Jak skutecznie namierzyć prowokatora lub wrogiego agenta? To pytanie zadaje sobie każdy oficer poważnego kontrwywiadu i podobnych służb. Czy jednak podstawowe umiejętności kontrwywiadowcze może nabyć zwykły działacz polityczny/społeczny? Wydaje się, że nie tylko może, ale wręcz powinien, gdyż podstawionymi, „pożytecznymi idiotami” i prowokatorami, można ośmieszyć i zniszczyć praktycznie każdą inicjatywę. Wiedzy na ten temat należy szukać przede wszystkim w historycznych przykładach działalności agenturalnej. Jednym z nich jest przypadek „hrabiny” Anastazji Potockiej.
Kim była „hrabina” Anastazja Potocka? Naprawdę nazywała się Marzena Domaros. Urodziła się w 1967 roku w rodzinie prostych pracowników PGR, w miejscowości Góra pod Stargardem Gdańskim. Mieszkała wraz z rodzicami i siostrą w typowym dla tamtej epoki tzw. czworaku. Jej wielkim marzeniem było zostać dziennikarką. Ukończyła liceum w Stargardzie, a wkrótce debiutowała artykułem zamieszczonym w „Kociewskim Magazynie Regionalnym”. Wkrótce poznała wielu bogatych i obytych w świecie ludzi, zarobiła pierwsze pieniądze. Nic dziwnego – była młoda, atrakcyjna oraz ambitna. W chwili tzw. przemian ustrojowych pracowała już dla „Radia Gdańsk” oraz gazety „Wieczór Wybrzeża”. Niestety, podobnie jak wielu młodych Polaków za granicą, zachłysnęła się pieniędzmi i wielkomiejskim blichtrem.
Zaczęła imprezować, romansować i nadużywać alkoholu. Jej znajomymi z trójmiejskich klubów byli przede wszystkim postkomuniści oraz dorobkiewicze z drugiej „Solidarności”; nie brakło też obcokrajowców. Wyłudzała od nich pieniądze, by mieć na modne ubrania i kolejne imprezy. To pierwsza lekcja – prowokatorzy często wywodzą się z dołów społecznych, a do działania motywuje ich niczym niepohamowana ambicja stania się bogatym, sławnym i wpływowym. Kroczą do celu choćby po trupach, za nic mając moralność, czy choćby zdrowy rozsądek; potrafią kłamać w żywe oczy i na poczekaniu wymyślać niestworzone historie, mające wyjaśnić ich dziwne zachowania.
Niestety marzenia Marzeny prysły jak bańka mydlana. Zaszła w niechcianą ciążę, a na domiar złego nie miała z czego spłacić rosnących długów, będących wynikiem prowadzenia się ponad stan. W ten sposób szybkimi krokami zbliżała się do katastrofy. Sfrustrowana kobieta nie wyobrażała sobie rezygnacji z dotychczasowego trybu życia, czy tym bardziej powrotu do czworaków. Ratunkiem były kolejne pożyczki oraz… kradzież. W 1991 roku wyniosła z redakcji „Wieczoru Wybrzeża” firmową pieczątkę. Następnie, podając się za przedstawicielkę wydawcy, przyjmowała pieniądze od przedsiębiorców, obiecując im w zamian reklamy w gazecie. Oszukiwała też zwykłe osoby, a kłamstwo i manipulacja weszły jej w krew. Nie płaciła czynszu za mieszkanie, wyłudziła od mieszkańców swojej klatki schodowej pieniądze na domofon, a pewnej lekarce ukradła dwa złote pierścionki. Podkradała nawet emeryturę kobiecie, która zajmowała się jej córką, gdy Marzena szła do pracy. W końcu złodziejski proceder wyszedł na jaw, w związku z czym została zwolniona z redakcji. Bez wątpienia groził jej też wyrok za wyłudzenia przy pomocy pieczątki, ale nie udało mi się ustalić czy sprawa trafiła do sądu już wówczas. W każdym razie przytłoczona długami, brakiem pracy, dodatkowo obciążona dzieckiem i wizją procesu za oszustwa, Marzena musiała wrócić z podkulonym ogonem do rodzinnej wsi. Wówczas doszło do rzeczy pozornie niewytłumaczalnej. Oto przyparta do ściany Domaros, wiosną 1992 roku… wyjechała do Warszawy.
Według jej własnej wersji, wyskrobała ze swojego papierowego dowodu osobistego nazwisko Domaros oraz miejscowość Zblewo, czyli wieś, w której się urodziła. W zamian wprowadziła nazwisko Potocka, a jako miejsce urodzenia podała Kraków. Zaczęła ubierać się ekstrawagancko, a na głowie nosiła duży, szeroki kapelusz. Jednocześnie po stolicy zaczęto rozpuszczać informacje, że jest wpływową i szanowaną „hrabiną Anastazją Potocką”. Ona sama podawała się przede wszystkim za korespondentkę gazety „Le Figaro” i żonę aktora Bogusława Lindy. Ponadto opowiadała, że przyjechała do Polski z Francji, aby załatwić sprawy odzyskania rodzinnego majątku Potockich w Walewicach. Skąd ta odmiana, skąd pomysł i przede wszystkim pieniądze na ten cyrk? Po latach okazało się, że Marzena została… zwerbowana przez Urząd Ochrony Państwa. Zamieszkała w lokalu konspiracyjnym tej służby, a jeden z oficerów został jej prywatnym kierowcą i ochroniarzem. Innymi słowy, historia „hrabiny” była od początku do końca wymysłem jej oficerów prowadzących. To druga lekcja – służby polują przede wszystkim na rozbitków życiowych, którzy doprowadzili się na skraj upadku moralnego i finansowego. Takie osoby są idealnym materiałem na agenturę; dzięki współpracy otrzymują „drugą szansę” – pozbywają się dotychczasowych problemów i jak dawniej, żyją ponad stan. Uważać należy na osoby o szemranej przeszłości, które pojawiają się znikąd, na „dzień dobry” dysponują majątkiem, koneksjami, gronem oddanych zwolenników.
Historyjka o „hrabinie” sprzedała się na warszawskich salonach nadspodziewanie dobrze. Atrakcyjny wygląd, zmysłowe stroje i nienaganne maniery „Potockiej”, powodowały, że politycy zlatywali się do niej jak muchy do miodu. Poznawała ich w sejmie, do którego wchodziła dzięki fałszywemu dowodowi osobistemu oraz podrobionej legitymacji „Le Figaro”. Następnie spotykała się z nimi w kawiarniach, restauracjach, a na końcu w pokojach hotelowych, nafaszerowanych rzecz jasna kamerami. Jaki był cel tak przygotowanej prowokacji? Dowiedz się tego czytając najnowszy numer Magna Polonia
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!