboczego, jaki się tu do nas przedostaje poprzez m.in. dworzec autobusowy Warszawa Zachodnia, z kierunku na przykład „Chersoń” lub „Czerkasy”. Ale i tam już ujednolicenie wyglądu w ostatnich latach znacznie postąpiło. Ktoś „z góry”, kto dzisiaj zawiaduje owymi przepływami tych wielkich mas ludzkich, dba najwidoczniej i o takie z pozoru drobne rzeczy.

Czy te oto dziewczęta i chłopcy, z jakimi poprzez nocne ciemności podróżujemy w jednym autobusie do stacji „Modlin”, i dalej pociągiem Kolei Mazowieckich do Warszawy, są to właśnie ci „studenci ukraińscy” oraz „młodzi specjaliści” z różnych dziedzin, nad których tutaj coraz bardziej powszechną obecnością pewne czasopismo powiązane z partią obecnie w Polsce rządzącą roztkliwiało się już w roku 2017, a nawet wcześniej? Że to z wielu (wymienianych tam szczegółowo) względów dobrze, iż oni tu przybywają i się tu osiedlają (sic!), z zamiarem pozostania tu w Polsce na stałe (sic!), bo wcale nie przenoszenia się do „bogatszych” Niemiec. Autorzy artykułów już wtedy byli zwolennikami udzielania tym postsowieckim w rzeczy samej przybyszom przez Państwo Polskie w rozmaitej formie wsparcia, pochodzącego przecież ostatecznie z kieszeni owego wynędzniałego polskiego podatnika. Autorów cieszyły przywileje, jakimi Ukraińcy i inni cieszą się wobec Polaków na polskich uczelniach, w szkołach, przy osiedlaniu się i przy przyjmowaniu do pracy. Takie i podobne treści głoszono w Polsce otwarcie już te trzy lata temu. A co mamy teraz? I co nas jeszcze czeka?

Jak to co? Wrogie zasiedlanie i skolonizowanie Polski przez obcych! To się już dzieje! Przecież te dziewczęta ze Wschodu – aczkolwiek chyba nie wszystkie – są gotowe, aby rodzić tu i wychowywać potomstwo, za polskie „500-plus”, a nawet „Matka-4-plus”, ale po swojemu, a nie po polsku i katolicku! Owszem, i tam, na Wschód, dotarła już propaganda feministyczna i antynatalistyczna. Jakie są tego rezultaty i następstwa, także dla Polski? Czy ktoś już to zbadał, ogłosił wyniki badań i przy okazji „obronił habilitację”?

Miał rację towarzysz Lenin mówiąc, że „kapitaliści są to durnie, którzy sprzedadzą nam sznur, na którym my ich powywieszamy”. Miękką odmianę tej praktyki obserwujemy obecnie w Polsce, słuchając o „zapełnieniu w rozpędzonej gospodarce miejsc pracy przez obcych przybyszów”.

Budynek stacyjki „Modlin” z zewnątrz i od wewnątrz robi przytulne wrażenie, takie jeszcze „staropolskie”, jak jakieś dawniejszej daty przytulisko pośród wszechogarniającej jesiennej nocy. W zimie takie miłe odczucie w tym i podobnych miejscach musi się jeszcze potęgować. Budynek stacyjny stawiany był przed wojną w stylu „narodowym”, także sąsiednie mniejsze budyneczki gospodarcze. Podjazd pod stację wyłożony jest po dawnemu, kocimi łbami, jak należy; autobus lotniskowy kołysze się na takim podłożu. W odnowionym wnętrzu stoją dwa kaflowe piece, nad głową widnieją mocne belki stropowe; w nawiązaniu do starego dobrego stylu utrzymana jest stolarka drzwiowa i okienna, z okienkiem kasowym włącznie. Na drewnianych stylowych ławach rozsiadła się przybyła tu ze wschodu „mołodzioż”, oczekująca na odjazd warszawskiego pociągu, a odróżniająca się od też tu obecnych Polaków tylko mową. Owszem, ludzie ci zachowują się zasadniczo poprawnie; podczas całej wspólnej podróży nie dawali powodów do zastrzeżeń. Stojący przy peronie pociąg też już się zapełnia przybyszami (a większości, jak już wiemy – przybyszkami) ze Wschodu. Polacy, którzy doń wsiądą na kolejnych przystankach, jeszcze do Dworca Warszawa Wschodnia (największego w Warszawie prawobrzeżnej) liczebnie nie zrównoważą tamtej gromady.

Cichy, ale masowy i przecież gołym okiem widoczny, z uśmiechem, szczebiotem i poparciem „warszawskiego rządu”, totalny, acz bez wystrzału i bez uronienia kropli krwi, obcy najazd na Polskę trwa nadal!

„Kolejowy” autobus jadący z modlińskiego lotniska na stację kolejową w czarną już noc mija tamtejszy Cmentarz Forteczny (o jakim pisaliśmy w części pierwszej). W ciemnościach świecą nagrobne lampki, choć to umyka uwadze pasażerów autobusu. Nie są na to przygotowani, przecież nie wiedzą jakie to akurat święto przypada tego dnia „w Polszi”.

Na Cmentarzu leżą wszakże szeregami owi obrońcy, jacy Sto Lat Temu skutecznie odparli inny najazd, brutalny, otwarty i jawny, też ze Wschodu. Najwidoczniej błędem poczynionym przez ówczesnych najeźdźców była ta otwartość i szczerość. To ona wzbudziła Polaków do obrony, gdyż zrozumieli, że są rzeczywiście zagrożeni. A teraz – atakuje się po cichu… i dzięki temu skutecznie. Zwyczajnie – podstępem, starym jak sama ludzkość… Ale animatorzy przepływu tych wielkich mas ludzkich nie muszą się uciekać koniecznie i zawsze aż do podstępu. Przecież wychodząc na ulicę czy do sklepu każdy Polak teraz już słyszy i widzi, że nasz kraj jest właśnie przez obcych kolonizowany. Polak o tym wie, pomimo że telewizor o tym konsekwentnie milczy. Każdy Polak może przecież przeciwko temu zaprotestować. Może krzyczeć na ulicy: protestuję! Liberum veto! I może na przykład wystawać przed siedzibą Rządu lub Prezydenta z transparentem o stosownej treści. O, w czasie nadchodzącego kolejnego listopadowego Marszu Niepodległości liczni Polacy (liczba mnoga!) mogą urządzić nareszcie protest zbiorowy przeciwko bezkarnemu kolonizowaniu Polski przez obcych i przeciwko popieraniu przez „władze warszawskie” takiej kolonizacji. Czy to uczynią? Przecież mogą. Kto im zabroni?

Dodajmy dla porządku, że na mijanym po nocy modlińskim Cmentarzu Fortecznym leżą także polscy żołnierze z roku 1939, którym – w przeciwieństwie do tych z roku 1920, a byli to po części ci sami ludzie – Polski się przed kolejnym otwartym najazdem obronić już nie udało, tym razem prowadzonym z Zachodu (lecz ze Wschodu jednocześnie też). Niemcy rzeczywiście, przecież od średniowiecza, wędrowali na Wschód i kolonizowali liczne tam położone miejsca. Gdy działo się to w trybie pokojowym, i w ogóle – prywatnym, przynosiło często nader nawet korzystne następstwa dla krajów i narodów Wschodu. Lecz niemiecka skierowana w tę stronę akcja polityczna i oczywiście militarna spotykała się z wytrwałym często oporem.

Atoli w wieku XX nastąpił, wszak nie od razu, zwrot, w następstwie którego masy ludzkie zaczęły przepływać ze Wschodu na Zachód, w ostatnim zaś pięcioleciu czynią to z nieznanym wcześniej natężeniem. Słowiańszczyzna Wschodnia i Chazaria leżą bliżej Polski, więc ludności stamtąd napływa do nas najwięcej. Lecz widzimy na ulicach także ludzi ciemnoskórych, przybyłych tu, nie wiedzieć dlaczego (sic!), z bardzo daleka. Dalej, niż leży owa Syria, z której przybyszów tak hałaśliwie reklamowano nam w massmediach jeszcze te dwa lata temu.

Tylko prawdziwy gospodarz Państwa i prawdziwy przywódca Narodu będzie wiedział co z tym zrobić i będzie potrafił to uczynić.

Postacie niektórych spośród tych Sprzed Stu Lat polskich wodzów – w stopniu pułkownika lub generała – przywołaliśmy w części pierwszej. Jeden z nich, pułkownik Edward Malewicz, spoczywa na modlińskim Cmentarzu Fortecznym, mijanym oto w ciemnościach przez nasz „mieżdunarodnyj awtobus”. Lecz przez prawie półwiecze – a powinniśmy to sobie uświadomić – nikt nie miał zielonego pojęcia, że w tamtej oto bujnej kępie zieleni znajdują się jakieś mogiły, polskie, przedwojenne, jeszcze nie rozwalone, a wśród nich grób takiego akurat pułkownika. Można rzec, że – paradoksalnie – to ta święta polska przyroda skryła ocalałe obiekty Cmentarza Fortecznego przed ich doszczętnym zrujnowaniem. Żołnierze Wyklęci – u nas wciąż jeszcze są Żołnierze Wyklęci i Zapomniani, także niezmiernie liczni Oficerowie i Generałowie – ci z lat 1918-1920.

A pozostali, choćby tylko z grona przez nas wymienionych? Gdzie można się w dzień Wszystkich Świętych i w Zaduszki pochylić z modlitwą nad ich pochówkiem?

Nigdzie! Ani nad pochówkiem faktycznie głównodowodzącego w sierpniu 1920 roku, zwycięzcy w całej wojnie (sic!!!), Szefa Sztabu Generalnego generała Tadeusza Jordan Rozwadowskiego, ani nad pochówkiem takoż zasłużonego, w wojnie i po wojnie, w sierpniu 1920 roku Szefa Sztabu Frontu Północnego, ówcześnie pułkownika Włodzimierza Zagórskiego. Nigdzie nie mają dziś oni, właśnie oni, swoich grobów! Zagórski nie miał go nigdy! A dlaczego, jest to już temat na osobną wypowiedź, zresztą powszechnie znany, i w dodatku wewnątrzpolski, niestety.

Co do doczesnych szczątków generała Franciszka Krajowskiego, to kilka lat temu na sowiecko-białoruskim obecnie cmentarzu w Brześciu nad Bugiem Polacy określili z dużym prawdopodobieństwem miejsce na trawniku, gdzie pod ziemią powinny by się one znajdować. Więc i on też swego grobu, póki co, nie ma! A w ogóle nikomu dziś wciąż nazwisko Krajowski nic nie mówi. No i pracuj tu człowieku dla Polski, i walcz, i ryzykuj życiem i zdrowiem, i poświęcaj się dla Niej bez reszty… A potomni nawet nie wzruszą ramionami, gdyż nawet do tego nie będą mieli żadnej poznawczej pobudki. Owszem, ostatnio, jak już mówiliśmy, coś w tej materii drgnęło… „Polska się o nas upomni”, „Nagrodzi nas historia” – jakbyśmy słyszeli z zaświatów.

W krakowskim kościele Św. Agnieszki otwarta jest tylko kruchta, więc do nagrobka kryjącego sprowadzone tu z Zachodu doczesne szczątki generała Józefa Hallera nie ma dostępu. Natomiast generał Władysław Sikorski, jak każdemu wiadomo, spoczywa na Wawelu. Lecz go tam złożono wcale nie za zwycięstwo, jakie był on współ-odniósł nad komunistami w roku 1920, lecz za tę straszną klęskę, jaką był współ-poniósł w drugiej wojnie światowej. I tak zostało… Kraina niewiedzy… Komedia omyłek…

I tak moglibyśmy kontynuować poszukiwania grobów nieskończenie wielu bohaterów Sprzed Stu Lat, tych spod Modlina, znad Wkry i z innych miejsc i pól aktywności. A samoloty i inne środki transportu wciąż przywożą do Polski kolejne grupy obcoplemiennych kolonizatorów bez wystrzału.

Ciekawe będzie przyjrzenie się życiorysom dzieci, wnuków i prawnuków tamtych Polaków Sprzed Stu Lat. Losy wielu rodzin tak się potoczyły, że kolejne pokolenia porodziły się i wychowały już na emigracji, lecz już nie rozwinęły tam jakichś polskich dynastii kontynuujących etos przodków czynnych przy odbudowywaniu Niepodległej Polski w pierwszej ćwierci XX wieku. A liczne osoby z pokolenia nawet nie tylko najmłodszego już po polsku nie mówią.

Przypomnijcie sobie niedawne – 25 października – odsłanianie w Warszawie pomnika Wojciecha Korfantego. Przybyły tu ze Stanów Zjednoczonych, mający już ponad osiemdziesiąt lat wnuk Korfantego, właśnie jego (!!!), przemawiał nie po polsku, lecz po angielsku (po polsku wypowiedział on kilka zdań na początku i na końcu swego wystąpienia). Najwidoczniej cenzura nie poważyła się głębiej ingerować w tę wypowiedź, skoro znalazło się w niej zwięzłe wspomnienie owych krzywd i prześladowań, jakie osoba Wojciecha Korfantego i prowadzona przezeń polska polityka doznały od wymienionego z nazwiska Józefa Piłsudskiego. Wnuk śląskiego przywódcy, niedoszłego w dramatycznych okolicznościach 1922 roku premiera polskiego Rządu, zarazem nie wymienił Piłsudskiego w gronie ojców polskiej Drugiej Niepodległości. Warszawa zaś, to przecież także miejsce bezprawnego uwięzienia jego dziadka w roku 1939, na Pawiaku (sic!) i – co już wprost nie zostało zaakcentowane – doprowadzenia go do przedwczesnej śmierci, jaka nastąpiła na dwa tygodnie przed wybuchem nowej wojny światowej.

Tak więc i los Wojciecha Korfantego – o czym właśnie z okazji wzniesienia mu w Warszawie pomnika massmedia starannie zamilczały, a wystąpienie jego wnuka stanowiło li tylko wyłom w tym milczeniu – był bardzo podobny i w ostateczności taki, jak generałów Rozwadowskiego i Zagórskiego. A gwałt tym i innym jeszcze tak bardzo dla Polski zasłużonym ludziom zadała wcale nie ręka obcoplemienna, lecz polska właśnie.

Ich wnuki i prawnuki w dzisiejszej „wolnej Polsce” się nie osiedlają, ani swoich materialnych aktywów tu nie przenoszą. Lecz gromadnie zasiedlają dziś nasz kraj – nie zaprzeczajcie – wnuki i prawnuki tamtych bolszewików Sprzed Stu Lat, którym to bolszewikom tak bardzo skuteczny odpór dali między innymi ci pochowani na modlińskim Cmentarzu Fortecznym nasi Czcigodni Drodzy Dziadowie i Pradziadowie.

Wnioski – jak chce Poeta – niech Czytelnik sam sobie dośpiewa.

Marcin Drewicz, dzień po Zaduszkach AD 2019

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!