Felietony

Kiedyś – pańskie dwory i pokomorne; dzisiaj: magisteria, doktoraty i habilitacje – państwowy wikt i makabryczne deficyty

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Zważywszy na wrodzone i niekiedy wyjątkowe uzdolnienia: aktorskie, muzyczne, poetycko-literackie, dziennikarskie, matematyczne, inżynierskie, wynalazcze, rzemieślnicze itp. jakie w darze otrzymujemy od hojnego Stwórcy, a które ciągle doskonalimy i posługujemy się nimi przez całe, ziemskie życie, powinniśmy starać się jak najefektywniej korzystać z tego niewątpliwego dobrodziejstwa. Nigdy nie możemy zniechęcać się ani pomijać owocnego działania – uwzględniającego również wyższe cele – dającego poczucie dobrze wykonanego zadania czy należycie spełnionego obowiązku. Takim miejscem oczekiwanego (indywidualnego i zbiorowego) wysiłku są w pierwszej kolejności obowiązki rodzinne: wychowanie i odpowiednie wyedukowanie (przygotowanie do wymogów cywilizacyjnych) potomstwa. By naród polski mógł nieprzerwanie istnieć w granicach suwerennego państwa, i wiernie stać na straży praworządności, wiary katolickiej oraz dobrej obyczajności, nadto sukcesywnie pomnażać swoje dobra majątkowe, musi zachować ciągłość pokoleniową.

Od zarania dzietność rodzin stanowiła trwały, niezmienny i społeczny dogmat polskiej tożsamości – tak w ujęciu obiektywnym (role, pozycje, stosunki społeczne łączące jednostkę z grupami społecznymi), jak i subiektywnym (samoświadomość, w tym umiejętność rozwiązywania konfliktów czy realizacja zadań sobie postawionych) – która wiązała się z wymagającym procesem asymilacji, niejako wejściem w społeczeństwo i przyswojeniem (przejęciem) jego sposobu zbiorowego myślenia; określonych i obowiązujących norm obyczajowych oraz powinności względem dominujących grup społecznych (nie mylić z kasami – zawodowymi korporacjami). Dzietność ta stanowiła podstawę stabilności i mobilności ekonomicznej dawnych, polskich rodów szlacheckich, ale też i chłopstwa jako taniej siły roboczej. Był to także okres Polski zasobnej w tzw. mądrość ludową, rękodzieło, kupiectwo i wydajne rzemiosło – wymagające odbycia odpowiednich kursów czeladniczych (uprawnień zawodowych) na pierwszy poziom zatrudnienia w obranym zawodzie. W modzie była wtedy gościnność dworu i obfitość stołu pańskiego. Możni panowie dbali o należyte wychowanie swoich pociech oraz ich bezpieczeństwo materialne – byli właścicielami rozległych majątków ziemskich, na których pracowali i żyli chłopi. Te obowiązki rodzinne miały charakter prawie że obywatelskiej służby, nie stanowiły dla nikogo dylematu w jakim kierunku należy podążać, aby osiągnąć zamierzone cele życiowe. Można sobie nawet zażartować, że kiedyś były takie czasy, że każdy wieśniak miał za pazuchą pęto swojskiej kiełbasy; teraz mamy okres wzmożonej aktywacji: doktoratów i habilitacji, galopujące deficyty i tętent lamentacji.

Przy coraz większej bezradności egzystencjalnej młodych pokoleń Polaków, spowodowanej złą metodologią kształcenia – wpierw kadr nauczycielskich i akademickich, bądź co bądź odpowiedzialnych za określony poziom nauczania na poszczególnych szczeblach kształcenia podstawowego, zawodowego i wyższego – tak naprawdę słabnie potencjał rozwojowy naszego kraju, począwszy od zapoczątkowanych przemian ustrojowym po roku 89. Zanika jego główna siła napędowa jaką była przede wszystkim wytwórczość rolna w rodzinnych gospodarstwach rolnych – a więc polska wieś z jej przebogatą kulturą ludową, pracowitością, sumiennością i ofiarnością; będąca także demograficznym rezerwuarem państwa. Niemalże z dnia na dzień wieś ta poczęła wyludniać się, przestała wytwarzać wartościową (zdrową) żywność – nieskażoną pestycydami czy innymi środkami sztucznego nawożenia. Nastała bowiem moda awansu społecznego poprzez zbiorowe kształcenie: podwójne fakultety, akademickie kluby dyskusyjne, semestry podyplomowe, doktoraty i habilitacje. Natomiast drastycznie zmniejszył się areał ziemi uprawnej o ponad 1 mln ha (wielkość województwa świętokrzyskiego) z powodu pogarszających się warunków życia na wsi, co było główną przyczyną przez ostatnie ćwierćwiecze odpływu młodzieży wiejskiej do miast i miasteczek w poszukiwaniu intratniejszego zajęcia. Ten niekorzystny proces “pustynnienia” samorządów wiejskich w dalszym ciągu postępuje.

Współczesny model administrowania państwa oparty został na parytecie długu publicznego; budżetowe niedobory finansowe rząd państwa uzupełnia coraz częstszą i coraz większą kwotowo emisją obligacji skarbowych. Najgorszy dla kondycji budżetowej państwa był ostatni okres (2007-2015) rządów koalicji PO-PSL, kiedy dług publiczny kraju stał się przymusowym aczkolwiek wizerunkowym balastem obciążającym budżet państwa, a roczny kosz jego obsługi (spłaty) w 2015 roku przekroczył 36,6 mld zł (oficjalnie).

Podsumowując: Boski zamysł stworzenia człowieka z pewnością miał na celu jego sukcesywny i szczęśliwy rozwój, nawet z perspektywą niebiańskiej szczęśliwości już od poczęcia. Wszystko się pogmatwało przez lekkomyślność i nierozważne pobudzenie zmysłów pożądliwości. Od tamtych bardzo zamierzchłych czasów aż po dzień dzisiejszy tylko nielicznemu potomstwu praojców naszych wiodło się nienajgorzej. Reszta musiała sobie jakoś w życiu radzić – więcej kombinować niż liczyć na łut szczęścia. Dorobiwszy się na początku XXI wieku atletycznej postawy, także przyswoiwszy sobie lichwiarski zmysł kalkulowania potencjalnego zysku z długu publicznego, całkiem spora liczba potomków Noego porzuciła sentymentalny tryb życia zgodnego z naturą. Pogardzili wrodzonymi talentami, które miały zręcznie pomnażać dobra Pana, i wybrali egzystencjalny plagiat, czyli zupełnie luźną i dobrowolną formę kształcenia i samostanowienia. Za punkt odniesienia obrali sobie weny twórcze niosące emocjonalne odprężenie; prawdopodobnie z tego to odprężenia powstało krzywe zwierciadło sukcesu – taki pustynny miraż, złudzenie pojawiającego się w oddali obrazu (fatamorgana).

Patrząc z pewną dozą wnikliwości na to co się aktualnie dzieje w polskiej przestrzeni publicznej, w połączeniu z gehenną indeksową giełd światowych, można zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie optyczne złudzenie towarzyszyło premierowi Morawieckiemu, gdy powoływał do swojego rządu nowych ministrów: finansów (Teresę Czerwińską), przedsiębiorczości i technologii (Jadwigę Emilewicz) z partii Porozumienie (Jarosław Gowin). Niech więc za przykład “pustynnego złudzenia” posłuży nam pierwsza analiza wykonalności budżetu przedstawiona pobieżnie przez nową minister finansów, Czerwińską: “Oznacz to, zgodnie z naszymi wstępnymi szacunkami, że na koniec ubiegłego roku poziom długu względem PKB spadł o ponad 2 pkt proc. w stosunku do końca 2016 r. i wyniósł ok. 52 proc PKB wobec 54,1 proc. PKB rok wcześniej według metodologii UE, a spadek z 51,9 proc. do nieco poniżej 50 proc. według metodologii krajowej. Ostatecznie poziom długu znany będzie w marciu br., gdy poznamy dane o całym sektorze finansów publicznych, w tym o jednostkach samorządu terytorialnego” – wyjaśniła minister.

Przypomnę, że zadłużenie w 2014 roku dla sektora publicznego ogółem (rządowego i samorządowego) wynosiło 826,8 mld zł. Samorząd dźwigał 71,7 mld zł długu publicznego, podsektor ubezpieczeń społecznych jakieś 0,1 mld zł, pozostałe 755 mld zł – rząd. W 2016 roku dług ten wynosił ogółem już 977,8 mld zł (53,8 proc. PKB). Mowa była też o tzw. ukrytym zadłużeniu, które przekraczało już dwukrotność oficjalnego długu (?). Każdy rozsądny by odczekał chwilę i się zastanowił, co dalej z tym deficytowym bajzlem robić – ” (…) bo musu, człowiecze, nie przeprzesz, doli nie przemożesz ni tego, co być ma… Ale gdzie mus pogania, tam bieda za orczyki ciągnie – Żydy dobrze o tym wiedziały i chocia wrzeszczeli coraz głośniej i coraz zapalczywiej bili w Antkową dłoń na zgodę, przyrzucali mało wiele, najwyżej po pół rubla… ” – Władysław Reymont, powieść “Chłopi”, część druga – Zima.

Ileż to rozkosznego wesela zdarzyłoby się w polskim obejściu, gdyby ten wóz drabiniasty z długami gdzieś raz na zawsze przepadł; gdyby go np. jakieś nocne gacki na swój przybytek zarekwirowały – powłaziłyby w te zakamarki, w te przepastne czeluście co tylko strachu nocą przydają; przycupnęłyby za zwisające pajęczyny, i tam by sobie najspokojniej egzystowały…

Antoni Ciszewski

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!