Felietony

„Manifa” gimnazjów przeciw reformie?

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

10 marca 2017 roku przyniósł kolejną odsłonę nauczycielskich protestów przeciw reformie oświaty. W wielu miejscach Polski członkowie Rad Pedagogicznych ze szkół przeznaczonych do likwidacji zgłosiło sprzeciw wobec zmian, jakie przygotował rząd Rzeczypospolitej. Aglomeracja górnośląska, w tym powiat mikołowski, nie pozostawały w tyle. „Tyle pracy przepadnie. Sukcesy uczniów, świetne grono nauczycieli, wszystko co wspólnie zbudowaliśmy przez 17 lat” – mówił dla portalu Silesion wicedyrektor I Gimnazjum im. Powstańców Śląskich w Mikołowie, Krzysztof Skwarczek. Młodzież gimnazjów na wiele dni przed protestem otrzymywała wymowne sugestie, że w piątek jej nieobecność w szkole będzie równała się z poparciem rodziców dla reformy. Efekt domina nie kazał na siebie czekać. Powszechne przekonanie, że „w piątek nie będzie lekcji” skłoniło także zwolenników reformy, by dzieci pozostawić w domu. A wszystko to by inicjatorzy akcji mogli ogłosić, że większość poparła szkolny protest. Pytanie jednak pozostaje otwarte – czy było tak w rzeczywistości? I czy protest nauczycieli przeciwko zmianom w edukacji istotnie ma charakter masowy?

Nic bardziej mylnego. Nie od dziś wiadomo, że środowisko nauczycieli nie jest w ocenie reformy jednolite. Pedagodzy pracujący w klasach początkowych, oraz ci zatrudnieni w liceach, w niewielkim stopniu odczuwają obawy przed nadchodzącymi zmianami. Nie przyniosą im one na ogół rewolucji w wymiarze zatrudnienia, a jeśli już, to właśnie im dyrektorzy będą skłonni „dołożyć godzin”, a nie nauczycielom z zewnątrz. Inaczej, rzecz jasna, będą się rysować obawy nauczycieli gimnazjów. Nie do wszystkich trafia argument, podnoszony przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, że „pracę straci niewielki procent”, większość zaś znajdzie ją w dużych placówkach – szkołach branżowych, podstawówkach i liceach. Napięcie jest spore, bo w imię tego celu już teraz wielu nauczycieli z emerytalnym stażem skłanianych do odejścia „w stan spoczynku”.

I właśnie to poczucie niepewności stanowi najlepsze podłoże dla upolitycznienia protestów. I napędzania spirali politycznych emocji, jak najdalszych od istoty problemu. W zbieraniu podpisów pod projektem tzw. referendum szkolnego uczestniczą działacze KOD-u, Nowoczesnej i PO. Nie widzi w tym problemu Związek Nauczycielstwa Polskiego, inicjator akcji referendalnej. „Państwo PiS” niszczy demokrację – to przecież podprogowe przesłanie tej akcji.

Tymczasem okrzyki przeciwko „dyktaturze PiS-u” zmierzają w stronę rozmycia pamięci o ułomnościach odchodzącego systemu oświaty, a pochwały dla osiągnięć gimnazjów, oraz widma zaprzepaszczonych szans, nie mogą już przesłonić prawdy, że protest wspiera „opozycja totalna”, dążąca do zatrzymania zmian. Aktywiści strojący się piórka „apolityczności” pozostają głusi na fakt, że szkoła z zasady nie może być miejscem dla jakichkolwiek akcji politycznych. Z drugiej strony – czy można się temu dziwić? Jest to najczęściej rodzina tych samych „belfrów”, którzy przed laty tak bezkrytycznie tworzyli w szkołach liberalne Kluby Europejskie, z marksistowską nachalnością wpajali uczniom poglądy, wywyższające blaski procesu integracji Polski z UE, głusi zaś pozostawali gdy zmniejszano w liceach liczbę lekcji historii, tworząc hybrydalne przedmioty dla idiotów – „przyrodę” bądź „historię i społeczeństwo”. Nie widać było masowej mobilizacji, gdy likwidowano setki szkół, a w salach lekcyjnych, gdzie niż demograficzny miał zmniejszyć liczbę uczniów, wciąż przesiadują przeludnione klasy 30-40 abiturientów. To samo dotyczyło treści programowych. Ciągłe manipulacje w kanonie lektur z języka polskiego (wykluczających m.in. Sienkiewiczowską Trylogię), w programie nauczania historii (gdzie z gimnazjów usunięto wiek XX, „upychając” go w klasie pierwszej liceum), czy wreszcie utrzymywanie niepotrzebnego wyboru (i konkurencji) pomiędzy religią a etyką – wszystko to tylko wierzchołek góry lodowej, nie oprotestowywany przez środowiska ZNP. Tym bardziej w te kręgi nie trafia argument przedstawiany przez ekspertów MEN, że zmniejszenie liczby etapów edukacji będzie służyło samym uczniom. Wydłużenie czasu na realizację programu szczególnie w liceach zmieni sytuację, gdzie dotąd na przedmiotach kierunkowych (wiodących bezpośrednio do egzaminu dojrzałości) czas przeznaczony na przygotowania maturalne nie przekraczał 17 miesięcy (np. kurs z historii od starożytności po współczesność, odbywany w drugiej i trzeciej klasie!). Dlatego każdy obserwator ma prawo z podejrzliwością spoglądać na protest, podszyty głęboko atawistyczną niechęcią wobec wszystkiego, co wytworzył „reżim w Warszawie”.

A co do zabiegów o nadanie protestom pozorów masowego poparcia? To święte prawo protestujących. Tyle że nie może się to odbywać poprzez zachwianie procesu edukacyjnego. Zwalnianie młodzieży z bieżących lekcji na czas trwania protestu nie było bynajmniej odosobnionym procederem w aglomeracji górnośląskiej. Nachalne zaś próby nagłośnienia protestu obróciły się przeciwko inicjatorom. Obrona gimnazjów pozostaje w oczach wielu obroną nauczycielskich stołków, ze szkodą dla prestiżu środowiska pedagogów i merytorycznej dyskusji nad reformą.

I dlatego nie są to głosy reprezentatywne dla ogółu nauczycieli. Bądź są, jak kto woli, w nie mniejszym stopniu jak feministyczne „manify” dla ogółu kobiet…

Krzysztof Tracki

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!