Felietony

Kingsajz dla maruderów

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Jak dobrze wiadomo władza totalitarna w minionym wieku XX, w myśl współczesnych jej przeciwników prowadziła walkę o umysły ludzi nie tylko za pomocą literatury, ale i cenzury. A więc nie tylko jak sądzono wieki wcześniej, dajmy na to na dalekim wschodzie za pomocą jezuitów, władzy papieskiej nad monarchami i cudów, oraz świadectw świętości wyniesionych na ołtarze sług Kościoła, którzy zsyłali na prostaczków łaskę decydowania o losach świata, oraz surowych kanonów religii. Wszelką wiedzę cenzurowano już nawet w starożytności i to nawet wielkie dzieła ówczesnych filozofów, wynalazców, a przede wszystkim pisarzy politycznych i historyków. Ale również cenzurowano dzieła religijne i te przede wszystkim jako ówczesne można by rzec konstytucje i kodeksy praw. Tak samo też z powodu nieprzerwanej tradycji było przed wojną nie tylko w Europie, bo również w Ameryce jeszcze wówczas konserwatywnej, choć coraz słabiej, na terytorium której również szalała cenzura i to dzieł politycznych, zwłaszcza związanych z ruchami emancypacyjnymi, komunizmem, oraz mniejszościami religijnymi. Wojna która wybuchła, dla wielu jak można często usłyszeć myslicieli niestabilnych, będąca dźwignią postępu technologicznego i cywilizacyjnego przyniosła jedynie rozpacz, śmierć i pomimo obaw różnych jednostek wieszczących koniec rozumnej ludzkości, dała nowy impuls dla literatury w szerokim jej rozumieniu. Cały świat chwilę po ogłoszeniu jej zakończenia poza wznoszeniem wiwatów z pewnością pobiegł czym prędzej palić i niszczyć do niedawna uznawane za skarbnice mądrości ludzkiej ksiązki i dzieła bezpośrednio związane z jej wybuchem. Tak też było i wtedy. Ogłaszano również przy tej okazji wszem i wobec listy pisarzy przeklętych, wyklętych i obwinionych o doprowadzenie do jej wybuchu jako listy wieczystej hańby. Tak już na tym swiecie jest, że odkąd ludzkość sięga pamięcią za większość tragedii na końcu obwiniano książki.

Tymczasem w Polsce po drugiej wojnie światowej, podobno na wzór całego bloku ZSRR, w której do władzy doszli wyznawcy materialistycznej wizji człowieka, w sensie dialektyki opracowanej kilka pokoleń wcześniej przez cierpiącego biedę z licznym potomstwem w małym mieszkanku w ówczesnej Anglii Karola Marksa zgaszono jedną, a zapalono drugą latarnię oświecenia. Wówczas to na dobre w kraju upadłych Jagiellonów zapanowała dyktatura pisarzy, ale i używających jakby to ująć przemocy intelektualnej na masową skalę cenzorów. Czym był komunizm o tym w skrócie mówiono w krajach trzeciego świata, że był marzeniem niewolników wprowadzonym w życie przez zniewolonych panów. Pierwsze lata po wojnie to okres represji i kształtowania opinii publicznej według nowych wzorców, różniących się od wszystkiego czego do tej pory dumny polski naród doznał pod obcym jarzmem. To było coś nowego. Innymi słowy zniewolony kraj słyszał, że wywalczył wolność od ciemiężycieli, którymi byli niedawni okupanci, ale też i ci dawni, czyli zaborcy. Jak długo słyszał tą radośnie ogłaszaną nowinę o tym wiekopomnym zwycięstwie o tym wiedzą dziś doskonale historycy. Nie mniej pierwsze lata po wojnie to ukrywane, ale jak można sądzić z tzw. pieriekazów nieustanne zdobywanie, penetrowanie i niszczenie bibliotek i to nie tylko tych oficjalnie ocalałych, ale i przede wszystkim podziemnych, w których jeszcze znajdowały się zakazane już w tym momencie dzieła wrogów ludu pracującego.

Tak też do roku 1956 likwidowano stare wydawnictwa, a w tą powstałą po nich lukę, w to miejsce powoływano nowe. Blokowano działalność edytorską towarzystw oświatowych, głównie przedwojennych. Bez przeszkód za to mogły publikować takie organy nowej władzy jak Ośrodek Masowego Nauczania Dorosłych języka Rosyjskiego. Nie mniej kilka lat wcześniej, bo 30 listopada 1949 roku Rada ministrów wprowadziła uchwałę w sprawie państwowej działalności wydawniczej. Na tej podstawie działały od tej pory wydawnictwa Państwowe podporządkowane partii. Największym z nich było „Książka i wiedza”, które to posiadało ¾ rynku w Polsce. Z czasem rozrosło się ono i powstały z niego „Wiedza powszechna” i „Iskry”. Zostały one agendami jednej, jedynie słusznej i danej od losu umęczonemu ludowi pracującemu Partii Komunistycznej. Jak wiemy z dawnych akt wydział Prasy i Wydawnictw stracił uprawnienia na rzecz innych instytucji i został wcielony do wydziału Propagandy. Wydawnictwami rządziły trzy wydziały: wydział kultury, oświaty i nauki i propagandy. Stanowiska w nich od razu objęli działacze partyjni wyznający tezę: naczelnym zadaniem bolszewickiej zasady partyjności jest budowanie komunizmu, rolę najważniejszą pełni książka, która uczy miłości do ojczyzny, czyli zamiennie zmierzamy do nieprzejednanego stosunku do wrogów Związku Radzieckiego. Nad wszystkim czuwała Centralna Komisja Wydawnicza powstała w roku 1949. Jej struktura była jak możemy się już dziś dowiedzieć dość skomplikowana. Działały w niej podkomisje do różnych zadań, a także działy o różnych kompetencjach w ramach struktur, w których istniało jedenaście podkomisji. Ich pierwsze zadania były to: konstruowanie planów wydawniczych na rok 1950 i 1950 -1955 (plan sześcioletni).

Plan sześcioletni miał charakter propagandowy i zakładał limit konsumpcji książki przez masowego odbiorcę, czyli używając nomenklaturowego języka … bywalca, a w domyśle być może klienta biblioteki. W latach o których mowa istniało według poznanych danych 1539 bibliotek publicznych oraz 3189 bibliotek szkolnych i to one miały wchłonąć całość produkcji założonej w rozumieniu nomenklatury inaczej mówiąc produkcji intelektualnej, oficjalnie bibliotecznej w planie sześcioletnim. Reszta zasobów państwowych została przeznaczona dla odbiorców prywatnych. Nie mniej jak czytamy w opracowaniach historyków ówczesna władza zakładała, że bez przymusu czytania konsumpcja byłaby już w tamtych latach niemożliwa. Na wydawnictwach wymuszano więc produkcję książek propagandowych bo to właśnie za tym szły przydział drukarni i papieru. Na wydawanie innych pozycji należało uzyskać zezwolenie w Ministerstwie od wiadomej cenzury. Zmalała ilość wydawanej literatury pięknej, a z literatury katolickiej wydawano tylko katechizmy i książeczki do nabożeństwa, co też jak na owe czasy dyktatury stalinowskiej cechującej się wrogością do wszelkiej religii, wydawało się i słusznie już ówczesnym pisarzom podziemnym cwaną taktyką wykorzeniania zabobonu. Braki literatury światowej zastępowano przekładami z literatury radzieckiej takimi jak: „Opowieść o prawdziwym człowieku”, „Jak hartowała się stal”, „Cichy Don”, „W okopach Stalingradu” . A także wydawano pozycje polskie: „Ojczyzna: „Stare i nowe”, „Popiół i diament”. Jak możemy się dziś dowiedzieć rynek jednak nie reagował na tę literaturę co też było powodem i przyczynkiem do tego, żeby CKW nie realizowała planu. Nic dodać nic ująć wrogie władzy twory myśli ludzkiej znikały jedna po drugiej niczym majątki obszarników czyniących razem z wiadomą nacją lichwę na ludzie pracującym z pola widzenia twórców nowego świata. Jedne przejmowane przez państwo, inne rugowane z obiegu niczym za czasów inkwizycji, którą dla wielu wybitnych myślicieli, którzy przeżyli tą straszną wojnę, było po prostu powiatowe dajmy na to biuro NKWD, w którym w przerwach na picie wódki zmuszano się do wysiłku intelektualnego na miarę gierojów zdobywających niedawno przestrzeń życiową dla komunizmu.

Takie to ci losy książek, jak pisano wielokroć w różnych felietonach, że raz rozpalają wyobraźnię tysięcy, a raz z braku tysięcy rozpala się nimi w piecu. Tak czy inaczej każda władza uważnie śledzi rozwój myśli drukowanej, a te które śledzą rozwój mówionej, jak można się domyślić w celu zapobiegnięcia drukowi, zwykle wiedzą co mówią. W zależności od centralnych wytycznych. I nawet najstarsi górale kiwają głowami w odpowiedzi na tak postawione pytanie i tak udzieloną odpowiedź. Nie mniej w tym naszym nowym, wspaniałym, już dotkniętym próbami korekty z różnych kierunków świecie dwudziestego pierwszego stulecia, słowo jest już dziś cyfrowe, a co za tym idzie wszelka mądrość wykuwana w umysłach nowego pokolenia dostała nowy nośnik. I o ten nośnik właśnie wzbogacona nie musi już tak się lękać, że jakiś drukarz będący mniej lub bardziej oportunistą odmówi wschodzącemu talentowi rubryki, kilku stronic czy też wypędzi z wrzaskiem za drzwi. O czym też kiedyś w zamierzchłych czasach pisano nawet poematy. Jak do tej pory i oby współczesne sybille miały w tejże materii raczej podobne wizje przedmiotowe, bo wieszczków ci u nas, mowa o tych ze złotymi zębami, dostatek. Tym czym władza pomimo linii ideologicznej nie powinna się zajmować są jednak dzisiejsze wiersze, a zajmuje się, bardziej przypominające strumień świadomości wprowadzony na światowe salony piórem Marcela Prousta, niż poezje greckich mistrzów satyry, czy też erotyki z Lesbos.

Jak to, nie zajmować się? Można już usłyszeć z za cienkiej ściany piskliwy głos. Zajmować, zajmować, stworzyć nowe komitety, centrale, wydziały, werbować rekrutów … Nie zajmować … w myśl równości demokratycznej … równie cienki głos odpowiada gdzieś z oddali. Wniosek jaki nasuwa się w świetle teorii, że również dzisiejsza władza puszcza świadomość strumieniem w mediach, które tak jej wiernie służą, bo przecież nie tylko w tych wrogich, prywatnych, jest o tyle zaskakujący ile stary jak świat. Chcesz pisać wiersze za grube miliony? Zapisz się do kingsajzowego pionu partii. Inaczej jak to już widać gołym okiem nie tylko po szanownych redakcyjnych kolegach, to partia zaciągnie cię do pionu. I poprzestając na tym wniosku należy skontestować ów widoczny dziś w Polsce pojedynek Dawida, gdzieś rzekomo z biednej prowincji, gryzącego kiedyś zamiast ptasiego mleczka puch z poduszki, z Goliatem, któremu nie tylko zawsze śpiewały skowronki, ale i machały na dansingach dupeczki z Playboya. Skontestować ze spokojem poddasza, na którym zamiast snucia planu awaryjnego, trwa już dziś cisza nasłuchu, a nawet odsłuchu starych płyt z pudełka po butach marki łódzkiego zapomnianego mistrza. A całej reszcie tej roztańczonej ferajny, niech zapieją koguty obwieszczające poranną kwerendę informacyjną, redagowaną przez ufryzowanego pana z termosem i prokuratora Scurvy… Bo jakże inaczej nazwać te msze celebrytów … Tenże dyskutowany skrycie i negowany obficie hejnał dla maruderów …

Tom Zwk

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!