Historia

Na stepie Oguzów

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Arabski historyk Ibn al-Asir, o czym była już mowa, zanotował, iż Turcy, którzy wspierali w Chorasanie powstanie proroka Mukanny przeciwko kalifowi Al-Mahdiemu (panował w latach 775 – 785), należeli do szczepu Oguzów. Niewiele wcześniej mieli oni przybyć do Transoksanii. Wschodnim dorzeczem Syr-darii rządzili wówczas Turcy Karlucy, a na zachodzie panowali odtąd Oguzowie. Ta część Transoksanii w kolejnych wiekach stała się znana jako „Step Oguzów”.

Według Tadeusza Lewickiego, w X wieku Oguzowie zajmowali terytorium ograniczone na południu Jeziorem Aralskim i dolnym biegiem Syr-darii (aczkolwiek wydaje się, że granica przebiegała tu raczej mniej więcej działem wodnym Syr-darii i Amu-darii), na zachodzie rzeką Ural (Jaik) lub dolną Wołgą i Morzem Kaspijskim, a na północnym wschodzie przez górny bieg Irtysza. Sąsiadowali oni w tym okresie z innymi ludami tureckimi, a mianowicie: od północy z Kipczakami, od wschodu z Karlukami, od zachodu zaś z Pieczyngami i Chazarami. Z kolei od południa graniczyli Oguzowie z krajami muzułmańskimi.

Dalej Tadeusz Lewicki (Źródła arabskie do dziejów Słowiańszczyzny, t. 3) pisał:

„W świetle informacji wczesnośredniowiecznych pisarzy arabskich Oguzowie byli koczownikami, hodującymi jednogarbne wielbłądy, owce i konie, przy czym każdy szczep znaczył swoje zwierzęta specjalnym znakiem zwanym tujra lub tamja. Tym niemniej należy podkreślić, że zarówno pomiędzy resztkami autochtonicznej ludności, zamieszkującej obszary obszary zajmowane przez Oguzów, jak i wśród nich samych znajdowali się ludzie osiadli w oazach, gdzie zajmowali się rolnictwem. Istniały tu także, zwłaszcza na peryferiach świata muzułmańskiego jak i wzdłuż dróg wiodących do Bułgarii Kamskiej i Chazarii, targowiska, które z czasem zamieniły się w warowne osiedla, w których naczelnicy i notablowie Oguzów wymieniali w zamian za produkty cywilizowanego świata muzułmańskiego zwierzęta domowe, futra przywożone z północy i wreszcie niewolników, zdobywanych na wyprawach wojennych. W głównych osiedlach-targowiskach, a mianowicie w Jänikänt (starożytne Nau-Kärdä), jak również w miejscowości Ğand, niedaleko dzisiejszego Perowska, rezydował chętnie zimą naczelnik Oguzów.”

Tadeusz Lewicki podkreślał, iż wykopaliska archeologiczne, prowadzone w rejonie dolnego biegu Syr-darii, potwierdziły, że chodziło tu istotnie o osady miejskie, nie zaś o obozowiska koczowników. Dodajmy, że Al-Masudi opisał Turków Guzów z Jänikänt jako „odróżniających się od innych Turków męstwem, skośnymi oczami i niewielkim wzrostem”. Także kamienne głowy seldżuckich przywódców, przechowywane w nowojorskim Metropolitan Museum of Art, prezentowały cechy wschodnioazjatyckie.

Sporo informacji na temat Oguzów zawdzięczamy relacji Ahmeda ibn-Fadłana z wyprawy poselstwa arabskiego do kraju Saqaliba, którym to imieniem, jak wiemy, Arabowie określali Słowian. Wszystko zaczęło się od tego, że do czcigodnego al Muktadira z Bagdadu przyszło pismo od al-Hasana, syna Baltawara, władcy Bułgarów, którego to Ahmed ibn-Fadłan nazywał w swej relacji królem Słowian. W piśmie tym władca Bułgarów prosił o przysłanie kogoś, kto nawróciłby jego i jego poddanych na religię muzułmańską i kto wzniósłby w jego kraju meczet.

Poselstwo wyruszyło z Bagdadu 21 czerwca 921 roku, udając się nad środkową Wołgę okrężną drogą, obchodząc od wschodu nie tylko Morze Kaspijskie, ale i Jezioro Aralskie (prawdopodobnie by ominąć terytorium Chazarów, z którymi Arabowie znajdowali w stanie permanentnej wojny). Wśród ludów, które mijało arabskie poselstwo, byli i Oguzowie. Oddajmy w tym momencie głos ibn-Fadłanowi, którego relację przetłumaczył i opracował Tadeusz Lewicki, a który tak opisał swoje wrażenia z pobytu w kraju Oguzów:

Są oni koczownikami, mają domy z wełny, zatrzymują się i znów wyruszają. Widzi się ich domy w jakimś miejscu i podobne do nich w innym miejscu – według sposobu postępowania koczowników i ich [zwyczaju] przenoszenia się. [Żyją] oni w ciężkich warunkach, a przy tym są niby błądzące osły. Nie służą Allahowi poprzez religię, ani nie poddają się [naukom] rozumu, nie oddają czci niczemu, ale swoich możnych nazywają „Panami”. Jeśli któryś z nich radzi się w jakiejś sprawie swego naczelnika, mówi do niego: „O Panie! Co mam uczynić w takiej a takiej [kwestii]”. W swoich sprawach naradzają się między sobą, tylko że gdy już zgodzą się na coś i coś postanowią, wtedy przychodzi najnędzniejszy z nich i najmarniejszy i obala to, na co się już zgodzili. Słyszałem ich mówiących: „Nie ma boga prócz Allaha, Muhammad prorokiem Allaha”, aby upodobnić się przez te słowa do muzułmanów, którzy przejeżdżają mimo nich, a nie z przekonania. Jeżeli kogoś z nich spotka niesprawiedliwość lub przydarzy mu się coś, co jest niemiłe, podnosi głowę ku niebu i mówi: „bir tenkri”, to zaś po turecku [znaczy]: „Na Allaha! Na Jedynego!”, bo „bir” to po turecku „jeden”, a „tenkeri” – „Allah” w języku Turków.

Nie oczyszczają się on od kału, ani od moczu, nie obmywają się po splamieniu nasieniem, ani innych takich. Nie mają żadnego kontaktu z wodą, zwłaszcza w zimie. Kobiety ich nie zakrywają twarzy przed swymi mężczyznami ani przed innymi. Podobnie nie zakrywa też ich niewiasta niczego ze swego ciała przed nikim z ludzi. Pewnego dnia zatrzymaliśmy się właśnie u jakiegoś człowieka spośród nich. Usiedliśmy, a żona owego człowieka z nami i podczas gdy z nami rozmawiała, odsłoniła swój srom i podrapała go, a my patrzyliśmy na nią. Zasłoniliśmy więc twarze i rzekliśmy: „Niechaj Allah wybaczy!”. Jej mąż roześmiał się i rzekł do tłumacza: „Powiedz im: „ona odsłania go w waszej obecności i wy go widzicie, ale ona chroni go i [nikt] nie ma do niego dostępu. Tak jest lepiej, niż gdyby go zakrywała i udostępniała”.” Nie znają oni cudzołóstwa, a jeżeli dowiedzą się, że ktoś popełnił taki czyn, rozrywają go na dwie połowy, to zaś tak, że łączą gałęzie dwóch drzew, następnie przywiązują go do gałęzi, zwalniają dwa drzewa i zostaje rozerwany ten, kto jest przywiązany do nich.

Jeden z nich zagadnął, słysząc mnie recytującego Koran, a spodobał mu się Koran, podszedł i rzekł do tłumacza: „Powiedz mu, nie przerywaj”. Pewnego dnia człowiek ten powiedział do mnie za pośrednictwem tłumacza: „Spytaj tego Araba, czy Pan nasz (tj. Allah), wielki i potężny, ma żonę?”. Uznałem to za zuchwalstwo, więc pochwaliłem Allaha i poprosiłem Go o wybaczenie, a on [również] pochwalił Allaha i poprosił Go o wybaczenie, tak jak ja to zrobiłem. I taki jest obyczaj Turków: ilekroć usłyszy muzułmanina wymawiającego tasbih i tahlil – powtarza to, co i on.

Ich obyczaje odnośnie małżeństwa są takie: jeśli któryś z nich stara się u innego o jaką kobietę z jego rodziny, czy to jego córkę czy siostrę, albo którąkolwiek, nad którą ów ma pieczę, ten nakazuje mu [dać] tyle a tyle szat chorezmijskich. I jeśli spełni to, zabiera ją do siebie. Czasem zapłatą za narzeczoną są wielbłądy lub konie, albo inne podobne. I nikt nie może połączyć się z żoną, aż zapłaci cenę, na którą zgodził się jej opiekun. A gdy mu zapłaci, idzie bez skrępowania, aż wejdzie do pomieszczenia, gdzie ona przebywa. I bierze ją w obecności jej ojca, jej matki i braci, a oni nie wzbraniają mu tego. Jeżeli umrze mężczyzna mający żonę i synów, najstarszy z jego synów poślubia jego żonę, jeśli nie jest ona jego matką.

Nikt z kupców ani innych nie może obmyć się z rytualnej nieczystości w ich obecności, jak tylko nocą, gdy go nie widzą, a to dlatego, że oni gniewają się i mówią: „Ten chce nas zaczarować, bo zanurzył się w wodzie”. I nakładają na niego karę pieniężną.

Nie może nikt spośród muzułmanów przejechać przez ich kraj, póki nie postara się o przyjaciela spośród nich, u którego zatrzyma się na popas i któremu przywozi z kraju muzułmańskiego szatę, dla jego żony zasłonę na głowę, nieco pieprzu, prosa, rodzynek i orzechów. A gdy przybywa do swego przyjaciela, ów rozstawa dla niego jurtę i przywodzi mu pewną ilość owiec, stosownie do swoich możliwości, aby muzułmanin zajął się ich zarżnięciem. Turcy bowiem nie zarzynają, tylko jeden z nich uderza owcę po głowie, aż zdechnie. Jeżeli człowiek od nich chce odjechać, a właśnie ustały mu niektóre wielbłądy lub konie, albo potrzebuje pieniędzy, pozostawia te, co ustały, u swego przyjaciela, Turka, a sobie bierze z jego wielbłądów, z jego koni lub z jego pieniędzy, ile mu potrzeba i odjeżdża. Kiedy zaś powróci z drogi, w którą się wybrał, oddaje mu jego pieniądze i zwraca mu jego wielbłądy i konie. I podobnie, jeżeli przejeżdża obok Turka człowiek, który go nie zna. Wtedy mówi: „jestem twoim gościem i chcę pewną ilość twoich wielbłądów, twoich koni i twoich dirhemów”. [Turek] daje mu to, czego on chce. A jeśli kupiec umrze w tej swojej podróży, a karawana powróci, ów Turek spotyka się z nimi i mówi: „Gdzie jest mój gość?” Jeżeli powiedzą: „umarł”, zatrzymuje karawanę, po czym idzie do najznaczniejszego kupca, którego wśród nich zobaczy i rozwiązuje jego bagaże – a on parzy – i bierze z jego dirhemów tyle, ile miał u tamtego kupca, ani ziarenka więcej. Tak samo odbiera spośród koni i wielbłądów i mówi: „To twój kuzyn i ty jesteś w najwyższym stopniu zobowiązany zapłacić za niego”. A jeśli [dłużnik] ucieknie, wykonuje te same czynności i mówi do niego: „to był muzułmanin, podobnie jak ty – odbierz swoje od niego”. A jeśli nie spotka muzułmanina, swego gościa, na szlaku karawan, zapytuje o miejsce jego pobytu: „Gdzie on jest?” Skoro wskażą mu drogę do niego, udaje się na poszukiwanie, na odległość [wielu] dni drogi, aż dotrze do niego i odbierze to, co miał u niego, podobnie jak i to, co mu podarował. Taki jest również sposób postępowania Turka, gdy przybywa do Ğurğāniji, pyta o swojego gościa i zatrzymuje się u niego do czasu odjazdu. Jeżeli jednak Turek umrze u swego przyjaciela, muzułmanina, a karawana, w której znajduje się ów przyjaciel, przechodzi obok jego plemienia, zabijają go i mówią: „ty go zabiłeś, przez to, że zatrzymałeś go. Jeżelibyś go nie był zatrzymał, to nie byłby umarł”. Podobnie jeżeli da napić się nabidu (alkoholu), a ów spadnie z muru, zabijają go za niego. Jeśli nie ma go w karawanie, udają się do najmożniejszego, który się w niej znajduje, i zabijają go.

Stosunek homoseksualny [uważany] jest u nich za bardzo wielki [występek]. Pewnego razu zatrzymał się u plemienia kudarkina, który jest namiestnikiem króla Turków, pewien człowiek z Huwarizmu. Pozostał u swego gospodarza przez niejaki czas w celu zakupienia owiec. Turek miał syna gołowąsa i ów Chorezmijczyk nie przestawał umizgiwać się do niego i uwodzić go, aż skłonił się do tego, czego on pragnął. Wtedy przyszedł Turek i znalazł ich obu spółkujących. Wniósł ów Turek tę sprawę przed kudarkina i powiedział do niego: „Zbierz Turków” – i zwołał ich. A gdy się zebrali, rzekł do Turka: „Chciałbyś, żebym sądził sprawiedliwie czy niesprawiedliwie?” Odrzekł: „Sprawiedliwie”. Wtedy powiedział: „Sprowadź swego syna”. I przyprowadził go, a rzekł: „Należy się jemu oraz kupcowi, aby zostali obaj razem zabici”. Turek obruszył się na to i powiedział: „Nie wydam mego syna”. Na to: „Więc niech kupiec da okup za siebie”. Tak też uczynił i zapłacił Turkowi owcami za to, co uczynił jego synowi, a kudarkinowi dał czterysta owiec za to, przed czym go uchronił; i odjechał z kraju Turków.

Pierwszym z ich królów i przywódców, którego spotkaliśmy, był Jinal Mały. Przyjął on już islam, ale powiedziano mu: „Jeżeli przyjąłeś islam, nie będziesz nam przewodził”. I odstąpił od islamu. Gdy dotarliśmy do okolicy, w której przebywał, oznajmił: „Nie pozwolę wam przejść, bo jest to sprawa, o której nigdy nie słyszeliśmy ani nie przypuszczaliśmy, że może nastąpić”. I zabiegaliśmy o jego względy, aż zgodził się za kaftan gurgański wartości dziesięciu dirhemów, parę pantofli, kilka bochenków chleba, miarkę rodzynek i sto orzechów. Gdy daliśmy mu to, padł przed nami na twarz. Jest to ich obyczaj: gdy człowiek chce okazać szacunek człowiekowi, pada przed nim na twarz. I rzekł: „Gdyby moje domy nie były oddalone od drogi, przyniósłbym wam owce i pszenicę”. I oddalił się od nas, my zaś odjechaliśmy. [A gdy nastał poranek] spotkaliśmy pewnego człowieka spośród Turków o niemiłej powierzchowności, obszarpanego, wyglądającego mizernie i zachowującego się niegodnie. A właśnie złapał nas gwałtowny deszcz. Rzekł: „Stójcie!”. I karawana stanęła w całej swej [długości], a składała się z około trzech tysięcy koni i pięciu tysięcy ludzi. Powiedział: „Nie przejdzie nikt z was!”. Zatrzymaliśmy się posłuszni jego rozkazowi i rzekliśmy do niego: „Jesteśmy przyjaciółmi kudarkina”. Zaczął się śmiać i powiedział: „Kto to jest kudarkin? Ja sram na brodę kurdarkina.” Potem rzekł: „b.k.nd”, co znaczy „chleb” w języku Huwarizmu. Dałem mu kilka bochenków, wziął je i rzekł: „Przechodźcie, zlitowałem się nad wami”.

Jeżeli człowiek spośród nich zachoruje, a ma niewolnice i niewolników, to oni obsługują go, a nikt z jego rodziny nie zbliża się do niego. Rozbijają mu namiot na uboczu od namiotów i on przebywa tam, aż umrze lub wyzdrowieje. A jeśli jest niewolnikiem lub ubogim, to porzucają go w stepie i odchodzą od niego. Gdy umrze człowiek spośród nich, wykopują mu wielki grób, wyglądający jak dom. Udają się do niego i wdziewają mu kurtak, jego pas, jego łuk, a do ręki wkładają mu drewniany kubek z nabidem. Przed nim stawiają drewniane naczynie z nabidem, przynoszą całe jego mienie i wkładają je wraz z nim do tego domu. Potem sadzają go w nim, a dom nad nim pokrywają dachem, ponad nim zaś robią coś na kształt kopuły z gliny. Później udają się do jego koni i zależnie od ich ilości zabijają z nich od stu sztuk czy dwustu sztuk do jednej. Mięso ich zjadają, oprócz głowy, nóg, skóry i ogona, przymocowują to na drewnianych kołkach i mówią: „To są jego konie, na których pojedzie do raju”. Jeżeli zabił człowieka i był dzielny, rzeźbią z drewna postacie, zgodnie z ilością [tych], których zabił i umieszczają je na jego mogile, mówiąc: „To są jego niewolnicy, którzy będą mu służyć w raju”. Czasem ociągają się z zabiciem koni o dzień lub dwa, a wtedy ponagla ich starzec spośród ich starszyzny, mówiąc: „Widziałem we śnie takiego a takiego – to jest zmarłego – i powiedział do mnie: „Oto widzisz mnie, już wyprzedzili mnie moi towarzysze, a moje nogi umęczyły się od podążania za nimi. Nie mogę już ich dogonić i oto zostałem sam”.” Wtedy udają się do jego koni, zabijają je i przymocowują przy jego mogile. Gdy minie dzień lub dwa, przychodzi do nich ten starzec i mówi: „Widziałem takiego a takiego – powiedział: „powiadom moją rodzinę i moich towarzyszy, ze ja już dogoniłem tych, którzy mnie wyprzedzili i pozbyłem się zmęczenia”.”

Wszyscy Turcy wyskubują sobie zarost, oprócz wąsów. Widziałem raz zgrzybiałego starca, który wyskubał sobie zarost, pozostawiając go nieco pod brodą. Na sobie miał kożuch. Jeżeli człowiek ujrzał go z daleka, nie wątpił, że to kozioł.

Króla Turków-Oguzów nazywają jabgu. Jest to tytuł władcy i każdy, kto panuje nad tym plemieniem, określany jest tym tytułem. Jego zastępcę tytułują kudarkin i tak samo każdego z nich, kto zstępuje jakiegoś ich naczelnika, nazywają kudarkin.

Następnie, po odejściu z ich terenu, zatrzymaliśmy się u dowódcy ich wojska, którego zwą Atrak ibn-Katagan. Rozstawił dla nas tureckie jurty i umieścił nas w nich. Posiada on rodzinę, świtę i obszerne domy. Przyprowadził nam owce i przywiedli konie, abyśmy zarżnęli owce i jeździli na koniach. Zaprosił też wszystkich swoich bliskich oraz swoich kuzynów i zabił dla nich wielką ilość owiec. My daliśmy mu już w darze: odzież, rodzynki, orzechy, pieprz i proso. Widziałem jego żonę – była żoną jego ojca – jak wzięła mięsa, mleka i po trochę z tego, co podarowaliśmy mu i wyszła spomiędzy domów w step, wygrzebała dołek, zakopała w nim to, co miała ze sobą i wymówiła jakieś słowa. Powiedziałem do tłumacza: „Co ona mówi?”. Odrzekł: „Ona mówi: „to jest dar dla Katagana, ojca Artaka, ofiarowany mu przez Arabów”.”

Gdy nastał wieczór, wszedłem do niego ja i tłumacz, a on siedział w swej jurcie. Mieliśmy z sobą pismo Nadira al-Haramiego do niego, w którym polecał mu nawrócić się na islam i zachęcał go doń. Posyłał mu pięćdziesiąt dinarów, wśród których była pewna ilość musajjabi, trzy mitkale piżma, wyprawione skóry, dwie sztuki tkaniny marwija, z których skroiliśmy mu dwa kurtaki, buty z wyprawionej skóry, szatę z brokatu i pięć szat jedwabnych. Wręczyliśmy mu dar dla niego, a jego żonie wręczyliśmy chustę i pierścień. Przeczytałem mu list, a on rzekł do tłumacza: „Nic wam nie powiem, aż wrócicie z powrotem; napiszę do sułtana, na co się zdecydowałem”. I zdjął szatę brokatową, którą miał na sobie, aby nałożyć szatę honorową, o której wspominaliśmy. Wtedy ujrzałem kurtak znajdujący się pod nią, rozpadający się od brudu, bo takie są ich zwyczaje, że nikt spośród nich nie zdejmuje odzieży, która przylega do ciała, póki nie rozleci się ona na kawałki. A właśnie wyskubał on sobie całą swoją brodę i wąsy i pozostał niczym eunuch. Spostrzegłem, iż Turcy wspominają, iż jest on najlepszym z nich jeźdźcem. I rzeczywiście, zobaczyłem pewnego dnia, gdy jechał z nami na swoim koniu, a minęła lecąca gęś. Napiął swój łuk, podprowadził konia pod nią, strzelił do niej i od razu strącił ją na dół.

Jednego dnia posłał po podlegających mu dowódców […]. Tarhan był najmożniejszy i najdostojniejszy z nich, a był on kulawy, ślepy i miał uschniętą rękę. [Atrak] powiedział im: „Ci oto są posłami władcy Arabów do mojego teścia Almisa ibn Silki i nie uważam za właściwe, abym im pozwolił odejść, póki nie naradzę się z wami”. Rzekł Tarhan: „Jest to sprawa, jakiej nigdy nie widzieliśmy, ani o takiej nie słyszeliśmy. Nie przechodził koło nas żaden poseł sułtana, odkąd [tu] jesteśmy, my i nasi przodkowie. Jest – jak myślę – nie inaczej, tylko ów sułtan uknuł podstęp i wysłał tych do Chazarów, aby skłonić ich wojsko do wystąpienia przeciwko nam. A sposób, aby rozciąć każdego z tych posłów na dwie połowy, a my zagarniemy to, co mają ze sobą”. I rzekł drugi z nich: „Nie! Raczej zabierzemy im, co mają ze sobą i pozostawimy ich gołymi, aby powrócili tam, skąd przyszli”. A inny rzekł: „Nie tak! Przecież my mamy u króla Chazarów jeńców. Poślemy więc tych, aby za nich uzyskać tamtych”. I nie przestawali rozważać między sobą tych spraw przez siedem dni, a my w stanie śmiertelnego zagrożenia, aż doszli do wspólnego poglądu, że puszczą nas wolno i odejdziemy. Darowaliśmy Tarhanowi kaftan marwijski, dwie pary pantofli, a każdemu z jego towarzyszy kurtak. Tak samo obdarowaliśmy Jinala. Daliśmy im pieprz, prosa, kilka bochenków chleba i oddalili się od nas.

Wojciech Kempa

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!