Stanisław Michalkiewicz: Czego nie wie “nikt”?
Wojna bezcennego Izraela ze złowrogim Iranem wprawdzie rozwija się prawidłowo, ale już pojawiła się pierwsza bariera. Jak poinformował mnie mój Honorable Correspondant, izraelska telewizja I-24, będąca odpowiednikiem naszego TVN, a może nawet mająca tego samego właściciela i politycznego dysponenta, ujawniła, o co chodzi.
A chodzi o to, że bezcenny Izrael, chociaż bezcenny i wszystko mu wolno, to jednak w swoim arsenale nie ma car-bomby, która waży prawie 14 ton i jest w stanie dokonać zniszczenia celu znajdującego się nawet 70 metrów pod ziemią – a właśnie na takiej głębokości, czy może nawet na głębokosci 90 metrów pod jakąś górą, ukryte są irańskie instalacje nuklearne. Gdyby tak Amerykanie, którzy w swoim arsenale takie car-bomby mają, zrzucili je – bo trzeba by użyć nie jednej, a co najmniej kilku car-bomb, żeby wybić dziurę aż do poziomu irańskich instalacji nuklearnych i w ten sposób je zniszczyć.
Sęk w tym, że Amerykanie muszą to zrobić sami, bo car-bomby nie może udźwignąć byle jaki samolot, tylko trzeba w tym celu użyć bombowca B-2, którego bezcenny Izrael nie tylko naprawdę nie ma, w odróżnieniu od broni jądrowej, której – jak wiadomo – też ”nie ma” – ale w dodatku izraelscy piloci – chociaż trudno w to uwierzyć – nie potrafią tego bombowca B-2 pilotować. W tej sytuacji nie ma rady – Ameryka musi włączyć się do wojny bezcennego Izraela ze złowrogim Iranem, bo dotychczasowe wzajemne obrzucanie się na odległość kartaczami, do niczego nie prowadzi.
Skoro izraelska telewizja I-24 doszła do takich wniosków, no to każdy chyba rozumie, że prezydent Donald Trump i pozostali amerykańscy twardziele nie mają innego wyjścia, jak włączyć się do wojny bezcennego Izraela ze złowrogim Iranem. Prezydent Trump chyba to wie, bo już “zatwierdził” plan amerykańskiego uderzenia na złowrogi Iran, ale – jak powiedział – “nikt” nie wie, co on zrobi. Oczywiście tak tylko się z nami przekomarza, bo może on sam nie wie, ale przecież nie tylko izraelscy cadykowie, ale nawet izraelska telewizja I-24 już to wie.
Prezydent Donald Trump zrobi, co będzie trzeba, a co będzie trzeba – to powiedzą mu właśnie izraelscy cadykowie: wiecie, rozumiecie, Trump. Wy zrzućcie car-bomby na ten cały złowrogi Iran, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Toteż prezydent Trump powiada, że “podejmie decyzję” w ciągu dwóch tygodni. Skoro tak, to jest pewne, że cadykowie decyzję już podjęli, a prezydent Trump ją wykonuje. Chodzi prawdopodobnie o to, że te car-bomby są złożone w jakimś arsenale w Ameryce.
Trzeba zatem je stamtąd przewieźć w rejon operacyjny, na przykład do bazy na Diego Garcia, na Oceanie Indyjskim, skąd bombowce B-2, które też musiałyby zostać tam czasowo przebazowane, mogłyby je zabrać do wykonania nalotu na złowrogi Iran. Jak nietrudno się domyślić, to musi trochę potrwać, więc stąd te “dwa tygodnie”, jakie cadykowie dali prezydentu Trumpu na “podjęcie decyzji”
Myślę, że z takiego obrotu sprawy najbardziej ucieszyliby się Chińczykowie, którzy od co najmniej dekady próbują wkręcić Stany Zjednoczone w coraz to nowe konflikty w różnych rejonach świata, prawidłowo licząc na to, że jeśli Ameryka zostanie w takie konflikty uwikłana, to nie będzie mogła przystąpić do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej, a to z kolei może Chińczykom umożliwić przystąpienie do ostatecznego rozwiązania kwestii Tajwanu. Na tym właśnie polega strategia “rozdęcia imperialnego” – żeby potęga supermocarstwa uległa rozproszeniu, dzięki czemu lokalnie nie będzie miało ono nigdzie już takiej przewagi.
Czyż nie to właśnie miał na myśli niemiecki kanclerz Merz mówiąc, że “Izrael wykonuje za nas brudną robotę”? Wprawdzie intencje bezcennego Izraela mogą być całkiem inne, na przykład – cierpliwie i metodyczne realizowanie doktryny “wielkiego Izrzela”, zgodnie z obietnicą złożoną ponoć pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi przez Stwórcę Wszechświata, który sobie akurat w koczowniku upodobał i przeznaczył jego potomstwu do opanowania obszar “od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.
Tak w każdym razie przedstawiają to żydowskie sagi, stanowiące znakomitą ilustrację spostrzeżenia, że idee mają konsekwencje. Tak czy owak, popadnięcie Ameryki w “rozdęcie imperialne” jest nie tylko Chińczykom, ale i Niemcom bardzo na rękę w ich staraniach o stworzenie w Europie faktów dokonanych w postaci IV Rzeszy, dysponującej “europejskimi siłami zbrojnymi niezależnymi od NATO”, czyli od Ameryki oraz francuskim arsenałem jądrowym.
W porównaniu z amerykańskim, obejmującym ponad 5 tys. głowic, fracuskie 270 głowic to niedużo, jednak skoro Korea Północna ma ich tylko 50, ale dzięki temu jednym susem przeskoczyła z rasy “chamów” do “rasy panów”, no to Niemcy tym bardziej mogą na to liczyć, mając nadzieję, że wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler aż tak bardzo w ocenie pozycji Niemiec i roli Niemców w świecie się nie mylił.
Tymczasem czołowy publicysta pobożnego portalu “Fronda”, kierowanego przez panią Agnieszkę Romaszewską, pan Susujew, wystąpił z pomysłem, by Polska wzięła przykład z bezcennego Izraela, co to podobno zainstalował agentów Mosadu na całym świecie, miedzy innymi – również w złowrogim Iranie, dzięki czemu nie tylko precyzyjnie atakuje cele wojskowe, ale trafia kartaczami również w co wybitniejszych tamtejszych generałów – żeby Polska zainstalowała taką agenturę na Białorusi i w Rosji.
Muszę powiedzieć, że pan Susujew chyba dopiero się obudził, bo w przeciwnym razie chyba by wiedział, że Polska taką agenturę na Białorusi próbowała instalować i to zanim pan prezydent Andrzej Duda zaczął zabawiać się w mocarstwowość z panią Swietłaną Cichanouską. Kiedy Kondoliza Rice, co to u prezydenta Busha miała fuchę sekretarza stanu, powiedziała, żeby zrobić porządek z Białorusią, to pan minister Adam Daniel Rotfeld zaraz poderwał tamtejszy Zwiazek Polaków w charakterze czołowego -i bodaj jedynego- oddziału opozycji przeciwko znienawidzonemu Aleksandrowi Łukaszence.
Dla niego był to prawdziwy dar Niebios, bo nie tylko cały ten Związek rozgonił, ale w dodatku Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Warszawie, którym wtedy kierował Książę-Małżonek, przekazało białoruskiemu urzędowi skarbowemu informacje o forsie wypłacanej niektórym tamtejszym Polakom za pyskowanie przeciwko prezydentowi Łukaszence. Słowem – chcieliśmy dobrze, a wyszło, jak zawsze. Ciekawe, czy pan Susujew wie już coś, czego my jeszcze nie wiemy, czy też zwyczajnie podpuszcza naszych naiwniaków, żeby potem korzystnie sprzedać ich, komu tam będzie trzeba?
Polecamy również: Ukrainiec otworzył w Polsce fabrykę podróbek markowych ubrań
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!