Felietony Kultura

IMPRESJE I DYGRESJE Z PODRÓŻY HISZPAŃSKIEJ – część piąta

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

NADAL PO ŚLADACH WOJNY DOMOWEJ

U nas stosowna formuła nagrobna z tamtych czasów brzmi najczęściej: „Zginęli za Wiarę i Ojczyznę”. Hiszpanie, jak już się rzekło, są skłonni bardziej rzecz doprecyzować i piszą wyraźnie: „Caidos por Dios y España” (Zginęli za Boga i Hiszpanię). Tak czytamy na nagrobkach indywidualnych i na tablicach zbiorczych. Lecz na obelisku umiejscowionym pośrodku cmentarza w Paracuellos de Jarama umieszczono także i tę „polską” formułę: „Por su Fe y por su Patria”.

Lecz zauważmy: „Za swoją (!) Wiarę i za swoją (!) Ojczyznę”. To zaś oznacza, że oprawcy-rodacy nie podzielali ze swymi ofiarami ani Wiary, ani wyobrażenia o owej Ojczyźnie, w jakiej i jednym i drugim przyszło się było narodzić i żyć.

To nie czerwoni republikanie ginęli „za Boga”, zaś wielu z nich widziało wszakże ojczystą Hiszpanię po prostu „w wielkiej rodzinie narodów Związku Sowieckiego”.

Przeczytajcie choćby to, co we wspomnianej już ostatniej rozmowie, z konieczności telefonicznej, powiedzieli sobie wzajem Pułkownik Moscardó i jego syn. Za co to oni, i całe rzesze Hiszpanów, podejmowali walkę i cierpienie? W toledańskim Alkázarze wydzielono albowiem posiekany pociskami pokój, zachowany więc w stanie z okresu oblężenia, z którego Pułkownik dowodził obroną w jej wstępnym okresie. Telefony też tam są, gdyż ten wątek ojczystej historii w Hiszpanii jest nadal, pomimo wielu przeszkód (sic!), pamiętany, między innymi dzięki świetnemu, acz w Polsce zupełnie nieznanemu filmowi z roku już 1940, zatytułowanemu „W Alkázarze nic nowego”.

Tej właśnie treści zwięzły meldunek złożył Pułkownik Moscardó Generałowi Vareli, gdy ten jako pierwszy spośród wyższych dowódców odsieczy dotarł był na gruzy Alkázaru. Wtedy też Moscardó dowiedział się o męczeńskiej śmierci dwóch jego synów (z żoną i trzecim, najmłodszym synem spotkał się wkrótce).

Film o obronie Alkázaru (dostępny w internecie!), ta najwyższej próby batalistyka – lecz pamiętajmy także, że rodziny, matki, żony, dzieci, narzeczone obrońców były tam wraz z nimi i same uczestniczyły w obronie (podobnie jak węgierskie, acz z innej epoki, „Gwiazdy Egeru”) – powinien wreszcie w Polsce wypchnąć nakręconą też w tamtych czasach, ale w innym kraju, i nachalnie na przestrzeni dziesięcioleci przereklamowaną, acz nader mdłą, niewyraźną i zwyczajnie nudną „Casablankę”, której główny bohater, co to najwidoczniej „wszystko może”, jest najpewniej agentem Kominternu. Natomiast w „Sin novedad en el Alcázar” wszystko od początku do końca jest przejrzyste, bo w ogóle film został nakręcony tam na miejscu, jeszcze na nie uprzątniętych – jak mawiano – chwalebnych gruzach Alkázaru.

Dowiadujemy się o tym i o wielu innych hiszpańskich sprawach i co raz to myślimy: Pomimo wszystko, jakie to polskie. Tak, łacińskie – Cywilizacja Łacińska, Cywilizacja Katolicka.

Akcja obydwu filmów rozgrywa się w zbliżonym czasie i w tym samym rejonie świata, z Cieśniną Gibraltarską jako jego miejscem centralnym.

Film „Casablanca”? Przypomnijcie sobie, jak to w czasach „prozachodniej gierkowszczyzny” zaczęły się u nas na poziomie „bazarowym”, a nawet „ponadbazarowym” rozpowszechniać tak zwane fajne rzeczy; fajne, bo chociaż „krajowej produkcji”, to „nareszcie w zachodnim stylu”, jak z oglądanych już prawie co dzień w telewizji filmów, zwłaszcza tych klasy B, C… i innych klas. Były to między innymi krótkie kurtki lub koszulki t-shirt z jakimś, wszystko jedno jakim, byle anglojęzycznym nadrukiem. Rzucano to „na rynek” wielkomiejski dużymi partiami, tak że w pewnym okresie średnio po co najmniej jednej osobie w klasie w szkole-podstawówce (to dużo!) chodziło w koszulkach z nadrukiem imitującym szpaltę gazety. Na piersiach czernił się wytłuszczonymi literami artykuł o sławnym filmie – właśnie „Casablanca”.

Gdybyśmy wtedy wiedzieli o istnieniu filmu „W Alkázarze bez zmian”, i o tym, czego on dotyczy, i gdybyśmy w ogóle wiedzieli, że istnieje jakieś miasto o nazwie Toledo, w jakim kraju, i że tam jest także sławny zamek… to już wtedy mielibyśmy niezbitą pewność (sic!!!), że tytuł filmu o obronie Alkázaru, na takiej koszulce nadrukowany, w PRL-u pojawić się nie może!!! A „Casablanca” i owszem.

Skoro myśli nasze znowu zawędrowały do Toledo, zarejestrujmy i inny obraz, a właściwie dwa. Spacerowy skwer opodal Bramy Cambrón. Za żywopłotem stoi jakaś utrącona kolumienka, bez żadnych napisów, przesłonięta nadto z jednej strony metalową skrzynią rozdzielni elektrycznej. Najwyraźniej „Oni” musieli mieć jakieś powody, aby tu właśnie zamieszać… Co to jest? Podejść – nie podejść? Ale wtedy myśli nasze przyciągał inny tamtejszy obiekt: niech będzie nim tym razem Bazylika Św. Leokadii z VII wieku i stojąca obok, lecz już dwudziestowieczna Kolumna Chrystusa na Równinie (Cristo de la Vega). Święta Leokadia była wszakże toledanką, zginęła śmiercią męczeńską w roku 304. Bazylika zaś i pomnik stoją w Dolinie Tagu, więc już u podnóża tego płaskowyżu, na jakim zbudowano Stare Toledo. Leokadia, to w Polsce „Lodzia”; w najstarszym dziś pokoleniu imię to było u nas nadawane dziewczynkom wcale nie rzadko.

Także tu potwierdza się stara prawda, że bez lektury (a choćby i ustnego przekazu) tam na miejscu grozi nam przegapienie niektórych rzeczy i spraw. Dopiero bowiem w książce Amerykanina Warrena H. Carrolla czytamy przytaczany przezeń cytat, jak to czerwoni milicjanci prowokowali obrońców Alkázaru:

„Z kościoła El Cristo de la Vega (…) przynieśli sławną drewnianą figurę Chrystusa i wymachując nią jak lalką próbowali ściągnąć ostrzał z północnych okien fortecy. (…) Figura została porąbana siekierami, a jej kawałki zostały wyrzucone na górę odpadków”, którą niebawem podpalono („Ostatnia Krucjata”, Wrocław 2007, s. 85).

Otóż właśnie – gdyby wrota Bazyliki Św. Leokadii (i Cristo de la Vega) były przed nami otwarte, to tamtej historycznej figury Zbawiciela już byśmy nie oglądali; może jej kopię. Ale Bazylika stała zamknięta na przysłowiowe „cztery spusty” – poza główną trasą turystyczną.

Atoli wspomniana przetrącona kolumienka także okazała się ważna. W jednym z dostępnych tam na miejscu wydawnictw książkowych podano bowiem, że kilka lat temu zdemolowany został skromny pomnik zakładników rozstrzelanych przez republikanów w końcu sierpnia 1936 roku właśnie w pobliżu Bramy Cambrón – kolumienka to jego resztki! Koniec sierpnia… Przecież teraz mamy okrągłą rocznicę tego wydarzenia. No i co z tego? Ano to, że w sam przeddzień rocznicy jakaś „niewidzialna ręka” kilkakrotnie okręciła kolumienkę przezroczystą taśmą klejącą przytwierdzając do niej w ten sposób dwa bukiety sztucznych kwiatów w żółto-czerwonym kolorze (kwiaty cięte w tym upale marnieją szybko) oraz dwa wydruki komputerowe formatu A4. Na jednym był portret Luisa Moscardó, syna Pułkownika, na drugim pewnego duchownego, obecnie już wyniesionego przez Kościół na ołtarze, oraz napis, że ci dwaj należą do grona 80. osób rozstrzelanych tu już 82 lata temu.

Przyznajcie sami, czy i to nie jest „polskie”? Nie obserwowaliśmy dalszych losów kolumienki. Czy dzisiejsza tamtejsza „bezpieka” – o ile się obecnie takimi sprawami w ogóle zajmuje, nazajutrz zrywała te kwiaty i kartki, czy nie zrywała? Czy może zajmują się tam tym po prostu służby miejskie – a nie żadna „bezpieka” – a to w celu zachowania „powszechnego porządku i czystości”? Tego już nie wiemy. Pewne jest, że zniszczenia z roku 2011 – o czym czytaliśmy – mogły być już dawno temu łatwo naprawione i uzupełnione – gdyż obiekt nie jest duży – lecz naprawione dotąd nie zostały. Podobnie jak w PRL-u. Dla przykładu: sowieci postrzelali w roku 1944 obelisk stojący przy szosie w lesie nieopodal podwarszawskiej Wólki Radzymińskiej – to i tak zostało, postrzelane, na dziesięciolecia. Jak jest teraz, nie wiemy, gdyż dawno tam nie byliśmy; lecz skoro nawet w dalekim Toledo byliśmy, to i do nieodległej Wólki koniecznie też się trzeba wybrać.

Tak na marginesie trzeba tu przypomnieć, że bitewne wydarzenia z Wólki Radzymińskiej z połowy sierpnia 1920 roku Franciszek Adam Arciszewski zalicza do owych siedmiu wyodrębnionych przezeń, a równoczesnych Cudów nad Wisłą. Tak więc jak najbardziej uzasadnione jest zestawienie – uwaga! – toledańskiego Alkázaru AD 1936 (i licznych innych miejsc w Hiszpanii) z naszą Wólką AD 1920 i z wieloma innymi jeszcze miejscami o podobnie poczciwych nazwach, jak na przykład Sarnowa Góra AD 1920. I tu i tam, chociaż w trochę odmiennej konfiguracji, złożono albowiem najwyższą zbiorową ofiarę w walce o to samo: w obronie Kościoła i Cywilizacji, za Boga i Hiszpanię, za Wiarę i Ojczyznę.

Teologowie pochyliwszy się nad owym zagadnieniem stwierdzą, że tu i tam ofiara została przyjęta – Bóg dał zwycięstwo! Lecz przecież nie na zawsze! To narody i rządzący powinni starannie pielęgnować owoce tych niezwykłych zwycięstw. Wiemy, że w Polsce się to nie udało i że rzecz została zaprzepaszczona jeszcze w tym samym pokoleniu, a pod pewnym względem nieomal natychmiast (Traktat Ryski). W Hiszpanii zaś udawało się przez kilka dziesięcioleci, zrazu w warunkach bardzo trudnych, pomimo wojennego wyniszczenia i pomimo m.in. sankcji nałożonych na ten kraj przez ledwie co powstałą ONZ (sic!). Lecz cóż – kolejne pokolenie, jego znaczna część, chciało pójść „inną drogą”.

Oczywiście, gdyby było już bardzo źle, to niniejszy cykl artykułów zapewne by nie powstał, ani by nie był publikowany. Ot, co!

O, w jakże lepszym miejscu my, oni i inni jeszcze, bylibyśmy teraz, gdyby stawiająca sobie takie właśnie jak wtedy cele polityka była pomiędzy narodami skoordynowana i spójnie prowadzona. Taka twierdza – ponownie w Europie – byłaby nie do ruszenia i promieniowałaby na świat cały. Tak już bywało, czego przykładem chociażby hiszpański (i polski) Złoty Wiek.

Skoro wojna i prześladowania, to muszą też być cmentarze żołnierskie i cmentarze ofiar prześladowań. O kilku spośród tych ostatnich była mowa wyżej (w poprzednich odcinkach). Wiadomości o cmentarzach wojskowych poszukajcie w internecie, bo myśmy tego jeszcze nie zrobili. Tam na miejscu hasło to wywołuje konsternację, gdyż może zbyt młodych ludzi dane nam było zapytywać.

– Żołnierskie (militar)? No to jest przecież Bazylika w Dolinie Poległych, a do niej zwieziono z pól bitewnych tysiące zwłok.
– Ale tu też przecież była bitwa. Czy na waszym cmentarzu miejskim jest wojskowa kwatera?

To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. W Toledo jeden odpowiadał, że przecież w Alkázarze jest zachowana krypta Pułkownika Moscardó, no i tam wszyscy polegli obrońcy też są pochowani. Przecież niektórzy w trakcie ciągłych bombardowań i w następstwie wysadzania Alkázaru w powietrze (co było widać aż w odległym o 70. km Madrycie) w tych gruzach pozostali już na zawsze.

Inny zaś mówił, że na toledańskim cmentarzu też coś jest. Ale co? Kopiec? Kamienny pomnik? Kwatera z wyodrębnionymi imiennymi grobami? Nasza wyobraźnia żywi się wszakże przykładami polskimi. Odróżniamy wszak grób – ze szczątkami zmarłego, od pomnika-symbolu – pod którym żadnych szczątków nie ma i nie było.

Autobus podwozi prawie pod cmentarz, ale od tyłu. Nie trzeba długo szukać. W osi głównej alei wznosi się kilkumetrowej wysokości kamienna piramida z wieńczącym ją wysokim krzyżem: „Toledo swoim męczennikom 1936-1941”. Czy wy wiecie, dlaczego 1941? Bo to przecież nie może dotyczyć Błękitnej Dywizji (Divizión Azul; o niej też wspomnimy). Może internet podpowie? My stawiamy, że chodzi tu także o poległych w walkach z „maquis”, czyli z czerwoną partyzantką, jaka nękała niektóre regiony Hiszpanii przez kilka lat po oficjalnym zakończeniu Wojny Domowej.

O ile dobrze rzecz rozumiemy, potoczne pojęcie „męczennik” (mártir) jest w Hiszpanii traktowane szerzej niż w Polsce; obejmuje ono mianowicie wszystkich, którzy zginęli gwałtowną śmiercią „por Dios y por España”, więc także krzyżowców wszystkich czasów, rycerzy i żołnierzy, aczkolwiek kościelna kanoniczna beatyfikacja jest tu zagadnieniem kolejnym i osobnym. Mało tego – na przykład żyjący w XIII wieku Święty Król Ferdynand III (San Fernando) jest uważany za męczennika, pomimo że umarł śmiercią naturalną. Jako ofiarę męczeńską traktuje się bowiem wypełniające jego życie trudy i niebezpieczeństwa wojenne podejmowane jako Krucjata w obronie Świętej Wiary.

Na toledańskim cmentarzu kilka mniejszych pochówków także znaleźliśmy: „Caidos en la Cruzada 1936-1939” („Polegli w Krucjacie…”). Tak jest! Krótko, zwięźle, najbardzej treściwie, jak tylko można. Wyraz „krucjata” wszystko wyjaśnia. Tak na przykład w madryckiej wielkiej kościelnej rotundzie franciszkanów (obiletowanej! – 5 euro) na jednej ze ścian widnieje wielkich rozmiarów obraz przedstawiający Santiago Matamoros (Św. Jakuba Pogromcę Maurów), a poniżej krzyże-godła owych czterech hiszpańskich zakonów rycerskich z dawnych wieków oraz podobizny ich założycieli. Z tematyką zakonów i krucjat zapoznamy się także w Toledo na wystawie urządzonej w podziemiach jednego z tamtejszych wielkich monasterów.

Nie wiemy jak jest dzisiaj, lecz jeszcze niedawno znak na wojskowej czapce hiszpańskiego żołnierza był to złoty Orzeł Św. Jana Ewangelisty mający na piersiach czerwony Krzyż Zakonu Św. Jakuba właśnie. Wielu panów na starych (i nowszych) portretach ma na swym odzieniu (na mundurze) taki krzyż, także ów malarz widoczny na obrazie „Panny Dworskie” Velazqueza.

Hiszpański episkopat, tak jak dawniej papieże w stuleciach rekonkwisty, też ogłosił w roku 1936 właśnie Krucjatę. Owszem, w Hiszpanii to pojęcie jest jasne i przejrzyste. W dzisiejszej Polsce zdołano je obciążyć naleciałościami, spod których trzeba je ponownie wydobyć i oczyścić. Starania takie, jakże na polu literatury skuteczne, czyniła już przed wojną Zofia Kossak-Szczucka.

W Avila poszło gorzej, lecz nie dlatego, że od przystanku autobusowego trzeba dojść do cmentarza parę kroków; a wracać można pieszo, nie czekając na autobus, bo to nie tak daleko od miasta. Miasto to – jakeśmy gdzieś przeczytali – było w czasie Wojny Domowej bombardowane przez lotnictwo republikańskie. Na cmentarzu znaleźliśmy obiekt, który musiał być „tym”, lecz nie mamy na to potwierdzenia. Na pewnym mianowicie odcinku mur okalający nekropolię jest zarazem murem oporowym dla sąsiadującego z cmentarzem wzgórza. Ponad koroną muru widać kamienny taras, ołtarz i kamienny krzyż z dawno już wypłowiałym wieńcem. Do ołtarza prowadzą w górę zasłane suchym igliwiem i listowiem schody, lecz furta wiodąca do schodów zamknięta jest na dobrą kłódkę, tak jak furta wiodąca do krypty pod wspomnianą piramidą toledańską. Pajęczyny, susz – dawno tego miejsca nie odwiedzano.

Na tej furcie ktoś zawiesił był wypłowiały krzyż ze sztucznych kwiatów, niegdyś żółtych i czerwonych. Kilka wiązanek takich kwiatów wetknięto, też już dawno, w okratowania furty. To musi być tutaj!

Segowia – romański kościół Św. Michała Archanioła położony prawie przy Plaza Mayor, nieopodal tamtejszej słynnej Katedry (oczywiście obiletowanej, ale gdzieś nam zginął bilet i nie pamiętamy, na ile euro). Na zewnętrznej ścianie kościoła znajduje się wisząca tam już przez trzecie pokolenie kamienna tablica z imionami i nazwiskami parafian, którzy „zginęli za Boga i Hiszpanię” w latach 1936-1939. Oho, ale jest tam i inna dobrze czytelna tablica – że mianowicie w tejże świątyni mieszkańcy Segowii uznali w młodej Infantce Izabeli swoją królową, a ściślej według prawa – króla, podobnie jak to było kilkadziesiąt lat wcześniej w Polsce w przypadku Świętej Jadwigi. Jadwiga jest już kanonizowana, zaś Sługa Boża Izabela – Królowa Izabela Katolicka (takie miano nadał jej i jej małżonkowi papież), ta która odbiła Maurom Granadę, wyposażyła wyprawy Kolumba, wygnała Żydów i dokonała wielu innych wiekopomnych dzieł, czeka dopiero na beatyfikację. Jak długo jeszcze?

Takoż w Segowii, lecz położony nieco na uboczu i podobnie wspaniały i starodawny kościół Świętego Szczepana. Wrota zamknięte, pomimo niedzieli (u wspomnianego Św. Michała też), i brama wiodąca do malowniczego portyku również zamknięta. W podcieniu widać na ścianie podobną jak u Św. Michała tablicę ku pamięci parafian poległych w latach 1936-1939 – którą ktoś kiedyś oblał czerwoną farbą (sic!). I w takim stanie będącą tę tablicę my oglądaliśmy. Nieco na uboczu, nieco poza główną trasą turystyczną.

Ponownie Segowia, a w niej mało uczęszczane ruiny konwentu Hieronimitów. Zrujnowaniu obiekt ten uległ bodaj że w czasach dawniejszych (co o tym głosi internet?), lecz w czasach nowszych, czyli w Nowym Państwie (Estado Nuevo) urządzono tam mauzoleum poległych na froncie wschodnim w wojnie z sowietami żołnierzy Błękitnej Dywizji (Divizión Azul). I kolumny nazwisk kute w kamieniu tam nadal są czytelne. Ale – pyta wędrowiec – czyje nazwiska do kogo należą? Oto bowiem w epoce późniejszej, czyli w tak zwanych naszych czasach, umieszczono przed zamykającą tę przestrzeń wysoką kutą kratą napis w metalu, za kratą inny taki napis, że to jest (także) mauzoleum republikanów z Frontu Ludowego.

Trzymajmy się rzeczywistości, więc i w tym przypadku westchnijmy: Jakie to (nowo)polskie!

Po co się rozglądać po świecie, skoro są warszawskie Powązki Wojskowe. A tam, i w setkach innych miejsc w Polsce, rewolucjoniści obok kontrrewolucjonistów, komuniści obok antykomunistów, stalinowcy obok antystalinowców, socjaliści obok antysocjalistów, a piłsudczycy obok antypiłsudczyków, wierzący obok niewierzących, partyjni obok bezpartyjnych, wyznawcy judaizmu obok katolików. Taka jest dzisiaj – nie zaprzeczajcie! – charakterystyka wielu polskich cmentarzy. Nasz dzisiejszy kler przeciw temu nie występuje.

Wszyscy ci zmarli są już atoli przed Sądem Bożym. A jak on wygląda, i gdzie kto jakie w trakcie i w następstwie tego Sądu miejsce zajmuje, to można sobie na obrazach obejrzeć czy to w madryckim Prado, czy w setkach innych hiszpańskich muzeów oraz kościołów i klasztorów będących zarazem – chciał nie chciał – muzeami najwyższej klasy. W Polsce także znajdą się stosowne malarskie wyobrażenia.

Rozległa madrycka Almudena – Cementario (bo i poświęcona przez Jana Pawła Drugiego w roku 1993 madrycka Katedra ma to samo wezwanie: Santa Maria de la Almudena) jest natomiast, jak rozumiemy, nadal cmentarzem tylko i wyłącznie rzymsko-katolickim. Tak więc Dolores Ibarruri – La Pasionaria, owa wedle nauczania w podstawowej i średniej szkole PRL-u najsławniejsza i najbardziej godna naśladowania kobieta europejskiego Zachodu w wieku XX (nawet przed Marią Curie-Skłodowską) mogła być pochowana tylko poza Almudeną, czyli na oddzielonym ulicą od tej nekropolii i wielokrotnie od niej mniejszym Cmentarzu Komunalnym. Są tam pochowani nie-katolicy, a więc także Niemcy-protestanci (wśród nich zapewne też jacyś hitlerowcy na powojennej emigracji z Niemiec), czy nawet Rosjanie-prawosławni. Na grobie Pasionarii nie ma żadnych znaków, tylko napis. Lecz na wielu innych grobach, rodzinnych: czerwona gwiazda, sierp i młot, cytaty z Lenina (sic!), socjalistyczna róża w garści, a na starszych kielnia i cyrkiel, i inne jeszcze symbole…

Tego w Polsce nie ma, na szczęście. Szukajcie kielni z cyrklem na warszawskich Starych Powązkach. Może znajdziecie. Owszem, niektóre tamtejsze groby dostojników Sanacyjnej Rzeczypospolitej nie mają krzyża. Natomiast dość licznym „towarzyszom”, których pochówki skupione są na polskich cmentarzach zwykle w osobnych kwaterach, nie kładziono u nas na nagrobku żadnych pentagramów ani młotów, czy sierpów, krzyży przecież też nie, lecz pisano tylko „towarzysz”, albo i nic nie pisano. Ciekawym u nas zjawiskiem ostatniego ćwierćwiecza jest dosztukowywanie na takich grobach przez wnuków i prawnuków krzyżyków z literkami „ś.p.”, na jakie wszakże nie na każdej płycie jest miejsce. Ciekawe są zwłaszcza motywy takiego postępowania, boć przecie nie wszystkie te rodziny się (szczerze) na katolicyzm ponawracały. „Aby ludzie widzieli…”. Tak… „aby tylko ludzie widzieli”. O, jakie to (nowo)polskie!

A u Hiszpanów bez wstydliwości, ani niedomówień – ludzie mają widzieć właśnie sierp, młot i gwiazdę! Skoro dokonałeś człowiecze otwartej apostazji, po czym wreszcie zszedłeś z tego świata, to niech to ludzie widzą. I już. Ale to jest jednak drobna mniejszość, wobec ogromu Almudeny oraz położonego w innym końcu miasta Cmentarza Św. Izydora.

Nie karzcie opisywać wielkiego cmentarza, na którym znajdują się ciekawe groby i pomniki, także z okresu Wojny Domowej; pomnik chłopców z División Azul też tam jest, w całkiem nowej formie. Zadumać się można w wielu miejscach, choćby pod wielkim pomnikiem „Cuba y Filipinas 1898”.

My pójdźmy jednak innym tropem, z lipca 1936, a zatem z samego początku Wojny Domowej lub – jak chcą niektórzy – jej walnego wznowienia. Pamiętajmy zarazem, że w Hiszpanii, w przeciwieństwie do znacznej większości obszaru Polski, miejscowy naturalny kamień budowlany jest dostępny pod dostatkiem i pod ręką. Prosty zatem tamtejszy nagrobek, taki jakich jest tysiące w Madrycie czy w mniejszym mieście, na warszawskiej Wólce Węglowej poczytany byłby za jakiś pyszałkowaty wielkopański; a tak w ogóle to by go tam wcale nie wzniesiono z przyczyny tamtejszych wólczańskich cmentarnych przepisów. Na Almudenie te duże rodzinne grobowce są wielkości naszej niejednej wiejskiej kaplicy filialnej. Główna zaś tamtejsza secesyjna kaplica cmentarna ma rozmiary sporego kościoła.

Otóż dość blisko wejścia na cmentarz, jakie stanowi ponad stumetrowej długości portyk obramowany dwoma kilkupiętrowymi budynkami, znajduje się grób José Calvo Sotelo – to kolejne z tych niewielu nazwisk przywołanych przez nas w niniejszym cyklu artykułów o Hiszpanii. Nagrobek jest bardzo prosty – niski kamienny krzyż; pod kamienną płytą spoczywa także wdowa i syn tego polityka. Kim był i czym się zajmował Calvo Sotelo – poszukajcie sobie, jak i na inne tematy, wiedzy gdzie indziej, najlepiej w książkach. Wzdłuż krótszego boku jego nagrobka ciągnie się rabatka z mocno wypłowiałymi sztucznymi kwiatami. Pęczek wysuszonego kwietnego ziela leży na kamiennej płycie.

Lecz to nie jest jedyne w Madrycie wspomnienie tego zmarłego. Od tego zaczniemy następny odcinek.

Marcin Drewicz, wrzesień-październik 2018

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!