Felietony

Historia i skutki walki o praworządność

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Walka o praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęła się w trzy tygodnie po gospodarskiej wizycie Naszej Złotej Pani w Warszawie. Po nieudanym ciamajdanie w grudniu 2016 roku, Nasza Złota Pani zapowiedziała tę wizytę na 7 lutego – i tak się stało. Tedy już na początku marca 2017 roku wszystkie organizacje broniące na świecie praw człowieka zaapelowały do Komisji Europejskiej, by zrobiła z Polską porządek, ponieważ poziom ochrony praw człowieka w naszym bantustanie urąga wszelkim standardom. Kierującym Komisją Europejską niemieckim owczarkom: Janowi Klaudiuszowi Junckerowi i Franciszkowi Timmermansowi nie trzeba było dwa razy tego powtarzać – ale oznaczało to zarazem, ze już nie tyle walczymy o demokrację, co o praworządność. Wymagało to również rozwiazań personalnych, bo dopóki walczyliśmy o demokrację, to mógł prowadzić nas do boju nawet pan Mateusz Kijowski, ale skoro padł rozkaz, by walczyć o praworządność – to już nie. W walce o praworządność na pierwszą linię frontu w charakterze mięsa armatniego zostali rzuceni niezawiśli sędziowie. Oczywiście nie wszyscy, tylko ci, którzy gorąco tego chcieli, albo – którzy musieli. Zaczęli się tedy kongresować i w ogóle – dokazywać, a oliwy do ognia dodała felonia, jakiej latem 2017 roku dopuścił się pan prezydent Duda.

Po 45-minutowej rozmowie z Naszą Złotą Panią, pan prezydent zapowiedział zawetowanie ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, przy pomocy których rząd „dobrej zmiany” zamierzał przejść na ręczne sterowanie sądownictwem. Dlaczego pan prezydent dopuścił się felonii wobec swego wynalazcy, czyli Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego? Tego nie wiem, ale nie wykluczam, ze mógł to zrobić ze strachu. Rzecz w tym, że Naczelnik Państwa formalnie jest prostym posłem i za nic prawnie nie odpowiada. Tymczasem zlecał panu prezydentowi rozmaite zadania, ocierające się o granicę prawa, albo nawet ją przekraczające – jak to miało miejsce w przypadku ułaskawienia pana Mariusza Kamińskiego przed uprawomocnieniem się wyroku. Apetyt wzrasta w miarę jedzenia, toteż pan prezydent mógł się obawiać, że taka postępująca uległość może go w końcu zaprowadzić przed Trybunał Stanu. Nie zrobił on co prawda nikomu żadnej krzywdy, ale zawsze trochę nieprzyjemnie. Poza tym Nasza Złota Pani podczas tej rozmowy mogła też obiecać mu coś ciekawego. Jak tam było, tak tam było; dość, że pan prezydent ustawy zawetował, nadgryzając pępowiną łączącą go z PiS. Całkiem przegryźć jej oczywiście nie może, bo nie mając własnego aparatu wyborczego musi korzystać z aparatu wyborczego PiS – ale nie za wszelką cenę. Ta felonia szalenie osłabiła Naczelnika Państwa, który w tej sytuacji musiał pójść na kompromis ze starymi kiejkuty. Pan prezydent musiał przygotować własne projekty zawetowanych wcześniej ustaw, które wprawdzie nieco różniły się w szczegółach od zawetowanych, co część komentatorów uznała za akt kapitulacji wobec Naczelnika Państwa, który jednak musiał przeprowadzić „głęboką rekonstrukcję rządu” w następstwie której premierem został pan Mateusz Morawiecki, a złowrogi minister Antoni Macierewicz z rządu wyleciał.

Tymczasem walka o praworządność trwała jakby nigdy nic, przybierając postać sporu o panią Małgorzatę Gersdorf – czy jest ona czy nie jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego. Bywały momenty, gdy ona sama nie była tego pewna, ale wszystko zakończyło się wesołym oberkiem, w postaci audiencji, której pani Gersdorf udzieliła premierowi Morawieckiemu w swoim, to znaczy – Pierwszego Prezesa SN – gabinecie. Niezależnie od tego niezawiśli sędziowie SN skierowali do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu „pytania prejudycjalne” – czy KRS jest wystarczająco niezawisła i jak należy traktować Izbę Dyscyplinarną. Prawdopodobnie liczyli na to, że Trybunał przytłoczy władze naszego bantustanu swoim autorytetem. Ale Trybunał nie w ciemię bity i odpowiedział, że niezawisły Sąd Najwyższy sam musi sobie na te pytania odpowiedzieć. Toteż niezawisły Sąd Najwyższy odpowiedział sobie, że Krajowa Rada Sądownictwa nie jest dostatecznie niezależna, a tej całej Izby Dyscyplinarnej w ogóle nie można traktować jao sądu. Najwyraźniej w KRS są sędziowie, którzy się niezawisłym sędziom SN nie podobają. Ciekawe, co by było, gdyby tak do KRS dokooptować sędziego Stefana Michnika, bo inni „sędziowie nie od Boga” już nie żyją. Może by to pomogło, a może nie i dopiero gdyby tak niezawisły Sąd Najwyższy wskazał personalnie najbardziej znanych z niezawisłości kandydatów do KRS, to sprawa zostałaby zakończona. Może tak, a może nie, bo odpowiedź, jakiej udzielił sam sobie niezawisły Sąd Najwyższy może doprowadzić do sporych paroksyzmów w naszym bantustanie, które wcale nie byłyby nie na rękę i Naszej Złotej Pani i innym naszym strategicznym przyjaciołom, wśród których psy zająca zjadły.

Pani Małgorzata Gersdorf właśnie zapowiedziała, że „wezwie” sędziów z Izby Dyscyplinarnej SN, żeby „wstrzymali się od działań. Jeśli w odpowiedzi na ten rozkaz by się „wstrzymali”, to niewątpliwie daliby w ten sposób dowód swojej niezawisłości. Ale jeśli się nie „wstrzymają” i będą solić piękne wyroki jak gdyby nigdy nic? Tego na razie nie wie nawet sama pani Gersdorf, więc nie jest wykluczone, że trzeba będzie poprosić o opinię samego pana generała Marka Dukaczewskiego, który w każdej sprawie potrafi wskazać właściwe rozwiązanie. Ale to dopiero początek problemu, bo skoro KRS nie jest wystarczająco niezawisła, to czy dokonane przez pana prezydenta sędziowskie nominacje na jej wniosek są aby ważne, czy też może nieważne? Niektóre środowiska sędziowskie z Poznania i Krakowa stanęły na nieubłaganym stanowisku, że nie będą rekomentować do tej całej zawisłej KRS kandydatów na nowych sędziów. Jest w tym racjonalne jądro, bo po co tu jacyś nowi sędziowie, kiedy ci starzy byli i są nadal znani na całym świecie z niezawisłości i za komuny i teraz też? Ale nowi sędziowie to jeszcze nic w sytuacji, gdy nie wiadomo, czy sędziowie przedstawieni przez tę zawisłą KRS do mianowania przez pana prezydenta są prawdziwymi sędziami, czy tylko sędziopodobnymi przebierańcami? Jeśli są przebierańcami, to jak traktować wydane przez nich orzeczenia, na przykład w kwestii nabycia spadku, zasiedzenia, czy innych, podobnych sprawach? Czy orzeczenia przebierańców mogą być ważne? Jasne, ze nie mogą i w tej sytuacji „grozi nam chaos w działaniach wymiaru sprawiedliwości w gigantycznej skali”.

Warto zatem postawić pytanie, czy w tej całej walce o praworządność nie chodziło przypadkiem o wywołanie takiego chaosu? Może on doprowadzić do zamieszek podobnych, a może nawet jeszcze gorszych, niż we Francji – a wtedy mogą zaistnieć przesłanki do zastosowania ustawy nr 1066, którą 24 stycznia 2014 roku podpisał reprezentujący obóz zdrady i zaprzaństwa pan prezydent Komorowski, a obóz „dobrej zmiany” zapomniał ją uchylić?

Stanisław Michalkiewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!